Paulo Coelho
Wydawnictwo Drzewo Babel
Warszawa 1998
Tom
$całość w #b tomach
PWZN
Print 6
Lublin 1999
`pa
Tutuł oryginału:
O Monte Cinco
Przedruku dokonano
na podstawie pozycji
wydanej przez
Przełożyły:
Grażyna Misiorowska
Basia Stępień
`gw2
Wydawca dedykuje tę książkę Rodzicom dzięki którym jesteśmy Tu i Teraz.
`cp2
Dla A. M. wojownika światła i dla Mauro Sallesa.
`ty
Od autora
Główne przesłanie mojej książki "Alchemik" zawiera się w słowach króla
W pełni w to wierzę. Choć nasz los jest ciągiem etapów, których sensu nie
potrafimy zrozumieć, to wiodą nas one ku naszej Legendzie i pozwalają
nauczyć się tego, co jest konieczne do wypełnienia własnego przeznaczenia.
Sądzę, że najlepszym sposobem wyjaśnienia tego, o czym mówię, jest
przytoczenie pewnego epizodu z mojego życia.
12 sierpnia 1979 roku zasypiałem pewien jednego: w wieku trzydziestu lat
udało mi się wspiąć na szczyt kariery w branży płytowej. Byłem wtedy
dyrektorem artystycznym brazylijskiej filii CBS i właśnie zostałem
zaproszony do Stanów Zjednoczonych na rozmowy z właścicielami wytwórni,
którzy bez wątpienia mieli otworzyć przede mną możliwości spełnienia
wszystkiego, czego pragnąłem w tej dziedzinie. Moje wielkie marzenie, by
zostać pisarzem, odsunąłem oczywiście na bok, ale cóż to miało za
znaczenie? Przecież prawdziwe życie całkiem różniło się od moich
wcześniejszych o nim wyobrażeń. W Brazylii nie ma przestrzeni do życia z
literatury.
Tamtej nocy podjąłem decyzję i porzuciłem swoje marzenie. Trzeba było
przystosować się do okoliczności i wykorzystać nadarzającą się sposobność.
Gdyby zaś moje serce protestowało, mogłem zawsze je oszukać, pisując teksty
do muzyki albo do jakiejś gazety. Poza tym byłem przekonany, że choć moje
życie obrało inny kierunek, to przecież nie mniej ekscytujący - czekała
mnie błyskotliwa kariera w wielkich wytwórniach muzycznych.
Gdy się obudziłem, zadzwonił do mnie prezes firmy. Podziękowano mi za
pracę bez szczegółowych wyjaśnień. Choć przez następne dwa lata pukałem do
wielu drzwi, nigdy już nie udało mi się dostać pracy w branży.
Kończąc "Piątą Górę" przypomniałem sobie tamtą historię i inne przejawy
nieuniknionego w moim życiu. Ilekroć czułem się całkowitym panem sytuacji,
zdarzało się coś, co strącało mnie w dół. Nękało mnie pytanie: dlaczego?
Czyżbym był skazany na to, by zawsze zbliżać się do celu, ale nigdy nie
przekroczyć linii mety? Czyżby Bóg był aż tak okrutny, by sprowadzać na
mnie śmierć na pustyni, w chwili gdy dostrzegałem palmy na horyzoncie?
Długo to trwało, zanim zrozumiałem, że wytłumaczenie było całkiem inne.
Pewne zdarzenia dzieją się w naszym życiu po to, abyśmy mogli wrócić na
prawdziwą drogę własnej Legendy. Inne po to, aby zastosować w praktyce to,
czego się nauczyliśmy. I w końcu są takie, które dzieją się, aby nas czegoś
nauczyć.
W mej książce "O Diário de um Mago" starałem się pokazać, że nauki te
wcale nie muszą wiązać się z bólem i cierpieniem, wystarczy
zdyscyplinowanie i natężona uwaga. Choć zrozumienie tego stało się
błogosławieństwem mego życia, mimo wytężonej pracy umysłu nie potrafiłem
pojąć pewnych trudnych momentów, przez które przeszedłem.
Wspomniana historia może być tego przykładem - byłem profesjonalistą,
dawałem z siebie to, co najlepsze i miałem pomysły, które do dziś uważam za
dobre. Ale nieuniknione nadeszło i to dokładnie w chwili, gdy czułem się
tak pewnie. Zdaje mi się, że nie jestem w tym doświadczeniu odosobniony.
Nieuniknione otarło się o życie wszystkich ludzkich istot na tej ziemi.
Jedni się podnoszą, inni dają za wygraną - ale każdy z nas poczuł kiedyś
dotyk skrzydeł tragedii.
Po co? Aby odpowiedzieć na to pytanie pozwoliłem, by Eliasz poprowadził
mnie przez dni i noce Akbaru.
`rp
I dodał: "Zaprawdę, powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w
swojej ojczyźnie. Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów
Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć
miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z
nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej."
Łukasz, 4, 24-26
Wstęp
Na początku 870 roku przed Chrystusem kraj znany jako Fenicja, a przez
Izraelitów zwany Libanem, święcił blisko trzy stulecia pokoju. Jego
mieszkańcy mieli z czego być dumni: choć politycznie niezbyt silni,
potrafili, budząc tym zazdrość, paktować, co było jedynym sposobem na
przetrwanie w świecie nękanym ustawicznymi wojnami. Unia zawiązana z królem
Izraela Salomonem około 1000 roku przed Chrystusem pozwoliła na
unowocześnienie floty i handlową ekspansję. Odtąd Fenicja nie przestawała
rosnąć w siłę.
Jej żeglarze docierali do lądów tak odległych jak Hiszpania czy innych
obmywanych przez Ocean Atlantycki brzegów. Wedle nie potwierdzonych teorii,
pozostawili oni swoje inskrypcje w północno-wschodniej i południowej
Brazylii. Handlowali szkłem, cedrem, bronią, żelazem i kością słoniową.
Mieszkańcy dużych miast: Sydonu, Tyru i Byblos znali liczby, umieli
dokonywać obliczeń astronomicznych, wiedzieli jak produkować wino i od
blisko dwustu lat używali do zapisów zbioru liter, który Grecy nazwali
|alfabetem.
Na początku 870 roku przed Chrystusem, w odległym mieście zwanym Niniwa
zwołano radę wojenną. Grupa asyryjskich wodzów zdecydowała wysłać swe
wojska na podbój narodów zamieszkujących wybrzeże Morza Śródziemnego.
Fenicja została wybrana jako pierwszy cel najazdu.
Na początku 870 roku przed Chrystusem dwóch mężczyzn ukrytych w jednej ze
stajni w Galaadzie w Izraelu, czekało na mającą wkrótce nadejść śmierć.
Część pierwsza
- Służyłem Panu, który teraz zostawił mnie na pastwę wroga - powiedział
Eliasz.
- Bóg jest Bogiem - odparł lewita. - Nie powiedział Mojżeszowi czy jest
zły, czy dobry, rzekł jedynie |Jestem. Jest zatem wszystkim, co istnieje
pod słońcem - piorunem niszczącym dom i ręką człowieczą, która ten dom
odbuduje.
Rozmowa była jedynym sposobem, by nie myśleć o strachu. W każdej chwili
żołnierze, którzy przeczesywali dom po domu, nawracając lub mordując
proroków, mogli otworzyć drzwi stajni, w której obaj się ukryli i dać im do
wyboru jedną z dwóch możliwości: albo oddanie czci fenickiemu Baalowi albo
śmierć.
Lewita mógł się nawrócić i uniknąć śmierci. Lecz Eliasz nie miał wyboru:
wszystko to stało się z jego winy i Jezabel za wszelką cenę chciała mieć
jego głowę.
- To anioł Pański nakazał mi, bym poszedł mówić z królem Achabem i
ostrzegł go, iż tak jak długo Baal będzie czczony w Izraelu, nie spadnie
deszcz - wyjaśnił, jakby prosząc o wybaczenie za to, że usłuchał anioła. -
Lecz Bóg działa powoli i nim skutki suszy zaczną być widoczne, wszyscy
wierni Panu zostaną wymordowani przez księżniczkę Jezabel.
Lewita milczał. Rozważał, czy powinien oddać cześć Baalowi, czy zginąć w
imię Pana.
- Kim jest Bóg? - ciągnął Eliasz. - Czy to On podtrzymuje miecz żołnierza
zabijającego tych, którzy trwają przy wierze naszych patriarchów? Czy to On
posadził na naszym tronie obcą księżniczkę, by wszystkie te nieszczęścia
spadły na nasze pokolenie? Czy to Bóg zabija wiernych, niewinnych, tych,
którzy przestrzegają Mojżeszowego prawa?
Lewita podjął decyzję - wolał umrzeć. Zaczął się śmiać, bo nie przerażała
go już myśl o śmierci. Zwrócił się ku młodemu prorokowi, starając się go
uspokoić:
- Sam zapytaj Boga kim jest, skoro wątpisz w Jego wyroki - rzekł. - Ja
już pogodziłem się ze swoim losem.
- Pan nie może chcieć, byśmy zginęli w bezlitosnej rzezi - upierał się
- Bóg może wszystko. Gdyby ograniczył się tylko do czynienia tego, co
nazywany Dobrem, nie moglibyśmy nazywać Go Wszechmogącym. Panowałby jedynie
nad częścią Wszechświata i musiałby istnieć ktoś odeń potężniejszy,
oceniający Jego czyny. Wtedy wolałbym oddawać cześć temu Najpotężniejszemu.
- Jeśli On może wszystko, to dlaczego nie oszczędzi cierpienia tym,
którzy Go kochają? Dlaczego nas nie ocali, miast przysparzać chwały i
dodawać siły Swym wrogom?
- Nie wiem - odparł lewita. - Ale musi istnieć powód i mam nadzieję, że
poznam go wkrótce.
- Nie znasz odpowiedzi na to pytanie.
- Nie.
Zamilkli. Eliasza oblał zimny pot.
- Jesteś przerażony, a ja już zaakceptowałem swój los - powiedział
lewita. - Wyjdę stąd, by skończyć z tą powolną agonią. Ilekroć słyszę krzyk
z zewnątrz, cierpię ponad siły, wyobrażając sobie jak to będzie, gdy wybije
moja godzina. Umarłem już stokroć, odkąd tkwimy tu zamknięci, a mogłem
umrzeć tylko raz. Skoro mam zostać zgładzony, niech się to stanie jak
najszybciej.
Miał rację. Eliasz słuchał tych samych krzyków i też przeżywał katusze.
- Wychodzę z tobą. Jestem zmęczony walką o tych kilka godzin życia
więcej.
Podniósł się i otworzył drzwi stajni, wpuszczając do środka promienie
słońca, które oświetliły dwóch ukrywających się tu mężczyzn.
Lewita wziął Eliasza pod ramię i ruszyli przed siebie. Gdyby nie
pojedyncze krzyki, zdawać by się mogło, że to zwykły dzień w mieście
podobnym do innych - słońce nie nazbyt palące, bryza znad odległego oceanu
niosąca orzeźwiający chłód, zakurzone ulice, domy z gliny i słomy.
- Wprawdzie nasze dusze nęka strach przed śmiercią, ale dzień jest piękny
- przemówił lewita. - Niemal zawsze, ilekroć czułem się pogodzony z Bogiem
i światem, panował nieznośny upał, a pustynny wiatr wciskał mi piasek do
oczu tak, że na krok nie mogłem niczego rozróżnić. Nie zawsze Boskie
zamiary są w zgodzie z tym, gdzie jesteśmy i co czujemy, ale jestem pewny,
że On ma we wszystkim swój cel.
- Podziwiam twoją wiarę.
Lewita spojrzał w niebo, jakby się namyślając. Potem zwrócił się do
Eliasza:
- Nie podziwiaj, ani nie ufaj zanadto: założyłem się sam ze sobą.
Założyłem się, że Bóg istnieje.
- Jesteś prorokiem - odpowiedział Eliasz. - Słyszałeś również głosy, więc
wiesz, że oprócz tego świata, istnieje jeszcze inny.
- Być może to tylko moja wyobraźnia.
- Widziałeś Boże znaki - nalegał Eliasz, coraz bardziej zaniepokojony
słowami swego towarzysza.
- Być może to tylko moja wyobraźnia - usłyszał tę samą odpowiedź. -
Przecież realny jest tylko mój zakład: pomyślałem sobie, że wszystko to
pochodzi od Najwyższego.
Na ulicy nie było żywej duszy. Ludzie czekali w domach, aż żołnierze
Achaba dokończą dzieła nakazanego im przez obcą księżniczkę i wytną w pień
proroków Izraela. Eliasz szedł u boku lewity, mając nieodparte wrażenie, że
za każdym oknem i każdymi drzwiami ktoś bacznie go obserwuje i obwinia za
to, co się dzieje.
- Nie prosiłem o to, by być prorokiem. A może wszystko to jest również
owocem mojej wyobraźni? - rozważał w myślach.
Jednak po tym, co wydarzyło się w warsztacie stolarskim, wiedział że to
nieprawda.
Jeszcze będąc dzieckiem słyszał głosy i rozmawiał z aniołami. Rodzice
nakłonili go, by udał się do izraelskiego kapłana, który wysłuchawszy
odpowiedzi Eliasza na zadane pytania, rozpoznał w nim |nabi, proroka, "męża
natchnionego", tego który "raduje się głosem Boga".
Po wielogodzinnej rozmowie z Eliaszem, kapłan poprosił rodziców, by
wszystko co powie ich syn traktowali z powagą.
W drodze powrotnej do domu rodzice wymogli na synu, by nigdy nikomu nie
rozpowiadał o tym, co zobaczy i usłyszy: być prorokiem oznaczało mieć
rządzących na karku, a to zawsze jest niebezpieczne.
Jednak Eliasz nigdy nie słyszał niczego, co mogłoby zainteresować
kapłanów czy królów. Rozmawiał tylko ze swym aniołem stróżem i słuchał rad
dotyczących własnego życia. Od czasu do czasu jawiły mu się obrazy, których
nie rozumiał - odległe oceany, góry zaludnione przez osobliwe istoty,
uskrzydlone koła z oczami. Gdy wizje znikały, posłuszny woli swych
rodziców, starał się zapomnieć o nich jak najszybciej.
Dlatego i głosy i obrazy powracały coraz rzadziej. Rodzice byli
zadowoleni i nie wracali do tematu. Gdy osiągnął wiek, w którym winien był
sam zapewnić sobie byt, pożyczyli mu pieniędzy na otwarcie małego warsztatu
stolarskiego.
Często przyglądał się z szacunkiem innym prorokom, którzy przechadzali
się ulicami Galaadu: nosili futrzane płaszcze i skórzane pasy, twierdzili,
że Pan ich wybrał, aby prowadzili lud wybrany. Nie sądził, by było to jego
powołaniem. Nigdy, z obawy przed bólem, nie zdołał wprowadzić się w trans
samobiczowaniem czy tańcem, co zwykli czynić "radujący się głosem Boga".
Nigdy nie obnosił z dumą po ulicach Galaadu blizn po ranach zadanych sobie
w ekstazie, bo był na to zbyt nieśmiały.
Uważał siebie za zwykłego człowieka, odzienie nosił jak wszyscy, lękał
się i był wodzony na pokuszenie jak każdy śmiertelnik. Im dłużej pracował w
warsztacie, tym mniej głosów słyszał, aż umilkły zupełnie, bowiem dorośli i
zapracowani nie mają czasu na takie sprawy. Rodzice radowali się swym synem
i życie toczyło się w harmonii i spokoju.
Rozmowa z kapłanem stała się z czasem zaledwie odległym wspomnieniem.
Eliasz nie mógł uwierzyć, że Bóg Wszechmogący ma potrzebę rozmawiać z
ludźmi, aby narzucić im swoje plany. To, co zdarzyło mu się w dzieciństwie,
uznał za urojenia chłopca, który miał za dużo wolnego czasu. W Galaadzie,
jego rodzinnym mieście, żyli ludzie, których mieszkańcy uważali za
szaleńców. W ich słowach nie było logiki i nie umieli odróżnić głosu Pana
od swych obłąkańczych majaczeń. Zdani na cudzą łaskę żyli na ulicy,
wieszcząc koniec świata. Mimo to, żaden z kapłanów nie uznawał ich za tych,
którzy "radują się głosem Pana".
W końcu doszedł do wniosku, że kapłani nigdy nie byli pewni własnych
słów. Istnienie "radujących się głosem Pana" było jedynie konsekwencją
sytuacji panującej w kraju, który nie wiedział dokąd zmierza, w którym
bracia walczyli ze sobą, a rządy zmieniały się ustawicznie. Zaś prorocy i
szaleńcy niczym nie różnili się od siebie.
Gdy doszły go wieści o zaślubinach króla z tyryjską księżniczką Jezabel,
niewiele go to obeszło. Inni królowie Izraela czynili już to wcześniej by
kraj był bezpieczny i rozwijał się handel z Libanem. Nieważne było dla
niego, czy mieszkańcy sąsiedniego kraju wierzyli w nieistniejących bogów,
czy oddawali cześć zwierzętom i górom - ważne było jedynie, że uczciwie
handlowali. Kupował od nich cedr i sprzedawał im swoje wyroby. Byli może
nieco nazbyt dumni, jednak nigdy żaden z libańskich kupców nie próbował
czerpać korzyści z zamieszek panujących w Izraelu. Uczciwie płacili za
towary i nie komentowali sytuacji politycznej sąsiadów ani ich ciągłych
wojen wewnętrznych.
Jezabel, zasiadłszy na tronie, poprosiła Achaba, by zastąpił kult Pana
kultem libańskich bogów.
I to już wcześniej się zdarzało. Eliasz nadal oddawał cześć Panu i
wypełniał prawa Mojżeszowe, a Achabem gardził za uległość. "Wszystko to
przeminie - Jezabel uwiodła Achaba, lecz nie będzie dość silna, by
przekonać lud".
Ale Jezabel nie była jak inne kobiety: wierzyła, że Baal zesłał ją na ten
świat, by nawracała inne narody. Zręczna, cierpliwa, zaczęła wynagradzać
tych, którzy opuszczali Pana dla nowych bóstw. Achab nakazał wznieść
Baalowi świątynię w Samarii i postawić mu ołtarz. Rozpoczęły się
pielgrzymki i kult libańskich bogów zaczął się szerzyć w całym kraju.
"To wszystko minie. Może trwać będzie przez jedno pokolenie, ale minie" -
wciąż powtarzał sobie Eliasz.
Wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Pewnego wieczoru, gdy wykańczał
stół, w jego warsztacie pociemniało i tysiące białych punkcików zaczęło się
iskrzyć wokół niego. Poczuł niezwykle silny ból głowy. Chciał usiąść, ale
nie był w stanie się poruszyć.
To nie działo się w jego wyobraźni.
"Umarłem - pomyślał. - Odkrywam teraz miejsce, gdzie Bóg wysyła nas po
śmierci - sam środek nieba".
Jedna z iskier rozbłysła jaśniej i nagle, jakby zewsząd, usłyszał:
"Powiedz Achabowi: Na życie Pana, Boga Izraela, przed którego obliczem
stoisz, nie będzie w tych latach ani rosy, ani deszczu, dopóki nie powiem".
W chwilę potem wszystko było jak dawniej: warsztat, światło zmierzchu,
głosy dzieci bawiących się na ulicy.
W nocy Eliasz nie mógł zasnąć. Po raz pierwszy od wielu lat wróciły
wspomnienia z dzieciństwa, lecz tym razem to nie anioł stróż do niego
przemówił, lecz "coś" potężniejszego. Obawiał się, że jeśli nie spełni
nakazu, wszystkie jego przedsięwzięcia zostaną przeklęte.
Następnego ranka postanowił zrobić to, o co go poproszono. Co go
obchodziła wiadomość nie dotycząca jego? Wypełni zadanie i głosy zostawią
go w spokoju.
Bez trudu uzyskał audiencję u króla Achaba. Wiele pokoleń wcześniej, gdy
na tron wstąpił król Samuel, prorocy zaczęli wywierać wpływ na handel i
rządy. Mogli żenić się i mieć dzieci, ale musieli zawsze być do dyspozycji
Pana, aby władcy nigdy nie zbaczali z właściwej drogi. Wedle tradycji, to
dzięki tym, którzy "radowali się głosem Boga", wygrano wiele bitew, a
Izrael przetrwał, bo u boku króla stał zawsze prorok, który naprowadzał go
na ścieżkę Pana.
Przybywszy do Achaba, Eliasz ostrzegł go, że susza nękać będzie kraj,
dopóki nie zniknie kult fenickich bogów.
Władca niezbyt przejął się jego słowami, ale towarzysząca mu Jezabel
słuchała uważnie i zaczęła zadawać pytania. Eliasz opowiedział jej więc o
wizji, o bólu głowy, o wrażeniu, że czas stanął, w chwili gdy przemawiał do
niego anioł. Podczas gdy opowiadał, co mu się przytrafiło, mógł z bliska
przyjrzeć się księżniczce, o której głośno było w całym Izraelu. Była jedną
z najurodziwszych kobiet jakie w życiu widział. Miała długie, opadające na
doskonale krągłą kibić, czarne włosy, oliwkową skórę i błyszczące, zielone
oczy. Wpatrywała się nimi w Eliasza, jednak spojrzenie miała nieodgadnione.
Nie potrafił z niego wyczytać, jakie wrażenie wywarły na niej jego słowa.
Odszedł z pałacu w przekonaniu, że wypełnił swą misję i może spokojnie
powrócić do pracy w warsztacie. W drodze powrotnej pragnął Jezabel z całą
namiętnością swych dwudziestu trzech lat. Prosił Boga, aby w przyszłości
dane mu było spotkać kobietę z Libanu, bo kobiety te były piękne, miały
smagłą skórę i zielone oczy pełne tajemnic.
Pracował do wieczora i usnął w spokoju. Następnego dnia przed świtem
obudził go lewita. Jezabel przekonała króla, że prorocy stanowią zagrożenie
dla rozkwitu i wzrostu potęgi Izraela. Żołnierze Achaba otrzymali rozkaz
zgładzenia wszystkich tych, którzy odmówią porzucenia świętej misji
powierzonej im przez Pana.
Eliaszowi ...
Marcinus_81