82. Lezne Joyce - Rytm serca(1).pdf

(407 KB) Pobierz
178810664 UNPDF
Joyce Lezn
Rytm serca
Przełożył Jakub Kowalski
Rozdział 1
Wyszła pewnie z gabinetu konferencyjnego, szybko
stawiając długie kroki. Obcasy wybijały rytmiczny dźwięk na
wyłożonej marmurem podłodze. Skierowała się ku windom
znajdującym się na drugim końcu długiego korytarza.
20:30. Odwróciła wzrok od tarczy zegarka firmy Gucci,
podarunku od Jima, i przyspieszyła kroku. Była spóźniona o
dwie godziny. Jim będzie zły.
Powinnam była zadzwonić – pomyślała – i wymówić się
jakoś z tego spotkania. Jim będzie miał pretensje, że go nie
powiadomiła. Zawsze tak reagował, kiedy „odwieszała" ich
sprawy, jak to określał. Lecz doświadczenie nauczyło ją, że
telefon niewiele pomagał. I tak będzie niezadowolony.
Przekonała się, że to nie fakt, iż się spóźniała, go drażnił.
W końcu jak większość mężczyzn oczekiwał, że będzie się
spóźniać. Jego złość wywoływał powód tych spóźnień – jej
praca. Nieodmiennie ta sama reakcja mówiła jej, że Jim
nienawidził wykonywanej przez nią pracy równie silnie, jak
Alice ją uwielbiała. To spowodowało największy kryzys w
ich związku.
Nacisnęła guzik przywołujący windę. Czekając
niecierpliwie raz jeszcze przypominała sobie każde słowo,
każdy argument, każdy kontrargument, jakich użyła
przemawiając przed zarządem Reynard Corporation. Była
wyczerpana. Spędziła parę niemiłych godzin prezentując
projekt rozwoju nowych systemów zatrudniania i szkolenia
kobiet w dziale marketingu.
Cóż, Jim musiał poczekać. To zebranie było zbyt ważne,
by mogła w nim nie uczestniczyć. Stanięcie przed surowym
gronem trzynastu zatwardziałych konserwatystów i jednych z
najbardziej wpływowych ludzi w kraju stanowiło nie lada
wyzwanie. Alice nie chciała tracić okazji do zaprezentowania
im swoich poglądów bez względu na ilość czasu, jaki musiała
na to poświęcić.
Usłyszała za sobą czyjeś kroki. Amortyzujące, gumowe
podeszwy sunęły po marmurowej podłodze wydając przy tym
irytujące piski. Bez odwracania się wiedziała, kto idzie.
Gniew, jaki wzbierał w niej podczas narady, ścisnął jej
gardło. Gdzie, do cholery, podziała się winda?!
– Nigdy bym w to nie uwierzył, gdybym tam sam nie
siedział!
Odwróciła się do Roberta Jacksona. Miał trzydzieści
cztery lata i został wybrany do zarządu całkiem niedawno.
Stanowił centrum zainteresowania, uważano, że wniósł wiele
„świeżej krwi".
Zupełnie nie podzielała tej opinii. Był tak samo
konserwatywny i zachowawczy jak pozostali członkowie
zarządu, którzy mogliby być niemalże jego dziadkami.
Robert Jackson miał lekko nieprzytomne ciemnobrązowe
oczy, nadające jego twarzy dziwny wyraz. Rozmawiając z
nim odnosiło się wrażenie, że albo nie rozumie, co się do
niego mówi, lub zupełnie go to nie interesuje. Dwuznaczny
uśmiech, jakim obdarzał ją w najtrudniejszych chwilach
spotkania, kiedy usiłowała przekonać członków zarządu do
swych racji, doprowadzał ją do szału, nie wiedziała, czy w
ten sposób Jackson usiłuje jej pomóc, czy też nabija się z
niej.
Ubierał się dobrze, starając się zachować konserwatyzm
również w ubiorze. Na pozór wydawał się być młody, żywy i
postępowy. Nie lubiła go jednak.
Dość szybko zdobył sobie reputację surowego dyrektora.
Prezentował pogląd, że kobiety są doskonałymi sekretarkami,
lecz nie dają sobie rady na stanowiskach kierowniczych. Nie
potrafią sprostać ciągłym stresom, jakie niesie ze sobą
odpowiedzialność za podejmowanie trudnych decyzji. Miała
wrażenie, że czeka na jej potknięcie, na moment, w którym
popełni błąd, wynikający z faktu, że była tylko kobietą.
Nie interesowała ją jednak gra w „kotka i myszkę".
Dużym wysiłkiem wypracowała sobie awans na stanowisko
wicedyrektora do spraw marketingu Reynard Corporation.
Nie zależało jej na tytułach, władzy, nie musiała nikomu
niczego udowadniać. Za cel stawiała sobie bycie najlepszą w
tym, co robi. Podchody, walka o władzę, intrygi były dla
tych, którzy czuli się niepewnie. A Alice Stocker nie czuła
się zagrożona.
Jackson rzucił jej znaczący uśmiech.
– Nie sądzę, bym umiał ich podejść w ten sposób –
zauważył. – Pokazałaś, że masz stalowe nerwy.
Zapadła cisza. Alice nie miała ochoty mu odpowiadać.
Gdzie jest winda? Znowu ogarnęła ją fala zniecierpliwienia.
Nie myślała już o tym, że jest spóźniona, chciała tylko jak
najprędzej uwolnić się od Jacksona.
Drzwi windy otwarły się wreszcie i razem weszli do
środka. Alice wbiła wzrok w zapalające się kolejno czerwone
światełka z numerami mijanych pięter.
– Wiem, że masz do mnie pretensje o niedostateczne
poparcie – zaczął Jackson. Czuła na sobie jego wzrok, nie
zaszczyciła go jednak ani jednym spojrzeniem. – Jest trochę
inaczej, niż sądzisz. Po prostu nie chcę... – zamilkł na chwilę
szukając właściwych słów. – Powiedzmy sobie wprost. Świat
interesu to bardzo delikatna, z trudem zachowująca
równowagę konstrukcja. Zbyt mocno popchniesz w jednym
kierunku i... Z pewnością doskonale rozumiesz, co mam na
myśli.
– Chcesz mi po prostu powiedzieć, że mam przestać robić
zamieszanie! – mruknęła niechętnie.
– Nie używałbym tak ostrych słów – bronił się bez
przekonania Jackson. – Zmiany są czasami konieczne i nie
należy się ich bać, jednak rewolucja nikomu nie wyszłaby na
dobre.
– Nie uważam, że żądam zbyt wiele. – Alice pokryła
sztucznym uśmiechem narastający w niej gniew.
– Pewnie masz rację, ale uważam, że prawdopodobnie,
podkreślam – prawdopodobnie – zrobiłaś to zbyt wcześnie.
Obróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Podczas
zebrania zwalczał ją przy każdej sposobności, podważał
każdą wypowiedź. Początkowo myślała, że chce po prostu
zrobić dobre wrażenie na członkach zarządu, lecz szybko
zorientowała się, że tak naprawdę ośmiesza jej pomysły tylko
dlatego, że jest kobietą, potencjalnym zagrożeniem dla jego
pozycji.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin