12 - Czara Wiatrów.pdf

(2629 KB) Pobierz
Jordan Robert-Kolo czasu 12-Czara Wiatrow
Robert Jordan - CZARA WIATRÓW
R OBERT J ORDAN
CZARA WIATRÓW
(P RZEŁOŻYŁA K ATARZYNA K ARŁOWSKA )
Dla Harriet,
która po raz kolejny zasłużyła na podziękowania
Ani w nas zdrowia nie znajdziesz, ani plonu udanego nie zbierzesz, ziemia bowiem jest jedną ze Smokiem
Odrodzonym, a on jest jednym z ziemią. On to, ta dusza z ognia, to serce z kamienia, dumą powodowany podbojów
dokonuje i dumnych do uległości zmusza. On to rozkazuje górom na klęczki padać, morzom z drogi ustępować, niebiosom
zaś samym pokłony mu bić. Módlcie się wszak, aby to serce z kamienia zapamiętało łzy, a ta dusza z ognia miłość.
Fragment wielokrotnie kwestionowanego przekładu Proroctw Smoka dokonanego przez poetę Kyerę Termendala z
Shiota, opublikowanego, jak się przyjmuje, między NR 700 a NR 800.
PROLOG
BŁYSKAWICE
Z wysokiego, zwieńczonego łukiem okna, które znajdowało się prawie osiem piędzi nad ziemią, blisko szczytu
Białej Wieży, Elaida ogarniała wzrokiem całe mile terenów otaczających Tar Valon, pofałdowane równiny i lasy
obrastające brzegi szerokiego koryta Erinin, która płynęła z północnego zachodu i rozwidlała się tuż przed białymi murami
tego wielkiego miasta na wyspie. O tak wczesnej porze wydłużone cienie zapewne spowijały miasto, ale z tej wysokości
wszystko zdawało się czyste i wyraźne. Nawet osławione “pozbawione szczytów wieże” Cairhien nie dorównywały Białej
Wieży. Z pewnością nie dorównywała jej też ani jedna z pomniejszych wież Tar Valon, czego by ludzie nie mówili o ich
wysokości, masywności i łączących je sklepionych, sięgających nieba mostach.
Porywisty, niemalże nie ustający wiatr łagodził nieco ten nienaturalny skwar, który ścisnął świat swoimi kleszczami.
Święto Świateł dawno już minęło, więc śnieg winien był okrywać ziemię głębokimi zaspami, a tymczasem panowała aura
samego serca upalnego lata. Kolejny widomy znak - gdyby ktoś jeszcze szukał jakichś znaków - że oto zbliżała się Ostatnia
Bitwa i że Czarny skaził świat swym dotknięciem. Elaida naturalnie nie pozwalała, by ten upał na nią działał. To nie dla
tego wiatru kazała przenieść swe komnaty na tak wysokie piętro, do izb jakże prostych, mimo niedogodności, jakich
przysparzała wielka liczba stopni.
Posadzka pokryta brunatnymi płytkami oraz ściany wyłożone białym marmurem i udekorowane nielicznymi
arrasami żadną miarą nie dorównywały przepychowi położonego znacznie niżej gabinetu Amyrlin i sąsiadujących z nim
komnat. Nadal jeszcze korzystała niekiedy z tych pomieszczeń -w umysłach niektórych kojarzyły się z władzą przynależną
Zasiadającej na Tronie Amyrlin - ale rezydowała właśnie tutaj i tu też najczęściej pracowała. Dla tego widoku. Tyle że nie
chodziło o widok miasta, rzeki czy lasów. Lubiła obserwować to, co powstawało na terenie otaczającym Wieżę.
Dawny dziedziniec ćwiczeń Strażników pokrywały teraz potężne wykopy i fundamenty, wysokie, drewniane dźwigi
oraz stosy marmurowych i granitowych ciosów. Na placu budowy roili się niczym mrówki mularze i robotnicy, a przez
bramy wtaczał się powoli nie kończący się ciąg wozów dostarczających coraz więcej kamienia. Z boku stał drewniany
“model roboczy” - określenie mularzy - tak wielki, że każdy mógł do niego wejść, jeżeli przykucnął na piętach, i obejrzeć
wszystko ze szczegółami, żeby wiedzieć, gdzie dokładnie ma zostać położony każdy kamień. Ostatecznie większość
robotników nie umiała przeczytać ani słów; ani planów wyrysowanych przez mularzy. “Model roboczy” dorównywał
wielkością niejednej kamienicy.
Skoro byle król czy królowa posiadali pałac, dlaczego Zasiadająca na Tronie Amyrlin miała być relegowana do
apartamentów niewiele lepszych od tych, które zamieszkiwały zwykłe siostry? Jej pałac dorówna świetnością Białej Wieży
i zostanie zwieńczony wielką iglicą, dzięki której stanie się o dziesięć piędzi wyższy od samej Wieży. Głównemu
mularzowi krew odpłynęła z twarzy, kiedy to usłyszał. Wieżę zbudowali ogirowie wspomagani przez siostry posługujące
się Mocą. Ale potem jedno tylko spojrzenie na twarz Elaidy kazało panu Lermanowi ukłonić się i wybąkać, że, ma się
rozumieć, wszystko zostanie wykonane zgodnie z jej życzeniem. Jakby podlegało to jakiejkolwiek dyskusji.
Aż zacisnęła usta z irytacji. Chciała raz jeszcze wynająć mularzy spośród ogirów, ci wszak z jakiegoś powodu
pozamykali się w stedding. Jej wezwanie wystosowane do najbliższego Stedding Jentoine, w Czarnych Wzgórzach,
spotkało się z odmową. Uprzejmą, ale jednak odmową, bez słowa wyjaśnienia, mimo iż wezwanie pochodziło od samej
Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Ogirowie stronili od towarzystwa ludzi; takie było najłagodniejsze wytłumaczenie. Albo
może wycofywali się ze świata pogrążonego w zamęcie; zawsze woleli trzymać się z dala od ludzkich konfliktów.
Z całą stanowczością wyrzuciła ze swoich myśli ten problem. Chlubiła się tym, że potrafi oddzielić to, co możliwe,
od tego, co niemożliwe. Kwestia ogirów to błahostka. Nigdy nie angażowali się w sprawy świata, jeśli nie liczyć budowy
miast w zamierzchłych czasach, miast, które teraz, jeśli nie ściągała ich konieczność dokonywania remontów, odwiedzali
rzadko.
Widok pracujących na dole ludzi, pełzających po placu budowy powoli niczym żuki, sprawił, że skrzywiła się
nieznacznie. Budowa posuwała się do przodu w ślimaczym tempie. Ogirowie nie wchodzili w rachubę, ale być może
dałoby się znowu użyć Jedynej Mocy. Wprawdzie niewiele sióstr dysponowało realną siłą w splataniu Ziemi, jednak do
zbrojenia kamieni, względnie ich spajania, nie trzeba wiele. Tak. W jej wyobraźni pałac już stał, wykończony; kolumnady i
wielkie kopuły lśniły od złoceń, a ta sięgająca nieba iglica... Wzniosła oczy ku bezchmurnemu niebu, temu niebu, z którym
miała zmierzyć się iglica, i westchnęła przeciągle. Tak. Rozkazy zostaną wydane jeszcze dzisiaj.
Wysoki zegar szafkowy za jej plecami wybił Tercję, zawtórowały mu wszystkie gongi i dzwony w mieście. Tutaj,
tak wysoko, ich odgłosy były nieco stłumione. Elaida z uśmiechem odeszła od okna, wygładzając suknię z kremowego
jedwabiu zdobioną wypełnionymi czerwienią cięciami i poprawiając szeroką, pasiastą stułę Amyrlin udrapowaną na
ramionach.
1 / 135
447594900.002.png
Robert Jordan - CZARA WIATRÓW
W ozdobnie pozłacanym zegarze dzwoneczkami poruszały maleńkie figurki ze złota, srebra i emalii. Na jednym
poziomie obdarzone ryjami i pyskami trolloki uciekały przed otuloną płaszczem Aes Sedai; na drugim mężczyzna
wyobrażający fałszywego Smoka oganiał się od srebrnych błyskawic, ewidentnie ciskanych przez inną siostrę. Nad samą
tarczą zegara, nad głową Elaidy, król i królowa, oboje w koronach, klęczeli przed Zasiadającą na Tronie Amyrlin w stule z
emalii i z Płomieniem Tar Valon wyrzeźbionym z dużego kamienia księżycowego, który wieńczył złoty łuk nad jej głową.
Nie zwykła śmiać się często, ale tym razem nie potrafiła się powstrzymać i parsknęła cicho. Zegar zamówiła
Cemaile Sorenthaine, wyniesiona z Szarych, ta sama, która tak marzyła o powrocie do czasów sprzed Wojen z Trollokami,
kiedy to żaden władca nie zasiadał na tronie bez aprobaty Wieży. Dalekosiężne plany Cemaile spełzły na niczym i przez
trzy stulecia zegar stał w pełnej kurzu przechowalni; przedmiot wzbudzający zażenowanie, którego nikt nie ośmielił się
wystawić na pokaz. Nikt przed Elaidą. Koło Czasu obróciło się. To, co stało się kiedyś, mogło się powtórzyć. I powtórzy
się.
Bryła zegara stanowiła element równoważący drzwi do bawialni Elaidy oraz sypialni i gotowalni, które znajdowały
się dalej. Wspaniałe, wielobarwne arrasy, rodem z Łzy, Kandoru i Arad Doman, ze złotą i srebrną przędzą lśniącą wśród
zwykłych, farbowanych nici, wisiały w idealnie równych odległościach. Zawsze lubiła porządek. Taraboniański dywan,
pokrywający prawie całą posadzkę, utkany był we wzory z czerwieni, zieleni i złota; jedwabne dywany były najcenniejsze.
Marmurowe cokoły rzeźbione w szlachetnie proste, pionowe linie, ustawione we wszystkich kątach komnaty,
podtrzymywały białe wazony z kruchej porcelany Ludu Morza; w każdym z nich stały starannie ułożone dwa tuziny
czerwonych róż. Tylko Jedyna Moc mogła zmusić róże do kwitnienia o tej porze roku, a zwłaszcza przy takiej suszy i
upale; jej zdaniem efekt był tego wart. Pozłacane rzeźbienia pokrywały zarówno jedyne krzesło - nikt już nie siadał w jej
obecności - jak i stolik do pisania, utrzymany w oszczędnym stylu dominującym w Cairhien. Doprawdy prosta komnata, z
powałą na wysokości zaledwie dwóch piędzi, ale musiała wystarczyć, dopóki jej pałac nie będzie gotów. Dopóki
zapewniała taki widok - wystarczy.
Usiadła. Nad jej głową lśnił bielą osadzony w wysokim oparciu Płomień Tar Valon, wykonany z księżycowych
kamieni. Na blacie stołu nie było niczego, co mogłoby oszpecić jego idealnie wypolerowaną powierzchnię, oprócz trzech
lakierowanych szkatułek z Altary, ustawionych jakby od niechcenia. Otworzywszy jedną z nich, na wieku której pośród
białych chmur fruwały białe jastrzębie, wyjęła wąski skrawek cienkiego papieru, leżący na szczycie pliku raportów i
korespondencji.
Chyba po raz setny przeczytała list, który przed dwunastoma dniami przyniósł gołąb. Mało kto w Wieży wiedział o
jego istnieniu i nikt oprócz niej nie poznał treści, a nawet gdyby ją poznał, to i tak nie miałby pojęcia, co tak naprawdę
komunikował. Elaida omal znowu się nie zaśmiała, gdy naszła ją ta myśl.
“Pierścień został umieszczony w nozdrzach byka. Spodziewam się przyjemnej wyprawy na targowisko”.
Żadnego podpisu, ale Elaidzie podpis był niepotrzebny. Tylko Galina Casban mogła przysłać taką cudowną
wiadomość. Galina, której Elaida powierzyła zrobienie czegoś, czego nie powierzyłaby nikomu innemu oprócz siebie
samej. Nie żeby komukolwiek bezgranicznie ufała, ale przywódczyni Czerwonych Ajah jednak ufała bardziej niż innym.
Ostatecznie sama została wyniesiona z Czerwonych i pod wieloma względami nadal uważała siebie za Czerwoną.
“Pierścień został umieszczony w nozdrzach byka”.
Rand al’Thor - Smok Odrodzony, mężczyzna, który wydawał się już tak bliski zagarnięcia całego świata,
mężczyzna, który z pewnością zagarnął zbyt wiele - ten właśnie Rand al’Thor został odgrodzony tarczą od Źródła i
znajdował się pod kontrolą Galiny. I na dodatek nie wiedział o tym nikt z tych, którzy go popierali. Gdyby istniała na to
bodaj najmniejsza szansa, wówczas list zostałby sformułowany inaczej. Z poprzednich wynikało wyraźnie, że na powrót
odkrył Podróżowanie, który to Talent Aes Sedai utraciły po Pęknięciu Świata, a jednak ta umiejętność bynajmniej go nie
ocaliła. Mało tego, oddała go w ręce Galiny. Najwyraźniej nabrał zwyczaju pojawiania się i znikania bez uprzedzenia. Kto
by podejrzewał, że tym razem nie zniknął, tylko został pojmany? Znowu omal nie wybuchnęła śmiechem.
Za tydzień, najpóźniej dwa, al’Thor trafi do Wieży; poczeka tam pod nadzorem i ścisłą strażą aż do czasu Tarmon
Gai’don. Przestanie siać spustoszenie w świecie. Przyzwolenie, by jakikolwiek mężczyzna, który potrafi przenosić, chodził
wolno, już było szaleństwem, a jeszcze większym wtedy, gdy w grę wchodził ten, który zgodnie z proroctwami miał
zmierzyć się z Czarnym w Ostatniej Bitwie; mimo tej pogody niechaj Światłość sprawi, by do tego czasu upłynęło jeszcze
wiele lat. Wielu bowiem lat będzie trzeba na uporządkowanie świata, poczynając od naprawienia tego, co zniszczył
al’Thor.
Rzecz jasna, zniszczenia, których dokonał, były niczym w porównaniu z tymi, które jeszcze mógł spowodować,
gdyby dalej pozostawał na wolności. Nie wspominając już, że mógłby dać się zabić, zanim nadejdzie jego czas. No cóż, ten
nieznośny młodzieniec zostanie zawinięty w pieluszki i będzie trzymany bezpiecznie niczym niemowlę w ramionach
matki, aż nadejdzie pora zabrać go do Shayol Ghul. A potem, jeśli przeżyje...
Elaida wydęła usta. Z Proroctw Smoka zdawało się wynikać, że mu się nie uda, niezaprzeczalnie byłaby to
możliwość ze wszech miar najkorzystniejsza.
- Matko?
Elaida omal się nie wzdrygnęła na dźwięk głosu Alviarin. Weszła bez pukania!
- Przynoszę wieści od Ajah, Matko. - Szczupła, obdarzona chłodną twarzą Alviarin nosiła wąską, białą stułę
Opiekunki Kronik, harmonizującą z suknią, na znak, że została wyniesiona z Białych, jednakże w jej ustach słowo “Matko”
nie brzmiało jak wyraz szacunku, lecz bardziej przypominało tytuł, którym można się zwracać do osoby równej sobie.
Obecność Alviarin zmąciła dobry nastrój Elaidy. Fakt, że Opiekunka pochodziła z Białych, a nie z Czerwonych,
zawsze stanowił gorzkie przypomnienie słabości, na jaką sobie pozwoliła w dniu, w którym została wyniesiona. Tę słabość
częściowo już sobie zrekompensowała, wszakże nie do końca. Jeszcze nie. Miała już dosyć ubolewania nad tym, że
dysponuje tak niewielką prywatną siatką wywiadowczą działającą poza terytorium Andoru. Oraz że jej poprzedniczka i
poprzedniczka Alviarin uciekły - ktoś im pomógł w ucieczce; ktoś musiał im to ułatwić! - zanim zdążono im wyrwać klucz
do ogromnej siatki szpiegowskiej Amyrlin.
2 / 135
447594900.003.png
Robert Jordan - CZARA WIATRÓW
Tak bardzo pragnęła przejąć tę siatkę, należało jej się to przecież zgodnie z prawem. Silnie ugruntowana tradycja
nakazywała poszczególnym Ajah przekazywać Opiekunce Kronik wszelkie skrawki informacji od ich agentów, zwłaszcza
te, które uznały za ważne dla Amyrlin, jednak Elaida była przekonana, że Alviarin zatrzymywała część raportów dla siebie.
Mimo to nie mogła poprosić Ajah, by informowały ją bezpośrednio. Źle być słabą, jednak jeszcze gorzej żebrać przed
obliczem całego świata. Czy raczej przed Wieżą, ale ona stanowiła ten jedyny element świata, który liczył się naprawdę.
Elaida postarała się, by jej twarz pozostała równie chłodna jak twarz tamtej. Powitała ją zdawkowym skinieniem
głowy, jednocześnie udając, że ogląda dokumenty wyjęte z lakierowanej szkatułki. Wertowała je jeden po drugim, powoli, i
powoli odkładała z powrotem do szkatułki. Tak naprawdę nie widząc ani słowa. Fakt, że zmusza Alviarin do czekania,
napawał ją goryczą, bo było to coś szmatławego, ale tylko w szmatławy sposób mogła traktować kogoś, kto powinien był
zostać jej służką.
Każda Amyrlin mogła wydać dowolny dekret, a jej słowo równało się prawu i było nieodwołalne. Niemniej jednak
przy braku wsparcia Komnaty Wieży wiele takich dekretów wiązało się z marnowaniem atramentu i papieru. Żadna siostra
nie okazałaby nieposłuszeństwa Amyrlin, w każdym razie nie bezpośrednio, a mimo to większość dekretów wymagała stu
innych działań, by naprawdę wprowadzono je w życie. W najlepszych czasach działo się to powoli, niekiedy tak wolno, że
nigdy nie dochodziło do skutku, te zaś czasy trudno było nazwać najlepszymi.
Alviarin stała bez ruchu, spokojna niczym staw skuty lodem. Zamknąwszy altarańską szkatułkę, Elaida wyjęła
skrawek papieru, który obwieszczał jej nieuchronne zwycięstwo. Odruchowo pogładziła go palcem niczym talizman.
- Czy Teslyn albo Joline raczyły nareszcie przysłać coś więcej niźli tylko zawiadomienie o swym szczęśliwym
dotarciu na miejsce?
To miało przypomnieć Alviarin, że żadna z sióstr nie mogła się uważać za nietykalną. Nikogo nie obchodziło to, co
się dzieje w Ebou Dar, a już najmniej Elaidę; stolica Altary mogła się zapaść do morza i oprócz kupców nie zauważyłaby
tego nawet reszta mieszkańców Altary. Jednak Teslyn zasiadała w Komnacie już od piętnastu lat, kiedy Elaida rozkazała jej
ustąpić ze stanowiska. Skoro Elaida mogła wysłać jakąś Zasiadającą - Zasiadającą z Czerwonych - w charakterze
ambasadora przy tronie wielkości muszej kropki, z powodów, których nikt nie był pewien, mimo krążącej setki plotek, to w
takim razie mogła naurągać każdej. W przypadku Joline sprawy miały się inaczej. Piastowała swe stanowisko w imieniu
Zielonych zaledwie od kilku tygodni i wszystkie siostry były przekonane, że Zielone wybrały ją po to tylko, żeby dowieść,
iż nowa Amyrlin ich nie zastraszy. Nie należało dopuścić, by taka odrobina buty przeszła bez echa i, rzecz jasna, tak się też
stało. O tym już wszystkie wiedziały.
Chciała przypomnieć Alviarin, że nie jest bezkarna, ale szczupła kobieta jedynie się uśmiechnęła tym swoim
charakterystycznym zimnym uśmiechem. Była nietykalna dopóty, dopóki Komnata pozostawała w dotychczasowym
kształcie. Przerzuciła trzymane w dłoni papiery, wybrała jeden.
- Ani słowa od Teslyn ani Joline, Matko, aczkolwiek wśród wieści, które jak dotąd otrzymałaś od tronów... -
Uśmiech pogłębił się, stając się niebezpiecznie bliskim rozbawienia. - Wszystkie chcą spróbować swoich sił, żeby
sprawdzić, czy jesteś tak samo potężna... jak twoja poprzedniczka. - Nawet Alviarin miała dość rozsądku, by w jej
obecności nie wymieniać tej Sanche z nazwiska. Była to jednak prawda; wszyscy królowie i królowe, nawet pośledniejsi
arystokraci, zdawali się sprawdzać, jakie są granice jej władzy. Będzie musiała kogoś skarcić, by odstraszyć innych.
Alviarin zerknęła na trzymany w dłoni papier i ciągnęła dalej:
- Niemniej jednak z Ebou Dar przyszły wieści. Od Szarych. - Czy ona to zaakcentowała, żeby wbić drzazgę jeszcze
głębiej? - Jak się zdaje, są tam Elayne Trakand i Nynaeve al’Meara. Udają pełne siostry, za błogosławieństwem
rebelianckiej... misji poselskiej ... przed królową Tylin. Towarzyszą im dwie inne, nie rozpoznane, które być może robią to
samo. Listy tych, które przystały do buntu, są niepełne. A może to zwykłe towarzyszki. Szare nie mają pewności.
- Po co, na Światłość, pojechały do Ebou Dar? - spytała z roztargnieniem Elaida. Teslyn z pewnością zawiadomiłaby
ją o czymś takim. - Szare chyba rozpuszczają plotki. Tarna doniosła, że one są razem z rebeliantkami w Salidarze. - Tarna
Feir pisała, że jest tam także Siuan Sanche. Oraz Logain Ablar, rozgłaszający wszem i wobec te złośliwe kłamstwa, o
których wzmianka byłaby dla każdej Czerwonej siostry poniżeniem, nie mówiąc już o ich dementowaniu. Jeżeli to nie
Sanche maczała palce w tych bezeceństwach, to słońce wzejdzie jutro na zachodzie. Dlaczego zwyczajnie się nie odczołga
i nie umrze, poza zasięgiem wzroku, jak nakazuje przyzwoitość każdej ujarzmionej kobiecie?
Nie westchnęła otwarcie, ale to kosztowało ją sporo wysiłku. Logaina będzie można powiesić po cichu, kiedy tylko
uporają się z rebeliantkami; większa część świata uważała go za od dawna nieżyjącego. To brudne oszczerstwo, w myśl
którego Czerwone Ajah wykorzystywały go jako fałszywego Smoka w charakterze przynęty, umrze razem z nim. A kiedy
sprawa rebeliantek zostanie załatwiona, wówczas zmusi się Sanche do przekazania klucza do siatki szpiegowskiej Amyrlin.
I wymieni nazwiska zdrajczyń, które pomogły jej w ucieczce. Aczkolwiek za płonną należało chyba uznać nadzieję, że
padnie wśród nich imię Alviarin.
- Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, by ta al’Meara mogła uciec do Ebou Dar i tam udawać Aes Sedai. Jeszcze mniej
prawdopodobne wydaje się to w przypadku Elayne, nieprawdaż?
- Kazałaś odszukać Elayne, Matko. Twierdziłaś, że to równie ważne jak uwiązanie al’Thora na smyczy. Kiedy
znajdowała się w otoczeniu trzystu rebeliantek w Salidarze, zrobienie czegokolwiek było niemożliwe, ale w Pałacu Tarasin
nie będzie równie bezpieczna.
- Nie mam czasu na plotki i pogłoski. - Elaida cedziła każde słowo z pogardą. Czyżby Alviarin wiedziała więcej niż
powinna, skoro wspomniała o al’Thorze i uwiązywaniu go na smyczy? - Sugeruję, byś raz jeszcze przeczytała raport Tarny,
a potem w myślach zadała sobie pytanie, czy nawet rebeliantki pozwoliłyby Przyjętej udawać, że ma prawo nosić szal?
Alviarin czekała z udawaną cierpliwością, aż Elaida skończy, po czym kolejny raz przejrzała swój plik i wyciągnęła
zeń jeszcze cztery arkusze.
- Agentka Szarych przysłała szkice - powiedziała obojętnie, przerzucając kartki. - To żadna artystka, ale Elayne i
Nynaeve łatwo rozpoznać. - Po chwili, kiedy Elaida wciąż nie wzięła rysunków, wsunęła je na spód pozostałych papierów.
Elaida poczuła, że na policzki wypełza jej rumieniec gniewu i zażenowania. Alviarin celowo pchnęła ją na drogę
błędnego wnioskowania, nie pokazując tych szkiców na samym początku. Zignorowała to - każda inna reakcja naraziłaby
ją na jeszcze większy wstyd- za to jej głos zabrzmiał lodowato.
- Chcę, by je pojmano i doprowadzono przed moje oblicze.
Brak zaciekawienia na twarzy Alviarin sprawił, że Elaida ponownie się zastanowiła, ile ta kobieta wie o rzeczach, o
których nie powinna nawet mieć pojęcia. Al’Meara pochodziła z tej samej wioski co al’Thor, stanowiłaby więc punkt
3 / 135
447594900.004.png
Robert Jordan - CZARA WIATRÓW
wyjścia dla działań skierowanych przeciwko niemu. O tym wiedziały wszystkie siostry, tak samo jak o tym, że Elayne to
Dziedziczka Tronu Andoru i że jej matka nie żyje. Mętne pogłoski wiążące Morgase z Białymi Płaszczami były
nonsensowne, przenigdy by się nie zwróciła do Synów Światłości o pomoc. Umarła i nawet jej ciało nie zostało
odnalezione, a teraz Elayne miała zostać królową. Po warunkiem, że zostanie wyrwana z rąk rebeliantek, zanim
andorańskie Domy osadzą na Tronie Lwa Dyelin zamiast niej. Mało kto wiedział, dlaczego Elayne jest o wiele ważniejsza
niż jakakolwiek arystokratka z silnie ugruntowanymi roszczeniami względem tronu. Jeśli, rzecz jasna, nie brać pod uwagę
faktu, że któregoś dnia miała zostać Aes Sedai.
Elaida potrafiła czasami Przepowiadać, dysponowała Talentem, który zdaniem wielu został bezpowrotnie utracony,
zanim użyła go znowu. Już dawno temu Przepowiedziała, że Królewski Dom Andoru dzierży klucz do zwycięstwa w
Ostatniej Bitwie. Minęło dwadzieścia pięć lat, albo nawet więcej, i kiedy stało się jasne, że Morgase Trakand ostatecznie
przejmie tron w Sukcesji, Elaida związała się z ongi jeszcze młodą dziewczyną. Elaida nie miała pojęcia, z jakiego powodu
Elayne jest taka ważna, ale Przepowiednie nigdy nie kłamały. Czasami niemalże nienawidziła tego Talentu. Nienawidziła
rzeczy, nad którymi nie miała kontroli.
- Chcę mieć wszystkie cztery, Alviarin. - Pozostałe dwie były zapewne nieważne, ale nie zamierzała ryzykować. -
Poślij natychmiast mój rozkaz do Teslyn. Przekaż jej, a także Joline, że jeśli od tej pory nie zaczną przesyłać regularnych
raportów, to pożałują, że się w ogóle urodziły. Dołącz informację od tej Macury. - Przy tym ostatnim słowie mimowolnie
wykrzywiła usta.
Na dźwięk tego nazwiska Alviarin drgnęła niespokojnie, i nie dziwota. Paskudny napar Ronde Macura potrafiłby
wywołać złe samopoczucie u każdej siostry. Widłokorzeń nie był trujący - w każdym razie uśpiony, nim człowiek w końcu
się budził - niemniej jednak herbata, która przytępiała w kobiecie zdolność do przenoszenia Mocy, zdawała się czymś
wymierzonym zbyt bezpośrednio w Aes Sedai. Szkoda, że ta informacja nie dotarła do Wieży, jeszcze zanim Galina
wyruszyła w drogę; gdyby widłokorzeń działał na mężczyzn w taki sam sposób, wówczas miałaby znacznie ułatwione
zadanie.
Cień niepokoju widniał na twarzy Alviarin jedynie przez moment; po krótkiej chwili znowu była opanowana,
nieugięta niczym czoło lodowca.
- Jak sobie życzysz, Matko. Jestem pewna, że zrobią wszystko, co zechcesz, by okazać posłuszeństwo, tak, jak rzecz
jasna, powinny.
Nagły błysk irytacji rozpełzł się po myślach Elaidy niczym ogień po pastwisku w czasie suszy. Los świata był w jej
rękach, a tymczasem stale potykała się o drobne przeszkody piętrzące się pod stopami. Nie dość, że musiała się rozprawić z
rebeliantkami i nieposłusznymi władcami, to jeszcze zbyt wiele Zasiadających coś sobie roiło i utyskiwało za jej plecami.
Były niczym żyzna ziemia, którą tamta mogła orać. Sześć tylko dało jej się bez reszty zdominować i podejrzewała, że tyleż
samo co najmniej słuchało uważnie instrukcji Alviarin, zanim oddawało swoje głosy. Z pewnością żadna istotna kwestia
nie zyskiwała ogólnej aprobaty, dopóki Alviarin nie wyraziła zgody. Oczywiście nieoficjalnie; nie istniał żaden wyraźny
dowód, że posiada bodaj strzępek wpływu czy władzy więcej niż przystało na Opiekunkę, ale jeśli wyraziła swój
sprzeciw... Przynajmniej nie posunęły się tak daleko, by odrzucać cokolwiek, co wnosiła pod obrady Elaida. Zwlekały
tylko i zbyt często pozwalały temu, czego ona chciała, zdychać z głodu na posadzce. Taka żałosna drobnostka, a jednak
trudno powiedzieć, by poprawiała jej nastrój. Niektóre Amyrlin stawały się czymś niewiele więcej niż marionetkami, kiedy
Komnata zasmakowała w negacji wszystkiego, z czym się do niej zwracały.
Zwitek papieru zaszeleścił cichutko, kiedy zacisnęła dłonie w pięści.
“Pierścień został umieszczony w nozdrzach byka”.
Alviarin swym opanowaniem przypominała marmurowy posąg, jednak Elaida przestała się przejmować. Pasterz był
już w drodze. Rebeliantki zostaną zniszczone, Komnata zastraszona, Alviarin rzucona na kolana, a wszyscy odszczepieńczy
władcy przywołani do porządku, począwszy od Tenobii z Saldaei, która się ukryła, żeby tylko uniknąć spotkania z jej
emisariuszką, a skończywszy na Mattinie Stepaneosie z Illian, który znowu próbował grać na wszystkie fronty
równocześnie, starając się zawrzeć ugodę i z nią, i z Białymi Płaszczami, a także, o ile się orientowała, z al’Thorem. Elayne
zostanie usadzona na tronie w Caemlyn, wiedząc doskonale, komu to zawdzięcza; jej brat nie wejdzie w drogę, bo go tam
nie będzie. Odrobina czasu spędzonego w Wieży sprawi, że dziewczyna stanie się niczym wilgotna glina w rękach Elaidy.
- Chcę, by tych mężczyzn wyrwano z korzeniami, Alviarin. - Nie musiała mówić, kogo ma na myśli; połowa Wieży
nie rozprawiała o niczym innym jak o mężczyznach w Czarnej Wieży; druga połowa szeptała o nich po kątach.
- Są też pewne niepokojące doniesienia, Matko. - Alviarin raz jeszcze przejrzała papiery, ale Elaida uznała, że tym
razem po prostu musiała czymś zająć dłonie. Nie wyciągnęła już żadnej innej kartki i nawet jeśli naprawdę nic nie mogło
głębiej poruszyć tej kobiety, to wobec tak niesłychanego siedliska zarazy, jakim były okolice Caemlyn, nie potrafiła zostać
obojętna.
- Jeszcze jakieś plotki? Wierzysz w opowieści o tych tysiącach ciągnących do Caemlyn w odpowiedzi na tę jego
obrzydliwą amnestię? - Nie była to pośledniejsza ze sprawek al’Thora, ale raczej nie dawała powodów do niepokoju. To
tylko sterta nieczystości, którą należało usunąć, zanim Elayne zostanie koronowana w Caemlyn.
- Oczywiście, że nie, Matko, ale...
- Pokieruje tym Toveine; to zadanie pozostaje w gestii Czerwonych. - Toveine Gazal od piętnastu lat przebywała
poza Wieżą, dopóki Elaida nie wezwała jej z powrotem. Pozostałe dwie Zasiadające, które zrezygnowały i jednocześnie
udały się na “dobrowolną” emeryturę, stały się obecnie kobietami o rozbieganym wzroku, ale w odróżnieniu od Lirene i
Tsutamy, Toveine jeszcze bardziej stwardniała na swym samotniczym wygnaniu. - Ma dostać pięćdziesiąt sióstr. -W tej
Czarnej Wieży nie mogło znajdować się więcej jak dwóch albo trzech mężczyzn, którzy rzeczywiście potrafili przenosić;
tego Elaida była pewna. Pięćdziesiąt sióstr powinno unieszkodliwić ich bez trudu. Ale być może będą tam również inni, z
którymi trzeba się rozprawić. Różni służalcy, poszukiwacze przygód, głupcy pełni próżnych nadziei i niedorzecznych
ambicji. - I ma też zabrać stu... nie, dwustu członków Gwardii.
- Czy jesteś pewna, że to roztropne? Pogłoski o ich sile są z pewnością obłąkańcze, jednak agentka Zielonych w
Caemlyn twierdzi, jakoby w tej Czarnej Wieży było ich co najmniej czterystu. To sprytna kobieta. Jak się zdaje, policzyła
fury dostawcze, które wyjeżdżają z miasta. Zapewne są ci także znane plotki, że jest z nimi Mazrim Taim.
4 / 135
447594900.005.png
Robert Jordan - CZARA WIATRÓW
Elaida postarała się, by jej twarz pozostała nieruchoma, i ledwie jej się to udało. Przecież zabroniła wymieniać imię
Taima, a teraz zrobiło jej się niedobrze na myśl o tym, że się nie odważy - nie odważy! - wymierzyć Alviarin żadnej kary.
Kobieta patrzyła jej prosto w oczy; tym razem brak obowiązkowego “Matko” był uderzający. I to zuchwałe pytanie,
podające w wątpliwość roztropność jej działań! Przecież ona jest Zasiadającą na Tronie Amyrlin! Nie pierwszą pośród
równych - Zasiadającą na Tronie Amyrlin!
Otworzywszy największą z lakierowanych szkatułek, zobaczyła rzeźbione z kości słoniowej miniatury ułożone na
szarym aksamicie. Oglądanie kolekcji często ją uspokajało, ale częściej jeszcze, podobnie jak robótki na drutach, które
uwielbiała, dawało jasno do zrozumienia temu, kto jej towarzyszył, gdzie właściwie jest jego miejsce; bo skoro
najwyraźniej poświęcała miniaturom więcej uwagi niźli temu, co owa osoba miała do powiedzenia... Najpierw pogładziła
znakomicie wykonanego kota, lśniącego i kształtnego, potem kobietę w zdobnych szatach z jakimś osobliwym
zwierzątkiem, zapewne tworem wyobraźni rzeźbiarza, przycupniętym na jej ramieniu, a dopiero po chwili wybrała
wykrzywioną w łuk rybę, wyrzeźbioną tak misternie, że wyglądała prawie jak żywa, mimo iż kość pożółkła już ze starości.
- Czterystu awanturników, Alviarin. - Czuła się już znacznie spokojniejsza, zobaczyła bowiem, jak usta Alviarin się
zacisnęły. Tylko nieznacznie, ale rozkoszowała się każdą chwilą słabości tej kobiety. - O ile rzeczywiście jest ich tam tylu.
Tylko dureń uwierzyłby, że więcej niż dwóch albo trzech potrafi przenosić. I to w najlepszym razie! Przez ostatnie dziesięć
lat znalazłyśmy zaledwie sześciu mężczyzn obdarzonych tą zdolnością. Zaledwie dwudziestu czterech podczas ostatnich
dwudziestu lat. Poza tym wiesz sama, jak drobiazgowe prowadziłyśmy poszukiwania. Co zaś się tyczy Taima... -
Wymówiwszy to imię, poczuła pieczenie w ustach; jedyny fałszywy Smok, któremu kiedykolwiek udało się uciec z rąk Aes
Sedai, zanim zdążyły go poskromić. Nie chciała, by taki epizod został odnotowany w Kronikach spisanych za jej
panowania, z pewnością nie, dopóki nie zadecyduje, jak go opisać. Obecnie Kroniki nie mówiły nic o tym, co się zdarzyło
po jego pojmaniu.
Przejechała kciukiem po łuskach ryby.
- On nie żyje, Alviarin, w przeciwnym razie już dawno usłyszałybyśmy o nim. I nie służyłby al’Thorowi. Uważasz,
że mógłby nadal utrzymywać, że jest Smokiem Odrodzonym, gdyby służył Smokowi Odrodzonemu? Czy uważasz, że
mógłby przebywać w Caemlyn, gdzie z pewnością przynajmniej Davram Bashere próbowałby go zabić? - Kciuk zaczął
sunąć szybciej po figurce z kości słoniowej, kiedy sobie przypomniała, że Marszałek-Generał Saldaei bawi w Caemlyn i
przyjmuje rozkazy od al’Thora. Do czego zmierza Tenobia? Żadna z tych myśli nie odbiła się wszakże na twarzy Elaidy,
która pozostała tak gładka, że równie dobrze mogłaby należeć do jednej z figurek.
- Dwadzieścia cztery to liczba, którą niebezpiecznie wymawiać na głos - stwierdziła Alviarin ze złowróżbnym
spokojem - równie groźna jak dwa tysiące. Kroniki odnotowują jedynie szesnastu. Byłoby to ostatnią rzeczą, jakiej nam
trzeba, gdyby tamte lata znowu o sobie przypomniały. Albo gdyby siostry, które wiedzą jedynie tyle, ile im powiedziano,
poznały prawdę. Nawet te, które sprowadziłaś z powrotem, dochowują milczenia.
Elaida zrobiła rozbawioną minę. O tym, że Alviarin poznała prawdę o tamtych latach dopiero po swym wyniesieniu
do godności Opiekunki, dowiedziała się drogą osobistych dociekań. Z czego Alviarin niekoniecznie zdawała sobie sprawę.
W każdym razie nie mogła być pewna.
- Córko, ja takich obaw nie żywię, niezależnie od tego, co mogłoby wyjść na jaw. Któż miałby mnie karać, a jeśli
już, to na jakiej podstawie? - To udatnie omijało prawdę, ale najwyraźniej nie zrobiło na tamtej najmniejszego wrażenia.
- Kroniki odnotowują przypadki kilku Amyrlin, które zostały publicznie ukarane z jakichś zazwyczaj niejasnych
powodów, ale zawsze mi się wydawało, że tak właśnie jakaś Amyrlin kazałaby to opisać, gdyby stwierdziła, że nie ma
żadnego wyboru oprócz...
Elaida uderzyła dłonią w stół.
- Dość, córko! To ja jestem prawem Wieży! To, co do tej pory ukrywano, pozostanie ukryte z takiego samego
powodu, dla jakiego tak było przez lat dwadzieścia: dobra Białej Wieży. - Dopiero w tym momencie poczuła ból we
wnętrzu dłoni; uniosła rękę, odsłaniając rybę pękniętą na dwie połowy. Ile ta ryba miała lat? Pięćset? Tysiąc? Omal nie
zadygotała z wściekłości. W każdym razie znienacka jej głos stężał. - Toveine ma poprowadzić pięćdziesiąt sióstr i dwustu
członków Gwardii Wieży do Caemlyn, do Czarnej Wieży, a tam mają poskromić wszystkich mężczyzn zdolnych do
przenoszenia, a następnie powiesić ich wraz z tyloma, ilu zdołają pojmać żywcem. - Alviarin nawet nie mrugnęła, słysząc o
takim pogwałceniu prawa Wieży. Elaida mówiła prawdę, tak jak sobie ją wyobrażała; biorąc to pod uwagę, biorąc pod
uwagę wszystko inne, rzeczywiście była prawem Wieży. -A skoro już o tym mowa, martwych też mają wieszać. Niech to
stanowi ostrzeżenie dla każdego mężczyzny, któremu zachce się dotykać Prawdziwego Źródła. Przekaż Toveine, że ma do
mnie przyjść. Chcę zaznajomić się z jej planem.
- Stanie się, jak każesz, Matko. - Odpowiedź, chłodna i gładka, nieodparcie kojarzyła się z wyrazem twarzy
Alviarin. - Aczkolwiek, o ile wolno mi coś zasugerować, może zechcesz przemyśleć pomysł wysyłania aż tylu sióstr z
Wieży. Rebeliantki ewidentnie uznały twoją ofertę za kuszącą. Już nie przebywają w Salidarze, ruszyły w drogę.
Doniesienia przyszły z Altary, ale do tej pory dotarły już zapewne do Murandy. I wybrały też swoją własną Amyrlin. -
Obrzuciła wzrokiem arkusz na wierzchu pliku papierów, jakby szukała tego nazwiska. - Egwene al’Vere, jak się zdaje.
Fakt, że Alviarin zwlekała z przekazaniem najważniejszej wiadomości aż do teraz, powinien był sprawić, że Elaida
eksploduje ze złości. A tymczasem odrzuciła głowę w tył i zaniosła się śmiechem. Nie przytupywała nogami jedynie
dlatego, że należało zachować godność. Na widok zdziwienia na twarzy Alviarin zaczęła się śmiać jeszcze serdeczniej, aż
wreszcie musiała wytrzeć oczy.
- Ty tego nie zrozumiesz - powiedziała, kiedy nareszcie była zdolna coś wykrztusić pomiędzy napadami wesołości. -
Dlatego właśnie jesteś Opiekunką, Alviarin, a nie Zasiadającą. Gdybyś zasiadała w Komnacie, będąc tak ślepa, to po
niespełna miesiącu pozostałe umieściłyby cię w jakiejś gablocie i wyjmowały z niej dopiero wtedy, kiedy potrzebowałyby
twojego głosu.
- Rozumiem dostatecznie dużo, Matko. - W głosie Alviarin nie słyszało się wzburzenia; w rzeczy samej byłby
zdolny okryć szronem mury. - Rozumiem, że trzysta, a może i więcej zbuntowanych Aes Sedai maszeruje na Tar Valon
razem z armią dowodzoną przez Garetha Bryne’a uznawanego powszechnie za znamienitego stratega. Nawet jeśli odrzucić
co bardziej niedorzeczne doniesienia, ta armia może liczyć ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy, a skoro wiedzie ich Bryne,
to mogą werbować rekrutów we wszystkich wioskach i miastach, jakie napotkają na swej drodze. Nie przypuszczam, by
miały naprawdę nadzieję opanować miasto, rzecz jasna, ale dalej nie ma w tym nic do śmiechu. Kapitan Naczelny Chubain
powinien otrzymać rozkaz przeprowadzenia wzmożonej rekrutacji do Gwardii Wieży.
5 / 135
447594900.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin