HANS-GEORG
GADAMER
Aktualność piękna
Sztuka jako gra, symbol i święto
Przełożyła Krystyna Krzemieniowa
OFICYNA NAUKOWA
WARSZAWA 1993
Zajmijmy się przede wszystkich pojęciem gry. […] Warto sobie uprzytomnić elementarny fakt obecności gry ludzkiej i strukturę tej obecności, aby gra w sztuce uwidoczniła się nie tylko w sposób negatywny jako wolność od więzi celowych, ale również jako swobodny impuls. Kiedy stwierdzamy, że coś jest grą,
s. 30
jakie to ma implikacje? Bez wątpienia przede wszystkim na widok wciąż powtarzającego się ruchu to tu. to tam. przywołujemy na pamięć pewne zwroty językowe, np. „gra świateł", „gra fal", mówiące o takim „tu" i „tam", o nadchodzeniu i odchodzeniu, tj. o ruchu, który nie wiąże się z jakimś celem. Widać wyraźnie, że owo „tu" i „tam" wyróżnia się tym, ze ani jedno, ani drugie nie jest punktem docelowym, w którym ruch przechodziłby w stan spoczynku. Jasne jest też, że tego rodzaju ruch wymaga pola gry. W kwestii sztuki potrzebne tu będą szczególne przemyślenia. Swoboda ruchu, którą tu mamy na myśli, oznacza, ze ruch ten musi mieć formę ruchu samorzutnego. Ruch samorzutny jest podstawową cechą wszystkiego, co żyje. Opisał to już Arystoteles ukierunkowując myślenie wszystkich Greków. To, co jest żywe. ma bodziec ruchu w sobie samym, jest ruchem samorzutnym. Gra wydaje się takim właśnie ruchem samorzutnym, który nie ma na uwadze żadnych celów, lecz ruch jako ruch, jako fenomen nadmiaru, samoprezentacji żywotności. […]
To rozum narzuca sobie tutaj reguły w formie niezależnych od celu poczynań. Dziecko jest nieszczęśliwe, jeśli piłka wymknie mu się już przy dziesiątym uderzeniu. i dumne jak król, kiedy dochodzi do trzydziestu.
s. 31
Ta niezależna od celowości rozumność w zabawie wskazuje na pewną cechę zjawiska, która będzie nam pomocna: oto ujawnia się mianowicie tutaj, zwłaszcza w zjawisku powtarzania jako takim, że chodzi o własną tożsamość. Celem, do którego się dochodzi, jest wprawdzie pozbawione celowości zachowanie, ale zachowanie to ma być właśnie zachowaniem. I o to właśnie chodzi w grze. Ten wysiłek, ambicja i jak najpoważniejsze poświęcenie mają w ten sposób o czymś świadczyć. […]
Tego rodzaju określenie ruchu w grze oznacza zarazem, że gra wymaga zawsze współuczestnictwa. Nawet widz przyglądający się dziecku, które biega z piłką tu i tam, nie może się temu oprzeć. Jeżeli rzeczywiście „wodzi za nim oczami", to nie jest to nic innego, jak tylko participatio, wewnętrzne uczestnictwo w tym powtarzającym się ruchu. […] Widz jest najwyraźniej czymś więcej niż tylko obserwatorem, który patrzy jedynie na to, co się przed jego oczami dzieje. Jest kimś, kto w grze „uczestniczy", jest jej częścią. […]
s. 32
I że zaledwie krok prowadzi stąd ku uwolnieniu przedstawienia od kultu, np. ku teatrowi, który wyrasta z tego kultowego kontekstu jako jego prezentacja. […]
Jedną z głównych sił napędowych nowoczesnej sztuki jest przecież chęć przełamania dystansu, jaki zachowują wobec dzieła sztuki publiczność, widownia, konsumenci. Nie ma wątpliwości, ze najwybitniejsi spośród artystów tworzących w ostatnich pięćdziesięciu latach wkładali wiele wysiłku w przełamywanie tego dystansu. Pomyślmy choćby o teorii teatru epickiego Bertolda Brechta, który zdecydowanie zwalczał popadanie w sceniczne marzenia jako słabą namiastkę świadomości ludzkiej i społecznej solidarności celowo niszcząc realizm sceniczny, związane z charakterem oczekiwanie, krótko mówiąc – tożsamość tego, co spodziewano się znaleźć w dramacie. […]
Czy to znaczy, że dzieło przestało istnieć? Tak właśnie sądzi dzisiaj wielu artystów – a także idących ich śladem estetyków - jak gdyby chodziło o to, by zrezygnować z jedności dzieła. Jeśli jednak cofniemy się myślą do naszych ustaleń na temat gier ludzkich, to nawet tam przecież sami znaleźliśmy pierwsze doświadczenie rozumności, np. w przestrzeganiu ustanowionych przez
s. 33
siebie reguł, w tożsamości tego, co usiłowano powtórzyć. Już tutaj było zatem coś w rodzaju hermeneutycznej tożsamości w grze – ta zaś dopiero w odniesieniu do dzieł sztuki pozostaje naprawdę nienaruszalna. […] Hermeneutyczna tożsamość dzieła ma znacznie głębszy fundament. Nawet to, co najbardziej ulotne i niepowtarzalne, jeśli pojawia się jako doświadczenie estetyczne lub tak jest traktowane, jest myślane w kategoriach tożsamości. Weźmy przykład improwizacji na organach. Nikt już nie usłyszy więcej tej niepowtarzalnej improwizacji. Sam organista w chwilę potem nie wie, jak grał. i nikt tego nie zapisał. Mimo to wszyscy mówią: „To była genialna interpretacja albo improwizacja" lub w innym przypadku: „Jakoś to dzisiaj pusto brzmiało". Co mamy na myśli? Bez wątpienia odnosimy się do tej improwizacji. Coś dla nas „zaistniało", i to jako dzieło, a nie palcówka organisty. W przeciwnym razie nie ocenialibyśmy tu wartości lub jej braku. Tym, co ufundowało jedność dzieła, jest hermeneutyczna tożsamość. Jako rozumiejący muszę identyfikować. Tam bowiem było coś, co oceniam, co „rozumiem". Identyfikuję coś jako to, czym ono było lub czym jest, i tylko ta tożsamość stanowi o sensie dzieła.
[…] Nawet ów skrajny przykład jakiegoś sprzętu – był to bodajże stojak na butelki – który nieoczekiwanie a z tak wielkim efektem przedstawiono jako dzieło, jest tego potwierdzeniem. Przez swoje oddziaływanie i jako to oddziaływanie, jakie miał kiedyś, ma swoją określoność. Prawdopodobnie nie będzie nigdy dziełem trwałym w sensie klasycznej trwałości, ale w sensie tożsamości hermeneutycznej jest „dziełem" na pewno.
s. 34
Pojęcie dzieła nie jest w istocie związane z klasycystycznymi ideałami harmonii. Skoro istnieją także formy zupełnie inne, w których identyfikowanie się następuje w akcie przyzwolenia, to powinniśmy teraz postawić sobie z kolei pytanie, co właściwie sprawia, że dzieło do nas przemawia. Tutaj wszakże pojawia się jeszcze inna kwestia. Jeśli na tym polega tożsamość dzieła, to rzeczywiste pojęcie, rzeczywiste doświadczenie dzieła sztuki istnieje tylko dla tego, kto „współgra", tzn. kto wnosi swój udział, wynik własnej aktywności. Jak do tego właściwie dochodzi? Przecież nie przez samo utrzymywanie czegoś w pamięci. […] Jest to wychodzące od „dzieła" wyzwanie, które czeka na to, by mu ktoś sprostał. Domaga się odpowiedzi, udzielić jej zaś może tylko ten, kto to wyzwanie przyjął. Ta odpowiedź musi więc być jego własną odpowiedzią, której sam czynnie udziela. Gra wymaga współgrającego.
Wszyscy wiemy z osobistego doświadczenia, że np. odwiedzanie muzeum lub słuchanie koncertu jest zadaniem wymagającym najwyższej duchowej aktywności. […]
s. 35
[…] Każde dzieło pozostawia każdemu, kto zaczyna z nim obcować, pewną przestrzeń gry, którą on sam musi wypełnić. […]
s. 36
Weźmy na przykład literatura. […] Sięgnę po słynny przykład: Bracia Karamazow. Są tam schody, z których spada Smierdiakow. Dostojewski jakoś to opisał. Wiem dzięki temu dokładnie, jak te schody wyglądają. Wiem, jak się zaczynają, potem robi się ciemno, następnie trzeba skręcić w lewo. Jest to dla mnie namacalnie jasne, a przecież wiem, że nikt inny nie „widzi" tych schodów tak samo jak ja. A jednak każdy, kto podda się urokowi tej mistrzowskiej narracji, będzie te schody po swojemu „widzieć" całkiem dokładnie i będzie przekonany, że widzi je takimi, jakimi one są. To jest ta wolna przestrzeń, jaką w tym przypadku zostawia słowo poetyckie, przestrzeń, którą my wypełniamy, idąc za językową ewokacją narratora. Podobnie jest w sztukach plastycznych. Jest to akt syntezy. Musimy wiele połączyć, wiele zespolić. Mówimy zazwyczaj, że obraz „czytamy", tak jak czyta się pismo. „Rozszyfrowujemy" obraz jak tekst. Nie jest przecież tak, że dopiero kubistyczny obraz domaga się - choć ten czyni to z drastycznym radykalizmem - byśmy „kartkowali" po kolei różne przekroje tego samego przedmiotu z różnych perspektyw, by w ostatecznym efekcie prezentowany kształt jawił się na płótnie w zwielokrotnieniu swych ujęć, czyli w nowych barwach i w nowym wyrazie plastycznym. Ale przecież to nie tylko Picasso, Braque i wszyscy ówcześni kubiści wymagają „czytania" swych obrazów. Tak dzieje się zawsze. Kto np. podziwia słynnego Tycjana lub Velázquesa, jakiegoś np. Habsburga na koniu, i myśli sobie: „Ach, to jest Karol V", ten niczego w obrazie nie zobaczył. Trzeba go budować tak, by został, by tak rzec, przeczytany słowo po słowie, a na końcu tego nieodpartego budowania połączył się w obraz, w którym obecne jest współbrzmiące z nim znaczenie, znaczenie władcy świata, w którego państwie słońce nigdy nie zachodzi. […]
s. 37 […] Czytanie jednak nie polega na sylabizowaniu lub odczytywaniu słowa po słowie, ale przede wszystkim na dokonywaniu ustawicznego ruchu hermeneutycznego, którym steruje oczekiwanie sensu całości i który z punktu widzenia jednostki spełnia się ostatecznie w realizacji sensu całości. Proszę pomyśleć, jak to jest. kiedy ktoś czyta na głos tekst, którego nie rozumie. Wtedy także nikt inny nie może zrozumieć, co on czyta.
Tożsamości dzieła nie gwarantują żadne klasycystyczne lub formalistyczne definicje; dochodzi się do niej przez sposób, w jaki budowanie samego dzieła przyjmujemy jako nasze zadanie. Jeśli to właśnie jest puentą doświadczenia artystycznego, to możemy przywołać na pamięć ważne odkrycia Kanta, który udowodnił, że nie chodzi tutaj o to, by jawiący się w swojej szczególności zmysłowy twór odnosić do pojęcia lub mu go przyporządkowywać. Estetyk i historyk sztuki, Richard Hamann, sformułował to w ten sposób: „chodzi o swoistą ważkość postrzeżenia"17
--------------------
17 R. Hamann, Ästhetik. Leipzig 1911.
s. 38
Ma to znaczyć, że postrzeżenia nie sytuuje się już w ramach pragmatycznych odniesień życiowych, by je tam funkcjonalizować, ale że postrzeżenie samo się udostępnia i prezentuje we własnym znaczeniu. Aby sformułowanie to wypełnić pełnowartościowym sensem, trzeba mieć jasność co do tego. co znaczy postrzeżenie. Postrzeżenia nie można, jak to się jeszcze mogło zdarzyć Hamannowi w schyłkowym okresie impresjonizmu, pojmować tak, jak gdyby tym, co z estetycznego punktu widzenia ma istotne znaczenie, był, by tak rzec, „zmysłowy naskórek rzeczy". Postrzeganie (Wahrnehmen) nie polega jedynie na zbieraniu doznań zmysłowych, ale, jak mówi samo to piękne słowo, na uznawaniu czegoś za prawdziwe ("für wahr nehmen"). Znaczy to wszakże: to, co się udostępnia zmysłom, jest widziane jako coś i za coś brane. […]
s. 39
To że dzieło przemawia będąc tym, czym jest, za każdym razem w sposób szczególny – a jednak jako to samo – sprawdza się także wtedy, gdy z tym samym dziełem spotykamy się wielokrotnie i w różnych wariantach. W przypadku sztuk odtwarzających tożsamość w odmianach musi się oczywiście spełniać dwojako, skoro i reprodukcja, i oryginał mają przecież zachować i tożsamość, i różnorodność. To zatem, co opisałem jako estetyczne nieodróżnianie, tworzy właściwy sens współgrania wyobraźni i intelektu, które Kant odkrył w „sądzie smaku". Zawsze jest prawdą, że aby coś tytko zobaczyć, trzeba coś myśleć w toku patrzenia. Tutaj wszakże chodzi o grę swobodna, a nie o grę. która zmierza ku pojęciu. To współgranie każe nam zapytać, czym właściwie jest to, co na tej drodze swobodnej gry wytwarza się między zdolnością tworzenia obrazów i zdolnością pojmowania i rozumienia. [..]
Co to jest symbol? Jest to przede wszystkim techniczny wyraz języka greckiego oznaczający skorupę pamięci. Podejmujący przyjaciela gospodarz domu wręcza mu tzw. tessera hospitalis, tzn. przełamuje skorupę, sam zatrzymuje połowę, a drugą daje gościowi, aby, jeśli po trzydziestu czy pięćdziesięciu latach jakiś jego potomek zawita znów do tego domu, można się było po złożeniu skorupek w całość wzajemnie rozpoznać. Starożytny paszport: oto pierwotny techniczny sens symbolu. Jest to coś, po czym rozpoznaje się kogoś jako dawnego znajomego. […]
s. 43
Przez symbol natomiast, przez doświadczanie symboliczności rozumiemy, że to, co jednostkowe, szczególne jest niczym ułamek bytu, że coś, co z nim koresponduje, jest obietnicą uzupełnienia całości i szczęścia, albo też że ta wciąż poszukiwana uzupełniająca całość cząstka jest drugim odłamkiem pasującym do naszego fragmentu życia. To „znaczenie" sztuki nie wydaje mi się związane ze szczególnymi warunkami społecznymi, jak późnomieszczański kult wykształcenia. Doświadczanie piękna, zwłaszcza piękna w sztuce, jest przyzywaniem możliwego sakralnego porządku, gdziekolwiek by on był. […]
Wydaje mi się, że jest to w istocie dość precyzyjna odpowiedź na pytanie: „Co decyduje o doniosłości piękna i sztuki?". Mówi ona, że w szczególności tego spotkania doświadczamy nie tyle tego, co szczególne, ile totalności uchwytnego w doświadczeniu świata oraz bytowego usytuowania człowieka w świecie, właśnie jego skończoności w obliczu transcendencji. W tym sensie możemy uczynić poważny krok dalej i powiedzieć: Nie znaczy to, że nieokreślone oczekiwanie sensu, które sprawia, iż dzieło staje się dla nas ważne, może za każdym razem znaleźć całkowite spełnienie, tak byśmy ze zro-
s. 44
zumieniem i z aprobatą mogli sobie przyswoić pełny sens. O tym właśnie pouczał Hegel, kiedy mówił o „zmysłowym przeświecaniu idei" jako definicji piękna sztuki. […]
Nie mogę się z tym zgodzić i twierdzę, że wszystko to, co symboliczne, a zwłaszcza symboliczność sztuki, polega na niekończącej się grze odsyłania i skrywania. Dzieło sztuki, jako niezastąpione, nie jest tylko nośnikiem sensu, którym można obciążyć również inne nośniki. Sens dzieła sztuki polega raczej na tym, że jest ono tu oto. Chcąc uniknąć wszelkich błędnych konotacji, powinniśmy słowo „dzieło" zastąpić innym, a mianowicie słowem „wytwór". Znaczyłoby to, że krótkotrwały proces spiesznie płynącego potoku mowy w zagadkowy sposób zatrzymuje się w wierszu, stając się wytworem; w podobnym sensie mówimy o procesach górotwórczych. „Wytwór" nie jest
s. 45
przede wszystkim czymś, o czym można sądzić, że zostało zrobione w sposób zamierzony (co wciąż jeszcze zwykło się łączyć z pojęciem dzieła). Kto stworzył dzieło sztuki, stoi w istocie przed dziełem swoich rąk nie inaczej niż każdy inny. Między planowaniem i wykonaniem, z jednej strony, a udanym rezultatem z drugiej, mamy do czynienia ze skokiem. I oto dzieło „jest", a zarazem jest „tu oto" raz na zawsze; znajdzie je każdy, ktokolwiek wyjdzie mu naprzeciw, każdy też może wejrzeć w jego „jakość". Ten skok wyróżnia dzieło sztuki, czyni je jedynym i niezastąpionym. Jest tym, co Walter Benjamin nazywał aurą dzieła sztuki21 i co znamy wszyscy, choćby w oburzeniu na to, co zwiemy „bluźnierstwem" wobec sztuki. Zniszczenie dzieła sztuki ma dla nas wciąż jeszcze coś z bluźnierstwa religijnego. […]
----------------
21 Walter Benjnmin, Dzieło sztuki w dobie reprodukcji technicznej, w: tegoż, Twórca jako wytwórca, tłum. Hubert Orłowski i Jan Sikorski, Poznań 1975.
46
Pojęcie „reprezentowanie" rozumiemy tutaj zgodnie z jego stosowaniem w prawie kościelnym i państwowym. Reprezentacja nie znaczy tam, że coś jest tu oto w zastępstwie lub w niewłaściwej funkcji czy pośrednio, jak gdyby było substytutem, namiastką. To, co jest reprezentowane, samo jest raczej tu oto, i to w taki sposób. w jaki w ogóle może ono tu oto być. W odniesieniu do sztuki coś z tego bycia tu oto zostaje w reprezentacji zachowane – kiedy np. znana osobistość, która już cieszy się określonym rozgłosem, jest reprezentatywnie przedstawiona w portrecie. Obraz, który wisi w sali ratusza. w pałacu, w kościele czy gdzie indziej, ma być cząstką jej obecności. Ona sama w swej reprezentacyjnej roli występuje tu oto w tym reprezentacyjnym portrecie. Sądzę, że sam ten obraz jest reprezentacyjny. […] Oczywiście, nie jest to oddawanie czci obrazom czy bałwochwalstwo, ale też, gdy chodzi o dzieło sztuki, nie jest tylko znakiem, który ma o czymś przypominać, wskazówką i namiastką jakiegoś innego istnienia.
------------------
22 Por. Martin Heidegger, Der Ursprung des Kunstwerkes, Stuttgart 1960.
...
a.bunia