1982 - Alistair MacLean - Partyzanci.pdf

(1174 KB) Pobierz
Partyzanci
A LISTAIR
M AC L EAN
P ARTYZANCI
Alistair MacLean
2
Partyzanci
ROZDZIAŁ I
Nocą nad Tybru wiał zimny wiatr, północny wiatr i niósł zapach śniegu znad
odległych Apeninów. Niebo jaśniało czyste, rozgwieżdżone, a na zaciemnionych
ulicach można było dojrzeć wirujące tumany kurzu, miotane wiatrem papiery,
kawałki tektury i drobne kamienie. Tym razem jednak ciemne i brudne zaułki
Rzymu nie padły ofiarą kolejnego, nie kończącego się strajku pracowników
elektrowni i służb oczyszczania miasta, jak się to zdarzało w czasach pokoju, teraz
bowiem trwała wojna. Działania w basenie Morza Śródziemnego osiągnęły ten
delikatny etap, na którym Wieczne Miasto nie chciało już zanadto rzucać się w oczy
oświetlając ulice latarniami, zaś służby komunalne w swej znakomitej większości
biły się gdzieś daleko na południu, tocząc wojnę, która tak naprawdę niewiele je
obchodziła.
Petersen zatrzymał się przed wejściem do sklepu - trudno odgadnąć jakiego,
bowiem witryny szczelnie okrywał regulaminowy papier do zaciemniania - i szybko
omiótł spojrzeniem Via Bergola. Zdawała się być wymarła jak większość ulic miasta
i tej porze. Wyjął ślepą latarkę, duży pęk zmyślnie wygiętych kluczy i wszedł do
środka z szybkością, swobodą i biegłością, która przynosiła chlubę temu, kto szkolił
go do takich zadań. Skrył się za otwartymi drzwiami, zdjął osłonę latarki, włożył
wytrychy do kieszeni, w ich miejsce wziął mausera z tłumikiem i czekał.
Czekał blisko dwie minuty. Dwie minuty w pewnych okolicznościach mogą się
bardzo dłużyć, ale jemu chyba to nie przeszkadzało. Usłyszał skradające się kroki, a
potem zza drzwi wychyliła się niewyraźna sylwetka mężczyzny, której jedynym
rozpoznawalnym szczegółem była szpiczasta czapka i dłoń zaciśnięta na uchwycie
rewolweru w tak jednoznacznym zamiarze, że nawet w ciemnościach widział mdłą
biel napiętych kostek.
3
Alistair MacLean
Jeszcze dwa ciche kroki i mężczyzna zatrzymał się nagle, gdy usłyszał
pstryknięcie włączanej latarki i gdy poczuł, jak tłumik mausera niezbyt delikatnie
wbija mu się w kark.
- Rzuć broń! Ręce za głowę, trzy kroki do przodu i nie oglądaj się!
Wykonał polecenie. Petersen zamknął drzwi, odnalazł kontakt i zapalił światło.
Wszystko wskazywało na to, że znaleźli się u jubilera, choć właściciel -
najwyraźniej człowiek małej wiary w siły zbrojne wojsk okupacyjnych, bądź
rodzimych, a może jednych i drugich - roztropnie i do cna wymiótł swoje gablotki.
- Teraz możesz się odwrócić - rzekł Petersen.
Mężczyzna odwrócił się. Jego młoda twarz przybrała wojowniczy i nieugięty
wyraz, ale niczym nie udało mu się zamaskować oczu ani lęku, który się w nich
czaił.
- Zastrzelę cię - zaczął Petersen tonem, jakim prowadzi się rozmowę przy kawie
- jeśli masz jeszcze jakąś broń, którą przede mną ukrywasz.
- Nie mam innej broni.
- Dokumenty. Młodzieniec zacisnął usta, nie odezwał się, nie wykonał żadnego
ruchu.
Petersen westchnął
- Zakładam, że wiesz, co to tłumik. Zapewniam cię, że... potem bardzo łatwo ci
je odbiorę. Nikt nie będzie wiedział, kto cię zabił, za co i kiedy, a co w tej chwili
ważniejsze, ty też nie.
Chłopak sięgnął za pazuchę i wyjął portfel. Petersen otworzył go kciukiem i
czytał na głos:
- Hans Winterman... Urodzony 24 sierpnia 1924 roku... Dziewiętnaście lat i już
porucznik! No proszę, musi być z ciebie niezły bystrzak!
Petersen złożył portfel i schował go do kieszeni. - Śledziłeś mnie dziś
wieczorem. I wczoraj prawie cały dzień. I przedwczoraj. A mnie natarczywość nuży,
zwłaszcza gdy jest tak nachalna. Dlaczego za mną łazisz, co?
- Zna pan moje nazwisko, stopień, oddział...
4
Partyzanci
Petersen machnął ręką by go uciszyć.
- Daruj sobie. No cóż, nie dajesz mi wyboru...
Cała zadziorność zniknęła z twarzy porucznika bez śladu.
- Pan mnie... zabije?
- Nie bądź durniem.
Hotel Splendide daleki był od wspaniałości, choć właśnie to sugerowała jego
nazwa. Jednak obskurna anonimowość budynku nader Petersenowi odpowiadała.
Zaglądając przez spękaną i brudną szybę frontowych drzwi, nie bez zdziwienia
dostrzegł, że tłusty, nie ogolony i dobrze już zaawansowany w latach portier choć
raz nie drzemie, a przynajmniej jest na tyle rozbudzony, by co i raz wychylać coś z
butelki. Petersen obszedł hotel od tyłu, wspiął się po schodkach przeciwpożarowych,
dostał się na trzecią kondygnację, aby tam skręcić w korytarz na lewo i wejść do
swego pokoju za pomocą wytrycha. Szybko sprawdził szafki i szuflady.
Zadowolony z wyniku inspekcji, narzucił na siebie ciężki płaszcz, wyszedł z pokoju
i zajął pozycję na znanych mu już schodach ewakuacyjnych. Mimo dodatkowej
ochrony, jaką stanowił płaszcz, było tu zdecydowanie chłodniej niż, jak się teraz
zdawało, na przytulnych uliczkach miasta. Żywił zatem nadzieję, że nie będzie
musiał czekać zbyt długo.
Czekał wręcz krócej niż się spodziewał. W niespełna pięć minut w korytarzu
pojawił się niemiecki oficer. Raźno krocząc skręcił w lewo, zapukał do drzwi,
później, tym razem stanowczo, szarpnął klamkę i cofnął się z zafrasowaną twarzą.
Potem dało się słyszeć skrzypienie i łoskot wiekowej windy, później nastała cisza,
znów zaskrzypiała winda, aż wreszcie ukazał się ten sam oficer w asyście stróża z
kluczem w ręku.
Po dziesięciu minutach, gdy żaden z mężczyzn się nie pokazywał, Petersen
wsunął się do środka, opuścił w dół i zza rogu obserwował lewą odnogę korytarza.
W jej środkowej części stał portier, bez wątpienia na czatach. Tak samo nie budził
wątpliwości fakt, że był z niego zaprawiony i przygotowany na każdą okoliczność
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin