13_cz2_12. Bartosz 'Rorsarch' Boroński - Zima II.pdf

(466 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROZDZIAŁ 12
Bartosz 'Rorsarch' Boroński
Zima, część 2
857154444.002.png
— Coś w planach Zgniatacza się nie powiodło. Wszczepy
przestawały działać, ludzie tracili pamięć, niektórzy jednak ją odzyskiwali
i zaczęli się buntować. Ja uniknąłem wszczepu, dzięki temu, że nosiłem
zatyczki do uszu, jak tylko się dowiedziałem o karaluchach — zaśmiał się
Jurek.
— Dwa lata temu Zgniatacz zniknął, i pojawił się dzisiejszy
zarządca, zaraz potem nawiązaliśmy kontakt z Pancerniakami. Ludzie nie
pamiętają zbyt wiele bądź nie chcą rozmawiać, dla nich ta osada istnieje
od kiedy pojawił się nowy zarządca. Tak więc nie rozdrapuj starych ran.
— Widziałeś na własne oczy, jak ta kobieta ginęła? — spytał
Rorsarch.
Po chwili zastanowienia, Jerzy odpowiedział smutnym tonem.
— Tak. Ale nie mogłem nic zrobić. Byłem w kanale wentylacyjnym,
kiedy ją zobaczyłem. Kiedy później przeszukiwałem pomieszczenie,
znalazłem tylko dyktafon.
— Dzięki za wszystko. – Rorsarch pożegnał się i wyszedł. Skierował
swoje kroki do pierwszego z dwóch barów w Sektorze Pierwszym. Wszedł
do środka i podszedł do kontuaru. Starszy już barman przyszedł, aby
przyjąć zamówienie.
— Poproszę setkę wódki. Znasz może kogoś, kto pracował w
Interstop Sience?
— Czemu pytasz?
— Bo wiem, że ktoś tutaj pracował w tamtej firmie i potrzebuję paru
informacji.
— Więc się wygadał? Tak, ja pracowałem w Interstopie i tylko Jurek
i ja i teraz ty o tym wiemy. I lepiej żeby tak zostało.
— No dobra, byłem niedawno w ruinach waszego laboratorium i
trafiłem na to. – położył na kontuarze szkice implantów.
— Projekt 16. Nie pracowałem przy tym, ale słyszałem o nim.
Opracowywali cybernetyczne ręce, które miałyby docelowo większą siłę
niż ludzkie. To był jakiś projekt cywilno-wojskowy, wiem jeszcze, że
opracowywali taki sam, z numerem 17 chyba, ale nie wiem nic więcej o
tym. W głównym komputerze byłoby wszystko, ale impuls zapewne
zniszczył dane. Ja pracowałem przy robotach i próbach skopiowania
Skynetu do nich, ale nie mieliśmy nośnika, który by nam to umożliwił,
więc nie opracowaliśmy nic takiego.
— Dzięki, nie wiesz może, czy ktoś ma rakiety do odsprzedania?
857154444.003.png
— Adrian czasem robi takie rzeczy, siedzi tam w kącie. Pogadaj z
nim, to ci zrobi.
Rorsarch udał się we wskazanym kierunku i dosiadł się do stolika,
przy którym siedział mężczyzna w kombinezonie mechanika.
— Potrzebuję rakiet. – zaczął bezpośrednio Rorsarch
— A ja potrzebuję drinka. – odparł bezceremonialnie Adrian.
Rorsarch popatrzył uważnie na cennik i stwierdził:
— Dostaniesz forsę na dziesięć drinków, jak dostanę rakiety.
Dziesięć najtańszych drinków.
— Piętnaście i dostarczę rakiety jutro rano we wskazane miejsce.
— Zgoda.
Rorsarch wyjął z kieszeni żetony i odliczył czterdzieści pięć
krążków, po czym położył je na stoliku.
— Dostarcz je do Sektora Drugiego, pod siódemkę.
— Zgoda, szefie. Barman! Jeszcze jednego!
Zostawił uradowanego mechanika i wychodził już z baru, gdy
zauważył znajomą postać, przy jednym ze stolików. Dosiadł się i zaczął:
— Czyżby kult Lamy przeniósł się na północ?
— Raczej poszukuję artefaktów, z nimi związanymi. – odparła
William.
— Artefaktów? Czego na przykład?
— Żywa lama. Jest tutaj chłodno i mogła przeżyć w takim klimacie.
— O ile nie rozerwały jej Yeti albo nie wchłonęły śniegosze.
— Jeśli pomożesz mi w poszukiwaniach...
— Nie, nie, nie. To tak jakbym szukał zapalniczki, którą miał mój
dziadek, który mieszkał w Warszawie.
— A może jednak? Nie wiesz co możesz dostać w zamian.
— Wolę odmówić, dziękuję za rozmowę.
Szybko wstał i wyszedł, na wszelki wypadek klucząc po
kompleksie, żeby go nie znalazła. Dotarł do swojego mieszkanka i zasnął.
Kiedy wstał i zjadł śniadanie, pukanie do drzwi zasygnalizowało przybycie
rakiet śnieżnych. Odebrał je i podziękował, wyraźnie skacowanemu, ich
twórcy. W nocy spadło jeszcze więcej śniegu, przez co okazja do ich
przetestowania nadeszła bardzo szybko. Może nie był w stanie w nich
biegać, ale na pewno poruszał się szybciej niźli brodząc w śniegu. Po
niecałej godzinie dotarł do laboratoriów Interstop, po czym ruszył w
kierunku Świecia, aby zlokalizować bazę wojskową. Podróż zajęłaby mu
około dwunastu godzin nieprzerwanego marszu, więc postanowił znaleźć
857154444.004.png
jakieś miejsce, gdzie mógłby nocować, bez obawy zamarznięcia bądź
zjedzenia. Poza tym miał do przebycia Wisłę, która mogła być skuta
lodem, ale nie musiała. Zdecydował dotrzeć do Chełmży i znaleźć tam
jakieś schronienie na przyszłość. Następną taką bazą byłoby Chełmno a
stamtąd już blisko do Świecia. Jedynym problemem pozostawało
przeżycie nocy. Temperatura spadała poniżej zera, w Toruniu było to
minus dziesięć stopni, natomiast im bliżej granicy śniegu, tym zimniej się
robiło. W grę wchodził jakiś przenośny grzejnik czy silnik, generujący
dużo ciepła. Postanowił wykręcić coś zdatnego do użytku z jakiegoś
samochodu. Nikt ich nie rozkręcał, bo ropa była rzadkością a pojazdy na
silnik termojądrowy wykorzystywane były jedynie przez wojsko, cywile
mieli do nich bardzo ograniczony dostęp. Zaczął się zastanawiać, skąd
weźmie benzynę do takiego silnika. Samo paliwo nie powinno zamarznąć,
przynajmniej takie bezdodatkowe. W bakach samochodów zwykle nie
było go wiele, ale z drugiej strony nie sprawdzał w jakiś opuszczonych
miejscowościach w tej okolicy. Zimno skutecznie wypędzało stąd
szabrowników, więc mógł się spodziewać całkiem niezłych rezultatów.
Póki co podążał w stronę Chełmży, zamierzając znaleźć jakieś
schronienie. Podróż zajęła mu blisko cztery godziny, ale dotarł do celu,
nie spotykając żadnych miejscowych mutantów. Chełmża wydawała się
bezpieczna pod względem promieniowania, śnieg jednak przykrył
wszystko to, co znajdowało się na poziomie ulicy. Warstwa
radioaktywnego puchu sięgała pierwszego piętra, więc trzecie i wyższe
stawało się dopiero bezpiecznym schronieniem. Po blisko godzinie
znalazł mały, ciasny pokoik, do którego dało się wejść jedynie dzięki
równie ciasnemu kanałowi wentylacyjnemu. Mając kilka pomysłów na
barykadę jedynego wejścia, ustanowił to miejsce swoim schronieniem.
Pozostawała kwestia ogrzewania, bo sama kanciapa nie zawierała nic, co
mogłoby służyć za źródło ciepła. Poszukiwania samochodu i sprawnego
silnika w tej okolicy były skazane na porażkę, ze względu na zalegający
opad atmosferyczny. Skierował się do Torunia, postanawiając po drodze
odwiedzić leże Yeti i wybadać sytuację. Musiał nieco zboczyć z trasy, gdyż
siedziba zmutowanych małp, które jakimś cudem znalazły się w Polsce i
zmutowały, znajdowała się nieco za osadą. Sam tempo mutacji nie było
niczym dziwnym, pomimo GeoDefa, spore ilości promieniowania spadały
na ziemię razem z fragmentami rakiet, choć nie były skoncentrowane w
jednym miejscu. Nie zabijały w większości przypadków, ale dokonywały
dużych zmian na poziomie DNA. Tak dużych, że w ciągu kilkunastu lat
857154444.005.png
powstały gatunki, których nawet najbardziej szalony pisarz by nie
przewidział. Po czterech godzinach dotarł w okolice leża Yeti. Okolica,
już niemal bez śniegu, usłana była szczątkami ludzi, a przynajmniej kości
wyglądały na ludzkie. Rorsarcha zastanawiało, czemu nikt przedtem nie
wyczyścił tego legowiska. Leżało dość bisko Torunia, robota dla kilku
snajperów wspomaganych przez ciężką broń, którzy wyczekaliby, aż Yeti
wyruszą na żer. Ostrzał z daleka, jakby któreś podeszło bliżej, to po
prostu zostałoby naszpikowane ołowiem. Kiedy zbliżał się do jaskini,
która powstała po zapadnięciu się jakiegoś podziemnego garażu, szczątki
coraz liczniej słały ziemię, niektóre jeszcze z kawałkami mięśni. Leże
miało najprawdopodobniej jedno wyjście, zawalenie okolicznego
budynku powinno je zasypać i uwięzić mutanty pod ziemią, aż zdechną z
głodu. Albo znajdą inne wyjście. Nagle czujnik ruchu ostrzegł go i
błyskawicznie odskoczył w bok. Za nim bezgłośnie skradał się Yeti,
którego zdradziło wejście w zasięg sensorów. Dwumetrowa, porośnięta
białobrunatnym futrem małpa, z olbrzymimi łapami i pyskiem
schowanym pod kłębami sierści, wydała z siebie ryk, który mógł zwabić
resztę stada. Rorsarch, ciesząc się z tego, że zdjął rakiety i schował je w
pobliskim budynku, zaczął biec w stronę ruin, chcąc znaleźć jakieś
bezpieczne miejsce, z którego mógłby wykończyć bestię. Sprint po
całodniowym marszu i z karabinem na plecach nie należał do
najłatwiejszych czynności, ale adrenalina czyniła cuda. Yeti rzuciło się za
nim, odrywając po drodze fragmentu budynków i starając się rzucić w
uciekiniera. Cela miało bardzo słabego, więc niemal każdy fragment
ściany rozbijał się o inne budynki. Biegnący Rorsarch zauważył ciasną
uliczkę, która powinna zablokować barczystą małpę. Wskoczył w nią i
odetchnął z ulgą, widząc, że ta nie może przejść. Wyjął pistolet i oddał
kilka strzałów, zadając mutantowi niewypowiedziany ból, ale nie zwalając
go z nóg. Wymierzył w końcu tam, gdzie podejrzewał, że są oczy i wypalił.
Yeti zadrżało agonalnie i runęło na ziemię. Tak jak podejrzewał, wycie
sprowadziło dwójkę mutantów, która rozglądała się po okolicy, więc
postanowił uciec okrężną drogą, wziąć rakiety i wrócić do kompleksu. Po
blisko godzinie, wykończony wrócił do osady, gdzie ledwo wrócił do
mieszkania, poszedł spać. W nocy przyśniło mu się rozwiązanie problemu
spania poza osadą, prostsze niż wykręcanie silników.
*
857154444.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin