Sfinks.pdf
(
626 KB
)
Pobierz
Sfinks
GRAHAM MASTERTON
SFINKS
(Przeło
Ŝ
ył Cezary Ostrowski)
Pami
ę
ci Ross Bristow - Jonem
Fellachowie powiedz
ą
ci o dziwnych, okropnych rzeczach.
Arabowie równocze
ś
nie boj
ą
si
ę
ich i nienawidz
ą
.
Nigdy nie mówi
ą
o nich bezpo
ś
rednio.
Nazywaj
ą
ich „tamtym ludem",
a nikt, kto cho
ć
raz podró
Ŝ
ował po Afryce Północnej,
nie musi dwa razy pyta
ć
, co to znaczy.
Seabury Quinn
ROZDZIAŁ l
Nigdy nie zapomni chwili, gdy ujrzał j
ą
po raz pierwszy. Pó
ź
niej
Ŝ
artował na ten
temat i nazywał to „miło
ś
ci
ą
od pierwszego ugryzienia". Rzecz miała miejsce w czasie
koktajlu u Schirry, wydanego na cze
ść
Henry'ego Nessa, nowego sekretarza stanu.
Celebrowano jego niewytłumaczalne zar
ę
czyny z niezwykle hała
ś
liw
ą
, a przy tym ambitn
ą
dziewczyn
ą
, Ret
ą
Caldwell. Jak zwykle u Schirry, było mnóstwo do picia i prawie tyle samo
do jedzenia, a Gene Keiller znajdował si
ę
wła
ś
nie w centrum rozmowy z tureckim dyplomat
ą
o imponuj
ą
cym łupie
Ŝ
u. Kiedy zatapiał z
ę
by w
ś
wie
Ŝ
ym crab vol-au-vent (nie jadł cały
dzie
ń
), połyskuj
ą
ce suknie i czarne fraki rozst
ą
piły si
ę
jak Morze Czerwone, a do
ś
rodka
wkroczyła Lorie Semple. Gene nie był jeszcze zblazowany pi
ę
knymi kobietami. Zbyt krótko
pracował dla Departamentu Stanu, by mie
ć
powy
Ŝ
ej uszu tych trzepocz
ą
cych rz
ę
sami,
szepcz
ą
cych, eleganckich młodych panien, które kr
ę
ciły si
ę
wokół
ś
wiatka waszyngto
ń
skiej
socjety, nie maj
ą
c na sobie majtek i gor
ą
co pragn
ą
c ka
Ŝ
dego m
ęŜ
czyzny, o którym cho
ć
by raz
wspomniał William F. Buckley. Bezpo
ś
redni przeło
Ŝ
ony Gene'a miał nosa do tego typu
panienek i nazywał je Departamentem Rozpostarcia... Lecz gdy Gene uniósł głow
ę
z ustami
pełnymi nadzienia i fragmentem kraba zwisaj
ą
cym przy policzku, nie troszczył si
ę
o to, czy
Lorie Semple nale
Ŝ
y do nich, czy nie.
- Hej, Gene - powiedział senator Hasbaum, pochylaj
ą
c si
ę
- niezły kawałek dupe
ń
ki.
Popatrz tylko na t
ę
obwolut
ę
.
Gene pokiwał głow
ą
i prawie si
ę
udławił. Si
ę
gn
ą
ł po serwetk
ę
, wytarł usta i przełkn
ą
ł
na wpół pogryzione vol-au-vent. Zdołał jedynie wykrztusi
ć
:
- Arthur, chocia
Ŝ
raz masz cholernie du
Ŝ
o racji. Wygl
ą
dało na to,
Ŝ
e jest sama. Była
wysoka, wy
Ŝ
sza ni
Ŝ
wszystkie kobiety w tym pomieszczeniu, a tak
Ŝ
e ni
Ŝ
wi
ę
kszo
ść
m
ęŜ
czyzn. Gene pomy
ś
lał,
Ŝ
e mo
Ŝ
e mie
ć
około pi
ę
ciu stóp i jedenastu cali wzrostu. Pó
ź
niej
okazało si
ę
,
Ŝ
e odj
ą
ł jej jedynie pół cala. Ten wzrost bynajmniej jej nie kr
ę
pował. Wkroczyła
na
ś
rodek pomieszczenia, pod l
ś
ni
ą
cy kandelabr, wyprostowana i z arogancko uniesion
ą
brod
ą
.
- Jezu - wyszeptał Ken Sloane widziałe
ś
ju
Ŝ
kiedy
ś
tak
ą
dziewczyn
ę
?
Gene milczał. Nawet turecki dyplomata, który rozwodził si
ę
nad zgod
ą
na
umieszczenie w swym kraju pocisków MARV, zauwa
Ŝ
ył,
Ŝ
e Gene ju
Ŝ
go nie słucha i wlepia
wzrok w Lorie Semple, jak kto
ś
maj
ą
cy religijne objawienie.
- Panie Keiller - powiedział szarpi
ą
c Gene'a za r
ę
kaw - musimy omówi
ć
głowice
bojowe!
Gene skin
ą
ł głow
ą
.
- Ma pan absolutn
ą
racj
ę
. Tyle mog
ę
powiedzie
ć
. Ma pan absolutn
ą
, cholern
ą
racj
ę
.
Grzywa zaczesanych do tyłu włosów koloru piasku opadała Lorie Semple na nagie
ramiona. Jej twarz była niezwykle pi
ę
kna. Prosty nos, szerokie i zmysłowe usta oraz nieco
sko
ś
ne oczy. Nosiła szmaragdowy naszyjnik i nikt spo
ś
ród zebranych ani przez chwil
ę
nie
pomy
ś
lał,
Ŝ
e mogły to by
ć
zielone szkiełka. Była ubrana w gł
ę
boko wci
ę
t
ą
sukni
ę
wieczorow
ą
z cielistego jedwabiu, tak dopasowan
ą
i ciasno opi
ę
t
ą
wokół biustu,
Ŝ
e gdy raz
si
ę
na ni
ą
spojrzało, trzeba to było uczyni
ć
powtórnie, gdy
Ŝ
wygl
ą
dała, jakby była topless.
Miała olbrzymi biust i niew
ą
tpliwie nie nosiła stanika. Jej sutki unosiły jedwab w
lekko ocienione wzgórki, a gdy si
ę
poruszała, rozchybotane piersi uciszały rozmowy i
prowokowały nawet najbardziej wiernych m
ęŜ
ów w Waszyngtonie do patrzenia na nie przez
ramiona
Ŝ
on.
Nigdy nie zrozumiał, jaki impuls nim powodował, lecz gdy tak stała, wygl
ą
daj
ą
c
dumnie i wspaniale, Gene Keiller przyst
ą
pił do niej i wyci
ą
gn
ą
ł dło
ń
. Nie było mu łatwo
podej
ść
tak blisko, gdy
Ŝ
wyniosła dziewczyna miała bezduszne, zielone oczy, jak niektóre
koty, a Gene po wypiciu trzech wódek nie był w najlepszej formie.
- Nie znam pani - powiedział z półu
ś
mieszkiem. Dziewczyna spojrzała na niego. Była,
co najmniej równie wysoka jak on i u
Ŝ
ywała jakich
ś
niezwykle mocnych perfum, które
wydawały si
ę
wypełnia
ć
powietrze.
- Ja pana równie
Ŝ
nie znam - odparła gł
ę
bokim głosem o jakim
ś
mocnym, europejskim
akcencie.
- No có
Ŝ
- stwierdził Gene - to chyba dobry powód, by si
ę
sobie przedstawi
ć
.
Dziewczyna wci
ąŜ
na niego patrzyła.
- Mo
Ŝ
e.
- Tylko mo
Ŝ
e? Skin
ę
ła głow
ą
.
- Skoro si
ę
nie znamy, lepiej, by tak ju
Ŝ
zostało. Nieznajomi.
Gene roze
ś
miał si
ę
dyplomatycznie.
- No có
Ŝ
, rozumiem pani punkt widzenia. Ale jeste
ś
my w Waszyngtonie! Wszyscy
tutaj musz
ą
si
ę
zna
ć
.
Nadal nie odrywała od niego wzroku, jakby go hipnotyzowała i im dłu
Ŝ
ej to trwało,
tym bardziej czuł si
ę
zmieszany. Szurał nogami i wpatrywał si
ę
w dywan. Nigdy si
ę
tak nie
zachowywał wobec dziewczyny od czasu, gdy opu
ś
cił szkolne mury, a jednak stał tam -
bystry Gene Keiller z opalenizn
ą
wprost z Florydy i szerokim, jasnym u
ś
miechem,
k
ę
dzierzawy demokrata, który zwykle obcałowywał wszystkie bobasy i wzbudzał podziw
gospody
ń
domowych z Jack-sonville.
- Dlaczego? - spytała, rozchylaj
ą
c wilgotne ró
Ŝ
owe wargi.
- Eee... przepraszam? Dlaczego co?
Dziewczyna nadal wpatrywała si
ę
w niego. Wydawała si
ę
w ogóle nie mruga
ć
, a to go
dekoncentrowało.
- Dlaczego wszyscy musieliby zna
ć
wszystkich? Gene poprawił kołnierzyk.
- Có
Ŝ
... s
ą
dz
ę
,
Ŝ
e to kwestia przetrwania. Trzeba wiedzie
ć
, kto jest przyjacielem, a kto
wrogiem. To nieco przypomina prawo d
Ŝ
ungli.
- D
Ŝ
ungli? U
ś
miechn
ą
ł si
ę
ironicznie.
- Tak mówi
ą
. Bycie politykiem to ci
ęŜ
ki kawałek chleba. Bez wzgl
ę
du na to, jak nisko
na drabinie społecznej si
ę
kto
ś
znajduje, zawsze jest kto
ś
inny, kto chciałby wspi
ąć
si
ę
wy
Ŝ
ej i
gotów jest u
Ŝ
y
ć
do tego jego głowy.
- Sprawia pan,
Ŝ
e brzmi to... bardzo agresywnie - odparła.
Zauwa
Ŝ
ył,
Ŝ
e miała kolczyki wykonane z rze
ź
bionych kłów zwierz
ę
cych oprawionych
w złoto. Stopniowo opanowywał zdenerwowanie, lecz nadal zdawał sobie spraw
ę
,
Ŝ
e to ona
jest gór
ą
w tej rozmowie i
Ŝ
e pozostali go
ś
cie obserwuj
ą
go k
ą
tem oka i oceniaj
ą
. Zakaszlał i
wskazał w kierunku baru.
- Czy nie zechciałaby pani wypi
ć
drinka?
Spojrzała na niego. Przerwy w ich rozmowie wydawały si
ę
długie i odniósł wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e dziewczyna dokładnie go ocenia. Niemal
Ŝ
e osacza.
- Nie pij
ę
- odpowiedziała, wprost - lecz prosz
ę
si
ę
mn
ą
nie przejmowa
ć
. Pan
wyra
ź
nie to lubi.
Zakaszlał powtórnie.
- Có
Ŝ
, lubi
ę
pi
ć
, by si
ę
rozlu
ź
ni
ć
. To w pewien sposób uspokaja nerwy, wie pani?
- Nie - odpowiedziała. - Nie wiem. Nigdy w
Ŝ
yciu nie piłam.
Spojrzał na ni
ą
zdumiony.
- Pani
Ŝ
artuje! Nie podkradała pani starej nawet czere
ś
niówki z kredensu?
Przeczesała płowe włosy dłoni
ą
o długich palcach, po czym powa
Ŝ
nie potrz
ą
sn
ę
ła
głow
ą
.
- Moja mama nie jest stara. Tak naprawd
ę
jest całkiem młoda. I nigdy, ale to nigdy,
nie trzymała alkoholu w domu.
- Rozumiem - odparł za
Ŝ
enowany Gene. - Nie chciałem niczego sugerowa
ć
...
- Nie, nie - przerwała - prosz
ę
si
ę
nie martwi
ć
. Wiem, co pan miał na my
ś
li.
Plik z chomika:
bolkatrampki
Inne pliki z tego folderu:
Krzywa Sweetmana.pdf
(972 KB)
Kondor.pdf
(1103 KB)
Katie Maguire.pdf
(942 KB)
Droga Żelazna.pdf
(2347 KB)
Brylant.pdf
(1808 KB)
Inne foldery tego chomika:
Andrzej Sapkowski
J.R.R. Tolkien
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin