Bahdaj Adam - Tańczący słoń SIEDMIORÓG 1996r.pdf

(785 KB) Pobierz
ADAM BAHDAJ
TAŃCZĄCY SŁOŃ
1022604501.002.png
SIEDMIORÓG
1996
KTO NA OCHOTNIKA?
Zulejka stanęła na pomoście przystani, oparła się plecami o poręcz, spojrzała wyzywająco na
siedzących na ławce.
- Kto z was popłynie na wyspę i zdobędzie totem tych tchórzliwych kojotów?
- Zulejka, zlituj się - odezwał się cieniutkim sopranem najmniejszy ze szczepu Arapachów,
Kieł Kuguara.
- Jak ty się odzywasz do swego wodza, Gradowej Chmury! - skarciła go dziewczyna.
- Bo... bo... - trąc zarumieniony policzek wydusił z trudem chłopiec.
- Co bo? Nie ma żadnego „bo” ani „ale”. Ktoś z nas musi popłynąć na wyspę i wykonać to
zadanie.
Wysoki, szczupły chłopiec z kędziorami opadającymi na czoło podniósł rękę.
- Brawo! - zawołała uradowana. - Znalazł się jeden odważny.
- Nie o to chodzi... - zająknął się.
- A o co, Milcząca Skało?
- Nie widzisz, że deszcz pada i jest cholernie zimno? Dziękuję za taką zabawę.
Gradowa Chmura tak na niego spojrzała, jak gdyby za chwilę z jej oczu miały trysnąć
błyskawice.
- To nie zabawa, a jeśli tak sądzisz, możesz odejść na pustynną prerię i tam zdechnąć z głodu, a
potem stać się żerem sępów.
Milcząca Skała nie przejął się zbytnio groźbą wodza.
- Nie wygłupiaj się, Zulejka, bo nikt w taką pogodę nie popłynie ci na wyspę. Nasza zabawa
dobra jest... Chciał powiedzieć, że jest dobra na słoneczną pogodę, lecz Gradowa Chmura przerwała
1022604501.003.png
mu:
- Milcząca Skało - powiedziała z ironią - do tej pory myślałam, że jesteś najodważniejszym
wojownikiem naszego szczepu. Lecz teraz...
- Teraz chodźmy do „Goplany” na gofry - wpadł w słowo rudawy chłopiec o zielonych kocich
oczach.
Za ten pomysł chłopcy nagrodzili go burzliwą owacją, a kiedy ucichli, spojrzeli w stronę
wodza. Gradowa Chmura, uniósłszy hardo głowę, obdarzyła ich wzgardliwym uśmiechem.
- Widzę, że to wy, a nie Apacze, jesteście bojaźliwymi kojotami. Gardzę wami. Nie jesteście
godni zawiązać sznurowadła u mego mokasyna. Strach was obleciał. - Uniosła wysoko rękę i pełnym
powagi głosem zakończyła: - A teraz słuchajcie: wasz wódz pokaże wam, jak należy postępować! -
To powiedziawszy, zbiegła truchtem po schodkach na plażę. Potem zrzuciła z siebie wierzchnie
odzienie - tak że została tylko w kostiumie kąpielowym - i weszła do wody, a dotarłszy do głębiny,
rzuciła się w toń.
Chłopcy stanęli przy poręczy. Miny mieli nietęgie. Długo milczeli we wstydliwym
zakłopotaniu. Zulejka tymczasem, rozgarniając ramionami wodę, skierowała się ku wyspie.
- Ale dała nam po nosie - powiedział w zamyśleniu Milcząca Skała, w metryce Bartek
Dziwisz.
TOTEM WODZA APACZÓW
Zulejka była już blisko wyspy, zwanej przez naszych Indian Wyspą Rybitwy, gdyż na jej brzegu
gnieździło się wiele tych ptaków. Spojrzała przed siebie. Do brzegu miała jeszcze około stu metrów.
Zmieniła więc kierunek, by nie dotrzeć do brzegu w miejscu, gdzie Apacze zostawili kajaki.
Przyspieszyła. Wkrótce znalazła się wśród przybrzeżnych trzcin. Drobny deszcz ciął z ukosa, wysokie
sitowie gięło się pod uderzeniami wiatru, a stare olchy rozmawiały z jeziorem szelestem listowia.
Gdy stanęła, zapadła się po kolana w mule. Z trudom przedarła się przez gęste zarośla, a gdy
wyczuła pod stopami twardy grunt, wybiegła z wody. Płynąc do wyspy rozgrzała się, lecz teraz, gdy
krople deszczu cięły ją tysiącem lodowatych szpilek, poczuła chłód. Wzdrygnęła się. Wnet jednak
zapomniała o wszystkim, a jej myśli zajęło jedno jedyne pytanie: gdzie znajduje się totem wrogiego
szczepu Apaczów?
Wspięła się na piaszczystą skarpę. Kryjąc się za pękatymi pniami, zdążała ostrożnie ku
środkowi wyspy, gdzie zwykle rozbijali namioty. Przeprawa była ciężka. Zulejka z trudem
1022604501.004.png
przedzierała się przez las podszyty kolczastą ostrężyną i gęstymi kępami paproci. Kolce raniły jej
nogi, ręce i ramiona, a w mokrych włosach miała pełno pajęczyny i igieł sosnowych. Nie zważając
na to, z uporem parła ku polanie. Nagle zatrzymała się. W prześwicie między omszałymi pniami
ujrzała wielki totem. Była to dwumetrowej długości deska powycinana i pomalowana w nieregularny
deseń przedstawiający głowy wilka, sępa i jelenia. Arcydzieło to wyszło spod dłuta i pędzla Benka
Downara - organizatora i zarazem wodza szczepu Apaczów.
Widok wspaniałego totemu olśnił ją, a potem zachęcił do działania. Ukryła się za potężnym
pniem sosny. W skupieniu śledziła roztaczający się przed nią teren. Do niedawna cała wyspa
należała do jej szczepu, lecz dwa dni temu Apacze podstępem zabrali ją pod swe panowanie.
Jedynym sposobem zmycia hańby było wykradzenie totemu.
Nasłuchiwała chwilę. Docierał do niej monotonny plusk deszczu i płaczliwy głos szybujących
nad wyspą rybitw. Polana była pusta, tylko na jej środku między zbudowanymi z gałęzi tipi tkwił
dumnie barwny i tajemniczy totem, magiczny symbol szczepu.
Apaczów nie było widać. Zulejka zatarła z radości dłonie. Teraz albo nigdy - pomyślała i jęła
się czołgać. Gdy dotarła do skraju polany, jeszcze raz oceniła sytuację. Dziwiło ją, że wojownicy
Apaczów zostawili totem bez straży. Widocznie lekceważyli swych wrogów. - Będziecie się mieli z
pyszna - szeptała - kiedy wrócicie do obozu i zastaniecie zamiast swego totemu figę z makiem.
Zbliżała się już do totemu, gdy nagle usłyszała bojowy okrzyk, a za chwilę ujrzała
wybiegającego z szałasu Apacza. Zawahała się - uciekać czy stoczyć z nim walkę. Wnet jednak honor
wodza kazał jej się bronić, zwłaszcza że Apacz, mimo pomalowanej czerwoną szminką twarzy i
wspaniałego pióropusza z gęsich piór, nie przedstawiał się okazale: był niski, chuderlawy i nie
przejawiał zbytniej chęci walki, tylko krzyczał wniebogłosy, jakby go przypalali na wolnym ogniu.
Dla dodania sobie odwagi wywijał w powietrzu toporkiem.
Zula podniosła z ziemi grubą gałąź. Odparowała mizerne ciosy wroga, a gdy zyskała nad nim
przewagę, jednym skokiem znalazła się przy totemie. Wyrwawszy go z ziemi, biegiem wycofała się
do lasu. Za sobą usłyszała wołanie:
- Alarm! Alarm! Wojownicy, do broni!
Roześmiała się. Głos wołającego o pomoc Apacza brzmiał jak kwik zarzynanego prosiaka. Po
chwili jednak usłyszała z boku nawoływania. Zrozumiała, że wnet ruszy za nią pościg. Chciała
przyspieszyć, lecz nasiąknięta wodą deska ciążyła i utrudniała jej ucieczkę. Upuściła ją na ziemię i
wlokła za sobą przez zasieki z kolczastych jeżyn. Po stu metrach tej szarpaniny była tak wycieńczona,
że zaplątała się w wiotkie pręty. Upadła.
Zanim się podniosła, usłyszała wokół siebie bojowe okrzyki wrogów. Rzuciła więc deskę, a
sama starała się przedrzeć do brzegu. Dysząc ciężko, parła do przodu, lecz czuła, że słabnie, a wokół
siebie coraz wyraźniej słyszała okrzyki Apaczów. Wreszcie gdy była już blisko skarpy, między
pniami ujrzała czerwone twarze i pióropusze. Zawróciła. Po kilku krokach dwóch wojowników
złapało ją za ramiona i obaliło na ziemię.
1022604501.005.png
- Związać ją - usłyszała za sobą znajomy głos wodza Apaczów.
- Zawiązać jej oczy! - wołał ktoś z boku.
- Gdzie nasz totem?
- Nie cackać się z wrogiem! - Wokół niej zbierało się coraz więcej barwnych pióropuszy. Ci
dwaj, którzy powalili Gradową Chmurę, podnieśli ją z ziemi, a gdy otworzyła oczy, ujrzała przed
sobą wodza Apaczów - Szarego Niedźwiedzia, w cywilu Benka Downara. Na tle potężnych pni i
spokojnej tafli jeziora wyglądał groźnie. Miał na sobie kaftan i spodnie z jeleniej skóry, mokasyny z
frędzlami, pas wybijany mosiężnymi cekinami, za pasem piękny tomahawk, a w dłoni dzierżył
myśliwską strzelbę. Wszystko było w pierwszym gatunku i super, a biedną Zulę sparaliżowałoby ze
strachu, gdyby nie wiedziała, że ten strój przysłał Benkowi z Włoch jego stryj.
Szary Niedźwiedź zmarszczył groźnie brwi.
- Gdzie nasz totem? - zapytał przez zaciśnięte zęby.
Zulejka wyprężyła się, zadarła głowę i bez strachu odparła:
- Na twoim miejscu, Szary Niedźwiedziu, spaliłabym się ze wstydu. Przegraliście, bo mamy
wasz totem. Teraz Wielki Duch Puszczy przestanie opiekować się wami. Wyginiecie jak stado
parszywych królików
- Milcz! - żachnął się wódz Apaczów. - Jeżeli nie powiesz, gdzie schowałaś totem naszego
szczepu, będziemy cię przypiekać na wolnym ogniu.
Dziewczyna zaśmiała się kpiąco.
- Teraz możecie drzeć ze mnie pasy, a nie powiem. Wnet przypłyną tu moi wojownicy i
zatrutymi strzałami zrobią z was sito.
Waleczny Niedźwiedź nie zląkł się jednak tej groźby. Skinął na wojowników, a gdy tamci
zbliżyli się do niej, rozkazał:
- Związać ją i zaprowadzić do obozu.
KTO CIĘ TAK URZĄDZIŁ, DZIEWCZYNO?
Dygotała z zimna, szczękała zębami. Cienka linka namiotowa, którą przywiązali ją do pnia
sosny, wrzynała się boleśnie w ciało, a knebel ze starego ręcznika, wepchnięty głęboko w usta,
1022604501.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin