Quick Amanda - Vanza 03 - Zjawa.pdf

(973 KB) Pobierz
Amanda Quick - Zjawa
QUICK AMANDA - Zjawa
tytuł oryginału: „WICKED WIDW”
przełoŜyła: Katarzyna Molek
tekst wklepał: dunder@poczta.fm
Wydawnictwo Da Capo
Warszawa
Copyright 2000 by Jayne A. Krentz
Koncepcja serii: Marzena Wasilewska-Ginalska
Ilustracja na okładce: Robert Pawlicki
Opracowanie graficzne okładki: Sławomir Skryśkiewicz
For the Polish translation
Copyright 2000 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
ISBN 83-7157-546-7
* * *
Margaret Gordon, Bibliotekarce Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz, z podziękowaniami
* * *
Prolog pierwszy
Senny koszmar...
PoŜar się rozprzestrzeniał. Płomienie z sykiem przedzierały się tylnymi schodami w dół. Ogień
oświetlał hol piekielnym blaskiem. Nie było czasu do stracenia. Podniosła klucz, który wypadł jej z
drŜących palców, i jeszcze raz spróbowała wsunąć go w zamek w drzwiach sypialni.
Martwy męŜczyzna, leŜący obok niej w kałuŜy krwi, roześmiał się. Znów upuściła klucz.
Drugi prolog
Zemsta...
Artemis Hunt wsunął ostatni z trzech breloczków od dewizki do trzeciej koperty i połoŜył ją obok
dwóch leŜących juŜ na biurku. Przez dłuŜszy czas przyglądał się kopertom opatrzonym adresami
trzech męŜczyzn.
Od dłuŜszego juŜ czasu realizował plan zemsty, ale dopiero teraz przygotował wszystkie jego
elementy. Pierwszym krokiem było wysłanie listów do trzech męŜczyzn, listów, które pozwolą im
poznać smak strachu; sprawią, by nocą, w ciemności i mgle, z lękiem oglądali się za siebie. Drugi
krok miał polegać na uruchomieniu zmyślnej finansowej operacji, w wyniku której wszyscy trzej -
znajdą się na krawędzi materialnej ruiny.
Prościej byłoby ich zabić. ZasłuŜyli na to, a Artemisowi, z jego wyjątkowymi umiejętnościami, nie
sprawiłoby to trudności. Niczego nie ryzykował. Był w końcu mistrzem. Chodziło mu jednak o to,
by ci trzej męŜczyźni odcierpieli za to, co zrobili. Chciał, by najpierw dręczyła ich niepewność, a
potem strach. Chciał pozbawić ich pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa, jakie gwarantowała
im przynaleŜność do wyŜszych sfer. Na koniec pragnął pozbawić ich materialnych środków,
umoŜliwiających im lekcewaŜenie tych, którzy zrządzeniem losu urodzili się w mniej szczęśliwych
okolicznościach.
Zanim zemsta si ę dokona, musz ę mie ć do ść okazji, by si ę
przekonać, Ŝe zostali całkowicie skompromitowani w oczach świata, rozmyślał. Będą zmuszeni do
opuszczenia Londynu,
i to nie tylko po to, by umknąć przed wierzycielami, ale by uniknąć bezlitosnych szyderstw
towarzystwa. Zostaną wykluczeni z klubów. Nie tylko stracą moŜliwość korzystania z
przyjemności i przywilejów swojej sfery, ale i szansę
uratowania zagroŜonej pozycji przez korzystne małŜeństwo. Na koniec, być moŜe, dojdą do takiego
stanu, Ŝe zaczną
wierzyć w duchy. Od śmierci Catherine minęło pięć lat. To dostatecznie wiele czasu, by ci trzej
rozpustnicy poczuli się całkowicie bezpieczni. Zapomnieli juŜ zapewne o wydarzeniach tamtej
nocy. Listy zawierające breloczki zachwieją ich pewnością, Ŝe przeszłość jest równie martwa jak
młoda kobieta, którą doprowadzili do zguby.
Postanowił dać im kilka miesięcy na to, by przywykli do
nieustannego oglądania się za siebie. Potem wykona następny krok. Postara się, by osłabła ich
czujność, a wówczas znów uderzy.
Artemis wstał, podszedł do stołu, na którym stała kryształowa karafka. Napełnił kieliszek brandy i
wzniósł w myślach toast dla uczczenia pamięci Catherine.
- JuŜ niedługo - obiecał nawiedzającej go zjawie. -Zawiodłem cię za Ŝycia, ale przysięgam, Ŝe teraz
tego nie powtórzę. Długo czekałaś na akt zemsty. Dopełnię go. Tylko to mogę dla ciebie zrobić.
Wierzę, Ŝe kiedy nadejdzie ta chwila, oboje będziemy wolni. Wypił brandy i odstawił kieliszek.
Czekał przez chwilę, ale nic się w nim nie zmieniło.
Nadal czuł w sobie chłód i pustkę, te same uczucia, które dręczyły go przez minione pięć lat. Od
dawna juŜ przestał wierzyć, Ŝe kiedykolwiek będzie szczęśliwy. Nabrał nawet
przekonania, Ŝe męŜczyzna o jego usposobieniu nie moŜe
osiągnąć tego rodzaju błogiego stanu. Nieraz przekonał się z własnego doświadczenia, Ŝe szczęście
jest iluzją, podobnie jak wszelkie inne silne uczucia. Miał jednak nadzieję, Ŝe zemsta przyniesie mu
pewien rodzaj satysfakcji, a być moŜe równieŜ zapewni spokój.
Na razie nie odczuwał niczego poza nieodpartym pragnieniem, by śledzić rezultaty swoich działań.
Zaczął podejrzewać, Ŝe się w tym zatracił. Tak czy inaczej musiał zakończyć to, co rozpoczął tymi
trzema listami. Nie miał wyboru. Wtajemniczeni nazywali go Sprzedawcą Marzeń. Postanowił
udowodnić tym trzem rozpustnikom, którzy zamordowali Catherine, Ŝe moŜe równieŜ
sprzedawać koszmary.
KrąŜyły pogłoski, iŜ zamordowała męŜa tylko dlatego, Ŝe jej nie odpowiadał. Mówiono, Ŝe
podpaliła dom, by zatrzeć ślady swej zbrodni. Mówiono, Ŝe chyba jest obłąkana. We wszystkich
klubach St. James Street przyjmowano zakłady. Oferowano tysiąc funtów męŜczyźnie, który
odwaŜy się spędzić noc z Niebezpieczną Wdową i przeŜyje, by potem wszystko opowiedzieć.
Wiele krąŜyło opowieści o tej damie. Artemis Hunt znał je, gdyŜ zawsze starał się być o wszystkim
dobrze poinformowany. W całym Londynie miał swoich informatorów i szpiegów, którzy
przekazywali mu plotki i domysły zawierające okruchy prawdy. Niektóre raporty, spływające na
jego biurko, opierały się na faktach, niektóre okazywały się wysoce prawdopodobne, inne były
całkiem fałszywe. Precyzyjne ich przeanalizowanie wymagałoby wiele czasu i wysiłku, nie
weryfikował ich więc zbyt dokładnie. Większość po prostu ignorował, gdyŜ nie miały związku z
jego osobistymi sprawami. . Do dzisiejszego wieczoru nie miał powodu, by bliŜej interesować się
plotkami krąŜącymi wokół Madeline Deveridge. Nie obchodziło go, czy ta dama wyprawiła męŜa
na tamten świat. Był zajęty innymi sprawami. AŜ do dziś nie zajmował się niczym, co dotyczyło
Niebezpiecznej Wdowy. Teraz jednak okazało się, Ŝe to ona zainteresowała się nim. Niemal kaŜdy
uznałby to za wyjątkowo zły omen. On jednak wydawał się ubawiony odkryciem, Ŝe ten fakt go
zaintrygował. Było to jedno z najbardziej interesujących zdarzeń, jakie spotkało go od bardzo
dawna. Pomyślał, Ŝe świadczy to o tym, jak mało urozmaicone prowadził ostatnio Ŝycie. Stał na
ciemnej ulicy i z zainteresowaniem patrzył na mały, majaczący opodal we mgle, elegancki
powozik. Lampy pojazdu tajemniczo lśniły w kłębiącej się wokół mgle. Zaciągnięte zasłony
skrywały jego wnętrze. Konie stały spokojnie. Na koźle siedział potęŜny woźnica. Artemis
przypomniał sobie powiedzenie zasłyszane od mnicha, w świątyni na wyspie Vanzagara, który
uczył go dawnej filozofii i sztuki walki Vanza: „śycie przypomina nieustającą ucztę, na której
daniami są rozliczne okazje. Mądrość polega na tym, by ocenić, które są smaczne, a które trujące”.
Usłyszał zza pleców odgłos otwieranych drzwi klubu. Cofnął się głębiej w cień i patrzył na dwóch
męŜczyzn idących chwiejnym krokiem w dół schodów. Wgramolili się do czekającej na nich
doroŜki i kazali się zawieźć do jednej z jaskiń gry w dzielnicy rozpusty. KaŜdy sposób jest dobry,
by walczyć z nudą. A ci dwaj najwyraźniej byli gotowi zrobić wszystko, aby ją pokonać. Gdy stara
doroŜka odjechała, Artemis znów spojrzał na mały powozik, ledwie widoczny w ciemności.
Problem z filozofią i sztuką walki Vanza polegał na tym, Ŝe nie pozostawiały one miejsca na
ludzki czynnik ciekawości. A przynajmniej jego ciekawości. Podjął decyzję. Powoli ruszył w
stronę powozu Niebezpiecznej Wdowy. Lekki niepokój, jaki odczuwał, był jedynie słabym
ostrzeŜeniem, Ŝe moŜe Ŝałować podjętej decyzji. Zignorował to uczucie. Stangret poruszył się na
koźle i z uwagą przyglądał się nieznajomemu.
- Czym mogę panu słuŜyć, sir? - zapytał, gdy Artemis zatrzymał się obok niego. W pytaniu tym,
wypowiedzianym z naleŜytym szacunkiem, Artemis wyczuł ostrzeŜenie. Nie ulegało
wątpliwości, Ŝe męŜczyzna, ubrany w płaszcz z peleryną, w kapeluszu nisko nasuniętym na
oczy, pełni nie tylko rolę stangreta, ale i przybocznego straŜnika.
- Nazywam się Hunt. Artemis Hunt. Jestem umówiony tu z pewną damą.
- To pan, tak? - Wyraz napięcia nie zniknął z twarzy męŜczyzny, a nawet nieco się spotęgował.
- Proszę wejść. Pani Deveridge czeka na pana. Artemis uniósł lekko brwi, słysząc to wygłoszone
stanowczym tonem polecenie, ale nic nie odrzekł. Sięgnął do klamki i otworzył drzwi powozu.
W słabym Ŝółtawym świetle wewnętrznej lampy zobaczył kobietę siedzącą na czarnych
aksamitnych poduszkach. Ubrana była w elegancko uszyty czarny płaszcz, pod którym miała
czarną suknię. Spoza czarnej woalki przeświecała jej blada twarz. ZauwaŜył, Ŝe jest szczupła. Po
jej postawie, wyraŜającej zarówno pewność siebie, jak i grację, widać było, Ŝe nie jest to
nieobyta młoda dziewczyna. Artemis pomyślał, Ŝe powinien był poświęcić więcej uwagi
krąŜącym wokół niej plotkom, których strzępy docierały do niego w ciągu minionego roku.
Trudno, teraz było na to zbyt późno.
- Bardzo się cieszę, Ŝe pan tak szybko zareagował na mój liścik, panie Hunt. Czas ma tu szczególne
znaczenie. Jej niski, gardłowy głos wywołał w nim iskierkę zmysłowego niepokoju. Niestety,
chociaŜ słowa kobiety wskazywały na pewne napięcie, nie wyczuwał w nich obietnicy
zmysłowych przeŜyć. Najwyraźniej Niebezpieczna Wdowa nie wabiła go do swego powozu z
zamiarem spędzenia z nim szalonej, beztroskiej nocy. Artemis usiadł i zamknął drzwi.
Zastanawiał się, czy powinien doznać ulgi, czy czuć się rozczarowany.
- Wiadomość od pani dotarła do mnie w chwili, gdy miałem w ręku karty zapewniające mi wysoką
wygraną - powiedział. -Mam nadzieję, Ŝe to, co od pani usłyszę, będzie warte więcej niŜ te
kilkaset funtów, z których zrezygnowałem, Ŝeby się z panią spotkać. Kobieta przez chwilę
milczała. ZauwaŜył, Ŝe mocniej zacisnęła dłonie w czarnych skórkowych rękawiczkach na
czarnej torbie spoczywającej na jej kolanach.
- Pozwoli pan, Ŝe się przedstawię, sir. Jestem Madeline Reed Deveridge.
- Wiem, kim pani jest, pani Deveridge. Skoro pani teŜ wie, kim jestem, moŜemy oszczędzić sobie
formalności i przystąpić do rzeczy.
- Tak, oczywiście.
- Jej oczy za gęstą woalką rozbłysły w taki sposób, Ŝe mogło to oznaczać irytację.
- Mniej więcej przed godziną moja pokojówka, Nellie, została porwana w pobliŜu zachodniej
bramy Pawilonów Marzeń. Pan jest właścicielem tych ogrodów rozrywki, rozumiem więc, Ŝe
spoczywa na panu odpowiedzialność za kryminalne czyny, które zdarzają się w obrębie lub
sąsiedztwie pańskiej posiadłości. Chcę, Ŝeby pomógł mi pan odnaleźć Nellie. Artemis poczuł się
tak, jak gdyby wpadł do lodowatej wody. Ona wie o moich powiązaniach z Pawilonami Marzeń!
Jak to moŜliwe? Kiedy otrzymał jej liścik, rozwaŜał róŜne powody tego niezwykłego rendez-
vous, ale Ŝaden z nich nie wiązał się z Pawilonami. W Jaki sposób ta kobieta dowiedziała się, Ŝe
jestem właścicielem tych ogrodów? Zdawał sobie sprawę z ryzyka wiąŜącego się z
ujawnieniem tej tajemnicy. UwaŜał jednak, Ŝe jest tak biegły w strategii ukrywania, Ŝe nikt... no,
moŜe któryś z mistrzów Vanza... nie zdoła poznać prawdy. Tyle tylko, Ŝe nie było powodu, by
którykolwiek z nich interesował się jego sprawami.
- Panie Hunt? - Głos Madeline przybrał nieco ostrzejszą barwę.
- Czy pan słyszał, co powiedziałam? - KaŜde słowo, pani Deveridge.
- śeby ukryć irytację, celowo przybrał ton, jakiego moŜna by oczekiwać od znudzonego
dŜentelmena.
- Muszę jednak przyznać, Ŝe niczego nie rozumiem. Przypuszczam, Ŝe udała się pani pod
niewłaściwy adres. Jeśli istotnie pani pokojówka została uprowadzona, powinna pani kazać
stangretowi pojechać na Bon Street. Tam niewątpliwie uda się pani wynająć detektywa, który ją
odszuka. Tutaj, na St. James, preferujemy inne, mniej uciąŜliwe, pościgi.
- Niech pan nie próbuje ze mną sztuczek w stylu Vanza, sir. Nie obchodzi mnie to, Ŝe jest pan
mistrzem. Jako właściciel Pawilonów Marzeń jest pan zobowiązany zapewnić bezpieczeństwo
swojej klienteli. Oczekuję od pana podjęcia natychmiastowych działań w celu odszukania
Nellie.
Wie, Ŝe jestem wtajemniczony w sztuki walki Vanza. Jest to jeszcze bardziej niepokojące niŜ fakt,
Ŝe orientuje się, kto jest właścicielem Pawilonów. Chłód, który poczuł początkowo w okolicy
serca, zaczął się rozprzestrzeniać. Wyobraził sobie nagle, Ŝe cały misternie przygotowany przez
niego plan moŜe lec w gruzach. Ta niezwykła kobieta zdobyła w jakiś sposób zbyt wiele informacji
o nim, a to było juŜ niebezpieczne. Uśmiechnął się, Ŝeby ukryć furię i zaniepokojenie.
- Ogromnie jestem ciekawy, w jaki sposób doszła pani do przekonania, Ŝe mam powiązania z
Pawilonami Marzeń i Towarzystwem Vanzagarian?
- To jest zupełnie bez znaczenia, sir.
- Myli się pani, pani Deveridge - powiedział wyjątkowo miękko.Dla mnie ma to znaczenie. Coś w
głosie Artemisa ją poruszyło. Po raz pierwszy od momentu, gdy wszedł do powozu, zawahała
się. NajwyŜszy czas, pomyślał. Kiedy jednak zdecydowała się odpowiedzieć, jej głos zabrzmiał
wyjątkowo spokojnie.
- Doskonale wiem, Ŝe jest pan nie tylko członkiem Towarzystwa Vanzagarian, ale i mistrzem, sir.
Wiedząc o panu aŜ tyle, potrafię lepiej widzieć pewne sprawy. Ludzie, którzy zgłębili filozofię
Wanza, rzadko są tacy, na jakich wyglądają. Wykazują zamiłowanie do stwarzania pozorów i
często bywają ekscentryczni. To było sto razy gorsze od tego, czego się obawiał.
- Rozumiem. Czy mogę zapytać, kto pani aŜ tyle o mnie powiedział? - Nikt mi nic nie powiedział,
sir, a w kaŜdym razie nie w sposób, w jaki pan to rozumie. Odkryłam prawdę własnym
wysiłkiem. Do licha, to nieprawdopodobne, pomyślał.
- Czy mogłaby to pani wyrazić jaśniej?
- Nie ma teraz na to czasu, sir. Nelliejest w niebezpieczeństwie. Musi pan mi pomóc ją odszukać.
- Dlaczego miałbym się trudzić, pomagając pani znaleźć byłą pokojówkę, pani Deveridge? Jestem
pewny, Ŝe bez trudu znajdzie pani sobie inną.
- Nellie nie uciekła. Mówiłam juŜ panu, Ŝe została uprowadzona przez jakichś złoczyńców.
Świadkiem tego zdarzenia była jej przyjaciółka, Alice.
- Alice?
- Dziś wieczór wybrały się do Pawilonów, Ŝeby obejrzeć najświeŜsze atrakcje. Kiedy wychodziły z
ogrodów zachodnią bramą, dwaj męŜczyźni złapali Nellie, wciągnęli ją do powozu i odjechali,
zanim ktokolwiek zauwaŜył, co się dzieje.
- Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, Ŝe pani pokojówka uciekła z jakimś młodzieńcem -
powiedział Artemis.Jej przyjaciółka zmyśliła tę historię po to, Ŝeby Nellie, jeśli zmieni zdanie,
mogła wrócić na słuŜbę u pani.
- Nonsens. Ona została porwana na ulicy. Dopiero teraz Artemis przypomniał sobie, Ŝe
Niebezpieczna Wdowa jest uwaŜana za osobę szaloną.
- Dlaczego ktoś miałby porywać pani pokojówkę? - zadał rozsądne, jak mu się zdawało, pytanie.
- Obawiam się, Ŝe została uprowadzona przez tych nikczemnych męŜczyzn, którzy sprzedają
niewinne panienki do domów publicznych.Madeline wyjęła czarną parasolkę. Dość tych
wyjaśnień. Nie mamy chwili do stracenia. Artemis myślał przez chwilę, Ŝe jego rozmówczyni
zamierza uŜyć ostrego szpica parasolki, by zachęcić go do akcji. Uspokoił się dopiero wówczas,
gdy Madeline stuknęła w dach pojazdu. Stangret najwyraźniej czekał na ten sygnał, gdyŜ powóz
natychmiast ruszył.
- Co pani, u licha, robi? - rzucił Artemis.Nie przyszło pani do głowy, Ŝe ja mogę nie Ŝyczyć sobie
odgrywać roli porwanego? - Nie przejmuję się zbytnio pana obiekcjami, sir. Madeline opadła na
oparcie siedzenia. Jej oczy błyszczały.W tym momencie najwaŜniejsze jest dla mnie odszukanie
Nellie. Jeśli będzie to konieczne, przeproszę pana później.
- Mam nadzieję. Dokąd jedziemy?
- Na miejsce porwania. Zachodnia brama pańskich ogrodów rozrywki. Artemis zmarszczył czoło.
Ona nie sprawia wraŜenia szalonej, pomyślał. Raczej osoby wyjątkowo zdecydowanej.Czego
pani ode mnie oczekuje, pani Deveridge? - zapytał.
- Jest pan właścicielem Pawilonów Marzeń. I jest pan mistrzem Vanza. Między nami mówiąc,
podejrzewam, Ŝe ma pan pewne kontakty z takimi środowiskami, które mnie są obce.
- Sugeruje pani, Ŝe mam powiązania ze środowiskiem przestępczym?
- zapytał, przyglądając się jej uwaŜnie.
- Nigdy nie pozwoliłabym sobie na takie przypuszczenie. Miałam na myśli wyłącznie charakter i
rozległość pańskich znajomości. Interesująca była leciutka nuta szyderstwa w jej głosie.
Wyraźnie próbowała dać rozmówcy do zrozumienia, Ŝe wiele wie o jego osobistych sprawach.
Jedno było pewne: nie mógł wysiąść z tego powozu i przestać interesować się jej problemem.
Wystarczyło juŜ to, Ŝe wiedziała o jego powiązaniach z Pawilonami, by zniweczyć
pieczołowicie przygotowane plany zemsty. Minęło uczucie ciekawości i oczekiwania. Artemis
zdawał sobie sprawę, Ŝe koniecznie musi się dowiedzieć, co wie o nim Madeline Deveridge i w
jaki sposób poznała tak starannie ukrywane fakty. Rozparł się wygodnie na czarnym
aksamitnym siedzeniu powozu i przez dłuŜszą chwilę przyglądał się osłoniętej woalką twarzy
kobiety.
- Dobrze, pani Deveridge - odezwał się wreszcie.Zrobię, co w mojej mocy, by pomóc pani w
odnalezieniu zagubionej pokojówki. Proszę tylko nie mieć do mnie pretensji, jeśli się okaŜe, Ŝe
panna Nellie wcale nie chce, by ją odnaleziono.
- Zapewniam pana, Ŝe ona czeka na ratunek - odparła Madeline, potem uchyliła zasłonkę i
spoglądała na zasnutą mgłą ulicę. Na chwilę uwagę Artemisa przyciągnęła pełna gracji ręka
przytrzymująca brzeg materiału. Zafascynował go delikatny kształt nadgarstka i dłoni. Poczuł
ledwie uchwytny zapach ziół, których zapewne uŜywała do kąpieli. Z wysiłkiem skierował
uwagę na bardziej aktualne sprawy.
- NiezaleŜnie od tego, jak zakończy się nasza akcja, ostrzegam panią, Ŝe będę chciał usłyszeć
szczere odpowiedzi na kilka pytań. Odwróciła głowę i spojrzała na niego.
- Odpowiedzi? Jakich odpowiedzi pan oczekuje?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin