11 - Czarna Wieża.pdf

(3552 KB) Pobierz
Jordan Robert-Kolo czasu 11-Czarna Wieza
Robert Jordan - CZARNA WIEŻA
R OBERT J ORDAN
CZARNA WIEŻA
(P RZEŁOŻYŁA K ATARZYNA K ARŁOWSKA )
ROZDZIAŁ 1
POSELSTWO
Egwene odwróciła spojrzenie od muzykantów, grających na rogu ulicy - spoconej kobiety dmuchającej w długi flet
oraz mężczyzny o czerwonej twarzy, który szarpał struny bitterny - i poszła dalej z lżejszym sercem, przepychając się przez
ciżbę. Słońce stało wysoko na niebie, lśniło blaskiem stopionego złota, a kamienie chodnika były tak rozpalone, że parzyły
przez podeszwy miękkich butów. Kropla potu spłynęła jej po nosie, szal zaciążył niby gruby koc, mimo tego nawet, że
zsunęła go luźno na ramiona, w powietrzu zaś wisiało tyle pyłu, że właściwie już teraz miała ochotę wyprać swe rzeczy - a
jednak, mimo wszystko, uśmiechała się. Niektórzy mierzyli ją spojrzeniami z ukosa, kiedy zdawało im się, że tego nie
widzi, a to z kolei sprawiało, że miała ochotę roześmiać się w głos. Tak właśnie bowiem patrzono na Aielów. Ludzie
widzieli to, co spodziewali się zobaczyć, a ponieważ mieli przed sobą kobietę w stroju Aielów, nawet nie byli w stanie
zauważyć, że jej wzrost i kolor oczu przeczą przynależności do tego ludu.
Domokrążcy i sprzedawcy krzykiem ogłaszali swe ceny, współzawodnicząc z wrzaskami rzeźników i wytwórców
świec; z warsztatów złotniczych i garncarskich dobiegał szczęk i grzechot, w powietrzu unosił się skrzyp źle naoliwionych
osi. Woźnice o niewyparzonych gębach i chłopi prowadzący wozy zaprzężone w woły w niewybredny sposób spierali się o
pierwszeństwo przejazdu z tragarzami dźwigającymi polakierowane na ciemno lektyki albo z forysiami powozów z
godłami rozmaitych Domów na drzwiach. Wszędzie, gdzie nie spojrzała, widziała muzykantów, żonglerów i akrobatów.
Minęła ją gromadka bladych kobiet odzianych w suknie do konnej jazdy i z przypasanymi mieczami; naśladowały sposób,
w jaki ich zdaniem zachowują się mężczyźni, śmiejąc się zbyt głośno i przepychając przez tłum. Wywołałyby kilkanaście
zwad na przestrzeni stu kroków, gdyby naprawdę były mężczyznami. Młot kowalski dobywał z kowadła dźwięczne echa.
A na to wszystko nakładał się nieustający pomruk ludzkich głosów i szum ulicznego ruchu, odgłosy miasta, które niemalże
już zdążyła zapomnieć podczas pobytu u Aielów. A za którymi, jak czuła, naprawdę zatęskniła.
Śmiała się więc, tutaj, na samym środku ulicy. Pierwszy raz w życiu, kiedy usłyszała gwar wielkiego miasta,
niemalże ją ogłuszył. Teraz czasami wydawało jej się, że tamta wielkooka dziewczyna była zupełnie kimś innym.
Kobieta na bułanej klaczy przeciskała się mozolnie przez tłum. W pewnej chwili odwróciła się i spojrzała z
ciekawością na Egwene. W długą grzywę i ogon konia wplecione były liczne małe, srebrne dzwoneczki, kolejne zaś
zdobiły długie, czarne włosy właścicielki, sięgające jej aż do połowy pleców. Była urodziwa i niewiele starsza od Egwene,
ale na jej twarzy gościł twardy wyraz, oczy patrzyły ostro, za pasem zaś tkwiło sześć co najmniej noży; jeden był niemalże
tak wielki jak te, którymi posługiwali się w boju Aielowie. Uczestniczka Polowania na Róg, bez najmniejszych
wątpliwości.
Wysoki, przystojny mężczyzna w zielonym kaftanie, z rękojeściami dwóch mieczy sterczącymi sponad ramion,
przyglądał się jadącej kobiecie. Najpewniej jeszcze jeden. Wydawali się być wszędzie. Kiedy tłum pochłonął kobietę,
odwrócił się i zauważył, że Egwene na niego patrzy. Uśmiechnąwszy się na tak niespodziewany objaw zainteresowania,
wyprostował szerokie plecy i ruszył w jej stronę.
Egwene pospiesznie spojrzała na niego w tak lodowaty sposób, jak tylko potrafiła, próbując stworzyć kombinację
najgorszej miny Sorilei z obliczem Siuan Sanche, z czasów, kiedy na jej ramionach spoczywała jeszcze stuła Zasiadającej
na Tronie Amyrlin.
Tamten przystanął, wyraźnie zaskoczony. Kiedy się odwracał, usłyszała, jak warknął:
- Przeklęci Aielowie. - Znowu nie potrafiła stłumić głośnego śmiechu; musiał ją usłyszeć mimo panującego wokół
hałasu, ponieważ zesztywniał i pokręcił głową. Jednak nie obejrzał się.
Jej dobry nastrój miał dwojakie źródło. Jedno stanowił fakt, że Mądre ostateczne przystały na to, iż wędrówka po
mieście stanowi równie stosowne ćwiczenie jak spacer wokół jego murów. Chociaż wszystkie, a zwłaszcza Sorilea,
wydawały się nie pojmować, dlaczego miałaby chcieć spędzić chociaż minutę dłużej niźli to konieczne wśród
mieszkańców mokradeł tłoczących się w obrębie murów miasta. Co więcej, i co znacznie ważniejsze, czuła się dobrze,
ponieważ wreszcie doszły do wniosku, że te bóle głowy, które wprawiały je w taką konfuzję, w obecnej chwili zniknęły
właściwie bez śladu - niczego nie potrafiła skryć przed ich bacznym spojrzeniem - a więc będzie mogła wkrótce powrócić
do Tel’aran’rhiod. Może nie podczas następnego spotkania, które przypadało za trzy noce od dziś, ale z pewnością
wcześniej, niźli miało nastąpić kolejne.
Poczuła prawdziwą ulgę, kiedy się o tym dowiedziała, i to z wielu powodów. Nareszcie koniec z potajemnym
zakradaniem się do Świata Snów. Koniec z mozolnymi próbami rozwikływania wszystkiego na własną rękę. I koniec z
obawami, że Mądre przyłapią ją i odmówią udzielania dalszych nauk. I nie będzie musiała już więcej kłamać. To
wprawdzie było konieczne - nie mogła sobie pozwolić na marnowanie czasu; zbyt wielu rzeczy należało się nauczyć, a ona
w pewnym momencie prawie przestała wierzyć, że w ogóle starczy jej czasu na jakąkolwiek naukę -jednakże one nigdy by
tego nie zrozumiały.
W tłumie od czasu do czasu mignęła jej sylwetka jakiegoś Aiela, odzianego w cadin’sor bądź też w biel gai’shain.
Gai’shain udawali się tam, dokąd ich posłano, za to wśród tych pierwszych mogli być tacy, którzy w obrębie miejskich
murów znaleźli się po raz pierwszy w życiu. I być może po raz ostatni, sądząc z ich min. Aielowie najwyraźniej w ogóle
nie lubili miast, chociaż wielu ich przybyło do Cairhien sześć dni temu, by obejrzeć egzekucję Mangina. Powiadano potem,
że sam założył sobie pętlę na szyję i wygłosił jakiś Aielowy żart na temat tego, że nie wiadomo, czy to pętla skręci mu
kark, czy to raczej kark skręci pętlę. Słyszała już, jak wielu Aielów opowiada o tym, nikt jednak nawet słowem nie zająknął
się na temat przebiegu samej egzekucji. A przecież Rand lubił Mangina, tego była pewna. Berelain poinformowała Mądre o
wyroku, takim tonem, jakby mówiła, że ich pranie będzie gotowe następnego dnia, one zaś przyjęły to w podobnie lekki
sposób. Egwene nie przypuszczała, by kiedykolwiek miała zrozumieć Aielów. Coraz bardziej jednak obawiała się, że
Randa również za grosz nie rozumie. Jeśli zaś chodziło o Berelain, Egwene pojmowała tamtą aż za dobrze - interesowali ją
przecież wyłącznie żywi mężczyźni.
1 / 190
447594899.002.png
Robert Jordan - CZARNA WIEŻA
Kiedy głowę wypełniają tego rodzaju myśli, to naprawdę trzeba włożyć sporo wysiłku w zachowanie dobrego
humoru. Z pewnością w mieście nie było chłodniej niż poza jego murami - w rzeczy samej było chyba jeszcze goręcej, bo
ani podmuchu wiatru i tak wielu ludzi wokół-i na dodatek w powietrzu wisiało tyle samo kurzu, ale przynajmniej nie
musiała brnąć bez celu przed siebie, nie widząc nic prócz zgliszczy Podgrodzia. Jeszcze kilka dni i będzie mogła z
powrotem wziąć się do nauki, do prawdziwej nauki. Gdy o tym pomyślała, uśmiech powrócił na jej oblicze.
Zatrzymała się obok żylastego Iluminatora o twarzy zlanej potem; jego profesja, obecna lub przeszła, nie mogła
budzić większych wątpliwości. Sumiastych wąsów nie osłaniała przezroczysta zasłona, jaką zazwyczaj nosili Tarabonianie,
jednak workowate spodnie haftowane na nogawkach oraz równie luźna koszula ozdobiona takimż haftem skroś piersi
jednoznacznie dawały do zrozumienia, kim jest. Sprzedawał zięby i inne ptaki śpiewające, zamknięte w nieporządnie
skleconych klatkach. Odkąd Shaido spalili ich kapitularz, wielu Iluminatorów imało się najrozmaitszych zajęć, by zdobyć
środki na powrót do Tarabonu.
- Otrzymałem te wieści z najbardziej wiarygodnego źródła -zwracał się właśnie do przystojnej, siwiejącej kobiety w
ciemnoniebieskiej sukni prostego kroju. Najpewniej była kupcem, z tych, którzy oczekiwali w Cairhien na lepsze czasy,
próbując wykorzystać każdą nadarzającą się okazję. - Aes Sedai - wyznał Iluminator, pochylając się nad klatkami, aby móc
szeptać jeszcze ciszej - podzieliły się. Aes Sedai walczą pomiędzy sobą. - Kobieta pokiwała głową.
Egwene przystanęła na moment, udając, że przygląda się ziębie o zielonym łebku, a potem poszła dalej, chociaż
zaraz i tak musiała ustąpić drogi bardowi o krągłej twarzy, który kroczył naprzód pełen poczucia własnej ważności.
Bardowie wiedzieli aż nazbyt dobrze, że zaliczają się do tych nielicznych mieszkańców mokradeł, których chętnie
przyjmowano na Pustkowiu; Aielowie nie onieśmielali ich. Przynajmniej udawali, że tak jest.
Plotki zmartwiły ją. Nie chodziło o to, że w Wieży doszło do jawnego rozłamu - tego i tak nie dałoby się długo
utrzymać w tajemnicy - ale całe to gadanie o wojnie między Aes Sedai... Dowiedzieć się, że Aes Sedai walczą z innymi Aes
Sedai, to było jakby zdać sobie sprawę, że jedna część rodziny toczy wojnę z drugą; ledwie była w stanie to znieść, mimo
iż znała przecież powody, jednak na myśl, że cała sytuacja może się jeszcze zaognić... Gdyby tylko istniał jakiś sposób na
uzdrowienie Wieży, żeby bez rozlewu krwi mogła stać się ponownie całością.
W głębi ulicy, spocona jak mysz kobieta z Podgrodzia, którą można by uznać za bardzo ładną, gdyby jej twarz była
nieco czystsza, rozdzielała po równo plotki wraz ze wstążkami i szpilkami, które sprzedawała z tacy zawieszonej na szyi.
Miała na sobie suknię z błękitnego jedwabiu, w dolnej części ozdobioną czerwonymi paskami, najwyraźniej zresztą uszytą
na kobietę o wiele niższą - straszliwie postrzępiona lamówka znajdowała się na tyle wysoko ponad ziemią, aby każdy mógł
zobaczyć mocne buty; dziury w rękawach i staniku zdradzały miejsca, skąd wyrwano hafty.
- Prawdę ci powiem - poinformowała kobietę, która grzebała wśród drobiazgów rozłożonych na jej tacy - niedaleko
miasta widziano trolloki. O tak, zielona będzie pasowała do twoich oczu. Setki trolloków i...
Egwene na moment zwolniła kroku. Gdyby w pobliżu miasta znalazł się choćby jeden trollok, Aielowie wiedzieliby
o tym znacznie wcześniej, niźli stałoby się to przedmiotem ulicznej plotki. Żałowała jednak, że Mądre nie plotkują. Cóż,
czasami im się zdarzało, ale tylko na temat innych Aielów. To, co dotyczyło mieszkańców mokradeł, nie było nigdy
szczególnie interesujące. Egwene jednakże nabrała zwyczaju dowiadywania się, co dzieje się w świecie, bo przecież mogła
w każdej chwili wejść w Tel’aran’rhiod do gabinetu Elaidy i przeczytać jej korespondencję.
Nagle przyłapała się na tym, że inaczej rozgląda się dookoła, inaczej patrzy w twarze otaczających ją ludzi. W
Cairhien z pewnością znajdowały się szpiedzy Aes Sedai; to było równie niewątpliwe jak fakt, że ludzie pocili się tu w
upale. Elaida na pewno otrzymuje codziennie jeden raport przyniesiony przez gołębia, jeśli nie więcej. Szpiedzy Wieży,
szpiedzy Ajah, prywatni szpiedzy niektórych Aes Sedai. Byli wszędzie, często tam, gdzie można się ich było najmniej
spodziewać; nierzadko okazywali się nimi ludzie, których nigdy by się nie podejrzewało. Dlaczego ci dwaj akrobaci stoją
tak bez ruchu? Dlaczego odpoczywają? A może przypatrują się jej? Nie, jednak wzięli się z powrotem do swoich sztuk;
jeden podskoczył i stanął na barkach drugiego.
Kiedyś pewna kobieta, która była szpiegiem Żółtych Ajah, próbowała pojmać Elayne i Nynaeve, a potem odesłać je
do Tar Valon, zgodnie zresztą z rozkazami wydanymi przez Elaidę. Egwene nie miała tak naprawdę pojęcia, czy Elaida
również ją chce złapać, ale założenie, iż jest inaczej, byłoby dowodem braku rozwagi. Egwene jakoś nie potrafiła uwierzyć
w to, że Elaida wybaczy komuś, kto ściśle współpracował z kobietą, którą zdetronizowała.
A skoro już o tym mowa, to prawdopodobnie niektóre z Aes Sedai znajdujących się w Salidarze też miały tutaj
swoich szpiegów. Gdyby kiedykolwiek dotarły do nich wieści o „Egwene Sedai z Zielonych Ajah...” To mógł być przecież
każdy. Ta koścista kobieta na progu sklepu, z pozoru mocno zajęta oglądaniem beli czarno-szarej materii. Albo ta o
pospolitym wyglądzie, która stała przy drzwiach karczmy i ze znudzoną miną ocierała fartuchem twarz. Albo ten gruby
mężczyzna z wózkiem pełnym ciastek-dlaczego tak dziwnie na nią patrzy? Niewiele brakowało, a odruchowo ruszyłaby w
stronę najbliższej bramy wychodzącej z miasta.
To właśnie widok tego grubasa sprawił, że tego nie zrobiła, chociaż być może należałoby powiedzieć, że sprawił to
raczej sposób, w jaki nagle próbował zasłonić ciastka swymi dłońmi. Patrzył na nią, ponieważ ona pierwsza na niego
spojrzała. Prawdopodobnie bał się, że „dzika” Aiel ma zamiar zabrać mu trochę ciepłego towaru, nie płacąc nic w zamian.
Egwene zaśmiała się cichutko. Nawet ci ludzie, którzy przyglądali się jej dokładniej, nie mieli wątpliwości, że jest
Aielem. Agentka Wieży przeszłaby obok, nie zwróciwszy na nią żadnej uwagi. Ta myśl sprawiała, że poczuła się znacznie
lepiej, zawróciła więc i poszła dalej, lawirując między tłumami zalegającymi ulice, przysłuchując się, o czym mówią.
Kłopot polegał na tym, że przywykła do tego, iż o przeróżnych rzeczach dowiaduje się całe tygodnie albo
przynajmniej dni po tym, jak nastąpiły. Nigdy też nie miała pewności, czy wieści są prawdziwe. Jedna plotka potrafiła
pokonać sto mil i w jeden dzień, w miesiąc, a codziennie rodziła dziesięć następnych. Tego dnia na przykład dowiedziała
się, że Siuan została stracona, ponieważ odkryła spisek Czarnych Ajah; że Siuan była sama Czarną Ajah i wciąż jeszcze
żyje; że Czarne Ajah wygnały z Wieży te Aes Sedai, które nie należały do Czarnych. Nie były to nowe opowieści, a tylko
wariacje na temat dawnych. Jedyna świeża historia, która zresztą szerzyła się niczym ogień po wyschniętej łące, głosiła, że
to Wieża stała za wszystkimi fałszywymi Smokami; usłyszawszy to, Egwene wpadła w taką wściekłość, że aż sztywniał jej
kark za każdym razem, gdy ta pogłoska ponownie wpadła jej w ucho. A zdarzało się to naprawdę często. Usłyszała także,
że Andoranie znajdujący się w Aringill ogłosili pewną arystokratkę królową, teraz kiedy Morgase już nie żyła - Dylin,
Delin, imię zmieniało się w zależności od opowiadającego-co mogło zresztą nawet być prawdą, a także, że Aes Sedai
grasują po całym Arad Doman, robiąc zupełnie nieprawdopodobne rzeczy, co z pewnością było nieprawdą. Prorok zmierzał
do Cairhien; Prorok został koronowany na króla Ghealdan - nie, Amadicii; Smok Odrodzony zabił Proroka za bluźnierstwo.
2 / 190
447594899.003.png
Robert Jordan - CZARNA WIEŻA
Aielowie odchodzili; nie, mieli zamiar osiedlić się i zostać na zawsze. Berelain miała zasiąść na Tronie Słońca. W jednej z
małych karczm jakiś niski, wychudzony człeczyna z rozbieganymi oczami omal nie został pobity przez swoich słuchaczy,
ponieważ zaklinał się, że Rand jest jednym z Przeklętych. Egwene wkroczyła w całą sytuację, nie zastanawiając się ani
przez moment.
- Czy nie macie choćby za grosz honoru? -zapytała zimno. Czterej mężczyźni o ordynarnych twarzach, którzy
właśnie brali się za tamtego, wytrzeszczyli na nią oczy. Wszyscy pochodzili z Cairhien i nawet nie bardzo przewyższali ją
wzrostem, ale byli za to znacznie masywniej zbudowani, mieli połamane nosy i zdeformowane stawy dłoni
charakteryzujące zabijaków, a jednak sama intensywność jej spojrzenia osadziła ich w miejscu. To oraz obecność Aielów
na ulicy; nie byli na tyle głupi, aby w takich okolicznościach wszczynać awanturę z kobietą z ich ludu, za którą ją uznali. -
Skoro już koniecznie chcecie bić się z jakimś człowiekiem za to, co powiedział, to zróbcie to przynajmniej jeden na
jednego, honorowo. To nie bitwa, sami ściągacie na siebie hańbę, rzucając się we czterech na jednego.
Patrzyli na nią takim wzrokiem, jakby była niespełna rozumu, a jej twarz powoli pokrywała się czerwienią. Miała
nadzieję, że uznają, iż to z gniewu. Nie: jakim prawem porywacie się na słabszego, ale: jakim prawem nie pozwalacie mu
kolejno z wami walczyć? Pouczyła ich właśnie w taki sposób, jakby oni wszyscy żyli zgodnie z zasadami ji’e’toh.
Oczywiście, gdyby tak było, to nie istniałaby potrzeba wygłaszania żadnej takiej mowy.
Jeden z mężczyzn przekrzywił głowę w rodzaju płytkiego ukłonu. Jego nos nie tylko był złamany, ale nadto
brakowało mu koniuszka.
- Hmm... on już uciekł... hm... proszę pani. Czy my też możemy odejść?
Prawda - kościsty człeczyna skorzystał z okazji i gdzieś się zapodział. Poczuła przypływ pogardy. Uciekł, ponieważ
bał się stawić czoła czterem przeciwnikom. W jaki sposób uda mu się udźwignąć ciężar tej hańby Światłości, znowu to
samo.
Otworzyła usta, chcąc powiedzieć, że oczywiście wolno im odejść, ale nie wykrztusiła ani słowa. Wzięli jej
milczenie za zgodę czy raczej wymówkę, Egwene jednakże ledwie zauważyła, że odeszli. Była zbyt zajęta przyglądaniem
się orszakowi konnych podążającemu ulicą.
Nie rozpoznała żadnego z kilkunastu żołnierzy w zielonych płaszczach torujących mu drogę przez ciżbę, ale ci,
których eskortowali, przykuli jej uwagę. Mogła dojrzeć jedynie plecy kobietpięć ich było, czy sześć może, skrytych wśród
żołnierzy - a właściwie jedynie fragmenty ich pleców, ale to jej wystarczyło. Aż nadto. Kobiety miały na sobie lekkie
płaszcze, z bladego lnu w brązowawych odcieniach, Egwene zaś przyłapała się na tym, że tępo wbija wzrok w krąg czystej
bieli wyhaftowany na jednym z tych płaszczy. Gdyby nie szew, w ogóle nie byłoby widać Płomienia Tar Valon przy pasie
oznaczającym Białe Ajah. Potem zauważyła błysk zieleni, czerwieni. Czerwone! Pięć czy sześć Aes Sedai zmierzało do
Królewskiego Pałacu; na szczycie wysokiej wieży, obok zwisającej nieruchomo repliki Sztandaru Smoka pysznił się
szkarłatem sztandar Randa, na którym widniał starożytny symbol Aes Sedai. Niektórzy ten właśnie drugi sztandar nazywali
Sztandarem Smoka, a ten pierwszy Sztandarem Al’Thora czy nawet Sztandarem Aielów, jak również rozmaitymi innymi
określeniami.
Przepychając się przez tłum, podążała za nimi w odległości może jakichś dwudziestu kroków, po chwili jednak
przystanęła. Obecność Czerwonej siostry - zauważyła przynajmniej jedną -oznaczała, że była to od dawna spodziewana
misja poselska z Wieży, która, jak pisała Elaida w liście, miała stanowić eskortę Randa w drodze do Tar Valon. Minęły już
ponad dwa miesiące od dnia, w którym kurier na zziajanym koniu przywiózł list; ta grupa musiała opuścić Wieżę krótko po
nim.
Nie spotkają się z Randem - przynajmniej do czasu aż, jak zawsze nie zapowiedziany, pojawi się w Cairhien;
rozmyślając wiele nad tą kwestią, doszła do wniosku, że udało mu się powtórnie odkryć w jakiś sposób Talent nazywany
Podróżowaniem, ale w niczym jej to nie zbliżało do rozwiązania zagadki, a mianowicie odkrycia sposobu. w jaki on to
właściwie robi - jednak niezależnie od tego, czy miały znaleźć Randa czy nie, na pewno należało zadbać o to, żeby to jej
nie znalazły. Gdyby tak się stało, najlepszą rzeczą, jakiej mogła z ich strony oczekiwać, byłoby to, że natychmiast zawloką
ją z powrotem, jak to powinno mieć miejsce w przypadku Przyjętej, która znajdowała się poza Wieżą, pozbawiona
towarzystwa pilnującej jej pełnej siostry; stałoby się tak niezależnie od tego, czy Elaida naprawdę jej poszukiwała, czy też
nie. Nawet wówczas zawiozłyby ją do Tar Valon, gdzie czekałaby na nią nieprzyjemna audiencja u obecnej Zasiadającej;
nie łudziła się, że uda jej się stawić opór pięciu lub sześciu Aes Sedai naraz.
Spojrzała po raz ostatni na oddalające się Aes Sedai, podkasała spódnice i rzuciła się do biegu, prześlizgując się
między ludźmi, niekiedy zderzając z nimi, przeskakując tuż przed samym nosem zaprzęgów ciągnących wozy lub powozy.
Ścigały ją pełne złości krzyki. Kiedy wreszcie przemknęła przez jedną z wysokich, kanciastych bram miasta, gorący wiatr
uderzył ją w twarz. Nie powstrzymywany przez budynki, niósł tumany kurzu, który sprawił, że się rozpaczliwie
rozkaszlała, ale nie przestawała biec, dopóki nie dotarła do niskich namiotów Mądrych.
Ku swemu zaskoczeniu obok namiotu Amys spostrzegła siwą klacz z pozłacanym siodłem i uprzężą ozdobioną
złotymi frędzlami; pilnowali jej gai’shain, którzy mieli spuszczone oczy i z rzadka klepali uspokajająco nerwowe zwierzę
po karku. Pochyliła się, weszła do środka i zobaczyła Berelain, która popijała herbatę w towarzystwie Amys, Bair i Sorilei;
wszystkie rozciągnięte były wygodnie na jaskrawych poduszkach z chwostami. Odziana na biało Rodera klęczała z boku,
pokornie czekając, by napełnić im filiżanki.
- Aes Sedai są w mieście - oznajmiła Egwene, gdy tylko weszła do środka - kierują się do Pałacu Słońca. To musi
być poselstwo Elaidy do Randa.
Berelain podniosła się z wdziękiem; ta kobieta miała w sobie niezwykły urok - tyle Egwene musiała jej oddać,
nawet jeśli niechętnie. A jej suknia do konnej jazdy była przyzwoicie skrojona, ponieważ nawet skończona idiotka nie
jeździłaby w takim słońcu w jednej z tych szat. jakie zazwyczaj zakładała Berelain. Pozostałe wstały również.
- Wygląda na to, że muszę wracać do pałacu - westchnęła Berelain. - Światłość jedna wie, jak one się poczują, kiedy
nikt nie wyjdzie im na spotkanie. Amys, jeżeli wiesz, gdzie jest Rhuarc, to wyślij mu proszę wiadomość, że ma się
natychmiast ze mną spotkać.
Amys przytaknęła, ale Sorilea powiedziała:
- Nie powinnaś aż tak się uzależniać od Rhuarka, dziewczyno. Rand al’Thor tobie oddał Cairhien pod opiekę. Z
większością mężczyzn jest tak, że gdy dasz im palec, to ani się obejrzysz, a już schwycą całą rękę. Dasz wodzowi klanu
palec, a złapie całe ramię.
- To prawda - wymruczała Amys. - Rhuarc jest cieniem mego serca, niemniej to prawda.
3 / 190
447594899.004.png
Robert Jordan - CZARNA WIEŻA
Berelain wyciągnęła cieniutkie rękawiczki do konnej jazdy zza paska i zaczęła je naciągać.
- On mi przypomina mojego ojca. Czasami doprawdy aż za bardzo. - Przez chwilę na jej twarzy gościł smutek. - Ale
daje znakomite rady. I wie też, kiedy się postawić i do jakich granic. Moim zdaniem spojrzenie Rhuarka zrobi wrażenie
nawet na Aes Sedai.
Amys zaśmiała się gardłowo.
- Faktycznie potrafi wywrzeć wrażenie. Poślę po niego. -Lekko pocałowała Berelain w czoło, a potem w oba
policzki.
Egwene patrzyła na to, zupełnie nic nie rozumiejąc; w taki sposób matka całuje syna lub córkę. Co właściwie się
działo między Berelain a Mądrymi? Oczywiście nie mogła zapytać wprost. Takie pytanie byłoby hańbiące zarówno dla
niej, jak i dla Mądrych. A także dla samej Berelain, chociaż ona nie miałaby o tym pojęcia.
Kiedy Berelain odwróciła się, żeby wyjść z namiotu, Egwene położyła dłoń na jej ramieniu.
- Z nimi trzeba postępować ostrożnie. Nie będą usposobione przyjaźnie względem Randa. Złe słowo, czy
niewłaściwe posunięcie, mogą z nich zrobić otwartych wrogów. - Miała jak najbardziej rację, ale tak naprawdę wcale nie to
winna była powiedzieć. Raczej jednak dałaby sobie wyrwać język, niżby poprosiła Berelain o przysługę.
- Miałam już wcześniej do czynienia z Aes Sedai, Egwene Sedai - sucho odrzekła tamta.
Egwene udało się nie okazać zaskoczenia. Trzeba to powiedzieć, ale nie pozwoli, by tamta zobaczyła, z jakim
trudem jej to przyszło.
- Elaida życzy Randowi dobrze w nie większym stopniu niźli łasica życzy dobrze kurczakom, a te Aes Sedai
przyjechały z polecenia Elaidy. Jeżeli się dowiedzą, że po jego stronie stoi jakaś Aes Sedai, to będą ją chciały dostać w
swoje ręce... i pewnego dnia ona również może zniknąć. - Spojrzała prosto w nieprzeniknioną twarz Berelain i nie potrafiła
się zmusić, by powiedzieć cokolwiek więcej.
Po dłuższej chwili Berelain uśmiechnęła się.
- Egwene Sedai, zrobię co tylko będę mogła dla Randa. -Zarówno uśmiech jak i ton głosu... dawały dużo do
zrozumienia. - Dziewczyno! - skarciła ją Sorilea i, o dziwo, na policzkach Berelain wykwitły rumieńce.
Berelain, nie patrząc na Egwene, odparła rozmyślnie neutralnym tonem, ostrożnie dobierając słowa:
- Będę wdzięczna, jeśli nie powiecie o tym Rhuarkowi. -W rzeczy samej, nie patrzyła na żadną z nich, ale wyraźnie
próbowała zignorować obecność Egwene.
- Nie powiemy - szybko wtrąciła Amys, pozostawiając Sorileę z otwartymi ustami. - Na pewno nie - powtórzyła na
użytek tamtej tonem niewzruszonym, a jednocześnie jakby proszącym, i ostatecznie najstarsza Mądra skinęła głową, nawet
jeśli z pewną niechęcią. Berelain westchnęła z ulgą, zanim opuściła namiot.
- Ta dziewczyna ma w sobie ducha - zaśmiała się Sorilea, gdy tylko Berelain wyszła. Ponownie ułożyła się na
poduszkach i poklepała wolne miejsce tuż obok siebie, dając znak Egwene, że może się do nich przyłączyć. - Powinnyśmy
znaleźć dla niej właściwego męża, mężczyznę, który będzie w stanie sobie z nią poradzić. Jeżeli w ogóle ktoś taki istnieje
wśród mieszkańców mokradeł.
Ocierając dłonie i twarz wilgotnym ręcznikiem, który podała jej Rodera, Egwene zastanawiała się, czy teraz już
może wypytać o Berelain i nie naruszyć honoru tamtej. Przyjęła herbatę w filiżance z zielonej porcelany Ludu Morza i
zajęła swe miejsce w kręgu Mądrych. Wystarczy, że któraś odpowie na propozycję Sorilei.
- Jesteś pewna, że Aes Sedai zamierzają zrobić coś złego Car’a’carnowi?- zapytała zamiast tego Amys.
Egwene spłonęła rumieńcem. Ona tu myślała o plotkach, a tymczasem do omówienia było tyle poważnych spraw.
- Tak - odparła szybko, a dalej ciągnęła już wolniej. -Przynajmniej... Nie wiem z całą pewnością, czy zamierzają mu
zrobić coś złego. W każdym razie chyba nie takie są ich intencje. - List Elaidy mówił o „wszelkich honorach i szacunku”,
jakie mu się należą. Ile, zdaniem byłej Czerwonej siostry, należy się mężczyźnie, który potrafi przenosić? - Nie wątpię
jednak, iż ich zamiarem jest podporządkowanie go w jakiś sposób, zmuszenie, by robił to, czego zechce Elaida. One nie są
mu przyjazne. - Do jakiego stopnia Aes Sedai zgromadzone w Salidarze są życzliwsze? Światłości, trzeba koniecznie
porozmawiać z Nynaeve i Elayne. - I nie będą dbały o to, że jest Car’a’carnem. - Sorilea mruknęła coś kwaśno.
- Sądzisz, że spróbują tobie również jakoś zaszkodzić? -zapytała Bair, a Egwene żywo przytaknęła.
- Jeżeli odkryją, że tu jestem... - Spróbowała ukryć dreszcz, który nią wstrząsnął, potem upiła łyk miętowej herbaty.
Niezależnie od tego, czy potraktują ją jako haczyk na Randa, czy też jako zbiegłą Przyjętą, zrobią wszystko, by zawlec ją
do Wieży. - Nie pozwolą mi odejść wolno. Elaida nie zechce, by Rand słuchał kogokolwiek prócz niej. - Bair i Amys
wymieniły ponure spojrzenia.
- A więc odpowiedź jest prosta. - Głos Sorilei brzmiał tak, jakby już wszystko było postanowione. - Zostaniesz z
nami w namiotach, a wtedy cię nie znajdą. Mądre, jakby nie było, unikają Aes Sedai. Jeżeli pobędziesz tutaj przez kilka
jeszcze lat, zrobimy z ciebie znakomitą Mądrą.
Egwene omal nie upuściła filiżanki.
- Schlebiasz mi - odparła ostrożnie. - Wcześniej czy później jednak, będę musiała odejść. - Sorilea nie wyglądała na
przekonaną. Egwene nauczyła się już, jak bronić swego zdania w dyskusjach z Amys i Bair, przynajmniej do pewnego
stopnia, jednak gdy chodziło o Sorileę...
- Nie nastąpi to szybko, jak mniemam - powiedziała Bair, okraszając swe słowa uśmiechem, aby nie zabrzmiały aż
tak boleśnie. - Dużo się jeszcze musisz nauczyć.
- Tak, i najwyraźniej aż palisz się do nauki -dodała Amys. Egwene próbowała się nie zarumienić, zaś Amys
zmarszczyła brwi. - Wyglądasz dziwnie. Może nadmiernie nadwyrężyłaś siły dzisiejszego ranka? Pewna byłam, że doszłaś
do siebie w wystarczającym stopniu...
- Bo tak też jest - pośpiesznie odpowiedziała Egwene. -Naprawdę, jestem już zdrowa. Głowa nie bolała mnie od
wielu już dni. To tylko kurz i ten bieg z miasta. A tłumy w nim były znacznie gęstsze, niźli zapamiętałam. I byłam tak
podniecona. Prawie nic nie zjadłam na śniadanie.
Sorilea dała znak Roderze.
- Przynieś trochę miodu, jeżeli jeszcze jakiś został, oraz sera i wszystkie owoce, jakie znajdziesz. - Szturchnęła
Egwene pod żebra. - Kobieta powinna mieć trochę ciała. - I to mówiła Sorilea, która wyglądała, jakby leżała na słońcu tak
długo, aż prawie cała wyschła.
Egwene tak naprawdę wcale nie miała ochoty jeść - zbyt dużo wrażeń tego poranka- ale Sorilea obserwowała ją
uważnie, sprawiając swym badawczym spojrzeniem, że przełykanie przychodziło jej z coraz większym trudem. Nie
4 / 190
447594899.005.png
Robert Jordan - CZARNA WIEŻA
ułatwiał też sytuacji fakt, że chciały omówić z nią sposób postępowania z Aes Sedai. Jeżeli te Aes Sedai były wrogo
nastawione wobec Randa, to trzeba było obserwować ich poczynania oraz znaleźć jakiś sposób na to, żeby go ochronić.
Nawet Sorilea zaniepokoiła się odrobinę, gdy usłyszała, że być może będą musiały otwarcie wystąpić przeciwko Aes Sedai
- one się tego nie bały; to tylko myśl o występowaniu przeciwko obyczajowi sprawiała, iż czuły się nieswojo - jednak
każde działanie konieczne dla ochrony Car’a’carna musiało zostać podjęte.
Natomiast sama Egwene martwiła się, że mogą wziąć na poważnie sugestie Sorilei i każą jej bezczynnie czekać w
namiotach na polecenia. Jeżeli do tego dojdzie, to nie pozostanie jej nic innego, jak tylko usłuchać, nie istniał bowiem inny
sposób na ucieczkę przed pięćdziesięcioma parami oczu oprócz zamknięcia się we własnym namiocie. W jaki sposób Rand
Podróżował? Mądre na pewno zrobią wszystko co konieczne, póki w grę nie będzie wchodzić naruszenie ji’e’toh: w
niektórych kwestiach mogły go interpretować odmiennie, jednak swej oceny będą przestrzegać równie niewzruszenie jak
każdy Aiel. Światłości, Rodera była Shaido, jedną z tysięcy schwytanych podczas bitwy, po której tamci zostali odpędzeni
od miasta, ale Mądre traktowały ją w taki sam sposób jak innych gai’shain, nie czyniąc najmniejszej różnicy. Nie
sprzeciwią się nakazom ji’e’toh, niezależnie od tego, jak trudna byłaby sytuacja.
Na całe szczęście do tego tematu już więcej nie wróciły. Na nieszczęście zaś wciąż przewijało się pytanie o stan jej
zdrowia. Te Mądre nie znały się na Uzdrawianiu, nie umiały też badać stanu zdrowia, używając Mocy. Zamiast tego
odwoływały się do swoich własnych, sprawdzonych metod. Z których część do złudzenia przypominała to, czego nauczyła
się od Nynaeve, kiedy jeszcze pisany był jej los Wiedzącej: zaglądanie w oczy, nasłuchiwanie bicia serca przez wydrążoną
drewnianą tubę. Inne metody były specyficznie Aielowe. Dotykała palców stóp, dopóki nie zakręciło jej się w głowie,
skakała w górę i w dół w miejscu, aż nie zaczynało jej się wydawać, że oczy wyskoczą jej z orbit, biegała wokół namiotów
Mądrych, póki pot całkowicie nie zrosił jej skóry, potem gai’shain lali jej wodę na głowę, piła jej tyle, ile tylko zdołała,
zbierała spódnice i biegała dalej. Aielowie bardzo cenili hart ducha. Gdyby okazało się, że jest za wolna, gdyby zatrzymała
się, zanim Amys jej na to zezwoli, to nieuchronnie wyciągnęłyby z tego wniosek, że mimo wszystko nie doszła jeszcze do
siebie w wystarczającym stopniu.
Kiedy Sorilea w końcu skinęła głową i powiedziała:
- Jesteś równie krzepka jak Panna, dziewczyno... - Egwene dyszała ciężko i zataczała się. Panna z pewnością tak by
się nie zachowywała, co do tego nie miała wątpliwości. A jednak była z siebie dumna. Nigdy nie uważała siebie za miękką,
wiedziała jednak bardzo dobrze, że w swoim dawnym życiu, zanim zamieszkała wśród Aielów, zemdlałaby, nie dochodząc
nawet do połowy tych testów.
„Jeszcze rok - pomyślała - i będę biegać równie sprawnie jak każda z Far Dareis Mai”.
Z drugiej jednak strony Mądre najwyraźniej nie zamierzały udzielić jej pozwolenia na powrót do miasta.
Przyłączyła się więc do towarzystwa w namiocie, w którym mieściła się łaźnia parowa - przynajmniej tym razem nie
kazały jej polewać wodą rozgrzanych kamieni; tym zajmowała się Rodera - cieszyła się więc niespodziewaną wygodą i
odpoczywała, rozluźniając mięśnie, a wyszła stamtąd tylko dlatego, że Rhuarc i pozostali dwaj wodzowie klanów, Timolan
z Miagoma oraz Indirrian z Codarra, wszyscy wysocy, potężni mężczyźni z siwiejącymi włosami i twardymi, poważnymi
twarzami, chcieli się do nich przyłączyć. To sprawiło, że natychmiast wypadła na zewnątrz, pośpiesznie otulając się
szalem. Jak zwykle spodziewała się, że wszyscy wyśmieją ją w głos, jednak Aielowie zdawali się po prostu nie pojmować,
dlaczego tak nagle wypada z namiotu-łaźni za każdym razem, kiedy mężczyźni wchodzą do środka. Żarty na ten temat
byłyby w ich stylu, na szczęście jednak nikomu nie przyszło do głowy, żeby skojarzyć ze sobą fakty, z czego bardzo się
cieszyła.
Zebrała resztę swoich rzeczy ze schludnego stosika leżącego obok namiotu-łaźni, i ściskając je w ramionach,
pospieszyła w stronę swojego namiotu. Słońce stało już nisko na niebie, a po lekkim posiłku gotowa była już do snu, zbyt
zmęczona, by choćby pomyśleć o Tel’aran’rhiod. Zbyt zmęczona również, by zapamiętać większość swych snów - to była
kolejna rzecz, której uczyły ją Mądre - jednak te, które zapamiętała, dotyczyły Gawyna.
ROZDZIAŁ 2
JAKBY PIORUN I DESZCZ
Kiedy szarym świtem przyszła ją obudzić Cowinde, Egwene czuła się wypoczęta, mimo iż w nocy męczyły ją złe
sny. Wypoczęta i gotowa sprawdzić, czego uda jej się dowiedzieć w mieście. Jedno szerokie ziewnięcie, potem
przeciągnęła się i już była na nogach, nucąc podczas mycia się i pospiesznego odziewania; uczesała się byle jak. Uciekłaby
natychmiast od zbiorowiska namiotów, nie marnując nawet czasu na śniadanie, gdyby nie przyuważyła jej Sorilea, która
natychmiast położyła kres tym zamiarom. Co ostatecznie jednak wyszło jej tylko na dobre.
- Nie powinnaś tak szybko uciekać z namiotu-łaźni - pouczyła ją Amys, biorąc jednocześnie miskę owsianki i
suszone owoce z rąk Rodery. Przeszło dwadzieścia Mądrych tłoczyło się w namiocie Amys, a Rodera, Cowinde oraz
odziany w biel mężczyzna imieniem Doilan, a także Shaido, uwijali się gorączkowo, by wszystkie obsłużyć. - Rhuarc miał
nam dużo do opowiedzenia o twoich siostrach. Może potrafiłabyś coś do tego dodać.
Po całych miesiącach udawania Egwene nie musiała się długo zastanawiać, by wiedzieć, że tamtej chodzi o
poselstwo z Wieży.
- Powiem wam wszystko, co wiem. A co on powiedział?
Najpierw dowiedziała się, że do miasta przybyło sześć Aes Sedai, w tym dwie Czerwone, nie zaś tylko jedna -
Egwene usłyszawszy to, nie potrafiła uwierzyć w arogancję, czy może głupotę, Elaidy, każącą jej wysłać choćby jedną z
nich - ale przynajmniej na czele delegacji stała Szara. Mądre, leżące w większości w kręgu niczym szprychy koła - kilka
stało lub klęczało między leżącymi - zwróciły swe spojrzenia na Egwene, gdy tylko wymienianie sześciu nazwisk dobiegło
końca.
- Obawiam się, że znam tylko dwie spośród nich - zaczęła ostrożnie. - Mimo wszystko Aes Sedai jest naprawdę
wiele, ja zaś nie jestem pełną siostrą od dostatecznie długiego czasu, by poznać choćby większość. - Skinęły głowami, na
znak, że przyjęły jej wyjaśnienia. - Nesune Bihara jest rozważna i bezstronna... wysłucha wszystkich stron, zanim wyrobi
sobie własne zdanie... ale jest w stanie znaleźć każdą, najmniejszą choćby rysę w tym, co powiesz. Dostrzega wszystko,
wszystko pamięta; potrafi raz tylko rzucić okiem na stronę księgi, a potem powtórzyć ją dokładnie słowo w słowo, to samo
odnosi się do rozmowy, której przysłuchiwała się nawet rok temu. Jednakże czasami zdarza jej się mówić do siebie, a
wówczas zdradza swe myśli, nie zdając sobie z tego sprawy.
5 / 190
447594899.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin