KAZANIA PASYJNE - Droga krzyża.doc

(157 KB) Pobierz
KAZANIE PASYJNE I – WIECZERNIK

KAZANIE PASYJNE I – WIECZERNIK

 

Na początku postawmy sobie pytanie: gdzie i kiedy rozpoczęła się Chrystusowa Kalwaria, kiedy rozpoczęła się naprawdę Jego męka? Często dostrzegamy ją tylko jako ostatni etap, jako Drogę Krzyża. Ale przecież było inaczej. Jezus przyszedł „do swoich, a swoi Go nie przyjęli” – mówi św. Jan. Nie było miejsca w gospodzie – podaje Ewangelia. „Nie było miejsca dla Ciebie” – śpiewamy w jednej z kolęd. Tak niedawno przecież to wspominaliśmy, tak niedawno skończył się czas Bożego Narodzenia. Nie mamy zatem wątpliwości, że Droga Krzyża Chrystusowego jest taka długa, jak droga Jego życia, tych trzydziestu trzech lat, które spędził na ziemi.

              Potem przyszłą droga Ewangelii, droga głoszenia Słowa. Chrystus znajduje słuchaczy, znajduje ubogich i cierpiących, powołuje uczniów, którzy w momencie entuzjazmu nawet deklarują miłość i wiarę. Chrystus znajduje ludzi, którzy zawierzyli Mu do końca, uzdrowionych grzeszników, celników i pogan, którzy wykazali większą wiarę niż synowie i córki Abrahama. Ale Jezus spotyka też ludzi, którzy sprzysięgli się przeciwko Niemu. On burzył przecież ich „święty” spokój. Burzył ich uformowane przez wieki pojęcie prawa i sprawiedliwości zagwarantowane przez Mojżesza.

              A przecież Jezus chciał przynieść na świat prawdę. Tę prawdę, która sprzeciwia się pozorom, namiastkom sprawiedliwości. Faryzeusze, uczeni w Piśmie, ludzie, którzy uznali sami siebie za sprawiedliwych, nie mogli znieść tego, że miłość jest większa niż Prawo. Nie mogli zrozumieć, że Bóg kocha wszystkich, nawet grzeszników, że szuka syna marnotrawnego i owcy zagubionej. Chcieli świat podzielić na czarnych i białych, na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. A On powiedział: nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Powiedział o owcy zagubionej, o drachmie, która zaginęła gdzieś w ciemnym kącie, nie dołamał trzciny nadłamanej, knotka tlącego się nie dogasił. Dotykał trędowatych, rozgrzeszał grzeszników, usprawiedliwił kobietę cudzołożną …

              Nic innego – tylko życie Chrystusa, tylko Jego sposób myślenia – stały się podstawą śmierci na Krzyżu i to, że usiłował człowiekowi uświadomić, że najważniejsza jest miłość. Miłość, której początkiem jest sam Bóg. Bóg jest „tym, który jest”. Jahwe - jest początkiem istnienia. Ale nie przestaje być miłością.

              Na początku męki – na początku historii śmierci i ukrzyżowania Chrystusa – staje Wieczernik. Spróbujmy dzisiaj znaleźć się w Wieczerniku. Jest to zwyczajna, obszerna izba, na tyle obszerna, aby pomieściła Mistrza i uczniów. Izba przygotowana do Paschalnej Uczty. Chyba nigdy w czasie wędrówek po wsiach i miastach uczniowie nie spotkali się z takim luksusem. Często przecież musieli szukać schronienia. A Syn Człowieczy zazwyczaj nie miał gdzie głowy skłonić … Był w gorszej sytuacji niż lisy, które mają nory i ptaki, które mają swoje gniazda.

              Św. Jan przedstawił Wieczernik jako miejsce, gdzie można w ciszy i spokoju porozmawiać i powiedzieć o rzeczach najważniejszych, gdzie można wypowiedzieć testament … To, co stało się tam, to nic innego jak testament Jezusa. Jezus w Wieczerniku mówił o miłości. O tej miłości największej, gdy ktoś życie daje … Tam Jezus mówił, że miłość będzie znakiem, po którym poznają Jego uczniów. Tam mówił o przyszłym Kościele, który ma być wspólnotą kochających się braci. Tam wreszcie Jezus ustanowił sakrament Miłości – Eucharystię. W Wieczerniku właściwie dokonała się Chrystusa Ofiara. Słyszymy słowa jej ustanowienia: To jest Ciało moje, to jest Krew moja …

              Nie wiadomo, czy uczniowie zrozumieli słowa Mistrza do końca. Pewnie niezupełnie, skoro potem tak łatwo zamknęli się w Wieczerniku, a potem zaczęli uciekać ze świętego Miasta. Zrozumieli je chyba dopiero po Zmartwychwstaniu, kiedy zaczęli zakładać pierwsze gminy.

              Ale Wieczernik to nie tylko sielanka przed męką. Wieczernik to również miejsce zdrady. Tam wkradły się zło i nienawiść. Tam została rozszyfrowana i pokazana ludzka słabość: „Jeden z was mnie zdradzi”. Judasz wyszedł z Wieczernika zaraz po kolacji, a była noc – jak mówi Ewangelia. Wyszedł, by wykonać zobowiązanie, podjęte wcześniej: „Ile mi chcecie dać, a ja wam Go wydam” – powiedział uczonym w Piśmie. Chrystus nie bronił Judaszowi, nie krzyczał na niego, nie zakazywał mu. Powiedział: „Co masz czynić, czyń prędzej …”.

              Czy Judasz zdradził dlatego, że nie wierzył w Chrystusa? Wydaje się to paradoksalne, ale chyba najbardziej prawdziwe. Na początku Judasz poszedł za Jezusem. Wiązał z Jezusem wielkie nadzieje. Wierzył w Jego moc. Ale był wyrachowanym realistą. Nie zrozumiał nigdy Chrystusa tajemnicy. Wiara Judasza opierała się na ludzkich wyliczeniach, opierała się na fałszu.

              Judasz jest przykładem wierzących, którzy chcieliby, aby Bóg usunął z ich życia każdy brak, każdą niedogodność, aby On unicestwił ich cierpienie, chorobę, aby obronił ich przed każdym niebezpieczeństwem. Z takiej wiary rodzi się częsty zarzut stawiany Kościołowi: Co zrobiliście przez dwadzieścia wieków? Przecież były wojny krzyżowe, kontrreformacja, palenie czarownic, inkwizycja, obozy koncentracyjne … Gdzie wtedy był Bóg, gdzie był Kościół? To nic, że Kościół odpowiada: zbawialiśmy człowieka. Zbawiamy go nieustannie. Oni jednak ciągle oczekują od Chrystusa i Kościoła czegoś zupełnie innego. Nie wiadomo czego. Dlatego ci ludzie Chrystusa i Kościoła nienawidzą.

              Jaka była przyczyna zdrady Judasza? Nie było przecież powodu do nienawiści. Jedyny powód to ten, że Chrystus, mając tak wielką władzę, nie wykorzystał jej do ludzkich celów. Nie zniszczył rzymskiej potęgi, nie odbudował Królestwa Izraela w jego ziemskim wymiarze.

              Dzisiaj też stawia się zarzut Bogu: Ty widzisz, a nie grzmisz … Znosisz wszystkie zniewagi. Czy nie stać cię na to, by skończyć z ludzką złością, głupotą, przewrotnością?

              Kiedy Judasz podchodził do Mistrza w Ogrodzie Oliwnym – musiał Go pocałować, to był umówiony sygnał. Judasz podszedł do Jezusa bardzo blisko. To chyba jest bardzo wstrząsające, kiedy podchodzi się tak blisko do Boga, do Boga, którego się zdradza. Przecież tak niedawno ten sam Chrystus klękał przed Judaszem w Wieczerniku i umywał mu nogi, jak wszystkim Apostołom. Nawet w Wieczerniku, kiedy wiedział o jego zdradzie, Chrystus nie powiedział do Judasza: zdrajco! Powiedział: przyjacielu … Pozostawił jakby otwarte drzwi, przez które można jeszcze wyjść i wejść. Pozostała ostatnia szansa. Czasem jest to szansa szalona, ale jeszcze możliwa. Tylko, aby z tej szansy skorzystać potrzeba ogromnej pokory i odwagi. Trzeba wyskoczyć przez te otwarte drzwi, nawet wtedy, gdy trzeba ośmieszyć się przed otoczeniem. Judasz musiałby się ośmieszyć przed swoimi kolegami i przed faryzeuszami. Musiałby właśnie tam, w Ogrodzie Oliwnym, rzucić faryzeuszom pod nogi trzos ze srebrnikami. Tylko wtedy judasz stałby się prawdziwym człowiekiem, może nawet bohaterem. Może wówczas Chrystus chwyciłby go za rękę, może to On pierwszy by go ucałował. Wtedy, gdyby Judasz powiedział: zdradziłem najpierw Ciebie, a teraz zdradzę siebie dla Ciebie.

              Tak bywa w życiu zawsze. Zawsze, gdy ktoś zasłania się pozycją, partią, honorem. Nie może wtedy wrócić do Boga. Mówi: słowa danego drugiemu człowiekowi, swojej opcji, nie wolno łamać. A jednak trzeba zrezygnować ze wszystkiego, aby uratować siebie. Trzeba mieć odwagę skoczyć nawet z najwyższego piętra. Trzeba zrezygnować z człowieka, by nie zdradzić Boga.

              Nie wiadomo, co działo się w duszy Judasza, gdy usłyszał od Jezusa słowo: przyjacielu … Nie wiadomo, co działo się w nim, kiedy widział pojmanie Jezusa, Jego Drogę Krzyżową, Jego śmierć na Kalwarii. Jednak musiało się dziać wiele, skoro wszystko skończyło się samobójstwem pod Golgotą. Musiało się rozegrać wiele, gdy rzucał trzos ze srebrnikami pod nogi swych fundatorów. Chyba wtedy Judasz zrozumiał, że przez niego ginie człowiek, który jest wspaniały. Judasz nie umiał jednak w Niego uwierzyć. Nie umiał uwierzyć w Jego miłosierdzie. Zdobył się jedynie na akt rozpaczy. Może liczył jeszcze na to, że Chrystus jakoś wydobędzie się z opresji, że sprawi ostateczny cud?

              Mimo tego Judasz pozostał Apostołem. Apostołem ludzi małej wiary. Tych, którzy ciągle wątpią, którzy ciągle nie wierzą. Judasz jest pewnego rodzaju przykładem, którego nie należy naśladować. Jest sygnałem ostrzegawczym, że nie wolno się spóźnić. Przecież Judasz powiedział: zgrzeszyłem. Tyle tylko, że spóźnił się zaledwie o parę godzin. Wyraził swój żal, powiedział bardzo konkretnie: wydałem krew Sprawiedliwego. Rzucił srebrniki. Nie miał odwagi kupić za nie chleba dla swych dzieci. Szkoda tylko jednego, że nie rzucił się do Jezusowych stóp, że nie pozwolił na to, by krople krwi spadające z krzyża obmyły jego głowę i jego serce. A tak było blisko. Zaledwie kilka godzin …

              Wróćmy do Wieczernika. To, o czym pisze Ewangelia, wydaje się historią. Patrzymy na Wieczernik jak na przygotowanie – sielankowe przygotowanie do Męki Chrystusa. A przecież to rzeczywistość naszej wiary. Wieczernik to serce człowieka, to rodzina, to nasze zakłady pracy, szkoły. To ojczyzna, naród, społeczeństwo. To wreszcie cały świat, który chciałby być jeden dla wszystkich. Nie stworzymy Wieczernika ani w sercu, ani w rodzinie, ani w świecie, ani w Polsce, jeśli gdzieś zakradnie się zdrada i fałsz. Wieczernik może być tylko wtedy, gdy każdy człowiek: ojciec, matka, dziecko, gdy lekarz, inżynier, zwykły zamiatacz ulic, gdy bankier, zwykły podatnik, gdy każdy wyrzuci z siebie fałsz i obłudę. Słabi jesteśmy i trzeba się do tego przyznać. Trzeba umieć powiedzieć: zgrzeszyłem. Trzeba powiedzieć: „przepraszam” Bogu i ludziom. Trzeba się zdobyć na dobry pocałunek, nie pocałunek zdrady. Pocałunek dobra, pocałunek Boga i człowieka.

 

KAZANIE PASYJNE II – GETSEMANI

 

Góra Oliwna była pewnie podmiejskim ogrodem, może prywatnym … Była porośnięta drzewami oliwnymi, stąd jej nazwa – Getsemani. Może to był taki zwyczajny park, do którego chodzi się dla rozrywki, do którego prowadzi się dzieci, by się pobawiły? Może chodzili do tego ogrodu ludzie zakochani, by powiedzieć sobie o bardzo intymnych sprawach, o uczuciach, by spędzić wieczór, posiedzieć, pomarzyć o przyszłości? Może właśnie tutaj padało słowo „kocham”.

              Ogród Oliwny wypatrzył sobie Chrystus, by tam do końca dopełnić decyzję odkupienia człowieka. Może to dziwne, że było Mu to potrzebne; przecież On przez całe życie o tym mówił. Nawet wtedy, gdy mówił na próżno, gdy Jego słuchacze, nawet uczniowie nie rozumieli niczego. Przecież powtarzał ustawicznie o tym, że Syn Człowieczy będzie cierpiał, że zostanie niesprawiedliwie skazany na śmierć i ukrzyżowany. Apostołowie zawsze bronili siebie i Jego stanowczo przed tym, przed taką ewentualnością. Prosili Go, zaklinali, by przestał o tym mówić. To przecież „nie może przyjść na Ciebie” – mówili. Piotr – kiedy Go napominał, usłyszał straszliwe słowa potępienia. Do niego przecież Jezus powiedział: „Idź precz szatanie. Nie pojmujesz tego, co Boskie, tylko to, co ludzkie”.

              Chrystus przyszedł na świat, by dać świadectwo prawdzie przez ofiarę życia. Nie jest to łatwe. Dlatego, kiedy przyszła „godzina”, kiedy przyszłą pora ofiary na krzyżu, coś jakby się w Nim zachwiało.

              Pewnie dziwili się uczniowie, że po wieczerzy zabiera ich do Getsemani. Nie bardzo wierzyli, że jest to najodpowiedniejsza pora na relaks, na przechadzkę po parku. Ogród w tym czasie był przecież prawie pusty. Wszyscy poszli do domów, zakochani, rodzice z dziećmi pewnie już spali. Na co potrzebna była taka dziwna nocna wyprawa? A Jezus kazał im się do tego jeszcze modlić … Sam poszedł osobno, gdzieś w ciemność. Może widzieli tylko Jego sylwetkę. Upadł na kolana. Pocił się krwawym potem. Coś mówił … Dotarły do nich pewnie tylko niektóre słowa, które brzmiały jak bełkot. Jezus prosił Ojca, by oddalił od Niego kielich, by uwolnił Go od cierpienia …

              Dziwna jest scena w Ogrodzie Oliwnym. Została jednak bardzo wyraźnie odnotowana przez Ewangelistów. Została też gdzieś w naszej chrześcijańskiej świadomości. Została nam też jako tajemnica różańca. Obraz z Ogrodu Oliwnego spotyka się również w naszych domach. Chrystus klęczący, z rękami wspartymi na jakimś głazie. A nad tym poświata księżyca, który pozwala zobaczyć wszystko, co się wydarzyło.

              W Wieczerniku dokonał się sakrament Eucharystii. Ale jest jeszcze dalszy ciąg komunii Boga z człowiekiem. W Wieczerniku Chrystus dał siebie ludziom, by byli święci, pełni życia, radośni. Chrystus przyjmuje na siebie to, co smutne, to, co najgorsze w życiu człowieka. Bierze na siebie nasze grzechy. Aby odkupić ludzkość, Chrystus przyszedł na świat, stał się jednym z nas. „Słowo stał się ciałem i zamieszkało między nami” – powie św. Jan. Chrystus nie może jednak stać się grzesznikiem. Może tylko wziąć na siebie nasze grzechy. Grzech jest tak wielkim złem, że trzeba za niego umrzeć, trzeba za niego dać życie … Nie ma innego sposobu na jego zgładzenie.

              W Ogrodzie Oliwnym – w czasie tej, tak dobrze znanej nam wszystkim modlitwy – Chrystus widzi grzech. Widzi jego historię – od pychy Adama po pychę i złość każdego człowieka. Widzi wszystkie pokolenia – od tych, którzy się zbuntowali przeciw Bogu, od budujących wieżę Babel, po współczesnego nastolatka, który nożem uderza swojego kolegę czy koleżankę, a potem mówi, że zrobiłby to jeszcze raz i niczego nie żałuje.

              Tutaj zaczyna się największe napięcie cierpienia. Chrystus stawia Ojcu bardzo niezrozumiałe żądanie: Ojcze – jeśli chcesz – oddal ode mnie ten kielich. Jakby pyta: Czy konieczna jest taka gorycz, taki ból, takie cierpienie? Czy ja muszę koniecznie ten kielich wypić? Jeśli tak, to niech się stanie wola Twoja. To również jest niezrozumiałe: Chrystus powtarza tę modlitwę po raz drugi, trzeci, jakby nie dowierzał Ojcu.

              A jednak bardzo potrzebna była ta druga Komunia – w Ogrodzie Oliwnym – komunia z człowiekiem. Potrzebna jest dla ludzi cierpiących i słabych. Ileż to razy przychodzi człowiekowi staczać walkę z wolą Bożą? Jak trudno jest pogodzić się z nią, kiedy powiedzą: musisz leżeć w łóżku – miesiąc, dwa, więcej … Jak trudno jest pogodzić się z losem, kiedy powiedzą: już więcej nie wstaniesz, musisz zostać na wózku, w łóżku …

              Modlitwa w Ogrodzie Oliwnym jest potrzebna przede wszystkim nam, ludziom, którym tak trudno pogodzić się z tym, co nieznośne. Wszystkim, którzy muszą pogodzić się ze swoim cierpieniem, z cierpieniem bliskich, ze śmiercią kogoś kochanego. Getsemani potrzebne jest nam przede wszystkim po to, byśmy nie wstydzili się naszej słabości, byśmy pomyśleli o tym, że On – nasz Zbawiciel – w krwawym pocie walczył z wolą Ojca. Byśmy pomyśleli, że wszystko, co przeżywamy jest ludzką słabością, w której Chrystus też chciał uczestniczyć.

              Chrystus jeszcze raz przeżyje ludzką słabość. To stanie się już na krzyżu. Tam wypowie słowa, które są również niezrozumiałe: Boże, czemuś mnie opuścił? Nie słyszeliśmy wtedy odpowiedzi Ojca. Ale może odpowiedź Ojca brzmiała tak: Opuściłem Cię, bo wierzę, że tylko Ty jeden możesz powrócić. Tylko Ty możesz umocnić najsłabszego człowieka. Tylko Ty jeden możesz wziąć ich grzechy na siebie … Dlatego nie było zstąpienia z krzyża. Nie było znaku wyjątkowego miłosierdzia.

              Może to wszystko jest trudne do zrozumienia. Ale taka jest ekonomia zbawienia. Tylko Chrystus potrafi nas wprowadzić do domu Ojca. I tylko w krzyżu ukazuje się prawdziwa miłość Boga do człowieka.

              To jedna scena z Getsemani. Ale przecież Chrystus nie przyszedł tam sam. Przyszli z Nim wszyscy uczniowie – z wyjątkiem Judasza, który pewnie gdzieś w ciemnościach wyczekiwał na okazję zdradzieckiego pocałunku. Tak się wydaje, że uczniowie, skoro uczestniczyli w wieczernikowej Komunii, byli z Nim razem. Ale oni niewiele jeszcze rozumieli. Pewnie dalej myśleli o tym, jak uchronić swego Mistrza od desperackich myśli. On kazał im czuwać, oni pewnie po cichu zastanawiali się – dlaczego? On chciał mieć przy sobie przyjaciół, którzy potrafią być solidarni do końca. Oni pewnie zastanawiali się, dlaczego nie mogą wyspać się do rana w Wieczerniku, by potem iść sobie beztrosko na misyjną wyprawę, tak jak w poprzednich dniach.

              Jezusowi pozostała samotność. Uczniowie obudzili się dopiero wtedy, kiedy przyszli napastnicy. Wtedy Piotr wyciągnął miecz, a wszyscy chcieli się rzucić w beznadziejną walkę. Taka jest niestety natura człowieka. Czasem gdzieś odżywa romantyzm, próba ratowania się w ostatniej godzinie. Kiedy jednak trzeba tak zwyczajnie upaść na kolana, modlić się, kiedy przychodzi zwyczajne życie, wtedy powieki stają się ciężkie – człowiek jest leniwy i ociężały. Może z tego zrodziło się powiedzenie: Jak trwoga, to do Boga

              Jezus swoją modlitwę wypowiadać musiał głośno, skoro Ewangeliści ją zapisali. Mówił tak, by może zmobilizować uczniów do czuwania i modlitwy. Ale oni chyba nie chcieli niczego usłyszeć. Zupełnie tak samo, jest i dzisiaj. Kiedy było nam ciężko, kiedy gnębiono Kościół, kiedy nie pozwalano na nowe kościoły, ludzie zbierali się pod prowizorycznymi krzyżami, śpiewali, manifestowali, nawet pozwalali się bić milicjantom i zomowcom. Zomowcom teraz słyszy się tyle różnych wypowiedzi, takich wstrętnych i obrzydliwych. Dzisiaj kupuje się i czyta ohydne publikacje, gazety … Czy my tak bardzo daleko odeszliśmy od tych, którzy w Ogrodzie Oliwnym po prostu zasnęli? Oni może byli zmęczeni, a może zasnęli dlatego, że nie spodziewali się jeszcze tego ostatecznego …

              Przystępujemy do Komunii św. Do Komunii z Chrystusem. To znaczy - przystępujemy do największej Miłości. Chcemy zrozumieć największa cenę, jaką Chrystus zapłacił za nasze zbawienie. Już nie jesteśmy początkującymi w wierze. Nie jesteśmy prostymi Apostołami, którzy ciągle myśleli całkiem po ludzku. Chrystus patrzy na nas, jak na ludzi dojrzałych i w pełni odpowiedzialnych za zbawienie świata.

              Słuchamy … patrzymy … czytamy … Niestety, niewielu jest odpowiedzialnych za zbawienie świata. Gdzieś tam za morzem „niby” katolicy usiłują pisać Ewangelię według siebie, według własnych słabości. Gdzieś tam znowu „ale” katolicy – również u nas przepracowują przykazania Boże i kościelne, wyrzucając z nich wszystko, co im nie pasuje. Przyjmujemy Ojca Świętego, ale takiego, który nakreśliłby krzyżyk i machnął ręką na wszystkie nasze ludzkie wady, który rozgrzeszyłby aborcję, eutanazję, homoseksualizm… Chcielibyśmy widzieć Boga, który odpowiadałby na nasze potrzeby, który byłby na każde nasze zawołanie.

              Ale takiego Boga nie ma. Takiego Boga nie będzie. Chrystus z Getsemani bardzo trudną podejmuje decyzję. Ale ten sam Chrystus domaga się od nas podobnej, trudnej decyzji. Daje nam przykład, że decyzja trudna jest możliwa. Potrzebne są krople goryczy i krwawego potu. Potrzebny jest ciężar krzyża przyjmowanego na każdy dzień. Trzeba usłyszeć słowa Chrystusa: Czuwajcie i módlcie się – błądźcie przy Mnie, błądźcie razem ze Mną. Taka jest prawda miłości i wspólnoty z Chrystusem.

              Nie chodzi o to, by ustawicznie żyć w lęku przed Getsemani. Nie wiemy, kiedy przyjdzie do nas to, co najgorsze, co jest krzyżem i cierpieniem. Wiemy jednak, że na każdy dzień dany nam został sakrament – ten z Wieczernika. Sakrament Ciała i Krwi. Dzięki niemu możemy zrozumieć inny sakrament, sakrament z Getsemani, sakrament cierpienia i ofiary. Ale tylko ofiara prowadzi do zbawienia.

 

KAZANIE PASYJNE III – LITOSTROTOS

 

Czasy Chrystusa były chyba bardziej humanitarne niż nasze. W naszych czasach pewnie postąpiono by z Chrystusem zupełnie inaczej. Wprawdzie usiłowano dokonać samosądu nad Chrystusem już na samym początku w Nazarecie – tak relacjonuje Ewangelia. Usiłowano Go stracić z góry, ukamienować. Na koniec jednak zdecydowano iść po linii Prawa. Dziwne, bo można było postąpić „prościej”. Można było pochwycić Go gdzieś w zaułku, ogłuszyć kijem, zabić mieczem … Wsadzić półprzytomnego na osła czy na wielbłąda i wywieźć gdzieś na peryferie, zakopać w anonimowym dołku. Może wrzucić do Morza Martwego, gdzie nie pozostałby pewnie po Nim żaden ślad. Tak jak postąpiono z wieloma męczennikami w naszych czasach. Tak jak postąpiono choćby z księdzem Jerzym Popiełuszką, którego związano, wrzucono do bagażnika, a potem do Wisły pod Włocławkiem, tak jak postąpiono z oficerami w Katyniu, Charkowie czy Miednoje, tak jak postąpiono z wieloma więźniami Syberii, Oświęcimia, Dachu, Majdanka.

              Uczeni w Piśmie i faryzeusze postanowili iść jednak „po linii Prawa”. Mieli przecież „sumienie”. Sumienie uformowane na Prawie Mojżesza. Według Prawa nie wolno było skazać niewinnego. Postanowili zatem udowodnić winę. A wina była niebagatelna. On rozgłasza, że jest Mesjaszem, że jest Synem Bożym. On po prostu bluźni …

              Dlatego zaprowadzono Jezusa w nocy do do najwyższego kapłana. Zaprowadzono Go – zgodnie z Prawem – najpierw do najwyższej instancji religijnej. Zarzucono Mu bluźnierstwo, to, że ogłasza siebie Synem Bożym, to, że chce zburzyć Świątynię … Ale uczeni w Piśmie byli ograniczeni w swoich możliwościach. Palestyna była krajem okupowanym, więc oni nie mieli prawa skazywać nikogo na śmierć. A tylko śmierć wchodziła w rachubę. Trzeba było mieć potwierdzenie namiestnika rzymskiego, akceptację poganina. Trzeba było się więc bardzo mocno upokorzyć, przemóc swoje ambicje i przyjść do okupanta. Uczeni w Piśmie zdawali sobie sprawę z tego, że Piłata nie obchodziły sprawy religijne. Zarzut przeciw Jezusowi o bluźnierstwo wcale Piłata nie interesował. Należało zatem znaleźć inne zarzuty. Wszystko – zgodnie z Prawem.

              Litostrotos dziedziniec pałacu namiestnika. Podwórze wyłożone kamiennymi płytami. Przed pałacem krużganek, na którym namiestnik sprawował władzę sądowniczą. Żydzi nie mogli wejść do pałacu. Był to przecież dzień przygotowania Paschy. Nie chcieli skalać się wejściem do domu poganina. Wywołali zatem namiestnika. Przyprowadzili skazańca. Zarządzi śmierci. Wyłożyli zarzuty: On chce być królem, On zagraża Cezarowi. Powiedzieli wprost: Jeśli jesteś przyjacielem Cezara, musisz skazać Jezusa na śmierć. Musisz potwierdzić nasze żądania. Nie masz innego wyjścia.

              Dziwne musiało być samopoczucie Piłata. Najpierw pewnie patrzył na to wydarzenie, jak na swoistą groteskę. Żydzi chcą skazać na śmierć swojego człowieka, jednego z nich. Wymyślają najrozmaitsze argumenty przeciwko Niemu. Piłat pewnie też się dziwił, czemu oni Jezusa tak nienawidzą. Dlaczego tłum rzuca takie nienawistne okrzyki. Nie pomogło nic, ani uwolnienie Barabasza, ani rozmowa z Chrystusem, ani stwierdzenie niewinności. Oni wciąż krzyczeli: Na krzyż z Nim! Zdobyli się na odwagę i krzyczeli: Krew Jego na nas i na nasze dzieci! Oni uparli się i żądali śmierci Jezusa. Oni nawet grozili: Jeśli nie skażesz Go, to powiemy, że nie jesteś przyjacielem Cezara. Piłat musiał ostatecznie zgodzić się, musiał pójść im na rękę – i umył własne ręce dla przyzwoitości. Piłat musiał postąpić wbrew ostrzeżeniom i słowom własnej żony. Musiał powiedzieć: Nie jestem winien krwi tego sprawiedliwego. I skazać …

              Sąd nad Jezusem wymaga szczególnego zastanowienia. Miał odbyć się zgodnie z Prawem. Ale wyrok był zadecydowany od samego początku. Od początku powiedziano: Jezus musi umrzeć. Sędziów Jezusa ogarnęły ciemności rozumu i serca. Tylko w takich sytuacjach może zrodzić się tak zdecydowany wyrok. Sędziowie Jezusa – Żydzi – zachowali się tak, jakby Objawienie było już skończone i było ich wyłączną, prywatną własnością. Nie zrozumieli ani jednego Jego słowa, ani fragmentu Ewangelii. A Jezus ukazywał im Boga jako Ojca, On objawiał im Jego miłosierdzie. W Jego nauce Bóg był bliskim każdego człowieka. Można Go było jakby dotknąć, schronić się w Jego ramionach, przyjść do Niego z największym grzechem i wierzyć w Jego przebaczenie.

              Dla nas dzisiaj ta miłość Boga nie jest trudna do zrozumienia. Tyle razy przecież doświadczaliśmy Jego łaski. Ale d...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin