Nie mogło być inaczej - CAŁOŚĆ.doc

(2618 KB) Pobierz

 



Nie mogło być inaczej

 

 

Spis treści :

 

Prolog- str. 3

Rozdział 1- str. 13

Rozdział 2- str. 22

Rozdział 3- str. 32

Rozdział 4- str. 42

Rozdział 5- str. 50

Rozdział 6- str. 59

Rozdział 7- str. 70

Rozdział 8- str. 80

Rozdział 9- str. 87

Rozdział 10- str. 95

Rozdział 11- str. 104

Rozdział 12- str. 112

Rozdział 13- str. 121

Rozdział 14- str. 130

Rozdział 15- str. 138

Rozdział 16- str. 145

 

Prolog

 

              Gdy siedzący na przeciw mężczyzna zamilkł, słuchająca go, siwowłosa kobieta uniosła wzrok znad robótki. Siedział na fotelu z zadumą wpatrując się w buzujący ogień. Kobieta przyjrzała mu się uważnie. Pomyślała, że wciąż jest bardzo przystojny. W mundurze przypominał jej męża, tak jak wyglądał, gdy się poznali trzydzieści lat temu. Edward Cullen, jej kuzyn przekroczył niedawno czterdziestkę, ale Esme w dalszym ciągu uważała go za młodego człowieka.

Czując na sobie spojrzenie ciotki, Edward podniósł głowę i uśmiechnął się do niej, tak jakby chciał ja przeprosić za przerwę w konwersacji.

- Czy masz na myśli żołnierkę, czy kobiety? - zaśmiał się w odpowiedzi.

- Z pewnością nie myślałam o kobietach. - Odrzekła obrzucając go karcącym spojrzeniem. -Zresztą nie sądzę, aby te chłopskie dziewczyny specjalnie cię pociągały. W twoim wzroku widać było tęsknotę za powrotem do służby, za działaniem. Żyję już dostatecznie długo z Carlislem, aby umieć rozpoznawać takie pragnienia.

Edward znów wbił wzrok w ogień. Ciotka imponowała mu spostrzegawczością i przenikliwością.

- Z pewnością nie spotkałeś tam żadnej dziewczyny godnej twojego zainteresowania... poważnego zainteresowania, rzecz jasna.

- To prawda.

Esme zauważyła jak mężczyzna zaciska szczęki.

- Czy zdarza ci się żałować tego co stało się z Tanyą? Wciąż tęsknisz za nią?

- Rzeczywiście, przed chwilą o niej myślałem. - Opowiedział, patrząc na ciotkę z wyraźnym zdumieniem. - myślę, że to normalne, iż żałuję nieudanego małżeństwa. - Edward pochylił się do przodu i sięgnął po szklankę z whisky. - Ale wcale za nią nie tęsknię. Minęło już osiem lat. Nigdy nie byliśmy naprawdę szczęśliwi. Tanya nie nadawała się na żonę żołnierza. Nienawidziła mojego zawodu, mojego stylu życia. Rozstaliśmy się bez żalu.

Esme przyjrzała się uważnie swojemu kuzynowi. Bardzo przypominał jej męża. Miał takie same brązowo – rude włosy, taką samą mocną szczękę i wysportowaną sylwetkę. Natomiast łagodne, zielone oczy Edward odziedziczył po matce. Jego ojciec miał zimne, niebieskie oczy, podobne do oczu Carlisle'a. Mimo to Esme nie miała wątpliwości, że pod względem charakteru i temperamentu, jej kuzyn jest nieodrodnym potomkiem Cullenów.

- Rozumiem, że Tanya nic już dla ciebie nie znaczy, ale czy czasem nie pragniesz związku z kobietą, która rozumiałaby wymogi twojego zawodu? Czy wystarczają ci przelotne przygody z jakimiś dziewczynami, które spotykasz na swej drodze?

Edward uśmiechnął się pobłażliwie. Esme zrozumiała, że posunęła się za daleko.

- Nie obawiaj się, nie zamierzam wygłaszać kazania. - Powiedziała uspokajająco.

Edward wysączył resztę whisky. Kobieta wstała z fotela, wzięła od niego szklankę i podeszła do kredensu, aby nalać mu nową porcję.

- Chciałabym, żebyś został na Dzień Dziękczynienia. - Powiedziała wracając do kominka. - Od lat nie wziąłeś normalnego urlopu. Czy twoje sprawy w Hondurasie są rzeczywiście takie pilne, że musisz tam jechać już w dwa dni po wyjściu ze szpitala?

- W ogóle nie powinienem był wyjeżdżać. Gdyby ten konował w Panamie nie wpadł w panikę i nie postawił fałszywej diagnozy, nie przyjechałbym do Stanów. - Powiedział Edward stanowczo.

- Mówisz głupstwa. Walter Reed to jeden z najlepszych szpitali na świecie Ten lekarz miał zupełną rację przysyłając cię tutaj na badania.

Usiadła i podała mu szklankę. W tym momencie oboje usłyszeli trzask frontowych drzwi.

- To z pewnością Carlisle. - Powiedziała Esme wstając i kierując się w stronę kuchni. - Nawet nie słyszałam samochodu.

Po chwili w drzwiach pojawił się wysoki mężczyzna w mundurze generalskim. Zdjął już czapkę i właśnie rozpinał pas kurtki. Ucałował żonę zabierającą od niego zdjęte rzeczy.

- Dzień dobry. Jak się miewa nasz pacjent? - Zapytał Edwarda.

- Dziękuje, nic mi nie jest.- Edward wstał aby przywitać się z wujem.

Uścisnęli sobie mocno ręce. Od lat wujostwo stanowiło jego jedyną rodzinę.

Ojciec zginął w Korei, gdy był jeszcze małym chłopcem, a matka zmarła kilka lat później. Wuj Carlisle był dla niego prawdziwym ojcem.

Po chwili obaj usiedli przed kominkiem, a Esme podała mężowi szklankę whisky .

- Jak wyglądają twoje plany? - Spytał Carlisle

- Jutro lecę do Panamy, a potem do Hondurasu

- Fatalnie. Miałem nadzieję, że zostaniesz u nas choćby parę dni.

- Lepiej będzie jeśli szybko wyjadę. - Wyjaśnił Edward. Stuknęli się szklankami. - Im dłużej siedzę tutaj, tym trudniej będzie wyjechać.

- Co zatem zamierzasz w ostatnią noc przed wyjazdem?

- Wybieram się na party.

- Naprawdę? Idziesz do jakiegoś klubu? - Zdziwił się wuj.

- Nie. Jasper Whitlock zaprosił mnie na przyjęcie w swojej firmie. Zadzwoniłem żeby umówić się na kolację, ale ma dziś to przyjęcie i w rezultacie obiecałem mu, że tam będę. - Edward pociągnął whisky. - Wszystko jedno gdzie, zależy mi tylko żeby się z nim spotkać.

- Whitlock, Whitlock. - Zamruczał Carlisle, marszcząc brwi i usiłując sobie przypomnieć skąd zna to nazwisko.

- Byliśmy razem w akademii wojskowej. Po dwunastu latach Jasper zrezygnował ze służby i zajął się doradztwem przemysłowym. - Wyjaśnił Cullen.

- Tak, oczywiście, już pamiętam. On często współpracuje z przemysłem zbrojeniowym. Konsultuje pomysły nowych broni i temu podobne.

- Tak, to właśnie Jasper. Od czasu do czasu Kongres zamawia u niego niezależną ekspertyzę, gdy nie dowierzają ekspertom z Pentagonu. Teraz, gdy już nie jest w wojsku stał się wpływowym człowiekiem.

Edward spojrzał na wuja i dostrzegł zbliżające się niebezpieczeństwo.

Najwyraźniej Carlisle miał rozpocząć swoją tradycyjną przemowę o tym, że armia traci zbyt wielu utalentowanych oficerów.

- Już niedługo będę musiał wyjść. - Powiedział wstając z fotela i podchodząc do kominka. Tym manewrem udało mu się zmienić tok myśli wuja – generała.

- Zadzwonię po taksówkę. - Odezwał się Carlisle. - Jeśli wybierasz się do centrum, powinieneś już ruszać. Mam przeczucie, że będzie padał śnieg.

 

- Czy napije się pan jeszcze czegoś?

Edward Cullen zakręcił kostkami lodu w szklance, wypił resztę wody, w której pozostał już tylko ślad burbona i podał ją kelnerce. W tym momencie ktoś popchnął dziewczynę, która straciwszy równowagę oparła się o niego. Edward poczuł nacisk jej pełnych piersi i zajrzał za dekolt.

Kelnerka uśmiechnęła się kokieteryjnie swoimi czerwonymi ustami i spojrzała na niego spod opuszczonych rzęs. Bez pośpiechu usiłowała odzyskać równowagę. Edward trzymając w ręku szklankę delikatnie musnął małym palcem skórę w wycięciu sukni. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego zachęcająco.

- Myślę, że mam znacznie większą ochotę na coś innego niż alkohol. - Szepnął stłumionym głosem.

- A mianowicie? - Spytała unosząc jedną brew.

- Chciałbym lepiej cię poznać. - Szepnął znów zerkając w jej dekolt.

Dziewczyna zaśmiała się lekko po czym wzięła od niego szklankę.

- Czy nalać panu jeszcze burbona?

- Teraz burbon, później może kolacja i dancing? - Zaproponował.

Dziewczyna przez chwilę patrzyła na niego badawczym wzrokiem zastanawiając się czy to poważna propozycja. Gdy uznała, że tak odwróciła się odeszła do bufetu. Edward odprowadził ja wzrokiem. Obcisła, nylonowa sukienka poskreślała świetną figurę dziewczyny. Zatrzymała się jakieś pięć metrów od niego żeby przyjąć zamówienie. Teraz mógł przyjrzeć się jej z profilu. Uznał, że ma rewelacyjne piersi, co wyraźnie poruszyło jego wyobraźnię. Gdy dziewczyna odwróciła się do niego z wyzywającym uśmiechem, wiedział, że jeszcze tej nocy pozna jej kobiece sekrety.

Po chwili kelnerka zniknęła w tumie gości. Edward pomyślał, że ma szczęście. Od ponad roku jedynymi białymi kobietami, z którymi miał kontakt, były pielęgniarki w szpitalu w Panamie i w Waszyngtonie. Hojnie obdarowana przez naturę kelnerka, z którą przed chwilą flirtował, wywarła na nim tak silne wrażenie również dlatego, że już długo nie był z żadną kobietą.

Niecierpliwie czekał, aż dziewczyna wróci z zamówionym drinkiem. Rozglądał się wokół. Większość gości stanowili młodzi, wykształceni ludzie w wieku od dwudziestu do czterdziestu lat. Zwyczajne waszyngtońskie towarzystwo: ludzie poważni, pewni siebie, zajęci demonstrowaniem swej pozycji i znaczenia. Kobiety na ogół zachowywały się tak samo jak mężczyźni, tłumiąc swój seksapil.

Edward wziął z tacy przekąskę, jednocześnie myśląc, że i on niewiele się różni od pozostałych. No, ale jednak jest pewna różnica: w tym momencie chodziło mu o coś znacznie prostszego i bardziej elementarnego niż polityka, znajomości i stosunki towarzyskie.

Wreszcie dostrzegł powracającą kelnerkę. Tym razem dostrzegł, że ma jasne, modnie obcięte włosy. Niezbyt lubił taki styl, ale to przecież nie miało żadnego znaczenia. Dziewczyna wydawała się chętna.

Uznał, że ma jakieś dwadzieścia parę lat. Była od niego wyraźnie młodsza, ale nie na tyle, by poczuł się zakłopotany. Kobiety powyżej dziewiętnastego roku życia stanowiły dla niego jednorodną grupę. Z biegiem lat przestał zwracać uwagę na różnice między nimi.

Kelnerka zatrzymała się, aby podać komuś kieliszek. Znów miał okazje, aby podziwiać jej zgrabne ciało. Wiedział, że bardzo pragnie ja posiąść. Wymienili dotychczas zaledwie kilka słów, ale Edward miał wrażenie, że może bez trudu przewidzieć dalszy bieg wypadków.

Dziewczyna zbliżała się nie patrząc mu w oczy. Wydawała się zblazowana. Najwyraźniej oczekiwała, że Edward nieco się potrudzi, aby dopiąć swego, tymczasem on patrzył na nią nieruchomym wzrokiem, niczym żmija wpatrująca się w swoją ofiarę.

- Burbona? - Zapytała, podając mu jednocześnie szklankę.

Gdy Edward nie uniósł ręki dziewczyn musiała spojrzeć mu w oczy.

- Więc jak? - Zapytał, biorąc szklankę tak, by jego palce zacisnęły się na palcach dziewczyny.

- Co, jak? - Odrzekła z wyraźnym zakłopotaniem, równocześnie uwalniając rękę.

- Miałem nadzieję, że pójdziesz ze mną na kolację. - odpowiedział. - Ci ludzie są strasznie nudni.

Kelnerka przyjrzała mu się badawczym wzrokiem. Przestała się już uśmiechać. Po chwili opuściła wzrok wciąż nic nie mówiąc. Edward wiedział już, że wygra.

- Więc jak?

- Jestem teraz zajęta.

- Przyjęcie skończy się za jakąś godzinę.

- Będę musiała jeszcze posprzątać.

- Mogę poczekać.

- Skąd pan pochodzi, panie... Cullen? - Spytała zerkając na plakietkę z nazwiskiem doczepiona do munduru. - Czy jest pan żonaty? - Dodała pospiesznie.

- Nie, nie jestem żonaty, ale muszę cię o czymś uprzedzić. - Odpowiedział z czarującym uśmiechem. - Jako oficer i dżentelmen ostrzegam cię, że niedawno wróciłem do Stanów po rocznym pobycie w dżungli. Przez ten cały czas nie widziałem kobiety, która choć w połowie dorównywałaby twojej urodzie.

- Czegoś takiego jeszcze nie słyszałam. - Powiedziała cicho i zachichotała.

Wydawała się rozbawiona.

- To prawda Lauren. - Zapewnił ja Edward, zauważając plakietkę z imieniem przypiętą do sukienki.

- Może zatem jesteś prawdziwym dzikusem? - Szepnęła, z uznaniem patrząc na jego perfekcyjna figurę i przystojną twarz.

- Musisz zaryzykować.

- Nie muszę. W ten sposób mogę stracić pracę.

- Zachowamy dyskrecję.

Lauren rozejrzała się wokół. Panował taki gwar i ścisk, że praktycznie nikt nie zwracał na nich uwagi. Edward wiedział, że czas mu sprzyja. Dziewczyna nie mogła z nim długo rozmawiać, a najwyraźniej nie miała ochoty odejść, pozostawiając sprawę w zawieszeniu.

I tak okazała się bardziej uparta, niż przewidywał.

-Słuchaj Lauren, jeśli lubisz szampana i francuską kuchnię, nie powinnaś się długo wahać. - Szepnął dziewczynie wprost do ucha. Poczuł przy tym zapach jej mocnych, tanich perfum, co jeszcze zwiększyło jego podniecenie. Spróbował się nieco opanować, aby jej nie przestraszyć.

- No... dobrze... panie...

- Edward.

- Dobrze Edward. - Uśmiechnęła się lekko. - Zjem z tobą kolację.

- Wspaniale. Będę czekał na dole w holu.

- Dobrze. - Rzuciła mu prowokacyjne spojrzenie i odeszła.

Gdy kelnerka zniknęła odetchnął z ulgą. Bóg sprzyja odważnym – pomyślał i uniósł szklaneczkę do ust.

- Edward, stary draniu! Wreszcie cię znalazłem! - Krzyknął ktoś za jego plecami.

Szybko się odwrócił.

- Jasper! Cieszę się, że cię widzę!

Wymienili mocny uścisk dłoni. Jasper Whitlock był przystojnym mężczyzną w wieku Edwarda. W porównaniu z nim miał długie blond włosy. Okulary w cienkiej, złotej oprawce nadawały mu wygląd wyrafinowanego intelektualisty. Edward pamiętał, że podczas wojny w Wietnamie Jasper wyglądał całkiem inaczej. Patrząc na przyjaciela uśmiechnął się  z ironią i pociągnął łyk burbona. Zauważył trzyczęściowy garnitur, włoskie buty i złoty zegarek.

- Chryste, Jazz, stałeś się prawdziwym waszyngtońskim lalusiem.

- Patrzcie, kto to mówi. - Jasper zaśmiał się i poklepał Edwarda po ramieniu. - Kiedy przestaniesz odgrywać bohatera i zajmiesz się ważniejszymi rzeczami?

- Mam ochotę na jeszcze jedną wojnę, a przynajmniej operację.

- Z kim masz do czynienia w Hondurasie?

- Chyba możesz to sobie wyobrazić.

- No, nikogo właściwie nie obchodzi co tam robicie. - Pokiwał głową Jasper. - Przynajmniej dopóki nikt nie zginie.

- Wszyscy mi to mówią. - Skrzywił się Cullen

- Poważnie mówiąc, czemu nie chcesz zrzucić munduru? - Jasper zerknął na naramiennik Edwarda ozdobiony odznaką podpułkownika. - Tak bardzo zależy ci na zostaniu generałem?

- Boże Jazz, przecież nie jestem nawet pełnym pułkownikiem.

- To już tylko formalność. - Jazz machnął ręką z lekceważeniem – Szczerze mówiąc jestem zdumiony, że jeszcze nie dostałeś awansu.

- Rzeczywiście, według Carlisle'a mam wkrótce dostać promocję. - Powiedział Edward.

- Znakomicie! Serdecznie gratuluję! - Ucieszył się Whitlock.

- Lista awansów nie jest jeszcze gotowa, a więc na radość będzie jeszcze dość czasu.

Zapadła cisza. Edward rozejrzał się wokół. A więc to jest nowy świat Jaspera. W oczach przyjaciela dostrzegł wyraźna nostalgię za dawnym życiem.

- Ładnie tutaj. – Zauważył.

- Słuchaj stary, jeśli tylko zdecydujesz się na powrót do cywila, mam tu dla ciebie miejsce.

- Wszystko dla starego kumpla z wojska, prawda? - Uśmiechnął się Cullen.

- Nie mądrz się. Mówię poważnie. - Zmarszczył się Jasper.

Edward nie miał co do tego żadnych wątpliwości.

- Dzięki Jasper. Będę o tym pamiętał.

- Wierz mi, to całkiem niezłe życie.

Ta uwaga przypomniała mu rozmowę z ciotką. Wiele lat temu on i Tanya przyjaźnili się z Jasperem i Alice.

- Jak się ma Ally? - Spytał.

- Znakomicie! - Wykrzyknął Jasper. - Widocznie jeszcze jej nie widziałeś, bo już byś wiedział. - Zaśmiał się głośno. - Trzecie dziecko w drodze. Alice jest gruba jak beczka.

- Serdecznie gratuluję! Boże, już troje dzieci. Do licha, przecież jeszcze drugiego nie widziałem. - Westchnął Cullen.

- To wyłącznie twoja wina. Sybil ma już dwa lata, a ty dobrze wiesz, że możesz nas odwiedzić kiedy tylko zechcesz.

- Tak, wiem, ale chyba nie muszę ci tłumaczyć jak to bywa. Chciałbym przywitać się z Ally. Gdzie ona jest?

Obaj rozejrzeli się wokół, ale nie mogli jej dostrzec.

- Pewnie jest w innym pokoju. - Powiedział Jasper. - Poczekaj zaraz ją znajdę. Alice wiedziała, że tu będziesz i bardzo się cieszyła, że cię zobaczy.

Edward patrzył jak przyjaciel przebija się przez tłum gości. Przypomniał sobie, że Whitlockowie byli świadkami na jego ślubie. Wiedział, że myśli o spotkaniu z Alice z pewną niechęcią właśnie wskutek skojarzeń z Tanyą, ale mimo to miał ochotę ją zobaczyć.

Jako żona najbliższego przyjaciela, Alice była dla Edwarda pomostem łączącym go z normalnym światem, w którym ludzie żyją tak, jak on kiedyś żył z Tanyą. Szczerze się cieszył, że Jasper zrezygnował ze służby, ponieważ obawiał się że kariera wojskowa może zniszczyć jego małżeństwo. Ta strona życia w armii najbardziej mu doskwierała. Służba pozbawiała go szans na taki związek z kobietą, jakiego pragnął. Popijając burbona, Edward zastanawiał się jak długo jeszcze wytrzyma z dziewczynami takimi jak Lauren.

Pogrążył się w sentymentalnych rozważaniach, w czym znakomicie pomógł mu burbon. Nagle oprzytomniał. Przypadkowo zatrzymał wzrok na stojącej nieopodal kobiecie. Widok jej cudownej twarzy podziała na niego niczym wstrząs elektryczny. Poczuł, że opadła mu szczęka.

Po sekundzie Edward zamknął usta i zamrugał kilkakrotnie. Tak, jakby chciał się upewnić, że to co widzi to rzeczywistość, czy tylko iluzja. Wśród tłoczących się gości powstał przypadkowo wolny korytarz, dzięki czemu widział całą sylwetkę kobiety, stojącej jakieś sześć metrów od niego. Wydawała się wysoka i smukła. Brązowe włosy rozdzieliła pośrodku głowy i upięła w elegancki kok. Delikatne uszy ozdobiła kolczykami z pereł. Szerokie usta nadawały jej twarzy zmysłowy wyraz, łagodząc klasyczne piękno.

Edward z prawdziwą fascynacją wpatrywał się w czekoladowe oczy nieznajomej. Wydawały mu się równie inteligentne co piękne. Nawet z tej odległości dostrzegł jak wykrzywiła usta w ironicznym grymasie. Po chwili uśmiechnęła się i jej twarz natychmiast się rozjaśniła, jakby rozświetlił ją wewnętrzny płomień. Edward również się uśmiechnął, tak jakby uczestniczył w rozmowie na drugim końcu pokoju.

Ta kobieta roztaczała wokół siebie jakiś magiczny i mistyczny czar, wykraczający poza jej fizyczną urodę. Wydawała się zdecydowanie bardziej kobieca, niż pozostałe obecne tu panie, choć trudno to było wytłumaczyć. Czym właściwie wyróżniała się z tłumu? Czy może sprawił to głęboki, ostry klin dekoltu jasnej, jedwabnej bluzki, który subtelnie podkreślał jej zmysłowy urok? Ale poza tym jednym akcentem jej strój wyraźnie przeczył tej interpretacji. Miała na sobie żakiet z brązowej gabardyny i wąską spódnicę, równie prostą co elegancką. A może wyróżniała się swą królewską, spokojną postawą? Nie. Edward po chwili uznał, że bardziej od jej oczywistego wyrafinowania podoba mu się ciepło bijące z jej twarzy i zachowania.  Dotychczas sądził, że kobiety wyrafinowane są chłodne i wyniosłe.

- Do diabła. - Mruknął nie spuszczając z niej wzroku. W tym momencie nieznajoma, tak jakby usłyszała jego słowa, uniosła głowę i spojrzała na niego z pewny zdziwieniem, jakby zaskoczona, że ją obserwuje.

Edward pomyślał, że ten korytarzyk w tłumie zawdzięcza boskiej interwencji. Dzięki nieoczekiwanej łasce niebios dojrzał tą fascynującą postać. Już miał ruszyć w jej stronę, niczym Mojżesz przez Morze Czerwone, gdy ktoś go zawołał. Piękna nieznajoma zaintrygowana jego spojrzeniem również otaksowała go wzrokiem, ale zaraz odwróciła głowę w stronę swych rozmówców. Edward stracił z nią kontakt i natychmiast poczuł jak ktoś ciągnie go za łokieć. Gdy się odwrócił zobaczył przed sobą uśmiechnięta twarz Alice Whitlock.

- Ally! - Wykrzyknął po czym pochylił się i wziął ją w ramiona. Delikatnie ucałował oba policzki.

- Edward! Tak się cieszę, że cię widzę. Nie mogę w to uwierzyć!

- Ile już lat się nie widzieliśmy?

- Stanowczo zbyt wiele. Świetnie wyglądasz. - Stwierdziła uśmiechając się serdecznie.

Edward również uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Do licha. - Zaklął Cullen wskazując na wystający brzuch Alice. - Nawet nie widziałem jeszcze waszego drugiego dziecka.

Kobieta zwróciła się do męża, który w milczeniu obserwował scenę.

- Jasper, na kiedy go zaprosimy? Może na jutro na kolację?

- Obawiam się, że jutro wieczorem nasz pułkownik będzie już w Ameryce Środkowej. Edward wyjeżdża jutro rano.

- Niech to diabli. - Parsknęła z wyraźną irytacją.

Cullen niemal nie słyszał krótkiej rozmowy między małżonkami. Wlepił wzrok w nieznajomą kobietę, która wydawała się nie dostrzegać jego zainteresowania. Zaczął podejrzewać, że chwilowy kontakt, jaki udało mu się nawiązać, był tylko wytworem jego wyobraźni. Oprzytomniał na tyle by móc rozmawiać z Alice.

- Edward, czy naprawdę jutro wyjeżdżasz?

- Niestety.

- Dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej?

- Ja... Byłem w szpitalu. Nie przyjechałem tu na urlop.

- Tak, rzeczywiście. Jazz wspomniał mi o tym. - Przypomniała sobie.

- Ally – Wtrącił Jasper. - Porozmawiaj sobie z Edem, a ja przyniosę coś do picia. Napijesz się wody sodowej?

- Tak, ale tylko pół szklanki.

- A ty, Edward? - Spytał. - Przynieść ci szkocką?

- Burbona. - Odrzekł i podał mu szklankę.

Jasper i Edward wymienili znaczące spojrzenia. Obaj dobrze wiedzieli, że nikt prócz niego nie pije tu burbona.

- Opowiedz mi o swoich dzieciach. - Poprosił Edward równocześnie tak manewrując, żeby ponad jej ramieniem móc obserwować nieznajomą.

Podczas długiego monologu jeszcze dwa razy udało mu się nawiązać kontakt wzrokowy z piękną brunetką, ale w obu wypadkach trwał on zaledwie ułamek sekundy. Gorączkowo rozważał, co może oznaczać zawiązująca się między nimi nić porozumienia. Nagle zdał sobie sprawę, że Alice zamilkła i patrzy na niego pytającym wzrokiem. Mógł się tylko uśmiechnąć i przeprosić.

- Blondynka czy ruda? - Spytała Alice.

- Przepraszam skarbie. - Pochylił się i pocałował ja w policzek. - Ponad rok siedziałem w Ameryce Środkowej.

- Przynajmniej nie łżesz. - Zaśmiała się dobrodusznie.

- Skoro już tak dobrze mnie rozumiesz... jakieś sześć metrów za tobą stoi wspaniała brunetka w brązowy kostiumie i włosami upiętymi w kok. Gdy dam ci znak, odwróć się i zobacz kto to taki, dobra?

- Dobrze, panie Bond. - Zakpiła Al. - Mrugnij lewym okiem, gdy nadarzy się stosowna okazja.

- Dobra z ciebie dziewczyna. - Zaśmiał się Edward. Właśnie zauważył, że nieznajoma wita się z kimś, kto właśnie dołączył do tamtej grupki.- Teraz.

Alice niby przypadkiem odwróciła się i uważnie przyjrzała kobiecie.

- Przykro mi Ed, ale widzę ją po raz pierwszy w życiu.

- Dobra robota, moja pani. - Zakpił w odpowiedzi.

- Czyżbyś miał już dość senioritas?

- Mówiąc krótko, tak.

- Brak ci urozmaicenia?

- No cóż. - Cullen uśmiechnął się ironicznie. - Miałem ich parę.

Alice wybuchła głośnym śmiechem. Edward zauważył, że nieznajoma znów rzuciła mu przelotne spojrzenie.

- Co zatem zamierzasz zrobić? Porwać tą biedną dziewczynę i zaciągnąć ja do Hondurasu?

- Nie. Nie chcę.

- Ale to wszystko wyłącznie twoja wina. - Potrząsnęła głowa Al. - Gdybyś się ustatkował...

- Ally, nie jesteś przypadkiem krewną mojej ciotki? - Zakpił Edward

Zrozumiała, że zaczęła nudzić.

Z drugiego końca pokoju dobiegł ich głośny śmiech pięknej brunetki. Choć Cullen przez dłuższą chwilę patrzył na nią z podziwem, nieznajoma nawet nie odwróciła głowy. Poczuł ukłucie bólu.

- Wpadła ci w oko, prawda?

- Tak, to smutne, co?

- Spytaj ją, może będzie chciała wymieniać listy ze znajomym z Hondurasu – Zażartowała Alice.

- Dziękuje za pełne zrozumienie.

Alice odwróciła głowę i ponownie spojrzała na nieznajomą.

- Może lepiej będzie jeśli zaatakujesz ją wprost. Za mundurem panny sznurem.

- Hm, myślę, że potrzebna jest tu pewna subtelność. - Odrzekł. - Co do jednego masz rację. Na odległość nic nie zwojuję.

Oderwał wzrok od nieznajomej, uścisnął dłonie przyjaciółki i jeszcze raz pocałował ją w policzek.

- Skarbie masz cudowne dzieci.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin