HP i Źródło Mocy [Z].doc

(1424 KB) Pobierz

Selen - HP i Źródło Mocy

 

 

 

1. ZERWANE WIĘZI

Na Privet Drive 4 panował spokój i półmrok. Wysoko na niebie pojawił się już się księżyc, leniwie oświetlając wąskie uliczki, którymi od czasu do czasu ktoś szedł. Świecił wyjątkowo jasno, tylko czasami przesłaniały go ciemne chmury. Pomimo, że była to już połowa lipca odczuwało się przejmujący chłód. W powietrzu czuło się nieprzyjemny niepokój, a przestrzeń zdawała się być przesiąknięta magią. Nawet mugole czuli zaniepokojenie, choć nie wiedzieli dlaczego. Tak, można stwierdzić, że dwa obce sobie światy niebezpiecznie zaczęły się przenikać, zbyt wiele dziwnych wypadków się ostatnio wydarzyło. Ludzie znikali w dziwnych okolicznościach, zwierzęta zaczęły się dziwnie zachowywać. Poza tym, całe bezpieczeństwo ochrony antymugolskiej przestało działać, a czarodzieje nie przestrzegali środków bezpieczeństwa. Wszystko zaczynało wymykać się spod kontroli. Mimo to, noc wydawała się spokojna i jakby uwolniła wszystkich od problemów i pytań, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć. Ale czy na pewno?
Jednym z tych, którzy wiedzieli co się dzieje, był piętnastoletni letni chłopiec o zielonych oczach, rozmierzwionych czarnych włosach i z blizną na czole - Harry Potter. Aż za dobrze sobie zdawał sprawę, jakie niebezpieczeństwo wisi nad tymi dwoma światami. Ta wiedza go przytłaczała i nie dawała spokoju. Ile by oddał, aby choć przez chwilę „nie wiedzieć”. Być nieświadomym tych wszystkich przerażających rzeczy, które może właśnie w tym momencie się rozgrywają.
Ale to niemożliwe przecież jest Harrym, Harrym Potterem. Chłopcem, który przeżył i doprowadził Lorda Voldemorta do upadku. A teraz, pomimo że pokonał go już tyle razy, on znowu wrócił, i tym razem silniejszy niż poprzednio. Harry bardzo dobrze pamiętał wydarzenia z tamtego roku szkolnego. Zdawał sobie sprawę, że nigdy ich nie zapomni. Były dla niego zbyt bolesne. Stracił wtedy Syriusza, swojego ojca chrzestnego, dowiedział się o tej przeklętej przepowiedni, a co gorsze czuł ogromną złość i żal na dyrektora, że zataił przed nim te wszystkie informacje. Gdyby wiedział, gdyby dyrektor mu zaufał, to może wiele rzeczy by się nie wydarzyło. Może wcale nie byłoby go w Departamencie Tajemnic i Syriusz by żył. Nawet teraz, gdy minęło już trochę czasu od śmierci Syriusza, nie może się z tym pogodzić, zbyt wiele stracił, zbyt wiele widział cierpienia, aby tak po prostu zapomnieć. Wzbierała w nim złość i nienawiść do Voldemorta, który odebrał mu wszystko. Dlatego przez ostatnie dwa tygodnie starał się pozbyć tej nienawiści z serca. Dobrze wiedział, że ona niszczy jak jad od wewnątrz, zabija powoli uczucia, a on nie chciał się stać taki jak Voldemort!
Muszę być silny, opanowany, zdecydowany, nie mogę popełnić błędu... Powtarzał sobie w duchu. Nie chcę więcej tracić swoich bliskich i przyjaciół! Nie chcę!
Ale to wcale nie było takie łatwe, złość i rozpacz wzbierała w nim z każdym dniem. Czuł jak się pomału wypala i że pragnie zakończyć tą bezsensowną walkę. Kotłowały się w nim te myśli i uczucia, był smutny i przygnębiony, nawet Dursleyowie zwrócili uwagę na jego nastrój, a na zaczepki Dudleya, swojego kuzyna, Harry nie reagował, ignorował go zupełnie, co doprowadzało chłopaka do szału.
Teraz Harry leżał w swoim pokoju i był wściekły, i to nie na Voldemorta, ale na swojego kuzyna i swoją „kochaną rodzinkę”. Leżał na łóżku wygodnie wyciągnięty i wpatrywał się w sufit przywołując wspomnienia dzisiejszego popołudnia...

***

W jednej chwili Harry wyciągnął różdżkę i przyłożył ją do pleców kuzyna
- Dotkniesz go, a rzucę na ciebie Cruciatus. To baaardzo bolesne zaklęcie, możesz mi wierzyć na słowo – wyszeptał cicho do ucha przerażonemu i trzęsącemu się teraz nie na żarty chłopakowi.
Harry doskonale wiedział, że nawet jeśli by chciał, to nie potrafił by rzucić tego zaklęcia, bo już raz próbował to zrobić. No, ale Dudley tego nie wiedział, no i panicznie się bał się magii.
- N-nie odważysz się. Powiem wszystko w domu! – Ostatnie zdanie prawie wykrzyczał.
Uśmiech Harry’ego się poszerzył i szepnął jeszcze bardziej jadowicie niż przedtem.
- Jesteś tego taki pewny?
Dudley jednak nie czekał, aby się przekonać czy ma rację czy nie, tylko puścił się pędem w stronę domu. Harry tylko westchnął i szybko schował różdżkę do kieszeni spodni, aby leżący pod murem chłopak jej nie zauważył. Podszedł do niego i pomógł mu wstać w duchu przeklinając, że jest spokrewniony z takim idiotą i sadystą męczącym słabszych dla zabawy. Choć od czasu pamiętnego ataku Dementorów rok temu, musiał przyznać, że jego kuzyn stał się bardziej spokojny i przygaszony. Choć nadal nie był w stanie wyciągnąć od Dudleya jakie wspomnienia wzbudziły w nim Dementorzy.
- Nic ci nie jest? - powiedział gdy Mark już pewnie stał na nogach.
- W porządku. Dzięki za pomoc, Harry – odpowiedział chłopak i zanim Harry zdążył cokolwiek powiedzieć Mark puścił się biegiem i znikł mu z oczu za rogiem parku.

***

Harry, no właśnie „HARRY”, skąd ten chłopak wie jak ma na imię? Przecież Dudley by się nie przyznał, że ma kuzyna. Zwłaszcza kuzyna dziwoląga, który jest w dodatku czarodziejem. Naprawdę dziwne, i ten chłopak; wyglądało jakby go doskonale znał. No i ta awantura, która później wybuchła, gdy wrócił do domu. Ciotka i wujek tak się wściekli, że było mu już wszystko jedno i wygarnął im to, co dusił przez ostatnie lata w sobie. Ciotka w napadzie furii uderzyła go pierwszy raz w życiu, wcześniej nigdy się nie odważyła podnieść na niego ręki. Zapanowało nieprzyjemne milczenie. Odwrócił się od niej i pobiegł na górę. Teraz leżał w swoim pokoju zły i jeszcze bardziej samotny niż wcześniej. Widział jak cała rodzina wsiada do samochodu i gdzieś jedzie, ale nie obchodziło go to. Był nawet zadowolony, że będzie miał chwilę spokoju i cały dom dla siebie. Wtulił się w miękką i ciepłą poduszkę i po prostu zasnął.
Obudził go dopiero brzęk tłuczonego szkła. Zerwał się na nogi i w pierwszym odruchu chwycił za różdżkę, zerknął na zegarek, który stał na nocnym stoliku, była dwudziesta trzecia piętnaście.
Czyżby Dursleyowie już wrócili? Przemknęło mu przez myśl.
Nie zastanawiając się dłużej zszedł cicho po schodach nie świecąc światła, tak na wszelki wypadek, i w pierwszym momencie sparaliżowało go. Przez drzwi weszło pięć postaci w długich, czarnych szatach i w maskach. Śmierciożercy ...
Wstrzymał oddech i poczuł, że serce zaczyna walić mu jak oszalałe. Ale co oni tu robią? Jak się tu dostali? Przecież zaklęcia ochronne ... zamarł ...
- DRĘTWOTA! - krzyknął gdy zorientował się, że jedna z zamaskowanych postaci odwróciła się w jego stronę i go zauważyła. Błysk czerwonego zaklęcia pognał w jej stronę oświetlając pomieszczenie i uderzając w nią celnie. Padła bezwładnie na ziemię. W tym momencie posypały się zaklęcia rzucane na prawo i lewo. Błyski w ciemnościach, krzyki, odgłosy tłuczonego szkła i przewracanych mebli wypełniły cały dom.
AVADA KEDAVRA! – Pognało zielone światło w stronę Harry’ego ale on odskoczył, unikając śmiertelnego zaklęcia. Jednak w ciemnościach noga ześlizgnęła mu się ze stopnia i z wielkim hukiem zjechał po schodach, uderzając ramieniem w barierkę.
- KRETYNIE! Mamy go doprowadzić żywcem! Chcesz, aby Czarny...
- EXPELLIARMUS! - Zamaskowana postać już nie dokończyła, bo zaklęcie Harry’ego uderzyło w nią z taką siłą, że uderzyła o regał z książkami tracąc przytomność.
Harry chciał się przemknąć do kuchni, ale ktoś włączył światło i dopadło go tym razem celnie rzucone zaklęcie. Padł na ziemię wijąc się z bólu. Jak dobrze znał ten urok. To był Cruciatus.
- No, panie Potter. Dość tej zabawy. Czarny Pan będzie zadowolony.
- Nie zamierzam... zadowalać... tego mordercy... – wysyczał przez zaciśnięte z bólu zęby.
- MILCZ! CRUCIO! – zaklęcie rzucone przez trzech Śmierciożerców naraz, wypełniło ciało chłopaka z taką mocą, że jego krzyk wypełnił cały pokój. Ten ból był nie do zniesienia, tracił ostrość widzenia i zaczynał zapadać się w ciemność.
- To cię powinno nauczyć trochę szacunku – wysyczał z uśmiechem jeden z jego oprawców, patrząc jak chłopak zwija się z bólu pod wpływem zaklęcia.
- DRĘTWOTA!
Czerwone światło uderzyło w jednego ze Śmierciożerców, który runął na ziemie zanim zdążył się odwrócić i zobaczyć kto w niego wycelował. Pozostali w szoku przerwali zaklęcie. Harry odczuł ulgę i spojrzał zamglonym wzrokiem w stronę, z której zostało rzucone zaklęcie. W drzwiach stał Snape z wyciągniętą różdżką. Był wściekły, a jego oczy zrobiły się jeszcze czarniejsze i puste niż zazwyczaj.
- AVADA KEDAVRA! – wrzasnął jeden ze Śmierciożerców, ale zaklęcie uderzyło w ścianę, bo Snape, niczym zwinny kot zdążył się przed nim uchylić.
- DRĘTWOTA!
W następnej chwili napastnik upadł na ziemię ogłuszony przez Harry’ego, który jakby dopiero teraz otrząsnął się z szoku, widząc swojego nauczyciela eliksirów. Trzeci Śmierciożęrca nie miał już szans z dwoma czarodziejami, nawet nie zdążył się deportować. Dołączył unieszkodliwiony przez Snape’a do swoich pozostałych towarzyszy.
- Potter! Jesteś cały? – zapytał swoim chłodnym i pozbawionym uczuć głosem.
Chłopak nie odpowiedział. Zachwiał się na nogach i zemdlał, osuwając się na ziemię. Gdy się ocknął, leżał na kanapie cały obolały, zakrwawiony i wyczerpany. Dopiero po kilku minutach dotarło do niego, co się wydarzyło. Oberwał czterema Crucio i kilkoma nieznanymi mu zaklęciami. Otworzył szerzej oczy i rozejrzał się po pokoju a to co zobaczył, wprawiło go w stan lekkiego szoku. Całe pomieszczenie było po prostu w ruinie. Rzucane zaklęcia wyrządziły w nim więcej szkód niż można było przypuszczać. Meble poprzewracane, wielki jadalny stół połamany, dywan w połowie spalony, nie mówiąc o ścianie, w której widniała dziura po zaklęciu zabijającym. Wszędzie był pył, kawałki tynku i odłamki potłuczonej ceramiki.
– Wujostwo mnie zabije - jęknął podnosząc się na łokciu by lepiej widzieć skutki po rzucanych zaklęciach, ale zaraz pożałował tego. Poczuł przeszywający ból w ramieniu. W tym momencie do pokoju wszedł Snape i grupka ludzi, którzy według Harry’ego byli aurorami i faktycznie nie mylił się co do nich. Podeszli do nieprzytomnych Śmierciożerców i zaczęli ich krępować zaklęciami antydeportacyjnymi i sprawdzać czy nie mają przy sobie jakiś podejrzanych przedmiotów, czy zapasowych różdżek.
Harry rozpoznał jednego z aurorów, był nim Kingsley, którego poznał w Ministerstwie w tamtym roku, gdy był na przesłuchaniu z powodu użycia czarów przez nieletniego. Kingsley był jednym z członków Zakonu Feniksa. No, ale co tu robił Snape? Harry zamyślił się chwilę. No tak, przecież pojawił się nagle, nie wiadomo skąd i unieszkodliwił pozostałych Śmierciożerców. Ale dlaczego, po co on tu przylazł, nie potrzebował jego pomocy, nie prosił o nią, a tym bardziej nie oczekiwał pomocy od niego! Wrednego Mistrza Eliksirów, którego szczerze nienawidził. Jego rozmyślania zostały nagle przerwane rozmową, która wywiązała się między Snape’em a Ministrem, który nagle wszedł do pokoju.
- Już ci mówiłem, Knot! Gdy wszedłem do domu oni już tu byli. Dwoje już było nieprzytomnych zapewne to robota Pottera. Ja rzuciłem Drętwotę na pozostałych dwóch, a Potter rzucił ją na trzeciego! – prawie krzyknął wypowiadając te słowa, a w głosie można było wyczuć zniecierpliwienie zmieszane z irytacją.
- To może jesteś w stanie wyjaśnić mi, w jaki sposób tu się dostali, skoro ten dom jest pod silnymi zaklęciami ochronnymi samego Dumbledore’a! A może to ty pomogłeś im tu się dostać? – W głosie ministra zabrzmiał triumf, gdy wypowiadał ostatnie zdanie.
- Co za bzdury! Nie pomogłem im. Nie mam z tym nic wspólnego. Już ci mówiłem. - Snape silił się na spokój, aby nie wybuchnąć i nie palnąć jakiegoś głupstwa pod adresem ministra.
W tym momencie miał ochotę go zabić, czuł się jak Śmierciożerca. Nawet przyszła mu myśl, że wyświadczyłby przysługę społeczeństwu czarodziei pozbywając się tego durnia i nieudacznika. Zastanawiał się jak ten idiota utrzymał się jeszcze na stanowisku Ministra Magii. Zwłaszcza po tym jak wszystkim próbował wmówić że to nieprawda, że Czarny Pan powrócił.
- Czy aby na pewno? Albus ci wierzy, ale ja...
- Wystarczy! Gdybym to ja ich tu sprowadził, to Potter byłby już martwy. – Mistrz Eliksirów wysyczał te słowa nachylając się nad ministrem, który z lekkim przerażeniem cofnął się o krok do tyłu, unikając zabójczego spojrzenia profesora. W końcu profesor był o wiele wyższy od Knota, sam jego wygląd i chłód bijący od jego postawy przerażał. W tym momencie Harry naprawdę dziękował w duchu, że to nie on wkurzył tego nietoperza. Nagle poczuł na sobie ten zimny, przenikliwy dobrze mu znany wzrok.
- Potter. Widzę, że już się ocknąłeś. - Mówiąc to Snape podszedł do chłopaka, wziął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko wyciągając z kieszeni kilka eliksirów. – Wypij to - powiedział sucho podając mu dwie małe buteleczki z płynem.
Harry nadal lekko się trzęsąc spojrzał niepewnie na niego i na wyciągnięte w dłoni buteleczki.
- To nie trucizna! – powiedział już z irytacją Snape jakby czytał w myślach Harry’ego. - Ten przeźroczysty jest na skutki po Cruciatus, a ten lekko błękitny jest przeciw bólowy. - Pij! - syknął wciskając dwie buteleczki do ręki chłopaka.
Harry zagryzł wargi i przytaknął. Nie zamierzał dać się wyprowadzić z równowagi i dać mu satysfakcji do wypowiedzenia kolejnych zgryźliwych uwag pod jego adresem. Wypił eliksiry pod zimnym spojrzeniem swojego nauczyciela, na twarzy którego zauważył jakże znajomy, znienawidzony, ironiczny uśmieszek. Przez małą chwilę nie był przekonany czy dobrze zrobił pijąc te eliksiry, ogarnęła go panika, ale wątpliwości go opuściły, gdy poczuł się odprężony i już nie tak obolały jak przedtem. Przestał drżeć, a w głębi duszy poczuł ogromną ulgę i ciepło rozchodzące się po całym ciele.
- A teraz idź się spakować Potter.
- Co?
- Sadzę, że wyraziłem się dość jasno.
- Ale...
- Natychmiast!
Harry zagryzł wargi i ruszył w stronę swojego pokoju na piętro, zostawiając w salonie Snape i Knota w o wiele bardziej napiętej atmosferze niż przed chwilą. Pakowanie nie zajęło mu wiele czasu. W końcu nie miał zbyt wiele rzeczy, a swoich przyborów szkolnych nie zdążył jeszcze rozpakować. Po głowie natomiast chodziły mu różne myśli na temat wydarzeń tego wieczora. Nawet domyślał się dlaczego Śmierciożercy dostali się do jego domu bez żadnego problemu. Dyrektor będzie wściekły jak się o tym dowie, jeśli Knot już go o tym nie poinformował. Czuł się nieswojo i jakoś tak czuł się winny, ale w głębi się cieszył, że odejdzie z tego domu. No, ale jakim cudem znalazł się tu Snape? Czyżby dyrektor go wysłał po niego? Za wiele pytań, zdecydowanie za wiele, czuł że głowa mu pęka. Westchnął i zamknął swoją walizkę, jeszcze raz spojrzał czy nic nie zapomniał i wyszedł z pokoju mając nadzieję, że już go nie zobaczy przynajmniej do końca roku.
Gdy zszedł na dół z walizką, miotłą i Hedwigą, swoją sową, zobaczył że w salonie już nie było Śmierciożerców. Zostali prawdopodobnie zabrani do Ministerstwa na przesłuchanie, a zrujnowany pokój pod wpływem czarów zaczynał wracać do poprzedniego stanu. Najwięcej problemów sprawiał podpalony dywan i ta okropna dziura w ścianie po zaklęciu. Z zamyślenia i z przyglądania się porządkom wyrwał go znajomy głos.
- Zanim wróci twoje wujostwo wszystko będzie na swoim miejscu. Knot im wszystko wyjaśni. Idziemy, Potter. Nie mam zamiaru stracić całego dnia.
Złość zawładnęła Harrym i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć poczuł, że Snape chwycił go za ramię i pociągnął w stronę drzwi.
- Jeszcze nie skończyłem, panie Snape! – Dobiegł ich głos ministra.
- Ale ja tak, Knot. I nie zamierzam się powtarzać, jeśli chcesz mnie przesłuchać, to wiesz gdzie możesz mnie znaleźć. - Snape...! Nie możesz...! - Profesor się nie odwrócił - Gdzie go zabierasz?
- Nie twój interes - warknął Snape, jego głos był typowo chłodny.
- Postępujesz wbrew zaleceniom Dumbledore’a! Jak on się o tym dowie…
- To już moje zmartwienie – wysyczał i zamknął za sobą drzwi zanim minister zdążył cokolwiek powiedzieć.

2. POWRÓT

Na zewnątrz powiało ciepłym wieczornym wiatrem. Niebo było zachmurzone tak, że jedynie uliczne latarnie oświetlały wąskie uliczki między szeregiem domów na ulicy Privet Drive.
- Czy możesz mi wyjaśnić, Potter, jak oni się tu dostali?
Zapadło głuche milczenie.
Harry nawet nie spojrzał na profesora tylko zawiesił wzrok na jakimś punkcie w oddali. Nie miał najmniejszego zamiaru rozmawiać z nim na ten temat, ani z nikim innym.
- Potter, patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię. - Snape zaczął tracić cierpliwość.
- Cholera! Czy ty zawsze musisz pakować się w kłopoty? – warknął mężczyzna chwytając chłopaka za ramię i odwracając go do siebie tak, że jego czarne oczy patrzyły prosto w zielone oczy chłopaka.
- Wcale się nie prosiłem o ich wizytę ani o pańską pomoc. - W Harrym zbierała złość, czuł przeszywający lodowaty wzrok profesora i miał wrażenie, że mężczyzna zaraz wybuchnie. - Po co pan tu przyszedł? Nienawidzi mnie pan i nie zamierzam panu dziękować! Nie potrzebuję litości! – Ostatnie zdanie wręcz wysyczał z taką złością i nienawiścią, że zamknął oczy czekając na cios, którego się spodziewał. Jednak ku jego zdziwieniu cios nie nadszedł. Zapadła cisza. Harry otworzył oczy. Snape uwolnił z uchwytu ramię chłopaka. Wyprostował się, odgarnął włosy z twarzy i spojrzał na Harry’ego przenikliwym, badawczym spojrzeniem.
- Daj te walizki, Potter - odezwał się w końcu.
Harry posłusznie położył swój bagaż przed profesorem trochę zszokowany jego reakcją, a raczej brakiem jakiejkolwiek reakcji. Mężczyzna wyciągną różdżkę, zakreślił nad bagażem znak i wyszeptał zaklęcie zmniejszające. Bagaż Harry’ego zaczynał się pomału zmniejszać, aż osiągnął wielkość pudełka od zapałek, które jego profesor następnie schował do kieszeni swojej peleryny. To samo zrobił z miotłą. Harry’emu została tylko klatka z sową. Snape machnął ręką i oślepiło ich jaskrawe światło zatrzymującego się przed nimi „Błędnego Rycerza”. Środka transportu dla zagubionych w świecie mugoli czarodziejów i czarownic. Harry już nim jechał na trzecim roku i nie zaliczał tego środka transportu do szczególnie przyjemnych form podróżowania.
- Dobry wieczór jestem Stan Shunpike i dzisiejszej nocy będę… Harry! Co za niespodzianka! Miło cię znowu widzieć – powiedział chłopak, na którego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Ee... cześć, Stan. – Harry lekko się uśmiechnął.
- No tym razem nie wciśniesz mi kitu, że masz na imię Neville. Co? - Harry się lekko zarumienił.
- Nie, tym razem jadę jako Harry Potter.
- A pan…
- Severus Snape…
- Mistrz Eliksirów! – prawie krzyknął chłopak. – Dobry wieczór, profesorze.
- Dobry wieczór, Shunpike. Byłeś niezły z eliksirów szkoda, że nie zdecydowałeś się na kontynuowanie nauki.
- No tak jakoś wyszło. – Uśmiechnął się Stan.
- Gdzie chcą państwo jechać?
- Na Grimmauld Place.
Harry zadrżał słysząc tą nazwę. Dom Syriusza. Poczuł mdłości, rozpacz i łzy cisnące mu się do oczu. Nieświadomie cofnął się o krok do tyłu w stanie lekkiego przerażenia i protestu, co nie uszło uwadze profesora. Ten zagryzł wargi, zmarszczył brwi jakby się nad czymś zastanawiał i spojrzał na chłopaka mówiąc obojętnym, lecz stanowczym głosem.
- Ten dom należał do twojego chrzestnego i oficjalnie należy również do ciebie.
Harry nic nie odpowiedział.
- Więc chcesz zostać tu z twoją „kochającą rodzinką” do końca wakacji? – zapytał z ironią w głosie.
To pytanie odniosło zamierzony skutek. Harry nic nie mówiąc wsiadł do autobusu, a za nim wsiadł Snape.
Harry przez całą podróż autobusem nie odzywał się, zresztą tak samo jak profesor, za co oboje byli wdzięczni. Chłopak znalazł miejsce jak najdalej od tego nietoperza i przykleił nos do szyby oglądając mijane domy i ulice. Na zewnątrz zaczynało padać, o czym świadczyły krople deszczu, które zaczęły spływać po szybie.
Cholera, nie był na to przygotowany, jeszcze nie teraz, jak może wrócić do tego domu, domu Syriusza, swojego ojca chrzestnego.
Jak uda się mu zaakceptować ten dom bez niego, gdzie każdy kąt będzie mu przypominał o tym co stracił bezpowrotnie? Łzy zaczęły mu nachodzić do oczu, dyskretnie wytarł je rękawem by nikt nie zauważył.
Podróż była męcząca tak jak się spodziewał. Najbardziej jednak ucierpiała Hedwiga, która dwa razy przeleciała z klatką przez autobus. Gdy wysiedli z „Błędnego Rycerza” stali już na ulicy Grimmauld Place. Gdy autobus odjechał powoli skierowali się pod numer 12.
Gdy stanęli przed domem, Snape machnął swoją różdżką i dotknął zamku w drzwiach szepcząc przy tym nieznane Harry’emu zaklęcie. Stare, mosiężne, zdobione w złote wijące się węże drzwi skrzypnęły i chłopak wszedł za profesorem do ciemnego korytarza. Towarzyszyło mu uczucie bólu i smutku. Jeszcze jedno niedostrzegalne skinienie różdżką i cały korytarz w którym się znaleźli, rozjaśnił się jasnym światłem, które dawały świece umieszczone w złotych świecznikach po obu ścianach holu. Znajomy zapach, meble oraz obrazy oświetlane teraz płomykami świec przypomniały mu o Syriuszu, a nawet poczuł jakby ten dom był wypełniony jego obecnością. Nieświadomie cofnął się o krok do tyłu ogarnięty nagłą paniką.
- Syriusz... - szepnął nieprzytomnym głosem, a do jego oczu zaczęły napływać łzy.
- Potter. Nie stój tak. Zabierz swoje rzeczy na górę i rozpakuj się, a potem zejdź na dół.
Mówiąc to Snape wskazał na walizkę, którą właśnie przywrócił do swojej poprzedniej wielkości. Harry nic nie odpowiedział, wydawał się jakby wybudzony z lekkiego letargu.
- I uspokój tę sowę - profesor wskazał na szalejącą w klatce Hedwigę, która wyrażała wyraźną dezaprobatę dla takiego środka transportu, jakim był Błędny Rycerz.
- Nie chcę, aby ten ptak pobudził cały dom, a zwłaszcza tą starą babę. Jej krzyki są niedozniesienia - skrzywił się z irytacja patrząc na rozjuszoną sowę.
- Tak, profesorze - odpowiedział Harry i jak najszybciej nie patrząc na Snape'a zabrał swoje rzeczy i ruszył szybki krokiem schodami do swojego pokoju, a raczej pokoju, który dzielił razem z Ronem, kiedy przebywali w tym domu.
Jeszcze w tamtym roku by się cieszył z perspektywy spędzenia wakacji w tym miejscu, ale w tym roku, gdy nie ma tu Syriusza wszystko straciło dla niego sens. Westchnął i rzucił się na lóżko wtulając głowę w ciepłą poduszkę. Syriusz umarł. Jego ojciec chrzestny odszedł. Odeszła jedyna osoba, która była dla niego rodziną, która go kochała. Teraz znowu został sam. Spojrzał na swoje rzeczy, a następnie rozglądnął się po pokoju. Nic się w nim nie zmieniło, wszystko było na swoim miejscu. Wstał i zaczął rozpakowywać swoje rzeczy i układać w szafie. Książki poukładał na półkach, a na końcu wypuścił Hedwige z klatki, aby rozprostowała skrzydła, bo po tej przejażdżce była nadal niespokojna. Już miał położyć się do lóżka i udać, że śpi aby nie musieć rozmawiać ze Snape’em, bo w tym momencie nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać na zadane pytania, gdy usłyszał hałas na dole. Zastanawiał się przez chwilę czy zejść, ale ciekawość w nim jednak zwyciężyła i po cichu schodami zszedł na dół. Gdy znalazł się pod kuchnią do jego uszu dobiegły fragmenty rozmowy dwóch osób.
- Severusie, jesteś tego pewny? - Harry dosłyszał zrezygnowany znajomy ton głosu.
- Tak, dyrektorze. Jestem pewny.
- Więc jednak. Tego się obawiałem.
- Musimy zebrać członków Zakonu i obmyślić nowy plan działania.
- Tak sytuacja nie wygląda dobrze. Termin zebrania ustalimy później. Trzeba zebrać wszystkich, których w tym momencie możemy. Większość jest już w trakcie misji.
- Zajmę się tym.
- Dziękuję, Severusie.
Zapadła cisza Harry już miał odejść, nie chciał się spotkać z dyrektorem, czuł do niego żal i nie zamierzał odpowiadać mu na zadane pytania, gdy zatrzymała go nowa rozmowa.
- Muszę jeszcze porozmawiać z Harrym. - Harry drgnął.
- Potter jest na górze. Po dzisiejszych wrażeniach wątpię by miał ochotę o tym rozmawiać - odpowiedział Snape tym razem już swoim typowym lodowatym głosem. Zapadła cisza.
- Możliwe. Ale on nie może tu zostać. Powinien wrócić do swojej rodziny na Privet Drive. Zamierzam z nimi jutro porozmawiać i dowiedzieć się co się tak naprawdę stało.
Harry’emu zaczęło bić szybciej serce. Nie tylko nie oni. Nie wróci do nich nigdy...
- Albusie, ale...
- Severusie, dobrze wiedziałeś, że on musi zostać z nimi. Możesz mi powiedzieć, dlaczego przyprowadziłeś go tu bez konsultacji ze mną? - Głos dyrektora nabrał poważnego i lekko zawiedzionego tonu. - Nie może zostać tu sam do końca wakacji i to bez żadnej opieki.
- Sądzę, że sam byłby bardziej bezpieczny niż tymi mugolami - syknął przez zęby Snape.
- Sevrusie! - podniósł głos dyrektor. - Już rozmawialiśmy na ten temat i nie zamierzam się powtarzać. Znasz możliwe konsekwencje. - Głos dyrektora stał się łagodny i ogromnie zmęczony.
- Tak. Ale to nie zmienia faktu...
- To była twoja decyzja i była słuszna. A i jeszcze jedno. Knot mi się na ciebie skarżył. O co wam znowu poszło? Wiesz, że nie możesz zadzierać z ministrem. Zwłaszcza, jeżeli jest nim Knot.
- To skończony dureń - rzekł ironicznie Snape
- Być może, ale jest nam potrzebny...
Harry już nie słuchał dalszej części rozmowy. Cicho wszedł po schodach do swojego pokoju i zamknął drzwi. Co się wydarzyło w ciągu tych dwóch tygodni w świecie czarodziejów, gdy był u Dursleyów? Nie dostał żadnego listu od przyjaciół, a i w „Proroku Codziennym” nic nie pisali o poczynaniach Voldemorta. I to nagłe zebranie członków Zakonu. Rozmyślał tak leżąc i patrząc się w sufit, na którym tańczyły promyki światła rzucane przez nocną lampkę. Hedwiga siedziała na szafie z głową w piórkach smacznie śpiąc. No i dlaczego ten wredny typ, były Śmierciożerca sprzeciwił się dyrektorowi? Nienawidził Snape’a z całego serca, ale zachowanie jego Mistrza Eliksirów intrygowało go. W końcu Snape nigdy nie zachowywał się racjonalnie.
Zanim Harry się spostrzegł zmorzył go długi i przyjemny sen. Rano obudziły go promienie słoneczne wpadające do pokoju przez uchylone okno. Wstał wypoczęty a po ranach i siniakach, których doznał wczorajszej nocy nie było już śladu. Ubrał się i zszedł na dół do kuchni gdzie już siedział o dziwo Snape w swojej tradycyjnej, długiej, czarnej szacie z filiżanką kawy w ręce a po przeciwnej stronie profesor Lupin, który czytał „Proroka Codziennego”.
- Profesor Lupin! Pan tutaj? - wykrzyknął chłopak podbiegając do profesora, który przywitał go uśmiechem i lekko przytulił.
- Witaj, Harry. Jak się miewasz?
– Hmm... całkiem dobrze. - Uśmiechnął się do profesora. Miał wrażenie, że ciepła i spokojna twarz Lupina wyraża jeszcze większe zmęczenie niż rok temu.
– Widzę, że i w tym roku nie pobyłeś za długo u swojego wuja. - Uśmiechnął się smutno, ale w jego glosie była troska i współczucie.
- No jakoś tak wyszło - wyszeptał cicho, unikając badawczego spojrzenia profesora.
- Potter. - Odłożona filiżanka uderzyła o spodek przypominając Harry’emu o obecności jeszcze jednej osoby, którą był Snape.
- Tak, profesorze?
- Ustaliliśmy razem z profesorem Lupinem, że zostaniesz tu z nim do końca wakacji...
- Naprawdę! Mogę tu zostać? Nie muszę wracać do Dursleyów? - wykrzyknął z niedowierzaniem Harry.
- Nie przerywaj mi, kiedy mówię, Potter - syknął Snape. - Jak zwykle żadnego szacunku...
- Severusie, proszę - odezwał się łagodnie Lupin patrząc na mężczyznę.
– Hmm... więc jak już mówiłem, zostaniesz tu do końca wakacji. Tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego zostaniesz zabrany do Hogwartu - mówiąc to wstał i zaczął kierować się do drzwi. - A jeszcze jedno. - Odwrócił się w stronę Lupina i Harry’ego. - Będziesz kontynuował lekcje Oklumencji i to ze mną czy ci się to podoba, czy nie. Zaczynamy od następnego tygodnia. Do widzenia. - Zanim Harry zdążył zareagować na tą ostatnią wiadomość profesor zniknął już za drzwiami.
- Oklumencja. O nie... znowu ze Snape’em – wykrztusił po chwili.
- Z profesorem Snape’em, Harry - poprawił go Lupin. - Postaraj się przyłożyć do tych lekcji. Wiesz, że jest w tym dobry.
- Tak... wiem - westchnął i osunął się na krzesło stojące przy stole.
Wziął kawałek ciasta leżącego na talerzu i od razu się rozpromienił. W końcu spędzi wakacje z profesorem Lupinem. Cały wieczór wypytywał go o to co się działo podczas jego nieobecności w czarodziejskim świecie. W pewnych momentach czuł złość na profesora, bo miał wrażenie, że ten nie wszystko mu mówi.
Nagle obaj podskoczyli. Wrzask, który dobiegł z kuchni postawił ich na równe nogi. Instynktownie wyciągnęli różdżki i ruszyli w stronę kuchni. Światła były pogaszone, więc nie bardzo widzieli gdzie idą i co chwila się potykali. Nagle rozległ się brzdęk, prawdopodobnie tłuczonej porcelany i ciszę przerwało kilka przekleństw.
- Harry, na trzy - szepnął Lupin.
Chłopak skinął głową.
- Raz, dwa, trzy... DRĘTWOTA! - krzyknęli równocześnie, kierując różdżki w stronę ciemnego pomieszczenia.
- DRĘTWOTA! - Jasne błyski zaklęć rozjaśniły ciemne pomieszczenie uderzając po ścianach i
naczynia nad zlewem.
- Przestańcie - odezwał się kobiecy głos. Znajomy głos. Zapadła cisza.
- LUMOS - szepnął Harry i w pomieszczeniu zrobiło się jasno. Dopiero teraz zobaczyli kobietę o różowych włosach chowającą się za przewróconym stołem.
- Tonks! U licha, co ty tu robisz? Mogliśmy cię zabić - krzyknął Lupin zapalając świece w kuchni.
- No, no, niezłe przywitanie, Remus - powiedziała młoda kobieta wstając i otrzepując się z pyłu. Jej oczy rozbłysły a na twarzy pojawił się figlarny uśmiech.
- O cześć, Harry, dawno my się nie widzieli. Raptem dwa tygodnie temu. - Mówiąc to puściła do niego oczko.
- Dobry wieczór - odpowiedział zażenowany chłopak.
- Jak się tu dostałaś? Dlaczego nas wcześniej nie zawiadomiłaś?
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin