Vise David A. - Google story.pdf

(1379 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Przedmowa
Odkąd przed ponad pięcioma stuleciami Gutenberg skonstruował nowoczesną prasę drukarską,
dzięki czemu wszelkiego rodzaju publikacje stały się tańsze i powszechniej osiągalne, żaden inny
wynalazek nie zrewolucjonizował dostępu do informacji w takim stopniu jak wyszukiwarka Google.
Ze swym kolorowym, dziecinnym logo na białym tle, potrafiąc zadziwiająco szybko generować
adekwatne odpowiedzi na miliony pytań zadawanych codziennie, Google zmieniło sposób zdobywania
informacji i docierania do wiadomości. Przenikając tkankę życia codziennego, z dnia na dzień stało
się niezbędne. Miliony ludzi używają Google każdego dnia w ponad stu językach i postrzega się je
jako tożsame z samym Internetem. Głód informacji jest zaspokajany przez „googlowanie" w komputerze
lub telefonie komórkowym. Wiele osób nie wyobraża już sobie życia bez owych zdobyczy ostatniej
dekady.
Google niestraszne są różnice kulturowe czy bariery językowe. Prostota działania serwisu oraz jego
fantastyczne możliwości zaskarbiły sobie sympatię i zaufanie mieszkańców całego globu, od ekspertów
z dziedziny informatyki po komputerowych nowicjuszy. Dla nich wszystkich wyszukiwarka ta stała się
poniekąd rozszerzeniem ich własnych mózgów. Na dobre zagościła w ich domach i miejscach pracy,
stając się jedną z najlepiej rozpoznawalnych marek na świecie. To niezwykłe osiągnięcie młodej wiekiem
firmy, która nie wydała ani centa na reklamę. Za popular-
nością Google nie stoją specjaliści od marketingu z nowojorsk Madison Avenue, ale zadowoleni
użytkownicy, polecający stro swoim znajomym, piszący o niej entuzjastyczne artykuły do pr sy oraz
zamieszczający pochlebne posty na forach. Ludzie ci po prostu wdzięczni wyszukiwarce za to, że
błyskawicznie i zi pełnie za darmo zaprowadza ich w takie zakamarki Internetu, c jakich sami zapewne
by nie trafili. Jak mało co w dzisiejszy( czasach Google nigdy nie zawodzi, dostarczając wolną
informi cję każdemu, kto jej potrzebuje. Nic dziwnego, że grono jego f< nów powiększyło się w tak
niesamowitym tempie.
Zdecydowana większość z nich nie ma jednak pojęcia, ja Google działa, kto ów serwis stworzył, co
sprawia, że firma t przynosi tak wielkie dochody, jakim cudem zostawiła daleko w tył konkurentów o
większym kapitale początkowym, czy wreszcie -jakie są jej plany na przyszłość. Google Story to pierwsza
publikacja w której czytelnik znajdzie odpowiedzi na wszystkie te pytania informacje znane do tej pory
wyłącznie pracownikom Googleple ksu, supernowoczesnego kampusu firmy w Dolinie Krzemowej.
John Hennessy, rektor Uniwersytetu Stanforda, a zarazerr wybitny informatyk zasiadający w radzie
nadzorczej Google, z* unikalną cechę tej firmy uważa to, że postawiła zarówno na rozwój hardware,
jak i software, stając się w dodatku liderem w obu tych dziedzinach. Praca wyszukiwarki opiera się na
stworzonych specjalnie na jej potrzeby opatentowanych programach zainstalowanych w setkach tysięcy
zmodyfikowanych komputerów. To właśnie optymalne połączenie najbardziej nowatorskich technologii
odpowiada za oszałamiającą prędkość, z jaką namierzane są w Internecie strony z daną informacją. W
języku angielskim nie istnieje słowo, które opisywałoby współdziałanie hardware i software na taką
skalę, dlatego my, autorzy książki, wymyśliliśmy własne - Googleware.
Hennessy twierdzi, że przewagę nad konkurencją daje Google również podejście firmy do
używanych przez nią pecetów. Większość fachowców patrzy na nie z góry i traktuje jak tostery, tym-
czasem w Google stanowią one serce systemu. Pracownicy sami
je składają i bezustannie ulepszają. Sto tysięcy niedrogich komputerów stoi w siedzibie firmy
poukładanych jeden na drugim w stojakach wielkości sporych lodówek. Łączy je w jedną całość
wspólne software i chronione patentem okablowanie. Najzwyklejsze składaki, tyle że na sterydach,
tworzą najbardziej wyrafinowaną sieć komputerową na świecie.
124734163.002.png
„Nie ma drugiej dorównującej jej wielkością - potwierdza Hennessy. - Nie sądzę, żeby
gdziekolwiek choćby zbliżono się do liczby stu tysięcy komputerów".
Składanie pecetów odbywa się w najpilniej strzeżonej części Googlepleksu, do której nie mają
wstępu ludzie z zewnątrz, nawet ci uprzywilejowani goście, którzy myślą, że pokazano im wszystko.
Montowanie na miejscu opłaca się właśnie dlatego, że komputerów wchodzących w skład sieci jest tak
dużo. Ponadto składanie ich przez pracowników firmy zapewnia lepszą jakość, niż gdyby kupowano je
gotowe. Dzięki współpracy wielu maszyn każde zapytanie wpisywane w wyszukiwarkę jest w mgnieniu
oka automatycznie rozbijane na części składowe, a części te porównywane następnie z odpowiednio
posortowanymi kopiami stron internetowych zapisanych już wcześniej na niezliczonych twardych
dyskach Google.
Do sieci można bez problemu każdego dnia podłączać nowe komputery. Ma ona na tyle dużą
redundancję, że działa bez zarzutu nawet w wypadku awarii kilku maszyn - ich zadania przejmują
wówczas inne, i to bez ingerencji człowieka. To kolejna cecha, która - oprócz wielkości - czyni tę sieć
wyjątkową.
„W Google wcześnie zdano sobie sprawę, że siłą firmy może być hardware - tłumaczy Hennessy. -
Że wygrają, jeśli sami się tym zajmą i porządnie do tego przyłożą. Zmieniają tam i dokładają
komputery w takim tempie, że zlecanie ich dostawy komuś z zewnątrz nie miałoby sensu. Ludzie nie
są świadomi tego, jak wielkich nakładów finansowych to wymaga. Aby uruchomić teraz konkurencyjną
dla Google wyszukiwarkę, trzeba byłoby na początek wyłożyć naprawdę ogromne pieniądze".
Kilka lat temu przy wynikach wyszukiwania pojawiły się płatne linki reklamowe (tzw. linki
sponsorowane) i z dnia na dzień
Google zmieniło się z maszyny do wyszukiwania w maszynę do robienia pieniędzy. Firma znajdowała
się wtedy jeszcze w rękach prywatnych i początkowo o jej sukcesie finansowym wiedzieli jedynie
pracownicy i śmiałkowie, którzy zainwestowali w nią na samym początku. Wkrótce jednak wiadomość o
miliardowych dochodach z reklam rozeszła się szerokim echem, wzbudzając zrozumiałe
zainteresowanie tysięcy potencjalnych inwestorów. Był to idealny moment, żeby wejść na giełdę. Stało
się to 19 sierpnia 2004 roku. Przy cenie 85 dolarów za akcję zebrano niemal 2 miliardy dolarów. Żadna
inna spółka z tej branży nie osiągnęła podobnego pułapu. Kolejny rekord pobito w przeciągu
niespełna roku - w dniu oddawania do druku niniejszej książki* wartość jednej akcji wynosiła już
ponad 300 dolarów, wszystkich zaś razem wziętych ponad 80 miliardów dolarów. Takim wzrostem nie
mógł się pochwalić w tym okresie nikt inny. Dla porównania: cena akcji Microsoftu pozostała bez
zmian od czasu powstania Google w roku 1998.
Jeśli nie zainwestowaliście w porę w Google, przegapiając życiową szansę na zbicie majątku, może
pocieszy was informacja, że eksperci także się zagapili. Kiedy Uniwersytet Stanforda oferował system
Google na sprzedaż za milion dolarów, nie połako-mili się na wyszukiwarkę tacy potentaci jak Yahoo
czy AltaYista. Brak chętnych do kupna epokowego wynalazku zmusił dwóch doktorantów, Sergeya
Brina i Larry'ego Page'a, do zrezygnowania z dalszych studiów i założenia własnej firmy. Latem 2005
roku udziały każdego z twórców Google były warte ponad 10 miliardów dolarów netto.
Hennessy wspomina, że po raz pierwszy usłyszał o Google w połowie lat dziewięćdziesiątych od
innego wykładowcy informatyki. Podobnie jak Brin i Page, obecny rektor Uniwersytetu Stanforda nie był
zadowolony z działania AltaYisty, w owym czasie najlepszej wyszukiwarki na rynku. Wyłuskiwała ona
wprawdzie z ogromu Internetu odpowiednie strony, ale nie sortowała
ich według trafności czy popularności. Naukowiec dowiedział się od kolegi, że dzięki algorytmowi
zwanemu PageRank stworzona przez dwóch doktorantów wyszukiwarka z błyskawiczną szybkością
ustala, która ze stron będzie najbardziej użyteczna.
Jako znany specjalista Hennessy mógł wpisać w Google po prostu własne nazwisko. „Pierwsza
strona, jaka wyskoczyła, należała do Uniwersytetu Stanforda, mojego miejsca pracy. Inne
124734163.003.png
wyszukiwarki nie dawały tak trafnych rezultatów".
W niniejszej książce postaramy się wyjaśnić strategie biznesowe i motto „Nie czyń zła", którymi
Google posłużyło się, pozyskując reklamodawców oraz nawiązując ścisłą współpracę z innymi stronami
internetowymi. Tym kilkuset tysiącom partnerów biznesowych jak nikomu innemu zależy na ciągłym
wzroście wartości spółki i dalszych jej sukcesach. Współdziałają ze sobą podobnie jak komputery
Googlepleksu. To między innymi dzięki tej owocnej współpracy po roku na giełdzie Google
powiększyło się siedmiokrotnie. Ochrzciliśmy tę prężną grupę mianem „Google-gospodar-ki". Jej
stabilna ekspansja nie będzie zagrożona tak długo, jak wzrost popularności Internetu i rozwój rynku
reklam online będą dorównywać optymistycznym prognozom.
Google samo w sobie z pewnością jeszcze się rozwinie. Skąd ta pewność? Internet jako środek
masowego przekazu jest poniekąd jeszcze w powijakach, reklamodawcy dopiero zaczynają przenosić
się do sieci z telewizji i prasy, zaś szefowie Google wymyślili prostą receptę na sukces w reklamie -
dany produkt oferują użytkownikowi wyszukiwarki dokładnie wtedy, gdy ten go przy jej pomocy
szuka.
Przyszłość Google zależy od ciągłego zaangażowania jego dwóch twórców, Brina i Page'a. To ich
geniusz i dalekowzrocz-ność stoją zarówno za Googleware, jak i przynoszącym krociowe zyski
systemem wyświetlania reklam. Można zatem śmiało stwierdzić, że to ich ambicja, intuicja i zdolności
przywódcze będą najważniejszymi składnikami długofalowego sukcesu firmy. Z Brinem i Page'em u
steru Google ma największe szansę pozostać najbardziej popularną wyszukiwarka na świecie, z którą
użytkowników
lączą w dodatku nie tylko kable, ale i pozytywne uczucia. Niestety, l wraz z rozwojem firmy i możliwości
jej sztandarowego produktu l rośnie obawa, że rejestrowane przez Google informacje o zachowaniu
sieciowym jego użytkowników nadmiernie naruszają ich prywatność, co może wymusić
wprowadzenie nowych regulacji j prawnych. Ponadto, jako że Google płaci innym stronom za każde
kliknięcie na link sponsorowany, musi też ono poradzić sobie z oszustami klikającymi na niby, żeby
wyłudzić pieniądze.
Duet Brin-Page stanowi siłę napędową Google. Ich pasja sprawia, że setki milionów ludzi
odwiedzających co dzień stronę www.google.com opuszcza ją w pełni usatysfakcjonowanych. Dwaj
szefowie niezmordowanie zachęcają swój zespół wybitnych matematyków i inżynierów do
rozwiązywania coraz to bardziej złożonych problemów. Wszystkie ich pomysły są najpierw testowane
przez grupę zwykłych użytkowników, dzięki czemu jeszcze w trakcie dopracowywania nowego
produktu usuwa się wykryte przez laików niedogodności i usterki. Niczym niehamowana
in-nowacyjność idzie w parze z troską o przyszłego użytkownika.
Użytkownika, a nie klienta, ponieważ Google jest usługą darmową. Miliardy dolarów zysku są
raczej produktem ubocznym koncentrowania się na wdrażaniu nowych rozwiązań niż miarą sukcesu,
podług wskazań której zespół angażuje się w dany projekt. W odróżnieniu od innych firm
menedżerowie produktu z Google nie skupiają się na tym, jakie produkty tworzyć, by zarobić jak
najwięcej pieniędzy. O tym myśli się, dopiero gdy programiści opracują nowość rozwiązującą
konkretny problem. Inżynierowie zatrudniani przez Brina i Page'a wiedzą dobrze, że ich głównym
zadaniem jest opracowywanie śmiałych, nowatorskich koncepcji, mających na celu polepszenie
funkcjonalności i szybkości wyszukiwarki. Im jest ona lepsza, tym więcej ma zadowolonych
użytkowników, a im więcej ma zadowolonych użytkowników, tym więcej osób z niej korzysta i ją
chwali.
Celem Google nie jest zarobienie jak największej ilości pieniędzy, na co najlepszym przykładem
jest strona główna wyszukiwarki uważana przez wielu za potencjalnie najbardziej wartościo-
we miejsce w Internecie. Nie zamieszczając na tej stronie reklam, firma świadomie zrezygnowała z
kolosalnych dochodów, aby zapewnić internautom niezakłócone niczyją nachalnością poszukiwania.
Słowem-kluczem do zrozumienia filozofii Google jest innowacja, której temat porusza się niemal
na każdym posiedzeniu zarządu. Dla Brina i Page'a utrzymanie tempa wprowadzania nowych
124734163.004.png
rozwiązań jest najważniejszym z wyzwań, ponieważ to dzięki niemu firma zdobyła i utrzymuje
czołową pozycję w branży. Obaj informatycy są w pełni świadomi, że gdzieś tam ktoś usilnie stara się
ich przegonić, że w każdej chwili ktoś może stworzyć wyszukiwarkę lepszą, szybszą i zmyślniejszą.
Utrzymanie wymaganego tempa innowacyjności jest jednak trudne ze względu na jednoczesny
gwałtowny rozwój firmy. Wcześniej nie poradziło sobie z tym problemem wielu młodych, obiecujących
przedsiębiorców.
Jeśli chodzi o wdrażanie nowych produktów, Brin i Page są zwolennikami jak najszybszego
sprawdzania ich w praktyce. Niektóre z wprowadzanych zmian są widoczne dla każdego, kto odwiedzi
stronę. Inne, ukryte w zakamarkach systemu, umożliwiają jeszcze szybsze podawanie jeszcze
trafniejszych rezultatów. Twórcy Google mają czas skupiać się na zagadnieniach technicznych,
ponieważ stroną biznesową zajmuje się dyrektor wykonawczy Eric Schmidt - mogą w spokoju zająć się
tym, w czym są najlepsi. Nie oznacza to bynajmniej, że brak im talentu do interesów. Brin, jak się
okazuje, jest świetny w negocjowaniu umów, zaś Page ma smykałkę do obniżania kosztów, zwłaszcza
stanowiących niemałą część budżetu wydatków na prąd zużywany do zasilania i chłodzenia owych stu
tysięcy pecetów.
W Google preferuje się pracę w niewielkich, trzyosobowych zespołach, a każdy z zatrudnionych jest
zobowiązany poświęcić 20 proc. swojego czasu na swobodne eksperymentowanie. Zasada
„dwudziestu procent" została zapożyczona z amerykańskiego środowiska akademickiego, gdzie
wykładowcom oddaje się do dyspozycji jeden dzień w tygodniu. Kolejną cechą wyróżniającą Google
jest brak kadry kierowniczej średniego szczebla. Brak skostniałej korporacyjnej hierarchii, ogromna moc
obliczeniowa sieci, szerokie możliwości rozwoju i doskonale dobrana kadra przyciągają do firmy
najlepszych specjalistów i absolwentów. Konkurenci z branży muszą stawać na głowie, aby zatrzymać
swoich długoletnich pracowników, a także aby skusić swoją ofertą kogoś, kogo chce zatrudnić również
Google. Inżynierska elita zostawia posady w NASA, Bell Labs, Microsofcie i tym podobnych
gigantach, a także na renomowanych uczelniach, byle tylko spróbować swoich sił w centrum Internetu,
jakie stanowi najpopularniejsza wyszukiwar-ka w historii. Podoba im się to, że panująca w Google
atmosfera bardziej przypomina swoją dynamiką kampus uniwersytecki niż międzynarodową korporację.
Nie bez znaczenia w owocnej rekrutacji jest również oszałamiający sukces giełdowy spółki, który zdobył
szeroki rozgłos na całym świecie.
Olbrzymie zainteresowanie mediów firmą Brina i Page'a bierze się stąd, że wśród setek milionów
użytkowników Google ogromna część to dziennikarze, którzy wykorzystują je w codziennej pracy.
Widzą oni, jak bardzo wyszukiwarka przydaje się im i wszystkim wokół, jak idealnie oddaje ducha
współczesności. W języku angielskim, niemieckim i wielu innych słowo „google" zyskało status
czasownika, synonimu „szukać" lub „sprawdzać". To najlepszy dowód na to, jak wielki wpływ wywiera
ten wynalazek na życie zwykłych ludzi.
Google wydaje się dysponować większym potencjałem niż jego legendarni poprzednicy z branży
informatycznej. W ciągu ostatnich kilku dekad byliśmy świadkami serii rewolucji technologicznych, z
których każda przetaczała się przez glob większą falą niż poprzednie. Już kilkadziesiąt lat temu IBM i
jego duże systemy komputerowe (mainframes) rozwiązały problem przetwarzania danych w biznesie.
Potem pojawiły się Intel i Microsoft, których produkty odegrały czołową rolę w rozwoju komputerów
osobistych, co nie tylko otworzyło nowe możliwości przed indywidualnymi użytkownikami
komputerów, ale i sprawiło, że zyski ze sprzedaży pecetów przewyższyły te ze sprzedaży sieci
dla korporacji. Gdy posiadanie komputera w domu stało się równie zwyczajne jak posiadanie
telewizora, przyszła kolej na Internet, początkowo projekt Departamentu Obrony. Rynek podbiły takie
firmy jak Amazon, Yahoo czy eBay. Wszystkie one są jednak starsze niż Google - od czasu jego
powstania nie przybył mu ani jeden poważny konkurent - i nie odnoszą porównywalnych sukcesów.
Wartość giełdowa dziecka Brina i Page'a świadczy
0 tym, że inwestorzy wierzą w świetlaną przyszłość Internetu
oraz w wypracowaną przez tych informatyków metodę pozyski
124734163.005.png
wania reklamodawców.
Najciekawsze projekty, w jakie obecnie zaangażowane jest Google, dotyczą dwóch obiecujących
dziedzin nauki: genetyki
1biologii molekularnej. Miliony genów, ich interakcje oraz tysiące
informacji zebranych na ich temat przez naukowców mają ponie
kąd coś wspólnego z samą wyszukiwarką, napędzającą ją siecią
i jej olbrzymią mocą obliczeniową. Zgrawszy już na swoje kompu
tery mapę ludzkiego genomu, Google współpracuje z doktorem
Craigiem Yenterem i innymi sławami, dążąc do dokonania przeło
mowych odkryć w naukach przyrodniczych. Innymi słowy można
się spodziewać, że za parę lat będziemy w stanie przeszukać przy
pomocy Google nasze geny.
„To niespotykane połączenie techniki i medycyny, na którym skorzystają miliony — twierdzi Yenter.
— Google dysponuje większą mocą obliczeniową niż jakiekolwiek inne przedsiębiorstwo. Skalą swoich
działań przewyższa rządowe bazy danych. Spodziewamy się, że w ciągu następnych dziesięciu lat
stworzymy łatwo dostępne narzędzie internetowe umożliwiające ludziom dogłębne poznanie ich kodu
genetycznego".
Według Brina i Page'a ich firma jest nietypowa i nikt nie będzie przekształcał jej w twór bardziej
odpowiadający powszechnie przyjętym standardom. Brin powiedział kiedyś, że gdyby Google było
żywą osobą, to 19 sierpnia 2004 roku - w dniu wejścia spółki na giełdę - poszłoby do szkoły, a zatem w
lecie 2005 roku kończyłoby pierwszą klasę. Mimo tak młodego wieku podjęło się wielkiego zadania -
przeniesienia do Internetu jak naj-
większej części księgozbiorów Uniwersytetu Stanforda, Uniwersytetu Harvarda, Uniwersytetu Michigan,
oksfordzkiej Bodleian Library oraz Nowojorskiej Biblioteki Publicznej. Książki te będzie można
zarówno czytać, jak i przeszukiwać bez potrzeby wyjeżdżania na kosztowne kwerendy do Stanów
Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii czy bycia naukowcem uprawnionym do takich kwerend. Cel, jaki
postawiło sobie Googłe, jest godny pochwały. Gigantyczna internetowa biblioteka z pewnością wywrze
w skali globalnej niezwykle korzystny wpływ na oświatę, a co za tym idzie, będzie miała odbicie w
przemianach społecznych.
Google i jego twórcy zaszli daleko, a jednocześnie to młoda firma i młodzi ludzie. Dokonali wiele,
ale to dopiero początek. Czas pokaże, czym jeszcze nas zadziwią.
Rozdział l
Niedowiarkom zagraj na nosie
Sergey Brin i Larry Page pojawili się na scenie witani przez rozszalały tłum nastolatków niczym
gwiazdy rocka. Weszli przez tylne drzwi, pozostawiając za nimi fotografów, okulary przeciwsłoneczne,
dwa wynajęte auta z kierowcami i towarzyszkę Sergeya, atrakcyjną młodą kobietę. Ubrani w
młodzieżowym stylu informatycy zajęli swoje miejsca, rozdając uśmiechy. Znajdowali się blisko miejsca,
w którym narodziła się cywilizacja, tysiące kilometrów od Doliny Krzemowej i Uniwersytetu Stanforda.
Dla dwóch młodych sław zajętych zmienianiem świata na lepsze było to idealne miejsce, aby podzielić się
z fanami swoimi planami na przyszłość i opowiedzieć im o tym, co dokładnie osiągnęli i jak im się to
124734163.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin