Roberts Nora - Pieśń gór.rtf

(260 KB) Pobierz
Nora Roberts

Nora Roberts

Pieśń gór

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Krajobraz w południowo-wschodnim Wyomingu jest zaskakująco różnorodny. Rozległe równiny i faliste wzgórza graniczą z kamienistymi górami i gęstymi lasami sosnowymi. Widok z kuchennego okna był zdumiewający. Samanta Evans przerwała swoje zajęcia, żeby się nim delektować.

Góry Skaliste przesłaniały większą część nieba. Ich szczyty okrywał śnieg, mimo że była to już końcówka marca.

Samanta zastanawiała się, czy kolejną zimę także spędzi w Wyomingu. Marzyła o długich spacerach, wietrze smagającym jej policzki i o szalonych górskich przejażdżkach konnych, podczas których śnieg rozpryskuje się spod końskich kopyt. Niestety wiedziała, że te marzenia nie spełnią się, dopóki jej siostra nie poczuje się na tyle dobrze, że będzie mogła zostać w domu bez opieki.

To właśnie Sabrina była powodem, dla którego Samanta była w Wyomingu - krainie majestatycznych gór i cichych równin. Krainie tak różnej od Filadelfii, z jej wieżowcami i korkami ulicznymi.

Siostry zawsze były ze sobą bardzo związane. Łączyła je, typowa dla bliźniąt, specyficzna, niemal magiczna więź. Wyglądem różniły się od siebie, mimo że były

tego samego wzrostu i podobnej budowy ciała. Oczy Samanty były ciemne, chabrowoniebieskie, szeroko osadzone, z gęstymi rzęsami. Sabrina miała oczy koloru szarego. Obie miały owalne twarze, nieduże, proste nosy i ładnie wykrojone usta. Samanta miała włosy do ramion i nosiła grzywkę. Jej włosy były gęste, brązowe i miały złote refleksy. Sabrina była krótko ostrzyżoną blondynką. Jej loki delikatnie otaczały twarz.

Siostry łączyła silna i trwała więź. Nawet kiedy Sa-brina poślubiła Dana Lomaksa i przeniosła się na jego ranczo w dorzeczu Laramie, stosunki między nimi nie uległy zmianie. Pozostawały w kontakcie telefonicznym i listownym, co pomagało Samancie złagodzić poczucie samotności. Cieszyło ją szczęście siostry i wspólnie z nią radowała się oczekiwanym dzieckiem. Podczas rozmów telefonicznych obie często śmiały się i snuły różne plany.

Tak było do dnia, w którym zadzwonił Dan.

Dzwonek telefonu wyrwał Samantę z głębokiego snu. Sięgnęła po słuchawkę i usłyszała w niej podekscytowany głos szwagra.

-   Samanto - zaczął bez powitania. - Sabrina jest bardzo chora. Udało nam się uratować dziecko, ale ona musi przez najbliższy czas bardzo na siebie uważać. Będzie musiała zostać w łóżku pod stałą opieką. Staramy się znaleźć kogoś, kto mógłby...

Samanta nie wahała się ani chwili. Chodziło o jei siostrę. Osobę, którą kochała najbardziej na świecie.

-   Nie martw się, Dan. Przyjadę tak szybko, jak to będzie możliwe.

Po niespełna dwudziestu czterech godzinach była już w samolocie lecącym do Wyomingu.

Tym razem do rzeczywistości sprowadził Samantę gwizd czajnika. Zaparzyła ziołową herbatę i ustawiła delikatne filiżanki z roślinnym wzorem na srebrnej tacy.

-   Czas na herbatę - zawołała, gdy tylko weszła do salonu. Sabrina, wsparta na poduszkach, leżała na sofie. Mimo że jej twarz zdobił ciepły uśmiech, na policzkach widać było nienaturalną bladość.

-   Jak na filmach - powiedziała z przekąsem, widząc siostrę ustawiającą srebrną tacę na sosnowym stole.

-   Mogę sobie wyobrazić. - Samanta nalała herbatę do filiżanek. - Ale powinnaś się już do tego przyzwyczaić. Minął już prawie miesiąc. - Podniosła dużego, szarego kocura z kolan Sabriny i posadziła go na swoich. Podała siostrze filiżankę i przysiadła na kocu. -Czy Shylock dotrzymywał ci towarzystwa? - spytała, patrząc na kota.

-   On jest wielkim pieszczochem. - Sabrina wypiła łyk herbaty i uśmiechnęła się ironicznie. - Łaskawie pozwolił mi drapać się za uszami. Muszę przyznać, że bardzo się cieszę, że go ze sobą przywiozłaś. Zabawa z nim to moja najlepsza rozrywka - westchnęła i odchyliła się na poduszki. - Wstyd mi, że leżę tutaj i użalam się nad sobą. Ale z drugiej strony wiem, że jestem szczęściarą. - Położyła dłoń na brzuchu i czule go pogładziła. - Przecież będę miała dziecko.

-   Masz prawo trochę marudzić - odpowiedziała Sa-

manta współczująco. - Przywykłaś do aktywnego trybu życia.

-   Nie mam prawa się skarżyć. Ty porzuciłaś pracę i dom, żeby tu przyjechać i opiekować się mną. - Kolejne głębokie westchnienie wyrwało się z jej piersi, a w szarych oczach pojawiły się łzy. - Gdyby Dan powiedział mi, co planujesz zrobić, nigdy bym się na to nie zgodziła.

-   I tak byś mnie nie powstrzymała. - Samanta próbowała rozweselić Sabrinę. - Od tego ma się starszą siostrę.

-   Nigdy nie zapomnisz, że jesteś o siedem minut starsza! - Oczy Sabriny rozjaśniły się, a delikatny uśmiech pojawił się w kącikach jej ust.

-   Oczywiście, że nie. To właśnie daje mi przewagę nad tobą.

-   A twoja praca, Sam?

-   Nie martw się. - Samanta machnęła lekceważąco ręką. - Znajdę inną pracę. W końcu w tym kraju jest więcej niż jedno liceum i wszystkie muszą mieć nauczycieli gimnastyki. Poza tym potrzebuję wakacji.

-   Wakacji!? - wykrzyknęła Sabrina. - Sprzątanie, gotowanie i opieka nad chorą - to mają być wakacje?

-   Moja droga, próbowałaś kiedykolwiek uczyć tłuste, kompletnie pozbawione zmysłu koordynacji nastolatki ćwiczeń na poręczach? Cóż, każdy ma inną wizję wakacji.

-   Sam, ale z nas para. Ty, ze swoimi nastolatkami i ja, z moimi niedoszłymi Mozartami. Bóg jeden wie, ile razy zmywałam masło orzechowe z klawiszy starych organów Wurlitzera, zanim pojawił się Dan i zabrał mnie daleko od tego ćwiczenia gam i tych problemów

z cudownymi dziećmi. Czy myślisz, że mama marzyła o takiej przyszłości dla nas, kiedy wysyłała nas na te wszystkie lekcje?

-   Ale za to jesteśmy bardzo wszechstronne. - Samanta uśmiechnęła się drwiąco. - Nie jesteś jej wdzięczna? Zawsze nam mówiła, że pewnego dnia będziemy jej jeszcze dziękować za lekcje baletu i gry na fortepianie.

-   Lekcje śpiewu i jazdy konnej - podchwyciła Sa-brina, wyliczając na placach kolejne pobierane nauki i uprawiane dyscypliny sportowe. - Gimnastyka i pływanie - kontynuowała ze śmiechem.

-   Biedna mama. - Samanta ułożyła kota w wygodniejszej pozycji. - Chyba oczekiwała, że jedna z nas poślubi prezydenta i pragnęła, byśmy były do tego przygotowane.

-   Nie powinnyśmy się z tego nabijać. - Sabrina otarła oczy chusteczką. - Te lekcje jednak przydały nam się w życiu.

-   To prawda. Na przykład do dziś potrafię przyrządzać suflet szpinakowy.

-   Okropność! - Samanta skrzywiła się, a siostra tylko pokiwała głową. - No ale masz przecież swoje medale - przypomniała jej Sabrina.

-   Tak, mam medale i wspomnienia. Czasem wydaje mi się, że to wszystko działo się wczoraj, a nie prawie dziesięć lat temu.

-   Wciąż pamiętam, jak bardzo byłam przejęta, kiedy pierwszy raz startowałaś na olimpiadzie. I chociaż mnóstwo razy widziałam cię ćwiczącą na poręczach, mimo wszystko trudno było mi uwierzyć, że to naprawdę ty. No

a moment, w którym otrzymałaś swój pierwszy olimpijski medal, był najszczęśliwszą chwilą w moim życiu.

-   Dobrze pamiętam, jak po niepowodzeniu na równoważni myślałam, że już nic mi się nie uda. Nogi miałam jak z waty i byłam śmiertelnie przerażona, że się ośmieszę. I wtedy właśnie zobaczyłam na widowni mamę. Pomyślałam, jak wiele dla mnie zrobiła i jak wiele poświęciła. Nie mam na myśli pieniędzy, ale wsparcie duchowe, jakiego mi udzielała przez lata treningu. Musiałam udowodnić, że to nie poszło na marne, musiałam dobrym występem jakoś jej to wynagrodzić. Chociaż wiedziałam, że nigdy mi nie powie, że jest ze mnie dumna.

-   Udowodniłaś to. - Sabrina posłała siostrze ciepły uśmiech. - Chociaż nie zwyciężyłaś na poręczach i w ćwiczeniach wolnych. Udowodniłaś to samym startem w zawodach. A mama była z ciebie bardzo dumna. Nawet jeśli tego nigdy nie powiedziała.

-   Ty zawsze mnie rozumiałaś. Zatem zrozum teraz wreszcie i zaakceptuj ten oczywisty fakt, że bardzo chciałam tu do ciebie przyjechać. Pragnę być tutaj. Czuję, że jestem stąd.

-   Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - Sabrina przytrzymała jej dłoń. - Nie rozumiem też, jak cokolwiek do tej pory mogłam zrobić bez ciebie.

-   Poradzisz sobie. Masz przecież Dana.

-   Masz rację - przytaknęła Sabrina. - Bardzo za nim tęsknię. Powinien niedługo być w domu - powiedziała, zatrzymując wzrok na zegarze.

-   Coś wspominał, że będzie chciał dzisiaj sprawdzić

ogrodzenie. Wciąż wyobrażam go sobie, jak ściga koniokradów lub walczy z Indianami.

-  Widać, że żyjesz w mieście - roześmiała się Sa-brina. - Wiesz, Sam, ja już nawet nie bardzo pamiętam, jak wygląda Filadelfia. Wiem, że Jake Tanner pojechał

dziś z Danem sprawdzać ogrodzenia.

-  Jake Tanner? - spytała Samanta.

-  Och, tak. Jeszcze go nie poznałaś. Północno-zachodnia część rancza należy do niego. Ranczo Lazy L

to   też jego teren. Jest właścicielem połowy hrabstwa.

-   Baron ziemski - podsumowała Samanta.

-   Bardzo trafne określenie - zgodziła się Sabrina. -   Jest też właścicielem rancza Double T, które zrobiło

na mnie szczególne wrażenie. Prowadzi je po mistrzowsku. Dan często powtarza, że Jake jest nie tylko świetnym ranczerem, ale ma również smykałkę do interesów.

-   Pasuje do opisu niezłego nudziarza - zastanowiła się Samanta, kręcąc nosem. - Zapewne ma szpakowate włosy, ogorzałą twarz, cienkie, podkręcone wąsiki i pokaźny, wylewający się ze spodni brzuszek...

-   Pudło, siostrzyczko - Sabrina roześmiała się serdecznie. - Jake Tanner nijak się nie ma do tego opisu. Powiem więcej, jest facetem, na którego miło patrzeć.

A ponieważ na dodatek jest bogaty, wolny i dobrze mu

się wiedzie, większość kobiet do czterdziestki wariuje w jego obecności.

-  Wygląda na niezłą partię. Mama z miejsca by go | pokochała - chłodno zauważyła Samanta.

-   Zdecydowanie masz rację - zgodziła się siostra. - Jednak Jake jak na razie sprytnie unika sideł. Chociaż,

wnioskując z tego, co mówi Dan, nie ma nic przeciwko tym zalotom.

-   Teraz to dopiero wygląda mi na zarozumiałego nudziarza - oceniła Samanta, głaszcząc kota.

-   Trudno go winić za to, że chętnie bierze to, co mu oferują. - Sabrina broniła Tannera. - Przypuszczam, że niedługo skończą się te podchody i Jake da się poprowadzić do ołtarza. Lesley Marshall, której ojciec ma ranczo sąsiadujące z terenami Jake'a, ma na niego oko. Być może jest trochę rozpieszczona, jednak jest też kobietą bardzo zdecydowaną, a jednocześnie niezwykle bogatą, zatem wróżę jej sukces.

-   To będzie idealna para.

-   No może... - mruknęła pod nosem Sabrina. Zmarszczyła czoło i dodała: - Lesley jest miła, dopóki jest jej to na rękę. Dla Jake'a to najwyższy czas, żeby znaleźć sobie żonę i założyć rodzinę. Bardzo go lubię i wolałabym, żeby związał się z kimś, kto ma w sobie więcej ciepła niż Lesley.

-   Kazanie mężatki z długim stażem - zadrwiła Samanta, zwracając się do drzemiącego i niezaintereso-wanego rozmową kota. - Ledwo minął rok szczęśliwego związku, a kochana siostrzyczka już nie może patrzeć na ludzi bez obrączki.

-   To prawda. Niedługo wezmę się za ciebie.

-   Dziękuję za ostrzeżenie.

-   W Wyomingu aż roi się od przystojnych kowbojów i ranczerow - uśmiechnęła się Sabrina, widząc na twarzy Samanty grymas niezadowolenia. - To nie najgorsze miejsce na osiedlenie się.

-   Nie mam nic przeciwko temu, żeby osiąść tu na stałe. Jestem zafascynowana tutejszymi rozległymi przestrzeniami i przyrodą. Ale - zrobiła znaczącą pauzę, by zwrócić uwagę Sabriny - ani kowboje, ani ranczerzy nie figurują w moich planach na najbliższą przyszłość.

-   Teraz wracam do kuchni dopilnować pieczeni. A ty, nieuleczalna romantyczko, masz to. - Samanta podała siostrze książkę ze stołu. - Czytaj ulubione historie miłosne.

-   Zmienisz zdanie, kiedy się zakochasz - zawyrokowała Sabrina z przekonaniem.

-   Jasne. - Samanta uśmiechnęła się pobłażliwie. -A gdy już to się stanie, wokół bić będą w dzwony, a fajerwerki wybuchną strumieniami kolorowych gwiazd. - Poklepała siostrę po ramieniu i wyszła z pokoju, dopowiadając: - A anioły będą śpiewać, a płomienie rozjaśnią niebo...

-   Jeszcze się przekonasz - krzyknęła za nią Sabrina.

Samanta, przygotowując warzywa do wieczornego posiłku, podśmiewała się pod nosem z pomysłów i planów siostry.

-   Miłość - mruknęła ironicznie.

Pomyślała, że jej jedyne doświadczenia związane z tym jakże niełatwym uczuciem polegają na odrzucaniu niechcianych zalotów niecierpliwych samców. Nie zdarzyło się, żeby choć jeden mężczyzna wzbudził w niej choćby cień zainteresowania. Ale czymkolwiek była ta miłość, bez wątpienia miała duży wpływ na Sabrinę. Młodsza z bliźniaczek zawsze była delikatniejsza i bardziej ulegała uczuciom. Także teraz, chociaż

Sabrina starała się być silna i dzielna, Samanta wiedziała, że siostra, w obawie przed poronieniem, potrzebowała jak nigdy dotąd wsparcia i miłości Dana.

Ledwie to pomyślała, a jak na zawołanie za oknem pojawiły się dwie sylwetki jeźdźców. Ściągnęła kurtkę z wieszaka i wyszła naprzeciw nadjeżdżającym. Kiedy Dan i jego towarzysz zbliżyli się, powitała ich z uśmiechem i pozdrowiła gestem dłoni. Już z daleka widziała zatroskaną twarz Dana, która jednak zmieniła się, kiedy na nią spojrzał.

-   Czy z Sabriną wszystko w porządku? - zapytał, podjeżdżając do niej.

-   Tak. Ma się dobrze - zapewniła Samanta. - Jest tylko trochę niespokojna i mocno stęskniona za swoim mężem.

-   Lepiej dzisiaj jadła?

Ciepły uśmiech rozświetlił twarz Samanty, sprawiając, że wyglądała zdumiewająco pięknie.

-   Miała lepszy apetyt. A w każdym razie bardzo się starała. - Samanta uniosła rękę, głaszcząc gładką skórę wierzchowca, którego dosiadał Dan. - Wszystko, czego teraz potrzebuje, to twoje towarzystwo.

-   Będę przy niej, jak tylko rozsiodłam konia.

-   Och Dan, na litość boską. Niechże się tym zajmie twój pomocnik albo ja sama to zrobię. Sabrina cię potrzebuje.

-   Ale...

-   W porządku, szefie - odezwał się drugi jeździec, któremu Samanta podziękowała spojrzeniem. - Zaopiekuję się twoim koniem, a ty pędź do swojej żoneczki.

Dan uśmiechnął się do niego szeroko i zsiadł z konia.

-   Dzięki - powiedział, wręczając mu wodze, po czym zwrócił się do Samanty: - Idziesz do środka?

-   Nie. - Potrząsnęła głową. - Potrzebujecie tej chwili tylko dla siebie, a ja zaczerpnę trochę świeżego powietrza.

-   Dzięki, Samanto - spojrzał na nią z wdzięcznością i ruszył w kierunku domu.

Samanta czekała, aż drzwi za nim się zamkną. Przeszła kilka kroków i znużona opadła na pniak, używany do rąbania drewna. Opierając plecy o ogrodzenie, odetchnęła głęboko orzeźwiającym, chłodnym powietrzem. Napięcie związane z opieką nad siostrą i zmęczenie prowadzeniem domu oraz gotowaniem posiłków dawały o sobie znać.

-   Jeszcze kilka dni... - powiedziała sama do siebie, zamykając oczy. - Jeszcze kilka dni i przyzwyczaję się do nowego rytmu, i znów poczuję się sobą. - Gruba sztruksowa kurtka chroniła ją przed chłodem. Odchyliła głowę, pozwalając, by wiatr smagał jej policzki, a myśli odpływały wraz z nim.

-   Niezłe miejsce na drzemkę.

Samanta usiadła gwałtownie, wytrącona ze snu. Jej spojrzenie powędrowało w górę, by dostrzec, kto ją obudził.

Miał szczupłą, opaloną twarz, wyraziste kości policzkowe. Jego oczy były intrygujące, głęboko osadzone i ukryte pod gęstymi rzęsami. Ale jej uwagę przykuwał głównie ich kolor - intensywna, czysta zieleń. Jego rdzawozłote włosy opadały lokami spod mocno naciśniętego na głowę kowbojskiego kapelusza.

-   Dobry wieczór pani. - Mimo iż w geście powitania dotknął dłonią ronda swego kapelusza, jego niezwykłe oczy zdawały się z niej szydzić.

-   Dobry wieczór - odpowiedziała, starając się, aby jej głos brzmiał godnie.

-   Od zbyt długiego siedzenia na dworze po zachodzie słońca można nabawić się przeziębienia. Poza tym wiatr się nasila. - Stał na szeroko rozstawionych nogach, ręce trzymał wciśnięte w kieszenie i mówił bardzo powoli, niemal cedząc słowa przez zęby. - Nie powinno się wychodzić na dwór bez kapelusza. - Mówiąc to, wskazał na jej głowę. - Kapelusz pomaga zatrzymać ciepło.

-   Nie jest mi zimno. - Przez chwilę obawiała się, że szczękanie zębami ją zdradzi. - Chciałam tylko... zaczerpnąć trochę powietrza.

-   Tak, tak - pokiwał głową ze zrozumieniem. Popatrzył ponad nią na ostatnie promienie zachodzącego za szczyty gór słońca. - To wspaniały wieczór na siedzenie na dworze i obserwowanie zachodu słońca.

Delikatny uśmiech rozjaśnił twarz nieznajomego. Mimo że Samanta była zakłopotana, że zastał ją śpiącą, odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech.

-   W porządku, przyznaję się. Zasnęłam tutaj. Nie sądzę, że uwierzyłbyś, gdybym próbowała cię przekonać, że tylko siedziałam z zamkniętymi oczami.

-   Nie, proszę pani.

-   No tak. - Wstała ze swojego miejsca. Była nieco zaskoczona, że nadal musi wysoko zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. - Jeśli nikomu nie powiesz

ani słowa o tym, że zasnęłam, to zaproszę cię na kawałek szarlotki, którą upiekłam na podwieczorek.

-   To bardzo kusząca propozycja - odpowiedział, ponownie unosząc dłoń i trącając rondo kapelusza. -Uwielbiam szarlotki. Jest tylko jedna lub dwie rzeczy, które lubię jeszcze bardziej.

Przyjrzał się jej uważnie. Samanta poczuła, że jej serce zaczyna bić szybciej. W tym mężczyźnie było coś niecodziennego, niespotykanego. Siła kontrastująca z powolnie wypowiadanymi słowami i ciągłym uśmiechem w oczach. Zsunął kapelusz na tył głowy, uwalniając spod niego burzę loków.

-   Przyrzekam, że nie powiem ani słowa. - Wyciągnął ku niej rękę, aby potwierdzić obietnicę, a ona, podając mu dłoń, odwzajemniła uścisk.

-   Dzięki. - Poczuła ciepło dotyku jego ręki i nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Wyrwała gwałtownie swą dłoń z jego uścisku. Zastanawiała się, co też było w nim takiego, że zburzył jej opanowanie, z którego zawsze była tak dumna. - Przepraszam za to, co powiedziałam o rozsiodłaniu konia Dana. - Mówiła pospiesznie, by zatuszować swoje zmieszanie, którego przyczyny ciągle nie rozumiała.

-   Nie ma za co przepraszać - zapewnił ją. Łagodne brzmienie jego głosu onieśmieliło ją. -Wszyscy lubimy panią Lomax.

-   Tak, więc, ja... - zająknęła się i odsunęła od niego. - Lepiej wejdę do środka. Dan pewnie jest głodny. - Zauważyła w oddali konia, należącego do nieznajomego. Koń nadal był osiodłany i czekał cierpliwie na jeźdźca. - Nie rozsiodłałeś swojego konia. Czy jeszcze nie skończyłeś pracy na dzisiaj?

Sama zdziwiła się, słysząc niepokój w swoim głosie.

Dlaczego miałabym się przejmować? - pomyślała.

-   O tak, proszę pani. Już skończyłem. - W jego głosie słychać było rozbawienie, ale Samanta nie zwróciła na to uwagi.

Z zainteresowaniem patrzyła na konia.

To było piękne, dumne zwierzę. Ciemny kasztan o lśniącej sierści.

Wysoki w kłębie, przemknęło jej w myślach. Klasyczna budowa, bujna falująca grzywa i dumna głowa. Arab.

Samanta znała się na koniach i już na pierwszy rzut oka rozpoznała ogiera pełnej krwi.

-   To arab - powiedziała trochę do siebie.

-   Tak, proszę pani - przyznał jej rację. Spojrzała na niego uważnie.

-   Nikt normalnie nie jeździłby ot tak sobie na koniu, który jest wart pół rocznej pensji - stwierdziła, przyglądając mu się podejrzliwie. - Kim jesteś?

-   Jake Tanner, proszę pani. - Wydawało się, że uśmiecha się coraz szerzej.

Uniósł dłoń do ronda kapelusza.

-   Miło panią poznać.

Baron ziemski z kobietą u swoich stóp, przemknęło Samancie przez głowę.

Oczy jej pociemniały z gniewu.

-   Dlaczego nie powiedziałeś?

-   Właśnie to zrobiłem - zauważył spokojnie.

-   Och, dobrze wiesz, co mam na myśli. - Odrzuciła do tyłu gęste włosy. - Myślałam, że jesteś jednym z pracowników Dana.

-   Jasne, proszę pani. - Pokiwał głową.

-   Przestań z tym „proszę pani" - zażądała. - Cóż to -za żałosna sztuczka. Wystarczyło, żebyś otworzył usta

i przedstawił się. Sama rozsiodłałabym konia.

-   Nie ma sprawy. To nie był dla mnie żaden problem, a ty mogłaś sobie odpocząć.

-   A więc, panie Tanner, miał pan niezłą uciechę moim kosztem. Mam nadzieję, że dobrze się pan bawił

-  powiedziała chłodno.

-   Tak, proszę pani - uśmiechnął się szeroko. - Doskonale.

-   Prosiłam, żebyś przestał mówić do mnie „proszę pani". - Zagryzła wargi ze złości. - Ech, zapomnijmy o tym.

-  Potrząsnęła głową i zrobiła kilka kroków w kierunku domu. Po chwili jednak odwróciła się poirytowana: - Zauważyłam, że pana akcent nieco się zmienił, panie Tanner.

Nie odpowiedział ani słowa. Stał w nonszalanckiej pozie, z rękami wciśniętymi w kieszenie. Jego twarz w nadciągającym zmierzchu była coraz mniej widoczna. Samanta znów odwróciła się i ruszyła w stronę domu.

-   Hej! - zawołał za nią. Odwróciła się ku niemu, zanim zdołała pomyśleć. - Czy dostanę obiecany kawałek szarlotki?

W odpowiedzi obrzuciła go pełnym oburzenia spojrzeniem. Kiedy weszła do domu, w oddali słyszała jeszcze jego niski, głęboki śmiech.

ROZDZIAŁ  DRUGI

Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wciąż brzmiał w całym domu, kiedy Samanta ze złością wpadła do salonu. Na widok wzburzenia malującego się na twarzy siostry Sabrina opadła na poduszki, chwyciła leżącą na jej kolanach książkę i udawała, że czyta. Tymczasem Dan zupełnie nie zauważył wściekłego spojrzenia i rozpalonych policzków swojej szwagierki. Powitał ją przyjacielskim, szczerym uśmiechem.

-   A gdzie jest Jake? - zapytał. - Tylko mi nie mów, że poszedł do domu i nie chciał napić się z nami choćby filiżanki kawy!

-   Może iść nawet do diabła, bez wypicia swojej cholernej kawy.

-   Pewnie chciał dotrzeć do domu przez zmrokiem

-  domyślał się Dan. Pokiwał głową, a w jego oczach można było dostrzec rozbawienie.

-   Nie udawaj niewiniątka, Danie Lomax! - ostrzegła go Samanta. - To był paskudny żart. Pozwoliłeś, żebym myślała, że to jeden z twoich pomocników i...

-  Usłyszała chichot, dobiegający zza trzymanej przez Sabrinę książki. - Cieszę się, że i ciebie bawi fakt, że twoja siostra zrobiła z siebie pośmiewisko - zwróciła się w tamtą stronę.

-   Oj, Samanto, nie gniewaj się. - Sabrina ostrożnie wychyliła się zza książki. - Po prostu trudno nam uwierzyć, że ktokolwiek mógł pomylić Jake'a Tannera z pomocnikiem na ranczu.

Sabrina zaśmiała się głośno, co Samantę dobiło ostatecznie. Nad radością, jaką sprawiał jej widok uśmiechu na twarzy siostry, wzięła górę irytacja, że tak się pozwoliła sprowokować i dała powód do drwin.

-   Doprawdy? A co jest w nim takiego wyjątkowego? - zapytała. - Ubiera się jak każdy kowboj, którego tu widziałam, a jego kapelusz najwyraźniej ma bogatą przeszłość - dodała. Jednak przypomniała sobie, że w tym mężczyźnie było coś wyjątkowego, czego jednak nie umiałaby dokładnie określić. Odsunęła szybko tę rozpraszającą myśl. - Cholerny kawalarz! - zwróciła się ponownie do Dana. - Zupełnie mnie zmylił, nazywając cię szefem i wciąż zwracając się do mnie „proszę pani".

-   Myślę, że po prostu chciał być uprzejmy - zasugerował Dan, uśmiechając się serdecznie.

Samanta posłała mu spojrzenie, którego obawiali się wszyscy jej uczniowie.

-   Mężczyźni! - Wzniosła oczy do góry, jakby miała nadzieję, że tam znajdzie wsparcie i zrozumienie dla swego oburzenia. - Wszyscy jesteście tacy sami i wszyscy trzymacie ze sobą sztamę! - Pochyliła się, podniosła z ziemi śpiącego Shylocka i udała się do kuchni.

Na ranczu czas płynął bardzo szybko. Mimo iż Samanta miała dni wypełnione pracą, czuła potrzebę większej aktywności fizycznej, która od dzieciństwa była

częścią jej życia. Zdarzało się, że w domu siostry dokuczało jej poczucie izolacji od świata, a zarazem brak poczucia wolności i ruchu, do których przywykła przez lata dyscypliny i treningów.

Jej życie wyraźnie dzieliło się na trzy etapy: te najwcześniejsze, przedolimpijskie, lata olimpiad i lata po nich.

Lata przed olimpiadami były wypełnione nauką, lekcjami tańca i gry na fortepianie oraz ciągłymi upomnieniami matki, by zachowywała się jak dama.

Potem, gdy po raz pierwszy wykonała trudne ćwiczenie na poręczach, zaczął się nowy rozdział w jej życiu. Miała dwanaście lat i niezwykły talent. O nieprzeciętnych umiejętnościach Samanty matkę poinformował jej trener gimnastyki. Ta wydawała się raczej strapiona niż ucieszona osiągnięciami córki. Zakazała Samancie bardziej intensywnych treningów, ale dziewczynie udało się w końcu ją przekonać.

Godziny treningów zmieniły się w miesiące, lokalne zawody zmieniły się w okręgowe, a krajowe konkursy - w międzynarodowe turnieje. Kiedy Samanta została wybrana do reprezentacji olimpijskiej, był to kolejny krok na drodze, którą obrała. Znosiła bez narzekania zmęczenie i ból w mięśniach.

Kiedy miała piętnaście lat, zdała sobie sprawę, że musi pomyśleć o czymś innym niż tylko gimnastyka, która dotychczas była całym jej życiem. Musiała wybrać liceum i pomyśleć o przyszłej pracy dającej jej zarobek na własne utrzymanie. Mijały lata i zaczął się okres poolimpijski, kiedy zawody gimnastyczne były już tylko wspomnieniem.

Teraz jej życie znów się zmieniało. Nie umiała jednak powiedzieć, jaka to będzie zmiana. Przyciągały ją góry i równiny, ale odtrącała swe pragnienia, na pierwszym planie stawiając potrzeby siostry.

Dan jest bardzo zajęty, myślała, przygotowując lunch. A Sabrina potrzebuje stałej opieki podczas tego najtrudniejszego okresu. Kiedy poczuje się lepiej, będę miała masę czasu na zwiedzanie okolicy.

Wyprostowała plecy i rozmasowała bolące miejsce na karku. Drzwi kuchni otworzyły się nagle i stanęli w nich Dan i Jake. Samanta spokojnie spojrzała w zielone oczy Jake'a, choć nadal czuła się urażona.

Włosy, które niedbale związała rano na czubku głowy, teraz wymykały się spod upięcia. Ubrana była w czarny, sprany sweter i niemodne, za ciasne, połatane dżinsy. Pohamowała chęć poprawienia włosów. Zmusiła się do uśmiechu i zwróciła się do szwagra:

-   Witaj, Dan. Co robisz w domu o tak wczesnej porze? - Celowo zignorowała obecność Jake'a.

-   Byłem akurat niedaleko - wyjaśnił Dan. Zdjął płaszcz i kapelusz i zawiesił je na wieszaku. - Jake pomagał mi, więc uznałem, że w imię dobrosąsiedzkich stosunków powinienem zaprosić go na lunch.

-   Mam nadzieję, że się nie narzucam, proszę pani. - Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Jake'a, a drobne zmarszczki uwidoczniły się wokół jego oczu.

-   Nie narzuca się pan, panie Tanner. Ale będzie się pan musiał zadowolić zwykłym gulaszem.

-   Moje ulubione danie. - Zawadiacko puścił do niej oko. - Zaraz po szarlotce - dokończył.

Samanta posłała mu lodowate spojrzenie i odwróciła się, by odgrzać to, co zostało z wczorajszej kolacji.

-   Idę powiedzieć Sabrinie, że jestem w domu - poinformował ich Dan i wyszedł z kuchni. Samanta robiła wszystko, aby zignorować obecność Jake'a. Nerwowo mieszała gulasz.

-   Pięknie pachnie. - Jake oparł się o kuchenkę.

Podeszła do szafki, żeby wyjąć naczynia. Kiedy odwróciła się, by ustawić je na okrągłym kuchennym stole, zauważyła, że Jake zdjął kurtkę. Od razu dostrzegła, że był świetnie zbudowany. Dopasowane dżinsy doskonale podkreślały jego szczupłą sylwetkę, a opięta na szerokich ramionach i klatce piersiowej flanelowa koszula zwężała się ku szczupłej talii. Nie było na nim grama zbędnego tłuszczu.

-   Nie jesteś zbyt rozmowna - wycedził przez zęby. Odwróciła się z zamiarem, że zmrozi go wzrokiem.

Jego twarz była kilka centymetrów od niej. Miała wrażenie, że na moment jej umysł przestał funkcjonować.

-   Nie mam panu nic do powiedzenia, panie Tanner.

-  Starała się, by jej głos brzmiał naturalnie, ale czuła, że krew napływa jej do twarzy.

-   No cóż, musimy spróbować to zmienić - odparł, prostując się. - Prawdę powie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin