Związek Przeznaczenia 17 - 19.doc

(100 KB) Pobierz
Związek Przeznaczenia

Związek Przeznaczenia

Rozdział 17

— Wampiryczny wygląd? — syczące staccato Nessy wywołało szeroki uśmiech na twarzy Harry’ego, gdy usiadł przed portretem, by opowiedzieć przyjaciółce o sesji artystycznej. Wąż był niezwykle ciekaw w jakim celu Luna i Ginny odwiedziły chłopaka w lochach, taszcząc ze sobą torby ze sprzętem do stylizacji i rysunku.
— Tak, a Severus udzielił nam wskazówek, jak poprawić mój, eee… pseudo-wampiryczny wygląd. Nawet nałożył mi pomadkę na usta.
— Sam to zrobił?
Potter skinął twierdząco głową i zarumienił się nieco.
— Tak, pędzelkiem. Wydawał się być zainteresowany tym, co robimy.
— Ach, to dobrze, to bardzo dobrze, młodzieńcze! — Nessa z radością otarła się o swój moździerz, sprawiając, że zachwiał się z boku na bok. Owinęła swój ogon wokół górnej części naczynia i zawisła, unosząc tylko głowę.
— Przyzwyczaił się już do ciebie. Gdy wraca z lekcji, często spogląda na krzesło, w którym siadasz. Czasami pyta mnie, czy już wróciłeś ze swojego treningu, kiedy obaj jesteście poza domem. — Gad mrugnął porozumiewawczo do Harry’ego.
— Nie należy do osób, które wołają od progu „Cześć! Czy jest ktoś w domu?” albo „Wróciłeś?”. Nie lubi okazywać, że… — tutaj Nessa opuściła swe ciało w dół moździerza — czuje się za ciebie odpowiedzialny.
— No cóż… zaaprobował to, wyrażając zgodę na nasz związek krwi — odpowiedział Gryfon.
— Lecz teraz wybiera odpowiedzialność za ciebie wykraczającą poza waszą więź krwi — stwierdził zwierzak.
Młody czarodziej zamyślił się.
To prawda, że mniej się kłócili. Ostatnia sprzeczka o Patronusa Harry’ego była raczej dość zabawna — przynajmniej z jego punktu widzenia. Severus przestał również komentować i prychać, widząc jak rozmawia z Nessą. Pomimo tego, nie mógł się czasem powstrzymać przed obrażaniem inteligencji Pottera. Dajmy na to, wyolbrzymione zdumienie mężczyzny na widok książek chłopaka. Albo gdy naśmiewał się z zaklęć rzucanych przez niego, lub twierdził, gdy był niezadowolony z jego pracy, że nawet dwulatek mógłby lepiej pokroić składniki do eliksirów.
— Nie uważa mnie za równego sobie — stwierdził w końcu.
— Jeszcze nie — dodała Nessa.
— Chociaż z drugiej strony… Mam na myśli to, że jest niesamowicie inteligentny, wie tak wiele, więc nie mogę się z nim równać.
— Jest od ciebie starszy, dlatego jego wiedza jest bardziej rozległa. Ty masz w sobie zdolności, jakich jemu brakuje, zaś on posiada zalety, którymi przewyższa ciebie. To jest jak najbardziej naturalne, Harry Potterze. To jedna ze złotych zasad tego świata. Wydaje mi się, że nasz Mistrz Eliksirów jest zainteresowany twoimi szkicami.
— Ponieważ pomógł mi się umalować?
— Tak — gad zachichotał ponownie. — A teraz biegnij i ciesz się jesiennymi liśćmi. Może zechcesz jakieś naszkicować.

oOoOoOo



Severus Snape zmarszczył swój haczykowaty nos na widok Soni Mukherjee, która właśnie przybyła do zamku na swoje cotygodniowe zajęcia w piątkowy wieczór. Czekał na nią na schodach prowadzących do zamku. Uprzejmie skinął jej głową, a ona odwzajemniła powitanie. Czarodziej zmrużył oczy na krótka chwilę, zanim zwrócił się do kobiety, poprawnie wymawiając jej nazwisko.
— Profesor Mukherjee, czy mógłbym zamienić z panią słówko — powiedział sztywnym tonem. Nauczycielka nie należała do osób, które łatwo się peszą czy denerwują w obecności osób trudno nawiązujących kontakty towarzyskie. Mistrz Eliksirów z całą pewnością nie należał do tych łatwych. Był od niej wyższy i wbijał w nią przenikliwe spojrzenie, zazwyczaj tak bardzo onieśmielające jego rozmówców. Ona jednak odwzajemniła je, zachowując zimną krew.
— Oczywiście — odpowiedziała.
— Jak mój mąż radzi sobie na zajęciach?
— Doskonale. Ma talent, dużo cierpliwość i mnóstwo wyobraźni. Jest otwarty na krytykę i ciężko pracuje, żeby ulepszyć swój warsztat.
— Jest dla niego nadzieja?
— Och, zdecydowanie, profesorze Snape. W jego rysunkach można dostrzec głębię.
— To dobrze. Cieszy mnie, że nie marnuje swojego i pani czasu. — Czarodziej skinął lekko głową i oddalił się, aby teraz zapytać McGonagall i Moody’ego o postępy Harry’ego.
Rozmawiał już wcześniej z Kingsleyem Shackleboltem. Auror był niezwykle zadowolony ze swojego ucznia. Severus chciał się upewnić, że chłopak przykłada się do nauki, a nie wychodzi z założenia, iż będzie mógł się wycofać, podczas gdy on, Snape, ich więź krwi oraz Zakon Feniksa wykonają całą brudną robotę. Poza tym, nie chciał być mężem jakiegoś leniwego, rozpuszczonego bachora. To były jedyne powody.
W końcu — co po cichu w kółko sobie powtarzał — wiedział doskonale o pozbawionym miłości dzieciństwie Gryfona i jego determinacji, by znaleźć własną drogę z życiu… I że ten bachor, wyrósłszy na mężczyznę, zdołał zachować swoją niewinność, pomimo tych wszystkich nieprzyjemnych wydarzeń ze swojej przeszłości. Wciąż niewinny, po tak obrzydliwym skonsumowaniu ich związku, rozmyślający o własnej seksualności i o swoim mężu, Severusie Snapie.

Severus nigdy nie dotknął, ani też nie był dotykany przez niedoświadczonego mężczyznę. Sam fakt, że czuł się winny, gdy pozbawił Harry’ego możliwości przeżycia jego pierwszego seksualnego doświadczenia jako czegoś pięknego i czułego — jakkolwiek idealistyczne i głupio to zabrzmiało — zamieniając go w traumatyczne przeżycie, sprawił, że znienawidził chłopaka bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Tylko że coraz trudniej było mu nienawidzić Pottera. Uderzył go w twarz, złamał mu rękę (aczkolwiek niechcący), wciąż obrażał go werbalnie. Mimo to, chłopakowi udało się doprowadzić do tego, że w niewielkim stopniu się dogadywali.
Harry miał też poczucie godności (Severus uparcie nazywał to arogancją a la James Potter), co sprawiło, że tak często się ze sobą spierali. Z drugiej strony, Mistrz Eliksirów nie zniósłby, gdyby jego mąż był potulny i uległy.
Najbardziej przeszkadzało mu w Gryfonie to, że czasami przypominał mu siebie samego, szczególnie gdy chodziło o ich dzieciństwo i poczucie niepewności. Doskonale wiedział, że Harry wciąż czuł się zagubiony i pragnął akceptacji, chociaż nigdy nie błagał, by ją otrzymać. Tak jak Severus, wolał o nią walczyć. Czyżby pragnął aprobaty z jego strony? Dlaczego miałoby mu zależeć na swoim niechętnie poślubionym mężu czy jego uznaniu? Czy Severus chciał, by Harry zaaprobował jego? Nigdy! Zdecydowanie nie!
Przywołał w pamięci wspomnienie, gdy siłowali się na spojrzenia po tym, jak Patronus chłopaka przerwał jego spokojną sesję w bibliotece.
Oczy. Te zielone oczy, patrzące na niego zza okularów. Piękne oczy.
Mężczyzna zacisnął zęby. Znośne oczy — to brzmiało zdecydowanie lepiej. I dość ładne usta. Miękkie i delikatne, rozchylające się nieco, gdy nakładał na nie pomadkę, pieszcząc drobnymi włoskami pędzla każdy ich zakamarek… Zgrzytając zębami i obwiniając męczący dzień za swe dziwaczne myśli, w końcu dotarł do gabinetu McGonagall.

oOoOoOo



Podczas lekcji rysunku, szkic Luny został bardzo dobrze oceniony przez profesor Mukherjee.
— Muszę przyznać, że jest bardzo zmysłowy — podsumowała swą ocenę czarownica. Harry uśmiechnął się do siebie. Zmysłowy. Znów to słowo.
— Świetna szminka! — zauważyła jedna z uczennic, gdy klasa podzieliła się na grupy, by omówić rysunki pozostałych osób.
— Tak, seksowna! — stwierdziła inna.
— Umaluj się tak na następne zajęcia — jedna z dziewczyn próbowała flirtować z Gryfonem, ignorując fakt, że ten miał już męża. Potter usiłował zmienić przedmiot ich rozmowy tak, by dotyczyła on bardziej dokonań artysty, a nie pierwowzoru. Jedynie Lunie nie przeszkadzało to, że wychwalano ją poprzez dobór obiektu i sposób jego prezentacji.
— W tym tygodniu model zamienia się w artystę, zaś artysta staje się modelem — ogłosiła profesor Mukherjee na koniec zajęć. — Macie się zamienić rolami. Zachowam wasze dzisiejsze prace i dokładnie im się przyjrzę. Otrzymacie je z powrotem w przyszłym tygodniu wraz z moimi komentarzami i sugestiami.
W sali rozległo się szuranie krzeseł, gdy uczniowie podnieśli się ze swoich miejsc. Harry spojrzał na Lunę.
— Wiesz, myślałem nad takim jasnym, wodnym tłem, z mnóstwem rozbłysków i srebrnych cieni. Moglibyśmy wpleść coś w twoje włosy, kiedy będziesz mi pozować. Jakieś srebrne nitki. Wyglądałyby cudownie na tobie.
— Ale nie będą przyciągać supełkowców drzemkowych
— Przyciągać czego?
— Supełkowców drzemkowych. Mogą poplątać ci wszystkie włosy, gdy śpisz.
— Nie, nie przyciągają żadnych supełkowców — zaprzeczył energicznie czarodziej. — No więc, co sądzisz o wodnym klimacie? Masz takie jasne oczy i loki, i jest coś takiego w tobie, co przypomina mi o falowaniu wody.
Dziewczyna rozpromieniła się.
— Stajesz się poetycki, Harry. Trochę jak profesor Snape.
Chłopak zamrugał z niedowierzania.
— Ech… Doprawdy?
— O tak! Nie zauważyłeś jego aliteracji i tego w jaki sposób ogólnie posługuje się językiem? — zapytała dziewczyna.
Teraz, kiedy o tym myślał, przypomniał sobie, że Severus ułożył nawet wierszowaną zagadkę, którą miał okazję usłyszeć, gdy przedarł się przez ostatnią barierę i natknął na Quirella przy lustrze Ain Eingarp, strzegącego dostępu do Kamienia Filozoficznego.
— Tak, zauważyłem, dorastam do jego poziomu wysławiania się — zaśmiał się.

oOoOoOo



Rozmowa o Severusie i języku, jakiego używał, przypomniała mu, że hasło do ich kwater nie zmieniło się od wieków. Natychmiast podał Nessie nowe, po czym usiadł na ulubionej sofie swego męża i zaczął pisać esej dla profesor McGonagall. Czarownica niewzruszenie postanowiła najpierw wbić do głowy Gryfona potrzebne informacje, zanim zacznie z nich korzystać w praktyce. Wkrótce potem, prosto z zebrania grona nauczycielskiego, wrócił Snape.

— Potter! Kategorycznie odmawiam użycia Snape Deluxe jako nowego hasła! I jak śmiesz namawiać tego niesubordynowanego gada, by odmawiał przyjęcia mojego! — wrzasnął mężczyzna.
— Dobrze, że nie kazał ci zgadywać. Prosiłem ją o to. A hasło powinno ci schlebiać! — odpowiedział Harry.
— Severus wprost przeszywał go wzrokiem.
— Jakie ty wybrałeś? — zapytał młody czarodziej.
— Turmalin. To minerał, który występuje w wielu barwach. Dwukolorowe wersje tego kamienia, są bardzo pospolite. Minerał ten może być zielony — czarnooki czarodziej spojrzał swemu mężowi głęboko w oczy — lub też zabarwiony czernią bądź czerwienią.
Podkreślił słowo „czerwienią” przeciągając samogłoskę „e” i kierując wzrok na usta Pottera, na które nakładał ów kolor nie tak dawno temu.
— Daj mi chwilę — powiedział Harry, wyskakując na korytarz. Wrócił w mgnieniu oka.
— Hasło brzmi „Turmalin” i możesz je zmieniać, kiedy tylko zechcesz, lecz Nessa zawsze mnie o tym poinformuje. Zaproponowała, żebyśmy ustalali hasło na zmianę. Jeden miesiąc ty, jeden ja.
— Jak to miło z twojej strony, Potter — zauważył Snape, wykrzywiając przy tym usta.
— To prawda — zgodził się uprzejmie młodzieniec. Przytakiwanie sarkastycznym odpowiedziom starszego czarodzieja wydawało się być dobrym sposobem, podcinało mu skrzydła. Opiekun Slytherinu rzucił mu lodowate spojrzenie.
— Może i jestem zmuszony dzielić z tobą większość moich komnat, Potter, ale teraz zabieraj swój Gryfoński zadek z mojej sofy — odrzekł chłodno.
— Jasne — odpowiedział Harry, spodziewając się takiej reakcji z jego strony. Wstał i ukradkiem upuścił Niewidzialną Bombę Świerzbiącą na miejsce, które zazwyczaj zajmował Severus. Był to jeden z najnowszych wynalazków braci Weasleyów, którego spory zapas otrzymał ostatnio sowią pocztą. Zadaniem Bomby było, rzecz jasna, doprowadzić osobę, która na niej usiadła, do szału wywołanego uciążliwym swędzeniem i łaskotaniem. Jeżeli Snape chciał być niegrzeczny względem Pottera, musiał być również przygotowany na opór z jego strony. A jeżeli nie chciał się narazić na gniew Dumbledora za uszkodzenie swojego męża, nie mógł ukarać go za ten wybryk zbyt surowo. W dodatku Harry wciąż pamiętał o radykalnej, dwustopniowej kuracji Mistrza Eliksirów, której zostały poddane jego niegdyś turkusowe strefy intymne.

Dlaczego turmalin? Zastanawiał się zielonooki czarodziej, kiedy szedł się do swojej sypialni. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek używali go czy też potrzebowali do jakiegoś eliksiru. Może jego mąż miał ozdobę lub biżuterię z takim oczkiem? Albo po prostu go lubił? No i jeszcze sposób, w jaki Severus spoglądał w jego oczy i na usta. Tak jakby… flirtował z nim. To było, oczywiście, zupełnie niemożliwe. Snape i flirt nie pasowali do siebie. Severus i flirt z osobą, którą tak bardzo nie lubił nie pasowało jeszcze bardziej.
Rozmyślania chłopaka zostały przerwane przez wściekły wrzask:
— POTTER!

Rozdział 18

Harry zamknął drzwi, gdy do jego uszu dotarł odgłos żwawych kroków i huk zatrzaskiwanych drzwi w korytarzu — Severusowi najwidoczniej bardzo się spieszyło, by jak najprędzej pozbyć się swędzącej dolegliwości. Mimo tego, po chwili do pokoju Gryfona wsunął się wysłany przez mężczyznę Popiołek.
— Ty wstrętny bachorze! — wściekły głos Snape’a wydostał się spoza kłów zwierzęcia, zanim zniknęło z głośnym pyknięciem. Chłopak zwijał się na podłodze ze śmiechu. Już dawno nie bawił się tak dobrze. Nieco później, gdy wychodził do biblioteki, musiał stawić czoła swojemu rozdrażnionemu mężowi, któremu udało się już nałożyć kojące remedium na wrażliwe miejsce.
— Czyżby to był kolejny podarunek od tych piekielnych braci Weasleyów? — prychnął pogardliwie Mistrz Eliksirów.
— Tak — uśmiechnął się Harry. — Ale mogę się z tobą podzielić. Mógłbyś podrzucić kilka z nich w pokoju nauczycielskim.
Severus wpatrywał się w niego z dziwnym błyskiem w oczach.
— A ile ich masz?
— Och, dość sporo. Może z trzydzieści sztuk. Fred i George prosili mnie, żebym później podzielił się z nimi wynikami moich eksperymentów, ale nie będę wspominał… eee… twojego przypadku. Oczy mężczyzny zwęziły się niebezpiecznie. Młodszy czarodziej nadal uśmiechał się łobuzersko. Severus zamierzał wściec się na niego z powodu braku szacunku i niedojrzałości, jaką się popisał, lecz przełknął dławiące go słowa, gdy przypomniał sobie, co on zrobił Harry’emu, nie tylko po ich ślubie. Co więcej, ten bachor — nie, młody mężczyzna — właśnie zaoferował, że podzieli się z nim swoim zapasem magicznych gadżetów…
— Fred i George powiedzieli mi, że wystarczy rzucić na otoczenie Zaklęcie Odsłaniające, by dostrzec szczypiący proszek i uniknąć zetknięcia z nim — poinformował go Gryfon. — To tak na wypadek, gdybyś pomyślał o wzięciu odwetu.
Mistrz Eliksirów uniósł wyniośle brew.
— Sądzę, że zniosłeś już wystarczająco dużo swędzenia podczas twojego małego turkusowego incydentu — stwierdził łagodnie.
— Dlatego w rewanżu posłużyłem się świerzbiącą bombą.
— Gdybym mógł dostać od ciebie sześć takich bomb, Potter, byłbym ci niezmiernie wdzięczny — odpowiedział chłodno, odstępując od chłopaka.
Całkowicie zmieszany tak niezwykle łagodnym zachowaniem męża, Harry poszedł do swojego pokoju, by przynieść parę gadżetów. Upewnił się, że jego różdżka znajduje się w zasięgu ręki, na wypadek, gdyby mężczyzna chciał cisnąć w niego bombami. W razie ataku, mógłby rzucić zaklęcie Tarczy lub Unieruchamiające.
Kiedy wrócił do biblioteki, Snape wziął bomby w swą smukłą dłoń. Tak długo jak pozostawały w swym oryginalnym opakowaniu, były doskonale widoczne. Lecz wystarczyło je odpakować, a stawały się niewidzialne i tylko czuło się na dłoni ich ciężar.
— Sprytnie — wymamrotał Severus, nakładając z powrotem folię.
— Wykorzystasz je na swoich uczniów czy raczej kolegów nauczycieli? — zapytał Harry, oczekując, że zostanie oskarżony o wścibstwo.
— Nie miałbym nic przeciwko temu, by zobaczyć Lucjusza Malfoya odczuwającego tak dotkliwy dyskomfort — odpowiedział łagodnie. Harry wlepił w niego wzrok .
— Chyba nie zamierzasz użyć ich na spotkaniu śmierciożerców? — wysapał
— Mogą się przydać — odparł zwięźle starszy czarodziej.
— Ale… Volde… to znaczy Sam-Wiesz-Kto…
— Gdybyś jeszcze tego nie zauważył po tych wszystkich latach, Potter, potrafię o siebie zadbać — stwierdził Mistrz Eliksirów w swój zwyczajny, uszczypliwy sposób.
— Och, nie użyjesz ich osobiście na Vol… Sam-Wiesz-Kim, prawda?
— Czy ja ci wyglądam na imbecyla? — warknął Snape.
— Wprost przeciwnie — odpowiedział poważnie Harry.
Profesor rzucił mu podejrzliwe spojrzenie, walcząc z pokusą posłużenia się maleńką dawką Legilimencji, by sprawdzić czy chłopak z niego żartuje, czy nie.

***

Nieco później tego wieczoru, Dumbledore zmuszony był udać się do skrzydła szpitalnego z powodu straszliwego ataku świerzbu, który uczynił sobie z jego dolnych partii ciała pole bitwy. W ciągu kilku sekund swędzenie ogarnęło również inne strategiczne miejsce i chociaż z powodu wieku nie zagrażały już utratą zdolności do spłodzenia potomka, miały dla starca znaczącą wartość. Pani Pomfrey przyjrzała się przypadkowi z niezwykłym profesjonalizmem, po czym udała się na poszukiwania odpowiedniego remedium.
— Ach, Severusie! Powinienem był się spodziewać z twojej strony jakiejś zemsty za wmanewrowanie cię w małżeństwo — mamrotał Albus, dyskretnie drapiąc się w pośladki. Jednak nie był jedyną ofiarą. Profesor Moody wściekle stukotał swą drewnianą nogą w drodze do pielęgniarki, wytrzeszczając oczy (również to magiczne) z powodu paranoi i dyskomfortu, jaki odczuwał. Surowa i opanowana profesor McGonagall była czymś niezwykle rozkojarzona w czasie śniadania. Kilka sekund później, wyjący, pręgowany kot z obwódkami wokół oczu niczym para okularów, biegł w stronę ambulatorium, zatrzymując się co chwila, by potrzeć swój futrzany zadek o stojące po drodze zbroje.
Snape nałożył sobie nieco jajecznicy i bekonu. Dumbledore obserwował go, uśmiechając się pod nosem. Nachylił się ku młodszemu czarodziejowi i szepnął konspiracyjnie:
— Mój drogi chłopcze, już nie mogę się doczekać następnej niespodzianki, nawet jeżeli ta pierwsza niezbyt przypadła mi do gustu.
— Hmm... — mruknął Mistrz Eliksirów.
Wiadomość o trójce nauczycieli cierpiących z powodu nagłego ataku świerzbu rozeszła się jak zwykle niczym błyskawica po całej szkole.
— Ile bomb jeszcze ci zostało? — zapytał nonszalancko Harry.
— Trzy — odpowiedział spokojnie chłopakowi, przechodząc obok niego.
Potter uśmiechnął się szeroko. Severus — kawalarz. Kto by pomyślał? Z drugiej strony, jego małżonek był bardzo mściwym człowiekiem.
Snape zatrzymał się nagle i opierając od niechcenia o framugę, spojrzał na Gryfona.
— Jesteś wolny jutro wieczorem? — zapytał.
— Tak — odpowiedział Potter.
— Spotkajmy się o dziewiątej w Gaudym. Może będę wcześniej, ale nie jestem pewien. Najlepiej, jak przyjdziesz kwadrans przed dziewiątą.
Gaudy to nazwa tego mugolskiego baru, do którego profesor zabrał kiedyś Harry’ego. Chłopaka zdziwił ironiczny fakt, iż tak samotny, odziany na czarno Severus Snape wybierał miejsce o tak niesubtelnej nazwie*. Ale kto wie, być może powiedzenie „przeciwieństwa się przyciągają” w tym przypadku okazało się prawdziwe.

***

Następnego wieczoru, Harry siedział przy stoliku w barze i nerwowo spoglądał na zegarek. Nie wiedział, że zza ściany przygląda mu się Severus, zbyt dobrze wyćwiczony w szpiegowaniu, by potrzebować do tego peleryny niewidki czy zaklęcia. Mężczyzna uśmiechnął się zadowolony. Harry Potter pokonał smoka, więcej niż raz stawiał czoła Czarnemu Panu, a nadal się denerwował. Mistrz Eliksirów udał się do męskiej toalety i zamknął drzwi od kabiny. Wyciągnął fiolkę zawierającą eliksir Wielosokowy i wrzucił do niego włos. Zdobył go wcześniej od pewnego przystojniaka przy barze, za pomocą zaklęcia Przywołującego. Młodzieniec pacnął się w głowę i machnął dłonią w powietrzu, obwiniając jakiegoś nieistniejącego insekta o niewielkie ukłucie, jakie poczuł. Severus doskonale wiedział, że ów młodzieniec wyjdzie o ósmej trzydzieści do pracy w pobliskim kinie — informacje te zdobył jako stały bywalec tego baru. Dlatego nie istniało ryzyko, że po tym, jak wypije eliksir pojawi się jego bliźniak. Była to z resztą bardzo mała dawka, która miała starczyć na jakieś trzynaście minut.
Powód tej wyszukanej maskarady był bardzo prosty, chociaż z całą pewnością podstępny. Snape czuł się zobligowany do przetestowania lojalności i wierności Harry’ego, gdy nie było go w pobliżu. Wypił więc eliksir Wielosokowy i odczekał, aż się przemieni. Następnie, magicznie zmienił ubranie, by dopasować je do swego nowego ciała i wyszedł z toalety. Podszedł do stolika, przy którym siedział Potter.
— Hej — zagadnął swobodnie, ale Gryfon obdarzył go raczej nieufnym spojrzeniem.
— Cześć — odpowiedział.
— Co taki śliczny chłopiec robi w tym barze? — zapytał Severus. Mimo przebrania, jego głos brzmiał nadal jedwabiście, chociaż nie był już tak przesiąknięty drwiną czy sarkazmem.
— Czekam na mojego męża — stwierdził dosadnie Harry.
— Męża? — zapytał Snape z perfekcyjnie udawanym zdziwieniem.
— Wzięliśmy ślub w Kanadzie — odpowiedział młodszy czarodziej, popijając swojego drinka.
— Och, jak romantycznie! Prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia! — zauważył Severus. Jednak Potter okazał się być równie dobrym aktorem, kiedy odpowiedział:
— Zdecydowanie. Od samego początku iskrzyło między nami.
Najwidoczniej chłopak starał się jak mógł, by w grzeczny sposób pozbyć się towarzystwa. Severus zamilkł na chwilę, doceniając podwójne znaczenie wypowiedzianego przez małżonka zdania. Wiedział doskonale, że miał na myśli ich pierwszą lekcję eliksirów i wzajemną wrogość, jaka się wtedy nawiązała.
— Mam wrażenie, że już cię kiedyś tutaj widziałem. Wydaje mi się, że siedziałeś wtedy z takim chudym, ponurym facetem. Założę się, że to nie tego sztywniaka poślubiłeś — powiedział w końcu, czując gniew, że musiał tak obraźliwie wyrazić się o sobie samym. Ale w końcu nie miał o sobie zbyt wysokiego mniemania. Nagle, zdał sobie sprawę, że patrzy w rozwścieczone zielone oczy. Harry gwałtownie odsunął swoje krzesło od stolika.
— Tak się składa, że ten ponury sztywniak jest moim mężem, dupku — syknął chłopak groźnie niczym sam Voldemort. Snape udał kompletne zawstydzenie i upokorzenie.
— Ech… rozumiem — wymamrotał. — No cóż… Och… to cześć. — Uciekł czym prędzej, by na zewnątrz, za rogiem baru odzyskać swoją postać. Dokładnie o dziewiątej wrócił do Harry’ego, trzymając w ręku drinka. — Widzę, że jesteś punktualny — stwierdził, stawiając alkohol na stoliku.
— Jestem od piętnastu minut, jak mi kazałeś — odpowiedział cierpko chłopak. W dalszym ciągu był poirytowany.
— Czy coś się stało? — zapytał przebiegle Snape.
— Tak — wymamrotał Potter, pocierając nerwowo swoją szklanką o blat stołu. — Jakiś idiota próbował mnie poderwać i nie zrozumiał aluzji, że mam już męża.
— No cóż, najwidoczniej dla niego małżeństwo nie stanowi problemu. Nie tak jak dla ciebie, z twoim romantycznym podejściem do wierności.
Harry się zarumienił.
— Po prostu lubię myśleć, że jestem odpowiedzialny. Już chyba o tym rozmawialiśmy. W tym samym barze.
Zapadła niezręczna cisza.
— McGonagall i Moody mówią, że nieźle radzisz sobie na zajęciach. Shacklebolt jest z ciebie również bardzo zadowolony.
— To dobrzy nauczyciele — zauważył Harry. Severus zaśmiał się lekko.
— W przeciwieństwie do mnie — wymamrotał. Jego małżonek nie dał się sprowokować.
— Nie zadajesz sobie trudu, by uczniowie cię polubili, Severusie — odpowiedział szczerze. — Czy mogę cię zapytać dlaczego?
Snape wzdrygnął się.
— Muszę jakoś zarabiać na życie, Potter. Czy uważasz, że ktoś inny zatrudniłby mnie, biorąc pod uwagę moją przeszłość? — Czy wygląd, dodał w duchu. Mistrz Eliksirów zauważył, że Harry’emu przygląda się jakiś mężczyzna. — Chciałbyś ze mną zatańczyć — zapytał nagle. Gryfon spojrzał na niego zdziwiony. Po chwili łagodnie skinął głową i wstał. Z Severusem u boku, podszedł do niedużego parkietu z kącie sali.
— Ja… och, nie bardzo wiem, jak się tańczy — przyznał.
— To było widać na balu — skomentował kwaśno Snape. Sam doskonale wiedział, że taniec był dobrym wstępem do bardziej intymnego zbliżenia. Grano właśnie jakąś wolną piosenkę. Ujął dłoń Harry’ego w swoją, wyczuwając pod palcami jego obrączkę. Spojrzał w zielone oczy schowane za szkłami okularów. Kilka osób obserwowało ich z zaciekawieniem. Wyglądali na bardzo niezwykłą parę: wysoki, starszy mężczyzna i jego niższy, młody partner, wpatrujący się w siebie nawzajem.
— To były moje palce, Potter — mruknął Severus.
— Przepraszam — wyszeptał przerażony Gryfon.
— Mógłbyś przestać szczypać moją dłoń jak jakiś nawiedzony krab? — zapytał Snape.
— Czy ty zawsze tyle narzekasz podczas tańca? — powiedział oschle Harry, rozluźniając uchwyt na dłoni małżonka.
— Zazwyczaj nie tańczę z taką katastrofą na dwóch nogach — odpowiedział czarodziej.
— To po co mnie poprosiłeś? A właściwie, po co w ogóle mnie tu dziś zaprosiłeś? — burknął chłopak. — Sprawy Zakonu?
— Nie.
— Więc, dlaczego?
Nagle, Ślizgon zmrużył oczy i chłopak poczuł, jak mężczyzna przyciska coś do jego żeber.
— Naprawdę sądziłeś, że tak łatwo wybaczę ci tę świerzbiącą bombę, Potter?
Harry czuł łaskoczące fale przepływające wzdłuż jego boków. Z każdą chwilą stawały się coraz silniejsze i wkrótce przerodziły się w dokuczliwe świerzbienie.
— Severusie, ty chyba nie…!
— Właśnie, że tak — odpowiedział, odsuwając się od młodzieńca, który z całych sił starał się nie drapać, co mu kompletnie nie wychodziło.
— Cholera! — wyszeptał, łapiąc się za boki. Nawet nie próbował spokojnie odejść — zbiegł z parkietu niczym błyskawica, kierując się ku toalecie. Snape uśmiechnął się zadowolony.
— Kłopoty żołądkowe — wyjaśnił jakiemuś mężczyźnie, który z zaciekawieniem przyglądał się ucieczce Harry’ego.
Tymczasem w kabinie, Potter wściekle drapał górną część ciała. W końcu, udało mu się wytoczyć z boksu i, zyskując pewność, że teren jest czysty, aportował się na obrzeża Hogwartu. Drapiąc się i potykając co chwila, dotarł do pani Pomfrey, która na widok kolejnej ofiary ataku świerzbu, pokiwała tylko głową i zaopatrzyła go w antidotum.

***

Kiedy Mistrz Eliksirów powrócił, wściekły chłopak już na niego czekał, postukując nogą ze zniecierpliwienia.
— Teraz już wiem, dlaczego mnie zaprosiłeś — warknął. Jednym ruchem różdżki poderwał leżący na sofie jasiek i uderzył nim męża w głowę.
— Co!? Jak śmiesz rzucać we mnie poduszkami?! Poczekaj tylko…
Wysłał pocisk z powrotem w kierunku Harry’ego za pomocą silnego, niewerbalnego zaklęcia. Uderzył go tak mocno w pierś, że chłopak się zachłysnął. Ale po chwili, przywołując całą swą moc, przelewitował pozostałe poduszki leżące na sofie. Wszystkie ruszyły w kierunku Snape’a, lecz ten odbił je zaklęciem Tarczy. Gryffon szybko odskoczył na bok, uchylając się od ciosu. Ponownie skierował jaśki w stronę małżonka. Rozpoczęła się zacięta walka, podczas której obie strony popisywały się równym uporem i zdolnościami, do czasu, gdy jedna z poduszek rozpadła się na środku pokoju, obsypując ich od stóp do głów białym pierzem. Mężczyźni stali naprzeciw siebie, ciężko oddychając. I wtedy, Harry uśmiechnął się.
— Pióra! Luna, pozując mi, będzie cudownie wyglądała cała w piórach! — wykrzyknął.
Severus przewrócił oczami, po czym uprzątnął bałagan i naprawił rozerwaną poduchę zgrabnym machnięciem różdżki.
— Mógłbym sobie wyobrazić pannę Lovegood pozującą ci jako kura — odpowiedział niezbyt grzecznie. Lecz pomimo tego, nie protestował, gdy Harry przyprowadził przyjaciółkę kilka dni później. Po raz kolejny Ginny zajęła się retuszem i makijażem. Dziewczyna wplotła delikatne, srebrne nitki w jasne włosy Krukonki i odziała ją w srebrzyste szaty. Luna została otoczona przez sztuczne pióra, gdy usiadła na rozłożonym na podłodze kocu. Przy pomocy niewielkiej ilości pudru, błyszczyku i jasnych cieni, Ginny umalowała twarz koleżanki niczym aerografem.
Severus obserwował wszystkie te czynności zza książki, siedząc na swojej ulubionej sofie. Jednak wyglądało na to, że bardziej interesuje się tym, co robił Harry niż pozowaniem jego koleżanki. Kiedy panna Weasley udała się na swój trening quidditcha, mężczyzna opuścił trzymany w ręku wolumin i otwarcie przyglądał się Lovegood i Potterowi. Gryfon był odwrócony do niego plecami, a dziewczyna siedziała przodem. Czarne oczy Snape’a uczepiły się Harry’ego, bacznie śledząc każdy ruch jego dłoni, która rysowała portret przy pomocy jasnej kredki, podziwiając krzywiznę pochylonej szyi i wędrując po niesfornych włosach. Oczy czarodzieja zakreślały linie na ciele chłopaka, w taki sam sposób, jak ten szkicował zarys postaci na papierze. Gdy skończyli swą sesję, Mistrz Eliksirów wstał, skinął uprzejmie głową i wyszedł.
— Profesor Snape bardzo się tobą interesuje — zauważyła Luna z właściwą jej bezpośredniością. Harry spojrzał na nią ogromnie zdziwiony.
— Ech… doprawdy? — zapytał głupkowato. Czuł, że dziewczyna doskonale wiedziała, iż sprawy pomiędzy nim a Severusem były nadal skomplikowane, nawet po kilku miesiącach małżeństwa.
— Och, tak. Nie mógł oderwać od ciebie oczu, kiedy mnie malowałeś. Nawet się uśmiechał co jakiś czas. To takie słodkie, nieprawdaż?


* gaudy — jaskrawy, krzykliwy

Rozdział 19

Pozostały zaledwie dwa tygodnie do świąt. Harry spędzał ten czas, wychodząc w weekendy z przyjaciółmi do Hogsmeade, a w tygodniu odwiedzając ich w wieży Gryffindoru. Bawił się też na śniegu, latał na miotle, uczył i trenował do lekcji, oraz szkicował, rozmyślając o tym, co powiedziała mu Luna o jego mężu. Dziewczyna była o wiele bardziej spostrzegawcza, niż sugerował jej rozmarzony wygląd i sposób bycia. Mimo tego, uwaga przyjaciółki o Severusie obserwującym go i uśmiechającym się przy tym od czasu do czasu, była dla niego wielkim zaskoczeniem. Nastolatek jeszcze nigdy nie widział Mistrza Eliksirów uśmiechającego się bez krzty sarkazmu czy kpiny. Co skłoniło go do szczerego uśmiechu, gdy on szkicował? Chłopak nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Dyskretnie obserwował Snape’a, zachowując ostrożność na wypadek, gdyby małżonek przyłapał go na gapieniu się.

Również Severus starał się, by Harry nie zauważył wpatrujących się w niego czarnych oczu. Starszy czarodziej przyglądał się badawczo młodszemu zza gęstych oparów eliksirów, wyłapując takie szczegóły jak niesforny kosmyk czarnych włosów opadający na twarz, delikatna zmarszczka pojawiająca się pomiędzy brwiami w chwili, gdy koncentrował się nad czymś w czasie pracy, język przemykający pomiędzy wargami, by je zwilżyć czy zdumiewającą zieleń oczu, gdy podnosił na niego wzrok. Na co dzień Potter nosił i pracował w swoich ulubionych dżinsach i koszulce. Szaty całkiem nieźle na nim leżały, lecz mężczyzna zdecydowanie wolał oglądać go w mugolskim odzieniu. Przyłapywał się na rzucaniu okiem na jego sylwetkę. Co za szczęściarz z tego bachora, myślał cynicznie, obdarzony takim wyglądem, a poślubiony wychudzonemu, krzywonosemu, nieopanowanemu sztywniakowi, na dodatek prześladowany przez perwersyjnego, psychopatycznego czarnoksiężnika.

Od rozpoczęcia semestru, Severus był dwukrotnie wzywany przez Voldemorta. Czarny Pan karmił się jego fałszywymi wspomnieniami, w których poddawał Złotego Chłopca praniu mózgu, powoli zmieniając go w swojego niewolnika.
— Widzę, że nadal jest dość krnąbrny, Severusie — wysyczał krytycznie.
— To tylko potęguje moją przyjemność, mój Panie — wyjaśnił uprzejmie opiekun Slytherinu. Słysząc to, Voldemort wybuchnął szyderczym śmiechem.
— Ach, jesteś niesłychanie twórczy, mój drogi!
— Był na tyle zadowolony, że zwolnił swojego sługę wcześniej z zebrania, a przy drugim oszczędził mu również torturującego zaklęcia Cruciatus.
Po powrocie do Hogwartu, Snape zbywał pytania Harry’ego irytująco krótkimi i sarkastycznymi odpowiedziami, nie rozumiejąc, dlaczego Potter miałby martwić się o jego samopoczucie („Dobrze się czujesz?”, „Mam nadzieję, że nie zrobił ci krzywdy!”, „Wyglądasz na zmęczonego.”).

Tego wieczoru, gdy Severus po raz trzeci został wezwany przed oblicze Voldemorta, padał śnieg. Harry, nadal zdeterminowany, żeby w ten czy inny sposób uczynić ich stosunki bardziej przyjaznymi, obmyślał właśnie, co powinien kupić swojemu małżonkowi na święta, gdy ten przemaszerował przez ich komnaty odziany w szatę wyjściową, ściskając w dłoni maskę śmierciożercy.
— Wzywa cię — powiedział Gryfon, podbiegając do Mistrza Eliksirów. Ten skrzywił ty...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin