Escandon Maria Amparo - Firma przewozowa Gonzalez & córka.pdf

(1010 KB) Pobierz
Maria Amparo ESCANDON
Firma przewozowa Gonzalez &
córka
Dla mojego ojca,
Julia Escandona
Wskrzeszenie tych wszystkich ludzi, których zabiłam, plasuje się
najwyżej na mojej liście życzeń... Czyżby powiedziała to na głos?
Libertad podniosła się i rozejrzała wkoło, by sprawdzić, czy ktoś ją
usłyszał.
Drzemiąca nieopodal Maciza miała tak wyrobiony słuch, że jej
uszom nie mógł umknąć nawet szmer szczurów skradających się po
celi. Bez trudu dosłyszała więc niemożliwe do zrealizowania życzenie
Libertad.
- A kogo to zabiłaś?
- Nie twój interes.
- Masz kogoś na sumieniu?
Libertad nie mogła się zmusić do zwierzeń. Otworzyła swój
pamiętnik i zaczęła szukać po ciemku zawieruszonego w fałdach koca
długopisu. Koleżanka z kąta chrapała. Któraś z kobiet z górnych koi
krzyknęła: „Zamknijcie się!". Było tu ich tak dużo, skupionych na
małej powierzchni, że ciężko było stwierdzić, gdzie kończy się jedno,
a zaczyna kolejne ciało, skutkiem czego trudno było traktować siebie
jako jednostkę.
- Coś mi się zdaje, że wcale nikogo nie zabiłaś. Tak tylko gadasz,
żeby ludziom zaimponować. Dealowałaś czekoladę w Tijuanie?
- Czekoladę?
- No browna, brązowy cukier, heroinę. Może porwałaś jakiegoś
dzianego sukinsyna? Nie bądź taka, kobieto, możesz mi przecież ufać.
Już prawie rok tu kiblujesz. Wypadałoby się wreszcie otworzyć.
- Powiedziałam, że to nie twój interes.
- Bujałaś się z handlarzami, czy też chodzi o oszustwo? Mały
szwindelek? Rękę sobie dam uciąć, że to był jakiś przekręt w białych
rękawiczkach.
- Nie mam zamiaru o tym mówić.
- Powiedz mi chociaż, co do cholery robisz w meksykańskim
więzieniu. Przecież władze twojego kraju już dawno powinny cię stąd
wyciągnąć. Czy nie tak właśnie postępują Amerykanie na filmach?
- Daj se siana, dobra? Ja nie grzebię w twoich sprawach, żeby się
dowiedzieć, dlaczego tu jesteś.
- No bo już dawno o tym wiesz.
- Wiem tylko, że zaszlachtowałaś męża. Ale to żadna tajemnica.
Wszystkim o tym opowiedziałaś.
- Zgadza się. Nie mówię jednak byle komu, dlaczego to
zrobiłam. Muszę wpierw wiedzieć, że mnie zrozumie. A w tym
pierdolonym pudle mogę liczyć tylko na ciebie.
- No dobra, to czemu to zrobiłaś?
- Z miłości.
Libertad chciałaby mieć równie niezachwianą pewność motywów
własnych postępków. Jednak w jej głowie panował mętlik. Powinna
się zabrać za gruntowne uporządkowanie wspomnień.
Przez kilka dni spędzonych w Zakładzie Karnym dla Kobiet w
Mexicali Libertad stroniła od innych, ale im bardziej unikała rozmów
z resztą więźniarek, tym natarczywiej była zasypywana pytaniami na
korytarzu, pod prysznicem, w toalecie, w kuchni. Co jakiś czas
próbowała opowiedzieć, z jakiego powodu się tu znalazła, ale
wydawało jej się niemożliwością, by składnie to wszystko
wytłumaczyć. Pewnego razu, kiedy została zapytana wprost, wydała z
siebie zaczątek słowa, coś w rodzaju „Jaaaggrrr". Jako że rzecz miała
miejsce w stołówce, jej sąsiadka pomyślała, że koleżanka się
zakrztusiła, i zaczęła ją walić z całej siły po plecach. Tacka Libertad
spadła ze stołu i to, co górnolotnie określano tu mianem chilaquiles,
zapaćkało podłogę.
Libertad nie chciała się podporządkować niepisanej zasadzie, w
myśl której wszystkie nowe osadzone musiały wyjawić i podać do
publicznej wiadomości powód, dla którego trafiły za kraty. Każda
więźniarka musiała wiedzieć, co kto zrobił komu i na czym kolejna
towarzyszka niedoli opierała przekonanie o swojej niewinności. W
dobrym tonie było oczywiście opowiadanie o zbrodni w
najdrobniejszych szczegółach. No bo o czym w końcu miałyby
rozprawiać podczas tych ciągnących się w nieskończoność dni na
odludziu?
Jako że odstające od normy zachowanie Libertad powodowało
nieustający niepokój i niezdrową ciekawość u towarzyszek niedoli,
starała się ona wejść z nimi w komitywę innymi sposobami. Nauczyła
będącą autorytetem w dziedzinie więziennej mody Divę, jedną z
siedmiu kobiet, z którymi dzieliła celę, jak ustalać godzinę poprzez
ustawienie pod odpowiednim kątem palców jednej ręki na drugiej
ręce.
- To taki ręczny zegar słoneczny.
- Tutaj na pewno bardzo się przyda - orzekła Diva, kiedy go
wypróbowała, prawie uszkadzając sobie przy tym wzrok od
wpatrywania się w słońce na środku placu spacerowego.
Libertad pomagała również Macizie w treningu do mającego się
nigdy nie odbyć maratonu, licząc czas, w jakim pokonywała okrążenia
korytarzami otaczającymi cele, a także w czasie posiłków dzieliła się
swoim tamale z Culebrą, kobietą o najdłuższych paznokciach, jakie w
życiu widziała.
Ale nawet po ogłoszeniu ciszy nocnej, kiedy gasły światła i
wszyscy wokół pogrążali się we śnie, z najciemniejszego zakątka jej
celi dobiegało pytanie:
- Siedzisz za morderstwo?
Po dwóch miesiącach niezaspokojona ciekawość zaczęła brać
górę nad pohamowaniem i koleżanki Libertad z celi jęły się wszelkich
możliwych metod, by skłonić ją do zwierzeń, nie wyłączając nawet
tych najbardziej drastycznych sposobów, których zaznały na własnej
skórze przy okazji styczności z meksykańskimi władzami. Kiedy
jednak miały już uciec się do zastosowania tortur, Maciza położyła
kres temu wszystkiemu. Wiedziała, że Libertad pęknie wcześniej czy
później. Liczyła na to, że uda się ją rozpracować bardziej
wyrafinowanymi metodami wojny psychologicznej.
- To nic. Ja poczekam. Wypaplasz się z kretesem, kiedy cię język
zaświerzbi - powtarzała. - W końcu wszystkie robimy tutaj to samo.
Nawijamy aż do bólu głowy.
- To przecież nie tak, że ja nie chcę mówić. Po prostu nie
potrafię.
- Nie bój się, to kiedyś przyjdzie. Już my się o to postaramy.
Wszystko zmieniło się za sprawą książki. Ale jakiej książki,
Libertad już nie pamiętała. Wiedziała tylko, że kilka miesięcy po
przybyciu do Zakładu Karnego dla Kobiet w Mexicali poszła do
biblioteki, gdzie wpadła jej w ręce nadwerężona mocno książka w
miękkiej oprawie. Zaczęła czytać na głos, tak jak uczył ją ojciec, a
zresztą nie umiała inaczej. Siedząc w ciemnym i wyjątkowo
zaniedbanym pomieszczeniu, zorientowała się w pewnym momencie,
że słowa na papierze różnią się od tych, które wypowiada.
Pomyślała sobie, że może jej myśli plączą się z fabułą książki.
Przytrafiało się to jej czasem, kiedy była zmęczona. Zaczęła więc od
początku, tym razem bardziej skupiając się na treści, ale nic to nie
dało. Kiedy podniosła wzrok znad książki, zobaczyła, że zgromadziła
się wokół niej grupka słuchających z uwagą więźniarek. Odtąd
chodziła do biblioteki, wybierała pierwszą z brzegu książkę i czytała
tak głośno, jak tylko potrafiła. W jakiś sposób w pół drogi między
rozdziałami książek w postrzępionych obwolutach i scenami
rozgrywającymi się w jej umyśle słowa tekstu przekształcały się w jej
własną relację o wydarzeniach, które zaprowadziły ją na koniec za
kraty.
Kiedy czytała swoim towarzyszkom, czuła, że ciężar, który
przygniatał jej pierś, się zmniejsza. Wyobrażała sobie, że płuca
zatykają się jej słowami, a ona wypycha je siłą swojego głosu,
odzyskując swobodny oddech. Oczyszczanie duszy z wyrzutów
sumienia okazało się procesem nad wyraz trudnym i długotrwałym,
ale czasu miała... ile dusza zapragnie. To był jedyny sposób na
uśmierzenie bólu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin