13_cz2_06. Mad Przemo - Łowca Maszyn.pdf

(1697 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROZDZIAŁ 6
Mad Przemo
Łowca Maszyn
857154909.002.png
857154909.003.png
Wyłaniające się słońce oświetlało pokryte grubym śniegiem ruiny
gospodarstw rolnych, rozrzuconych pośród martwych pól i lasów.
Delikatny powiew mroźnego wiatru kołysał gałęziami zmarzniętych
drzew, sterczących wzdłuż drogi numer 10. Poszarpana, brunatno—szara
wstążka wydzierała spod białego całunu, który okrywał martwą okolicę.
Blask życiodajnej gwiazdy zbudził stado wron, które zasiadały na
nielicznych drzewach niesięgniętych przez pożogę. Nielicznych, w których
tliła się iskierka życia. Gdy martwą krainę omiatały cieplejsze wiatry, a
słońce świeciło dłużej, odżywały na krótko. Teraz jednak rządziła zima,
„sroga pani”, karząca wszystkie słabe istoty, niezdolne do samodzielnej
walki o przetrwanie. Od kilku lat jej zawzięte panowanie wydłużało się o
parę dni, aż w końcu stało się faktem. Lato stawało się kolejnym
wspomnieniem utraconego świata.
Czarne ptaszyska poderwały się do lotu, rozpoczynając kolejne
poszukiwania pożywienia. Szybowały wzdłuż drogi, wokół której leżało
mnóstwo wraków pojazdów. Kiedyś były to zaawansowane technicznie,
nowoczesne i luksusowo wyposażone maszyny. Dawny symbol wysokiego
statusu społecznego. Teraz zepchnięte do przydrożnych rowów
rdzewiejące auta zionęły grozą i nie przedstawiały najmniejszej wartości.
Już dawno zostały ograbione z lepszych części.
Nikt, kto poprzez trudy i cierpienie nie zdobył doświadczenia w
sztuce przetrwania nie powinien podróżować samotnie poprzez mroźne
stepy. Panująca cisza miażdżyła czaszkę. Najmniejszy szmer wiatru
przyprawiał o zawał serca. To okropne wrażenie potęgowało złowieszcze
krakanie wron.
Słoneczne promienie padały na dwóch rosłych, uzbrojonych
mężczyzn, którzy wyłaniali się z przydrożnego lasku, po zachodniej
stronie drogi. Stanąwszy na bitej nawierzchni, odpięli rakiety śnieżne od
swoich butów i przytroczyli je do ogromnych, połatanych plecaków ze
stelażami. Plecaki były wypełnione po brzegi dobrami przeróżnej maści i
niemiłosiernie ciężkie, toteż wędrowcy odetchnęli z ulgą zdejmując je na
chwilę.
— Przezorny zawsze wyposażony – stęknął starszy wędrowiec,
kładąc na ziemi wypchany plecak, na którego szelki nałożono dodatkowo
kilka ładownic z podręcznym asortymentem. Mężczyzna odpiął manierkę
od oporządzenia i pociągnął z niej kilka łyków, po czym zaczął
wymachiwać obolałymi ramionami.
857154909.004.png
Miał na sobie wytarte dżinsy, wetknięte w parę czarnych
gumowców. Jego korpus zdobiła zbroja z gładkich, metalowych płyt,
nałożona na starą, wojskową bechatkę. Zbroja miała wgniecenia i kilka
zalutowanych otworów. Pomalowana była matową, białą farbą. Na głowie
mężczyzny tkwiła wojskowa uszanka, twarz przysłaniały
przeciwsłoneczne okulary i szumiaste, ciemne wąsy. Ze skórzanej kabury
zaczepionej na prawym udzie wystawał potężny obrzyn, na plecaku zaś
wisiała ogromna kusza i kołczan wypełniony bełtami.
Drugim z podróżnych był osiemnastoletni młodzieniec, wysoki i
barczysty. Ubrany w czarną, skórzaną kurtkę z futrzaną podszewką,
zwieńczoną parą naramienników z plastiku obciągniętego skórą z
ćwiekami, gruby szal z białej wełny, oraz ozdobione łańcuchami wyblakłe
spodnie polowe Wojska Polskiego i tejże armii poprzecierane buty.
Wyglądał jak harcerz, lub inny rozbójnik.
Chłopak także położył plecak na drodze. Oparłszy o niego swoją
broń – dubeltówkę, przykucnął obok. Następnie zdjął z głowy czarną,
wełnianą czapkę, pod którą kryły się długie i nieuczesane jasnoblond
włosy i przeciągnął porysowane gogle narciarskie na czoło, ponad gęste,
ciemne brwi, rozkoszując się piękną pogodą.
— Żebyś się nie zaziębił, mamy jeszcze kawałek drogi przed sobą —
odezwał się starszy.
— Aj, nie marudź stryjku! Młody jestem, to pogrzany, nie? – odparł
dziarsko młodzieniec.
— Jak chcesz, ale żebyś potem nie jęczał, jak ostatnio,
„twardzielu”… — mruknął starszy i pociągnął kolejnego łyka z manierki.
— Dobra, dobra… Daj łyka! – młody wyciągnął rękę w stronę stryja.
Ten jednak odsunął się nie przerywając picia.
— No, daj, wiem, że to „herbata wspomagana”. – nalegał młody.
— Nie! – uciął stryj, odrywając manierkę od ust.
— Ale przecież skończyłem osiemnaście lat! – protestował młody.
— Przed chwilą mówiłeś coś o młodości, która cię podgrzewa. Nie
potrzebujesz procentów we krwi. Ja jestem już stary dziad, więc muszę
pobudzać sobie krążenie. No, reszta na potem. – starszy wędrowiec
popatrzył w dno naczynia i zakręcił nakrętkę.
— Ojej, jak chcesz, to założę tę czapkę! – młody naciągnął wełniane
nakrycie na głowę.
— Czy ty, Franciszku, zawsze musisz się ze mną sprzeczać? Zupełnie
jak twój ojciec! – zawołał stryj.
857154909.005.png
— A czy Ty, Jerzy zawsze musisz być taki upierdliwy? Małego
łyczka, no! Zobacz, mam odmrożenia palców! Ojej, jak boli! – pojękiwał
symulując młody.
— Dobra, masz! – stryj podał manierkę bratankowi. – Ale łyczek na
rozgrzanie!
Młody z błyskiem w oczach dorwał manierkę i pociągnął z niej
zdrowo. Starszy wyrwał ją z ręki młodzieńca.
— Gdzie! A dla mnie? Na dużego kielicha pójdziemy jak urosną ci
wąsy, jasne?
— Takie, jak twoje? – uśmiechnął się młody.
— Tak! – stryj uniósł dłoń w grubej rękawiczce i podkręcił wąsa. –
No to se jeszcze poczekasz! – zarechotał. Młody domyślał się, ze to
pewnie jakaś cytat ze starego filmu, którego nie widział i pewnie nigdy nie
zobaczy. Z przyczyn technicznych.
— Gdzie my u diabła jesteśmy?! – zapytał Franciszek, rozglądając
się po okolicy. Wszechobecna biel porażała oczy, droga ginęła pośród
nagich drzew na horyzoncie.
— W Polsce. – zawołał Jerzy.
— Czyli dokładnie gdzie? – młody zmrużył oczy patrząc na stryja.
— Miałeś geografię w szkole powszechnej? Idziemy z
Kujawszczyzny na południe, czyli dokąd?
— Nie pamiętam co było na lekcjach, często ogłaszano alarmy,
musieliśmy zajmować stanowiska obronne, jeździć na wykopki, pracować
przy folwarkach... — Franek spojrzał na stryja, który strzygł groźnie
wąsami – Tak, wiem, to jest Mazowsze. I chyba wiem do jakiego miasta
idziemy.
— To bardzo dobrze.
— Dla mnie to obojętne, zwiedzę kolejny mały kawałek świata, ale
jak ty sobie poradzisz z tym faktem, stryjaszku? Taki zramolały
urzędnik...
— Spokojna głowa, nie rozkleję się, na pewno nie przed bezczelnym
małolatem. — wycedził Jerzy.
— Nigdy nie zabierałeś mnie tak daleko. Kilka razy wyruszałeś na te
swoje podróże, chciałem iść z Tobą, a ty kazałeś mi zostać w domu, bo
„coś może mi się stać”. Co za pieprzenie! Już w wieku jedenastu lat
umiałem rozłożyć i wyczyścić pistolet i dubeltówkę. Sam mnie przecież
uczyłeś!
857154909.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin