Czy jest możliwe, by w każdym z nas istniało „dziecko”? W każdym, niezależnie od metrykalnego wieku? Wierzę, że tak właśnie jest. Skoro tak, to dlaczego używamy tego słowa w całkiem odmiennym znaczeniu, rezerwując je wyłącznie dla osób biologicznie młodych? Druga sprawa: „dzieciństwo” – dlaczego w ogóle istnieje takie pojęcie? Jest to zagadnienie wielce intrygujące. Czy nie służy ono aby do oddzielenia dziecięcych cech człowieka od jego postaci w życiu dorosłym? Tak jakbyśmy przez wprowadzenie tego słowa do obiegu zawarli między sobą umowę: „Pewne formy i sposoby zachowania należą do przeszłości, do owego dzieciństwa. Tu, gdzie jesteśmy obecnie, nie mają zastosowania, nie tyczą nas”.Odpowiedzi na to pytanie można by poszukać, obserwując na przykład stworzone przez nas społeczeństwo. Jakież to wartości zdają się w nim obowiązywać? Czy pierwsze na liście stoją potrzeby i uczucia ludzi, duchowość, podziw, odwaga przyznania się do niewiedzy, radość, prostota, spontaniczność, prawdomówność? Nie potrzeba zbyt wielkiej przenikliwości, by zauważyć, że nie to cenimy w sobie najbardziej. Nasza lista wygląda zgoła inaczej. Pozycje na niej to konkurencja, intelekt, logika, panowanie, kontrola, zawiść, „mieć” zamiast „być”, sukces, eksploatacja, wyzysk. Taki wykaz jest znacznie bliższy prawdy. Nieszczęśliwe kobiety, niezadowoleni z siebie mężczyźni, rozpadające się małżeństwa, a jeśli chodzi o środowisko naturalne, trudno użyć innego określenia jak początki rigor mortis, stężenia pośmiertnego. Lista może być długa.Symptomatyczne są także kłopoty naszego społeczeństwa w kwestii sprawowania opieki nad młodym pokoleniem, nad dziećmi. Z jakiegoś niezbadanego powodu od dłuższego już czasu mechanizmy społeczne, jakby przez kogoś nakręcone, utrzymują tendencję sprzyjającą wyganianiu rodziców z domu lub też stymulowaniu oddalania się ich od swoich dzieci. Ognisko domowe przestaje istnieć. Pierwszy opuścił je mężczyzna. Znikły zagony za stodółką, które kiedyś uprawiał, nie istnieje już zawód szewca reperującego w przydomowym warsztaciku buty sąsiadów. Mężczyzna poszedł w świat i zatracił się w czymś, co nazywane jest „pracą”. Nagle jego obecność w domu zaczęła się równać pozbawieniu go znaczenia i wartości. Zostawiona sama sobie kobieta stała się kimś mało ważnym. Wówczas i jej zaczęło czegoś brakować. Przebywanie w domu z dziećmi bez towarzysza życia okazało się zbyt ciężkie do zniesienia. Poza tym ona też chciałaby mieć jakąś „wartość”. Nie trzeba było długo czekać, by poszła w ślad za mężem. Wprawdzie zmuszona była zagłuszyć wrodzoną niechęć do spełniania roli mężczyzny, lecz z dwojga złego samotność wydała się bardziej dokuczliwa.Oczywiście nie mogła nie zauważyć faktu, że w domu zostały same dzieci. Obudziło to w niej męczące poczucie winy, które udało się jej jednak uśpić zorganizowaniem dla nich miejsca poza domem, gdzie mogły być otoczone opieką. Wobec faktu mnogości kobiet i mężczyzn znajdujących się w podobnej sytuacji, wspólnymi siłami postanowiono zadbać o usankcjonowanie specjalnych rezerwatów dla swojego potomstwa. Ochrzczono je mianem żłobków i zaczęto przyprowadzać do nich dzieci. Cel został osiągnięty: teraz w domach nie było ani mężczyzn, ani kobiet, ani dzieci. Stały się puste. Zapełniły się natomiast fabryki, biura, przedsiębiorstwa konsultingowe, handlowe centra, biura socjalne, banki, pośrednictwa mieszkaniowe i żłobki. Powstały też różnorakie „noclegownie”. Co to takiego i co się tam dzieje? Noclegownie to miejsca, w których wychowywane w żłobkach dzieci spędzają noc. A śpią tam również konsultanci personalni i pracownicy banków. Tam można ich znaleźć. Czegoż jednak oczekiwać po noclegowni?
12345
malagota