2007-53. Na ślubnym kobiercu 2. Browning Dixie - Ślub z milionerem.doc

(345 KB) Pobierz

 

Browning Dixie

Ślub z milionerem

 

Grace McCall próbuje powstrzymać swoją młodszą siostrę przed poślubieniem Bucka, bratanka milionera Chandlera Daye'a. Sama nic nie ma przeciwko narzeczonemu siostry, za to jego arogancki wuj doprowadza ją do szału. Grace nawet nie podejrzewa, że może szybciej wyjść za milionera niż jej siostra...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Od Autorki

Dla Lee

Miłość od pierwszego wejrzenia nie jest mitem.

Dixie Browning

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Grace McCall przysunęła gazetę bliżej światła i w skupieniu obejrzała zdjęcie doskonale ubranego mężczyzny, przyjmującego wyróżnienie z rąk prezesa fundacji charytatywnej. Nie mogła zaprzeczyć, że był szaleńczo przystojny. Może to właśnie jest ten powód, dla którego pojawia się w jej fantazjach^

Szkoda, że jest również takim nadętym bufonem, pomyślała i bezlitośnie postawiła puszkę farby na podobiźnie swego pracodawcy, Chandlera Daye'a, dyrektora generalnego i posiadacza największych udziałów Daye Department Store.

Siedziała na ziemi po turecku w pomieszczeniu, które niegdyś było szopą na narzędzia. Delikatnie pociągnęła pędzlem po powierzchni komódki z szufladami, którą ozdabiała wzorem własnego autorstwa. Wijący się bluszcz doskonale pasował do uchwytów w kształcie kwietnych pąków. Kiedy farba wyschnie, trzeba będzie położyć przynajmniej dwie warstwy lakieru, żeby nie starła się z uchwytów, pomyślała z troską.

Gdzieś w głębi domu usłyszała trzaśnięcie drzwi, a potem głośną muzykę. Pokręciła głową. Co stało się z piosenkarzami, którzy z szacunku dla pracy kompozytora starali się dopasować swój śpiew do rytmu melodii? I gdzie podziały się melodie warte słuchania?

Różnica pokoleń, pomyślała z żalem.

Odchyliła się do tyłu, opierając dłonie na zakrytej gazetami podłodze i zaczęła podziwiać swoje dzieło. W ostatnich latach jej styl znacznie się zmienił. Od szablonowej klasyki przeszła do autorskich wizji.

- Jesteś w tym niezła, moja droga - pochwaliła siebie na głos. - Robisz się nawet coraz lepsza.

Po chwili przez wściekłą radiową muzykę przebił się głos Susie.

- Grace! Gra-ace, jestem już w domu!

Według słów osiemnastoletniej Susie, uczennicy studium mody, sobotnie zajęcia były kompletnie beznadziejne. Grace natomiast lubiła soboty. Oznaczały nadejście weekendu i możliwość spędzenia pełnych dwóch dni w szopie na odnawianiu mebli. Mogła też wykorzystać je na poszukiwanie mebli i odwiedzanie pchlich targów, śmietników i garażowych wyprzedaży.

- Tu jestem! - odkrzyknęła.

Mimo że kochała swoją przyrodnią siostrę, musiała przyznać, że niewiele miały wspólnego oprócz ojca, zresztą nieobecnego od kilku lat.

- Fuj, ależ tu śmierdzi.

Susie, zmarszczywszy nosek, stanęła w drzwiach pracowni. W jednej ręce trzymała otwartą puszkę coli, w drugiej napoczęty czekoladowy batonik.

To była kolejna różnica pomiędzy siostrami. Organizm Susie radził sobie doskonale z każdą wysokokaloryczną przekąską, podczas gdy Grace swoją szczupłą sylwetkę zawdzięczała skrupulat-nemu liczeniu kalorii. Niestety, ostatnie lata, spędzone na pracy za biurkiem, sprawiły, że biodra trzydziestosześciolatki wydatnie się zaokrągliły. Na kimś, kto był zawsze suchy jak szczapa, widać było każdy dodatkowy kilogram. Według Susie, wyglądała jak wąż, który właśnie połknął jajko.

Cóż, jej siostra nigdy nie była taktowna.

- Jak ci poszło z projektem?- Dostałaś szóstkę?

- Och, Gracie, taki stopień praktycznie nie istnieje - westchnęła, przybierając wdzięczną pozę, by jak najlepiej zaprezentować obcisłe skórzane spodnie i kurteczkę ze sztucznego futra. - Poza tym, kogo to obchodzi - Zajęcia są nudne jak flaki z olejem. Generalnie każdy, kto poważnie myśli o modzie, jest w Nowym Jorku. Może mogłabym... no wiesz... przenieść papiery - spytała Susie, odgryzła kawałek batona i choć miała policzki wypchane jak chomik, wciąż się jej udawało zachować rozmarzony wyraz twarzy.

Grace drgnęła i zapięła guzik w starej, grubej flanelowej koszuli. Nieraz już o tym rozmawiały. Poza tym, każde zajęcia były nudne, o ile nie skupiały się na Susie McCall.

- Kochanie, obie wiemy, że na razie nie ma szans na Nowy Jork - odparta, wiedząc doskonale, że nie stać ich na wyższe czesne, chociaż Susie podjęła pracę na pół etatu. - Wchodź albo wychodź, ale zamknij drzwi. Zamarzam tutaj!

- Przecież musisz oddychać, no nie? - Po prostu oferuję ci odrobinę świeżego powietrza.

Na zewnątrz było zaledwie osiem stopni. Cieplejsza pogoda sprzyjałaby wysychaniu farby, ale Grace nie mogła czekać, jeśli chciała zdążyć na wiosenną wyprzedaż.

- A tak przy okazji, wychodzę wieczorem - odezwała się Susie po chwili milczenia.

- Powiesz coś więcej?

Grace pieczołowicie zamknęła puszkę zielonej farby i sięgnęła po przydymioną żółć.

Susie zamierzała rzucić papierek po batonie na podłogę, ale powstrzymała się w pół gestu, wzruszyła ramionami i wepchnęła go do kieszeni. Grace przyjrzała się jej z podziwem. Jak ktokolwiek mógł sprawić, by wzruszenie ramion wyglądało niczym taniec egzotyczny1? Fakt, że siostra godzinami ćwiczyła przed lustrem, mimo to... Susie była... po prostu Susie. Niektórzy, mając osiemnaście lat, byli dorośli, inni nie.

- Wychodzę z Buckiem - oznajmiła, a jej ogromne, niemożliwie błękitne oczy rozbłysły jak gwiazdy.

Grace czekała. Była pewna, że w tym wyznaniu tkwi jakiś haczyk. W sobotnie popołudnia nastolatce wolno było poszaleć.

Kim był Buck? Imiona wszystkich przyjaciół Susie zazwyczaj kończyły się na literę „i". Maggi, Timmi, Marci, Patti. Susie czasami też podpisywała się w ten sposób, ale Grace wolała raczej staromodny styl.

- To... piłkarz? - próbowała zgadnąć.

- Buck Daye - niecierpliwie podpowiedziała siostra, potrząsając szopą blond loków. - Tylko nie mów, że nie mogę. Mam już osiemnaście lat!

Jesteś też niestała w uczuciach, impulsywna i uparta, pomyślała Grace, ale dyplomatycznie zmilczała. Od chwili, gdy jej owdowiały ojciec ponownie się ożenił i obdarzył ją cudowną, złotowłosą siostrzyczką, natychmiast pokochała to dziecko.

Tę młodą dziewczynę, poprawiła się w myślach.

Grace miała wtedy osiemnaście lat, tyle co Susie teraz. Jednak czy kiedykolwiek była aż tak młoda1? Raczej nie.

Zakochała się w tamtym dziecku od pierwszego wejrzenia. Wszyscy inni również. Odkąd Susie uśmiechnęła się po raz pierwszy bezzębnymi dziąsełkami, każdy roztkliwiał się nad jej urodą. Była ślicznym niemowlęciem, ślicznym dzieckiem, śliczną nastolatką... wciąż była śliczna, poczynając od figury lalki Barbie, przez rozjaśnione i skręcone w misterne loki włosy, aż po uroczo zadarty nosek i różane usta.

Problem tkwił w tym, że tak długo bazowała na swym wyglądzie i pogodnym usposobieniu, że nigdy właściwie nie dorosła. Grace starała się świecić przykładem, lecz jej wysiłki były ignorowane. I nic dziwnego. Kto chciałby przewodnictwa chudej i podstarzałej kobiety?

- Czy mam rozumieć, że to jeden z rodziny Daye'a? - spytała chłodno, znając odpowiedź. - Chyba rozumiesz, że jestem w bardzo niezręcznej sytuacji?

- Nie widzę powodu - odparła Susie, wzruszając ramionami. - Wuj Bucka chyba nawet nie ma pojęcia o twoim istnieniu. Musi mieć tysiące podobnych pracowników w sklepie. A zresztą, kogo to obchodzi - Nikt już nie zwraca uwagi na te durne podziały klasowe. Poza tym - zaczęła i rozpromieniła się w uśmiechu zdolnym oświetlić całą dzielnicę. - On jest taki superowy! Idziemy na przyjęcie dziś wieczór i, po drodze do domu, kupiłam cudowną sukienkę. Z czerwonej skóry! Będzie idealnie pasowała do moich nowych butów!

Co oznaczało, że jest krótka. Z pewnością nieprzyzwoicie krótka. I droga. Jednak Grace nie miała dość siły, by zażądać oddania sukienki z powrotem do sklepu. Nagle poczuła się wyczerpana. W dodatku robiło się coraz chłodniej. W nocy może nawet pojawić się mróz. Powinna zabrać puszki z farbą do domu i mieć nadzieję, że niska temperatura nie zaszkodzi meblowi, który właśnie odnawiała. Nie była chemikiem. Instrukcja na etykiecie, przynajmniej ta zapisana dużym drukiem, polecała malować w suchy i ciepły dzień.

W styczniu? Oprzytomniej, jak zwykła mawiać Susie.

- Zadajesz się z bogaczami, skarbie. To nie nasza liga - upomniała ją łagodnie.

- Oprzytomniej, to już nie te czasy - odparła Susie, kręcąc głową. - Polubisz go, Grace, naprawdę. Bosko się uśmiecha. Widać wtedy ten ząb, który ukruszył sobie w czasie meczu. Zobaczysz, jest superowy!

- O, tak, wyszczerbiony ząb. To wspaniała podstawa udanego związku - powiedziała z przekąsem, żywiąc nadzieję, że siostra pozna się na ironii.

Dzieliła je różnica całego pokolenia, więc nie zawsze udawało się int4 porozumieć. Szczególnie, gdy jedna siostra była oszałamiająco śliczną osiem-nastolatką, a druga wysuszoną trzydziestosześciolatką, która uważała za świetną rozrywkę grzebanie po śmietnikach w poszukiwaniu starych mebli.

Bywało, że czuła się tak staro jak świat. Trzydzieści sześć lat to jeszcze nie grób, powtarzała sobie. Znała wiele kobiet, które cieszyły się życiem, mając pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, czy nawet więcej lat. Problem polegał na tym, że gdzieś po drodze, wybierając bezpieczną egzystencję, wpadła w rutynę. Teraz Susie była już niemal dorosła i Grace mogła znów zacząć żyć swoim życiem. Niestety, już nie pamiętała, jak to się robi.

 

Chandler Daye szykował się na nadchodzące spotkanie. Oznaczało to włożenie szarego garnituru w delikatne prążki. Do tego wypadało założyć jedwabny krawat o konserwatywnym wzorze. Wprawnie go zawiązał i przyjrzał się w lustrze swojej świeżo ogolonej twarzy. Wyglądał nudno.

Co więcej, był znudzony. Od czternastu lat, czyli od nagłej śmierci swego ojca, zajmował się rodzinnymi interesami. Co kwartał powtarzał się ten sam Scenariusz. Rodzinny obiad w rezydencji stryjecznego dziadka Dockery'ego, na który przybędą seniorzy. Będą obecni wszyscy osiemdziesięciolatkowie: cioteczna babka Henrietta, kuzyn Mortimer i bliźniaki, Perry i Patsy.

Cała rodzina z wyjątkiem Bucka, który, jak zwykle, znajdzie jakąś wymówkę. Jednak Chandler powtarzał sobie, że nadejdzie kiedyś dzień, w którym jego młody bratanek będzie zmuszony przejąć to wszystko. Zarówno sklep oraz udziały, jak i wujów, ciotki i kuzynów. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że stare wygi przeżyją go, by nękać kolejne pokolenia.

Z drugiej strony, pomyślał, to tylko wyjdzie chłopakowi na dobre. Ma już dwadzieścia jeden lat i powinien się wreszcie ustatkować. Od czasu, gdy jego rodzice zginęli w wypadku, zabici przez pijanego kierowcę, Chandler starał się go lekko temperować. Sam miał dwadzieścia sześć lat, kiedy odziedziczył rodzinne imperium. Dzięki temu dorósł w przyspieszonym tempie.

Naturalnie, mógł wszystko sprzedać. Dostał nawet kilka ciekawych propozycji. Jednak wiekowi krewni wciąż patrzyli mu przez ramię i krytykowali każdą decyzję. Dopiero później pojął, że Daye Department Store był nie tylko źródłem ich dochodów, ale także jedyną rozrywką. Kiedy to zrozumiał, nie miał serca pozbawiać ich rodzinnej firmy.

Rzucił więc lotnictwo i marzenia o lataniu małym, szybkim samolotem bojowym, startującym ze statku. A także o uprawianiu miłości w egzotycznych portach z cudzoziemskimi pięknościami.

W zamian podjął się zobowiązania na całe życie. Pracy w firmie, która nigdy go nie interesowała. A jeśli chodzi o uprawianie miłości z cudzoziemskimi lub krajowymi pięknościami, to ostatni raz miało to miejsce ponad rok temu, na zjeździe handlowców w Detroit. Dyrektorka znanej sieci sklepów zaprosiła go do swego pokoju pod pretekstem pokazania mu materiałów promocyjnych. Rzeczywiście, obejrzał wtedy wszystko dość dokładnie.

Poprawił węzeł krawata i skrzywił się do swojego odbicia w lustrze. Nie cierpiał swojej gęstej grzywy już lekko szpakowatych włosów. Wiedział jednak, że wszyscy mężczyźni w jego rodzinie siwieli przed czterdziestką.

- Daye, ależ z ciebie idiota! Jeszcze kilka lat, a zmienisz się w kompletnego dziwaka.

Chandler porzucił lustro i zbiegł po wypolerowanych do połysku dębowych schodach. Porwał teczkę z przedpokoju i położył dłoń na klamce, gdy usłyszał głos Bucka.

- Nie rób nic, czego ja bym nie zrobił, wujku Chan! - zawołał chłopak ze śmiechem, ogryzając nóżkę pieczonego kurczaka.

Buck miał swoje własne mieszkanie w ekskluzywnej dzielnicy. Ale równie często bywał u wuja, co u siebie.

- Pewnie nie chcesz się ze mną zamienić!- - spytał Chandler bez cienia nadziei.

Czekał go nie do zniesienia nudny wieczór i obaj o tym wiedzieli.

- Nie podołałbyś temu, co mam na dziś w planach. Czeka na mnie taka superowa panienka, no mówię ci, wspaniała laska...

- Kobieta - poprawił go sucho. - Ma jakieś imię?

- Susie McCall. Chciałem powiedzieć, że jest... boska!

- To może być niebezpieczne dla zdrowia.

- Och, nie. Ona wcale nie jest taka. To znaczy, my nie... no wiesz...

- Jeszcze nie, chciałeś powiedzieć. Po prostu pamiętaj, co ci mówiłem.

- Tak... wiem. Odpowiedzialność i takie tam - mruknął. - To wcale nie znaczy, że wciąż jestem prawiczkiem - zastrzegł natychmiast. - Już dawno jestem pełnoletni.

Tak, masz dwadzieścia jeden lat, jesteś rozpuszczony, niedojrzały i masz zbyt duże powodzenie u dziewczyn, by ci to wyszło na zdrowie, pomyślał Chandler, ale rozsądnie powstrzymał się od komentarza. Pokiwał tylko głową i wyszedł. Obrzucił niebo czujnym spojrzeniem. Padający śnieg nie byłby najgorszy, ale, jego zdaniem, nadciągała marznąca mżawka.

- Zostawiłam to dla ciebie - oznajmiła Cleo Watson, najbliższa koleżanka Grace w księgowości w Daye Department Store, podając jej płachtę gazety.

„Durham Herald" zamieszczał maleńkie zdjęcia pracowników, którzy dostali awans lub jakoś się wyróżnili. Podpis pod jej fotografią głosił, że „panna Grace McCall zebrała najwięcej deklaracji wpłat na lokalny fundusz dobroczynny". Sama nie mogła ofiarować wiele, więc chętnie poświęcała swój wolny czas na prace charytatywne.

- Dzięki. A widziałaś pierwszą stronę w poprzednim wydaniu?

- Masz na myśli ogromne zdjęcie Jego Smakowitości odbierającego nagrodę?

- Jego... co? Cleo, ten facet to nadęty bufon!

- Tak, ale jak przyjemnie nadęty - westchnęła pięćdziesięcioletnia kobieta, matka trojga dzieci i babcia dwójki wnucząt.

Grace roześmiała się, złożyła gazetę dokumentującą jej mały sukces i upchnęła ją w torebce. Właściwie nie było powodu, by ją sobie zostawiać. Susie nawet na nią nie spojrzy, a Grace nie miała przecież poza nią nikogo.

Tydzień później Grace siedziała przed komputerem, na nowo przeżywając rozmowę, którą odbyła z siostrą przy śniadaniu. Właściwie była to nawet konfrontacja, jeśli nie otwarte wyzwanie. Od kilku dni Susie wracała do domu dobrze po północy. To, że skończyła osiemnaście lat nie oznaczało, że nie mogła wpaść w jakieś kłopoty.

- Może się nagle okazać, że nie masz jak wrócić do domu - tłumaczyła Grace.

- Wielkie rzeczy. Gdybym miała swój własny samochód...

- Rozmawiałyśmy już o tym, Susan.

- Świetnie! Istnieją jeszcze taksówki. Poza tym, zawsze udaje mi się kogoś namówić, by mnie podrzucił do domu.

- A co, jeśli ten ktoś okaże się... niemiły

- Grace! Chyba zasługuję na to, by okazać mi odrobinę zaufania?

- Cóż, czytuję gazety i słucham wiadomości.

- To przestań, bo to ci szkodzi! - odparła Susie i posłała jej uroczy uśmiech.

Grace westchnęła i poddała się.

- No, dobrze, przyznaję, że zależy mi na twoim bezpieczeństwie. Różne rzeczy mogą się przydarzyć, kochanie, a ja wolałabym, żeby nie przydarzyły się akurat tobie.

- Różne rzeczy - przedrzeźniała ją siostra z iskierkami rozbawienia w błękitnych oczach.

Poprzedniego wieczoru Susie wróciła o trzeciej w nocy. Grace, czekając na siostrę, nie mogła zasnąć ze zdenerwowania. Gdy Susie weszła do domu, okazało się, że strój ma w nieładzie, rozmazaną szminkę i wypieki na policzkach.

- Jesteś dziwaczna - prychnęła Susie po chwili milczenia.

Dziwaczny, to było w tym tygodniu jej ulubione słówko. Przed paroma dniami z lubością używała określenia: archaiczny.

- Jeśli dziwaczność oznacza troskę o ciebie, to masz rację.

- To żenujące! Gracie, mam osiemnaście lat i jestem praktycznie dorosła!

- Nie krzycz.

Susie rzuciła na podłogę swój nowy, skórzany płaszcz, którego zakup z pewnością zbytnio obciążył konto Grace i rozzłościła się na dobre.

- Mam to gdzieś! A tak dla twojej informacji, pewnie uważasz, że Buck i ja powinniśmy wziąć ślub. I według ciebie chyba dopiero wtedy moglibyśmy przyjemnie spędzać czas.

- Przyjemnie... to znaczy w łóżku?

- Gdybyśmy wzięli ślub - ciągnęła, wzruszając ramionami - żaden zgredziak nie stałby nam nad głową, jęcząc, żebyśmy wrócili do domu przed dziewiątą!

- Jeśli już chcesz mnie obrazić, to mówi się zgred, a nie zgredziak. A sama przyznasz, że trzecia nad ranem, to więcej niż trochę po dziewiątej - powiedziała, siląc się na spokój.

Przynajmniej udało jej się uniknąć klasycznego dla wszystkich międzypokoleniowych kłótni świata określenia „nie, przynajmniej dopóki mieszkasz pod moim dachem".

Wojowniczość i oburzenie minęły już nastolatce i zaczęła się dąsać. Nawet to potrafiła robić ślicznie. Łzy powoli wzbierały w olbrzymich oczach i dolna warga zaczynała lekko drżeć.

- Po prostu dobrze się bawiliśmy - jęknęła Susie. - Ty zawsze zabraniasz mi zabawy. Po prostu zazdrościsz, że ja jestem piękna i młoda, a ty nie. Ale co ja mogę zrobić, jeśli ty z własnej winy nie masz powodzenia u facetów? - Generalnie mówiąc, gdybyś tak stale nie śmierdziała farbą...

Grace leżała bezsennie tamtej nocy, czekając na siostrę, i zastanawiała się, kiedy kończyła się niedojrzałość, a zaczynała dorosłość. Pytała samą siebie, jak daleko sięgają jej obowiązki starszej siostry. Tymczasem Susie była na tyle dorosła, by myśleć o małżeństwie. Chociaż nie brała na poważnie gróźb rzuconych w gniewie, chciała mieć pewność, że Susie będzie wystarczająco dojrzała, by mądrze wybrać.

Matka dziewczyny nie stanowiła najlepszego przykładu, skoro odeszła od męża, porzucając dziecko i zostawiając je na głowie Grace. Ojciec już wtedy zaczął się robić... dziwny. Możliwe, że to dlatego żona go opuściła. Grace nie miała nic przeciwko temu, że jej ojciec modlił się, leżąc krzyżem na podłodze. Ale siedem nocy w tygodniu? Po trzy, cztery godziny bez przerwy? Dążenie do zbawienia, zgoda, ale jakim kosztem?

Nagle rozdzwonił się jej biurowy telefon, wyrywając ją z zamyślenia. Chwyciła słuchawkę, jak tonący chwyta linę okrętową.

- Panna McCall? Pan Daye prosi panią do swego gabinetu.

- Mnie? Na pewno to mnie wzywa? - spytała niebotycznie zdumiona, lecz sygnał w słuchawce świadczył, że połączenie zostało przerwane. - Małpa -wymamrotała pod adresem niemiłej sekretarki szefa, wstała i wyjrzała ze swojego boksu. - To była sekretarka Jego Wysokości. Mam się natychmiast stawić w jego gabinecie.

- Może chce ci pogratulować nagrody? - uśmiechnęła się Cleo.

Możliwe, pomyślała Grace nieco uspokojona tą perspektywą. Przydałby się dziś jakiś miły akcent. Nocami zamartwiała się o Susie i jej najnowszego chłopaka, więc w ciągu dnia miała kłopoty z koncentracją. Gdyby to był ktoś inny, starszy, ustatkowany, z przyzwoitą pracą, to taki związek mógłby korzystnie wpłynąć na jej siostrę. Tymczasem, jak wynikało z jej dyskretnych badań, młody Daye był męskim odpowiednikiem Susie. Playboy. Imprezowicz. Zepsuty smarkacz bez pracy. Nie musiał zajmować się niczym na poważnie, był przecież jednym z członków rodziny pana Daye'a. A rodzina McCall miała wystarczająco dużo własnych kłopotów, by dokładać sobie jeszcze cudzych.

Przez wszystkie lata pracy w Daye Department Storę Grace nie miała nawet okazji znaleźć się w pobliżu dyrektorskich biur, ale, jak wszyscy, znała reputację sekretarki szefa. Prawdziwa barakuda. Wieść niosła, że skrycie kochała się w swym przełożonym, choć był od niej o całą dekadę młodszy.

Gdy stanęła przed windą, poprawiła włosy i strzepnęła niewidoczny pyłek ze spódnicy. Zerknęła na paznokcie i gorzko westchnęła. Fiolet i zieleń. Ani sok z cytryny, ani rozpuszczalnik nie dawały rady resztkom farby. Wiedziała jednak, że z czasem kolor się zetrze.

Kobieta siedząca za ogromnym mahoniowym biurkiem uniosła głowę i posłała jej uśmiech, który choć ukazywał świetnie zrobione zęby, nie niósł ani odrobiny sympatii. Grace zaczynała się czuć dość niezręcznie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin