Sanders_Glenda_Ten_prawdziwy_mezczyzna.pdf

(637 KB) Pobierz
Sanders Glenda - Ten prawdziwy mężczyzna
GLENDA SANDERS
Ten
prawdziwy
mężczyzna
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA
ROZDZIAŁ 1
– Nareszcie koniec – westchnęła Cassaundra. – Bogu dzięki.
Naprzeciw niej w limuzynie siedział Sloan Garrick, człowiek,
który przed trzydziestoma laty był protegowanym jej dziadka.
– Dobrze się dziś spisałaś, Cassaundro – powiedział, kładąc
rękę na jej dłoni. – Mowa żałobna była świetna: doskonałe
połączenie podziwu i wzruszenia.
Kiwnęła głową, przyjmując ten komplement, ale żadne z nich
już się nie odezwało. Szofer wiózł ich przez labirynt ulic
Manhattanu. Zahamował przed, wejściem wiodącym do dwóch
bliźniaczych wieżowców.
Sloan objął Cassaundrę pokrzepiającym gestem, gdy jechali
cichobieżną windą do apartamentów na szczycie.
– Chcesz się czegoś napić? Wina, sherry? – zapytał troskliwie,
gdy weszli do środka.
– Później. Teraz przebiorę się w coś wygodniejszego. Barek
jest pełny. Poczęstuj się. Zdejmij marynarkę i krawat, jeżeli
chcesz.
– Nie martw się o mnie – uspokoił ją Sloan.
Umrze w marynarce i krawacie, pomyślała Cassaundra idąc
do sypialni. Natychmiast pożałowała tej niesympatycznej myśli.
Sloan był wytworem swej epoki. Mężczyźni z jego środowiska
nosili garnitury i krawaty. To niewielkie przewinienie jak na
człowieka, który okazał się niezawodnym przyjacielem w
niezwykle ciężkim dla niej okresie. Gdy zaczęła pracować w
wydawnictwie dziadka, wprowadzał ją we wszystkie tajniki,
Strona nr 3
Glenda Sanders
pomagał zachować realizm i rozsądek. Nie zastąpił jej ojca, ale
stał się kochającą, aprobującą osobą, w przeciwieństwie do
tamtego.
W drzwiach sypialni pojawiła się Aggie.
– Czy pani czegoś potrzebuje?
– Przebiorę się. Nie mogę już znieść tego kostiumu.
– Weźmie pani kąpiel?
– Raczej prysznic. Nie będzie mi potrzebna pomoc.
– Tak, Proszę Pani.
Cassaundra patrzyła na młodą, dyplomatycznie obojętną twarz
Aggie i zastanawiała się, czy rani uczucia dziewczyny, chcąc
samodzielnie odkręcić kurek w łazience.
– Chyba nałożę batikowe kimono w maki. Gdybyś mogła je
wyjąć...
– Oczywiście, proszę Pani.
– To wszystko.
– Tak, proszę pani.
Cassaundra weszła do łazienki i odgrodziła się drzwiami od
reszty świata. Cudownie być samą! Warstwa po warstwie
zdejmowała ubranie, które nagle zaczęło ją dusić – filcowy
kapelusz przybrany piórami, ciemnoniebieski żakiet i spódnicę,
dobraną kolorystycznie jedwabną bluzkę z wiązanym kołnierzem.
Demonstracyjnie wybrała niebieski, nie zaś wymaganą
pogrzebową czerń. Gdyby tylko na to pozwoliła, związani z jej
ojcem specjaliści od reklamy wyreżyserowaliby pompatyczny
pogrzeb. Ale po raz pierwszy w życiu Cassaundra sama podjęła
decyzję i wymogła jej wykonanie. Nalegała, by pogrzeb odbył się
jedynie w obecności rodziny, a w miesiąc po nim ogólnodostępna
msza żałobna. Stamtąd właśnie wracała.
W kabinie prysznicowej puściła gorącą wodę, jakby mogło to
zmyć z niej smutek i paraliżujące odrętwienie, jakie czuła po
stracie ojca.
Kilka minut później, już bez makijażu, zawinęła się w miękki
ręcznik, zdjęła czepek i rozpuściła włosy – naturalne blond,
fachowo rozjaśnione, miękkimi fetami opadły na plecy.
Strona nr 4
TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA
Usiadła przy toaletce i posmarowała błyszczkiem usta. Potem
spojrzała na kobietę w lustrze – wystraszone oczy, wychudzone
policzki. Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła przygnębiona.
Pozwoliła sobie na kilka zaledwie minut cichego żalu nad
sobą. Odrzuciła głowę, wzięła głęboki oddech i zmusiła się do
ubrania. Sloan czekał na dole, by pocieszyć ją w potrzebie.
Potrzeba, pomyślała czując, że zaczyna wpadać w histerię. Czy
wiesz, Sloan, czego potrzebuję? Bo ja z pewnością nie.
Sloan wstał i pozdrowił ją automatycznym, acz szczerym
uśmiechem.
– Widzę, że odświeżyłaś się, kochanie. Piję czystą szkocką.
Co ci podać?
– Białe wino – odparła Cassaundra.
Sloan podszedł do barku, nalał wina, wręczył Cassaundrze
kieliszek, po czym znowu usiadł.
– Twój ojciec byłby dziś z ciebie dumny – powiedział.
– Wątpię.
Cassaundra wielokrotnie zastanawiała się, czy ojciec w ogóle
przejmował się tym, co mówiła bądź robiła – oczywiście z
wyjątkiem przypadku, gdy nie dostała się do szkoły muzycznej
Juilliarda. Nigdy nie miała dość odwagi, by powiedzieć sławnemu
Williamowi Snowowi, iż poczuła ulgę na wieść, że nie została
przyjęta. Zawsze chciała studiować literaturę, ale on sądził, że
podjęła tę decyzję z braku czegoś lepszego.
– Rozmawiałem z nim kiedyś podczas przerwy w rozprawie –
odezwał się Sloan. – Zapytał mnie, czy widziałem, jak weszłaś na
salę rozpraw z głową do góry, całkowicie ignorując reporterów?
A potem stwierdził, że stałaś się damą. Był dumny, Cassaundro.
Widziałem dumę w jego oczach.
– Dziękuję, że mi to powiedziałeś – rzekła wzruszona. – I
poczekałeś, aż mi to będzie rozpaczliwie potrzebne.
– Dziś też byłaś dzielna – rzekł Sloan. – Wiem, co musiałaś
przezwyciężyć, by po tym wszystkim, co się stało, wstać i
wygłosić mowę na jego cześć.
Strona nr 5
Glenda Sanders
– Społeczeństwo miesiącami grzebało w życiu Snowa –
powiedziała Cassaundra. – Najwyższy czas, by usłyszeli o
szlachetniejszych cechach mego ojca. Nie był z pewnością ani
świętym, ani wzorowym ojcem, ale był utalentowany i oddany
muzyce.
Dopiła jednym łykiem resztę wina. Przez kilka minut w
milczeniu wpatrywała się w pusty kieliszek.
– Nawet po tylu miesiącach ciągle zastanawiam się, dlaczego
to wszystko musiało się wydarzyć. Tak bez sensu, tak tragicznie
bez sensu.
– Nie wolno ci stale tego rozgrzebywać, Cassaundro. Nie
znajdziesz odpowiedzi.
– Nie znajdę odpowiedzi – zgodziła się. – Jedynie same
„gdyby”. Gdyby tylko nie wstydzili się przyznać, że z ich
małżeństwa nic nie wyszło, i mieli odwagę się rozstać. Gdyby nie
byli tacy wybuchowi i ambitni. Gdyby w tej szufladzie nie było
rewolweru. Skąd nabity rewolwer w szufladzie? – zapytała
retorycznie, zwracając się do Sloana. – Nigdy nawet z niego nie
strzelał. Dlaczego rewolwer akurat musiał tam leżeć, nabity i
gotów do strzału?
Sloan położył rękę na jej dłoni.
– Zwariujesz, jeśli będziesz to rozpamiętywać.
Cassaundra przymknęła oczy i westchnęła.
– Wiem, Sloan. Ale to wszystko było takie bezsensowne.
Brianna nigdy nie była dla mnie matką – Nie była nawet
przyjaciółką. Ale nie chciałam, żeby umarła. Zwłaszcza...
Głos jej się załamał, ale w myśli dodała: nie z pięknych,
utalentowanych rąk mego ojca. Nikt nie powinien umierać z ręki
człowieka zdolnego wyczarować z wielkiej orkiestry tak
wspaniałą muzykę.
– Nie możesz zmienić tego, co się stało – powiedział Sloan. –
Możesz jedynie zaakceptować to i żyć dalej.
Tak, zaakceptować. Nie miała wyboru. Brianna, piękna,
samolubna, kapryśna primadonna, umarła na podłodze sypialni,
którą dzieliła z ojcem Cassaundry. A Williama Snowa,
Strona nr 6
Zgłoś jeśli naruszono regulamin