LĘKI PORANNE
Dramat w dwóch osłonach
I
Scena wyobraża wnętrze dużego pokoju-pracowni. Jest to prywatna klinika lalek. W obszernej przestrzeni zgromadzono sprzęty z różnych epok: stolik, krzesła fotel bujany lustro poprzednim zawodem właściciela tego mieszkania Teraz w mieszkaniu – pracowni dominują lalki bez oczu, górnych i dolnych kończyn. Centralne miejsce zajmuje łóżko,
MED.
Teraz wyciągnij ręce, wyprostuj dłonie i staraj się trzymać je nieruchomo w powietrzu.
Alf siedzi zesztywniały, palcami obejmuje jabłka kolan. Drżą mu ramiona, jakby szlochał.
Co jest? Nie słyszysz, co powiedziałem? Wyciągnij ręce przed siebie. Widziałeś kiedyś lunatyków? No, na obrazkach. W gazetach.
ALF
Bo ja wiem? To było dawno.
Nie rób z siebie idioty. Po prostu się boisz.
Źle mnie traktujesz, Med, krzyczysz.
Patrzcie go: pieszczoszek. Podnośże wreszcie te swoje kończyny.
Alf nieporuszony.
Jak nie będziesz grzeczny, walnę cię znowu w kolano.
Mam łupnąć?
Alf cofa się rozpaczliwie wraz z krzesłem.
W porządku. Nabrałeś rozumu.
Alf powoli podnosi ramiona, z nadludzkim wysiłkiem stara się opanować drżenie dłoni. Jest to mozół zgoła daremny. Przez chwilę obaj mężczyźni przypatrują się dygocącym rękom, potem Alf opuszcza je bezradnie.
Niedobrze z tobą, Alf.
Gdzie ją chowasz?
Kogo?
MED. ze wzruszeniem ramion
Myślisz, że nie znajdę?
Rozgląda się po pokoju, idzie w stronę łóżka, pochyla się. Z czeluści pod łóżkiem wyciąga napoczęty litr denaturatu.
Jeszcze żaden z waszej ferajny nie wymyślił innego schowka. Klucz od mieszkania chowa się pod wycieraczką, pieniądze między bielizną albo w książkach a to
unosi butelkę
koło łóżeczka. Łatwo sięgnąć...
ALF błagalnie
Zostaw, Med. Mówiłem ci, że denaturat potrzebny do roboty przy lalkach.
MED. przygląda się ponuro bezokim lalkom rozpiętym na ścianach
W takim razie wyrzuć je.
Idzie w stronę zlewu, po drodze wysupłując korek uwity z kawałka gazety.
ALF z rozpaczą
Nie rób mi tego, Med.!
Med. wlewa denaturat do zlewu, zostawia jednak sporą porcję, którą napełnia szklankę od mycia zębów. Stawia naczynie na stole przed zdrętwiałym Alfem.
Widzisz, jaki jestem równy? Powinieneś mi zafundować buźkę, Alf. No co? Kochasz swojego Medusia?
ALF głucho
Gestapo!
Dobra. Zaraz mnie będziesz kochał. Rzucisz mi się na szyję, obcmokasz, obślinisz...
naśladuje
„Kocham cię, Meduchna. Daj karpia, Meduchna.”
Fajnie. Przestań się droczyć, głuptasku. Żłopaj!
Alf waha się, wpatrzony w szklankę z alkoholem.
No nie wstydź sięALF wychyla szklankę jednym haustem, obciera usta wierzchem dłoni, patrzy z nienawiścią na Meda.
Ale ty też umrzesz, Med.!
Daję słowo honoru.
I zgnijesz!
Jeżeli sobie życzysz...
I zeżrą cię robaki. Razem z tymi twoimi mankietami u świeżo wyprasowanej koszuli.
MED.Co do robaków, Alf, to przesadzasz. Nie we wszystkich glebach występują. A ja jeszcze nie wiem, na jakich glebach wykorkuję.
ALFA może już teraz jesteś śmiertelnie chory? Lekarze zazwyczaj zapominają o sobie. Podobnie te wymoczki z różnych towarzystw abstynenckich.
wybucha śmiechem
Tu, przez ulicę, mieszkał taki Kalinowski. Abstynent i kanalia. Do towarzystw należał, chyba nawet do Ligi Kobiet. Ale to wszystko – małe piwo! Najgorsze, że ten szubrawiec z własnej, nieprzymuszonej inicjatywy pisywał donosiki. Na kogo? A na kogo teraz się pisuje takie świństwa? Może na kler? A może na przedszkolanki?...
MEDRozumiem. Na ciebie też napisał.
I nie przeżył. Nie dalej jak przedwczoraj wyciągnął kopyta.
znowu parska śmiechem
A wiesz, co go zmogło?...
odczekuje pauzę
Marskość wątroby i nieżyt nerek!
pokazuje na zaciśniętej dłoni
Wątróbkę miał taką, o taką jak piąstka. I bielutką jak beza...
MED. przygląda się zaciśniętej pięści Alfa
Klawo to opowiedziałeś, Alf. Rozluźnij ręce.
ALF zaskoczony, wciąż z uniesioną pięścią
O co chodzi?...
MED. krzyczy z wściekłością
Rozluźnij palce, łobuzie!
Widzisz?
ALF przygląda się w skupieniu własnej ręce
W porządku. Nie drżą.
Teraz nie drżą. Naoliwione. Ale na jak długo?
Alf w milczeniu opuszcza rękę
Strach. Za godzinę... – co ja mówię? – za pół godziny rozpocznie się nowy strach.
brutalnie osadza Alfa naprzeciw siebie, tak jak na początku aktu
Pomówmy o lękach, stary. Masz je codziennie?
ALF ostrożnie
Żartujesz. Czego się mam bać?... nie jestem bogaty, ani nikomu nie wlazłem w drogę...
To się zdarza rano, prawda? Właściwie jeszcze się nie obudziłeś, jeszcze biegasz po tych swoich snach, jak Żyd po pustym sklepie... tak, dobrze mówię... snów już nie ma, chcesz je pochwycić, przywołać na powrót, a tu tylko piasek. Ohydny piasek w czaszce, pod powiekami, w całym cielsku. No, nie jest tak?...
Niezupełnie...
Dobra, Alf. Nie będziemy tacy drobiazgowi. W każdym bądź razie boisz się. Przede wszystkim przebudzenia. Potem tego, że w ogóle j e s z c z e jesteś. Jest ciebie za dużo: o nos, brzuch, genitalia, stopy. Wszystko to razem – ta zmaltretowana sterta mięsa – obdarza cię grozą...
Nie galopuj, Med. Nie mam czkawki, a ty naprawdę chcesz mnie przestraszyć.
Te, nie zaglądaj mi w bety!... Nie lubię.
MED. jakby nie słyszał
Prześcieradło i poduszka czarne. A przecież jesteś czyścioszek.
ALF groźnie
Odejdź od moich betów!...
MED. groźnie
To od potu, stary. Od d z i s i e j s z e g o potu. Odcisnąłeś się na tych betach tak dokładnie jak Chrystus na całunie.
wraca na swój stołek, patrzy na Alfa przejmująco
Tylko wy i konający tak się pocicie. Nie mogę pojąć... skąd, u diabła, tyle w was samoudręczenia? Co to jest, Alf? Zgodzić się na umieranie każdego dnia, każdego poranku...
Ty też umrzesz.
Ale ja tylko raz. A ty codziennie.
ALF ze zmęczeniem
Moja sprawa. Med., jestem zmęczony.
Co? Już wyparowało?
Nie, jeszcze siedzi... Ty mnie zmęczyłeś.
Trudno. Nie przyszedłem tutaj, aby się z tobą cackać. A teraz uważaj: musisz powiedzieć mi prawdę! Jeśli skłamiesz, domyślę się tego. Zawsze bardzo kiepsko kłamałeś.
Wiem. Tobie to szło lepiej. Dlatego teraz jesteś moim lekarzem.
MED. po raz pierwszy dotknięty
Zamknij się, moczymordo, jeśli chcesz zełgać, koniec z nami. Już więcej tu nie przyjdę.
To chyba zełgam.
Nie błaznuj! Wiesz, że wtedy przyjdą inni. Tacy bardziej krzepcy w barach...
Nie mają prawa. Jestem spokojny i zrównoważony.
MED.Te czasy się skończyły, mój chłopcze. Dzisiaj już nie potrzeba rozrabiać...
ALF gorzko
Oczywiście. Skrzyknie się kilku sąsiadów, sporządzą raporcik, i hajda do domciu bez klamek. Święta racja, Med. Ludzie teraz bardzo troskają się o innych. Co to za dobroczynna epoka!
Zostaw ludzi w spokoju. Kto inny cię dręczy...
Kto?
Właśnie. Kto? O to chciałem zapytać. Masz przyjaciela?
Przyjaciela? Kiedyś liczyłem na ciebie...
To ładnie z twojej strony. Dziękuję, stary. Naprawdę dziękuję.
Unosi się lekko na stołku i nagle bije Alfa na odlew w twarz. Alf zasłania wierzchem dłoni rozciętą wargę.
Więc słyszałeś już o Darku?
ALF ocierając usta, pospiesznie
Podobno zobaczył pająka. Tylko tyle. Zobaczył pająka.
A ja ci opowiem dokładnie. Darek wracał z „Bristolca”. Nie było nawet tak późno, i Darek trzymał się jeszcze w zawiasach.
ALF z uznaniem
On ma głowę.
Ma. Więc był w całkiem znośnej formie. Kto wie, czy nie myślał sobie, że właśnie od tego dnia przestanie pić. Oczywiście pomalutku, stopniowo, żeby mu serce nie wysiadło.
Nie można przestać zbyt nagle, Med...
Jasne. Pamiętasz klatkę schodową u Darka?
Pamiętam. Stare budownictwo. Stromo i ciasno... Kiedyś zjechałem tam na tyłku.
Więc Darek drapie się po tych koślawych schodach, może podśpiewuje, podzwania kluczami... I nagle: co za cholera? Smród! Obrzydliwy, ciepły smród!...
Dawno powinni rozwalić tę ruderę. Tam jest grzyb.
MED.Gówno prawda. Darek obejrzał się i zobaczył. Na półpiętrze, odcinając całą drogę w dół, gramolił się olbrzymi śmierdzący pająk. Był duży jak wieprz, albo jeszcze większy.
ALF ze zgrozą
Wymyśliłeś to, Med. Chcesz mnie postraszyć? Przez cały czas chcesz mnie postraszyć!...
Nie. Takie rzeczy nie dają się wymyślić. A może to ja wymyśliłem legiony cynowych żołnierzyków, które co pewien czas wkraczają do separatki pijaczka z Bielska, wpełzają na kołdrę i małymi bagnecikami wykłuwają mu oczy?... To ja jestem ten p o e t a, co?
Jak nie przestaniesz, puszczę pawia! Ostrzegam.
Rozumiem.
ALF cicho
Czy ten pająk wraca do Darka?
Med. milczy
I za każdym razem tak śmierdzi?
Med. jw.
Co wtedy robi Darek?
MED. wrzeszczy
Trudno na to patrzeć... No więc jak? Masz swojego przyjaciela?
ALF w rozterce
Nie widziałem żadnego pająka. Przysięgam na grób mojej matki.
MED. rozgląda się po ścianach
Niekoniecznie trzeba widzieć. Najpierw dzieje się coś ze słuchem. Na przykład lalki. Nigdy nic do ciebie nie mówiły?
Są grzeczne.
Ale są chore. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nagle zaczęły się skarżyć.
ALF z uporem
Są bardzo grzeczne.
Dobra. Zostawmy je w spokoju. A więc co to jest? Zwierzę? Człowiek? Może trup?
Wiem, że zaraz się pogniewasz i mnie opuścisz. Nawet gdybym uklęknął?
Nawet.
ALF rozpaczliwie
Nawet gdybym całował cię po rękach?
Med., nie wolno ci mnie zostawić. Przecież trochę mnie kochasz?
Fuj. Skamlesz jak pederastyczna ciota.
A co mi tam zależy! Jeżeli już nigdy nie wrócisz, skończę z sobą. Tak, skończę z sobą na pewno!
MED. powoli zgarnia swoje przybory ze stolika, zamyka walizeczkę
No i bardzo dobrze. Masz wszystko pod rękom.
spogląda w głąb sceny
Brzytwa.
Choćby i brzytwa. ...
staszekka