Cordy Michael - Kod Mesjasza.doc

(2116 KB) Pobierz





 

 

MICHAEL CORDY

KOD
MESJASZA

                                                                     Przekład

                                          TOMASZ WILUSZ

                                PRZEMYSŁAW BIELIŃSKI

 

 

                                         &

                                                                 AMBER


Tytuł oryginału
The Messiah Code
(formerly The Miracle Strain)

Redakcja stylistyczna
Elżbieta Novak

Redakcja techniczna
Andrzej Witkowski

Korekta

Jolanta Kucharska

Renata Kuk

Ilustracja na okładce

Photo: Alamy, design: N. Keevil/TW

Skład
Wydawnictwo Amber

Druk

Wojskowa Drukarnia w Łodzi

Copyright © 1997 by Michael Cordy.
Ali rights reserved.

For the Polish edition

Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-241-2513-2
978-83-241-2513-5

Warszawa 2006. Wydanie I

WYDAWNICTWO AMBER Sp. zoo.
00-060 Warszawa, ul. Królewska 27
tel. 620 40 I3, 620 8I 62

www.wydawnictwoamber.pl


Dla Jenny


Są w tobie i we mnie; to one stworzyły nas, nasze ciało i umysł;
a ich przetrwanie jest podstawowym celem naszego istnienia...

Nazywamy je genami.
Richard Dawkins

Człowiek nie powinien zadowalać się tym, co w zasięgu ręki,

inaczej po cóż byłoby niebo.
Robert Browning


PROLOG

1968, południowa Jordania

C

zy to rzeczywiście prawda? Czy po dwóch tysiącach lat oczekiwa-
nia przepowiednia miała się wreszcie wypełnić za jego życia, za jego
przywództwa?

Śmigłowiec Sikorsky przeleciał nad Petrą, jego cień przemknął jak
owad ponad starożytnym miastem wyciosanym w skalistych urwiskach.
Wspaniałe posągi i kolumny mieniły się czerwienią w blasku późnego
popołudnia, ale Ezekiel De La Croix nawet nie spojrzał w dół, obojętny
na zapierające dech w piersiach piękno opustoszałego miasta. Z oczami
utkwionymi w horyzoncie wypatrywał pośród oceanu piasku miejsca,
w którym helikopter miał wylądować.

Jeden z jego dwóch współpasażerów się poruszył. Obaj - w ciemnych
garniturach, pomiętych jak jego - własny - spali wyczerpani podróżą. Nie
mieli chwili odpoczynku od przyjazdu do Genewy, gdzie wyciągnęli go
z zebrania zarządu banku Bractwa, by przekazać wiadomość.

Wiadomość, która zmieni wszystko. Jeśli jest prawdziwa.

Ezekiel zerknął na roleksa na nadgarstku i przeczesał dłonią przerze-
dzone siwe włosy. Od chwili kiedy usłyszał, co się stało, minął cały dzień
- tyle czasu zajął przelot wyczarterowanym samolotem do Ammanu, gdzie
czekał helikopter Bractwa. Podróż liniami lotniczymi byłaby tańsza o ty-
siące franków szwajcarskich, ale dla Bractwa pieniądze nie były ważne.
Ważny był czas. Dwa tysiące lat.

7


Od celu dzieliły ich już tylko minuty. Ezekiel nerwowo przekręcił na
palcu pierścień przywódcy - krwistoczerwony rubin osadzony w krzyżu
z białego złota - i jeszcze raz zapewnił sam siebie, że przybył najszyb-
ciej, jak mógł.

Rytmiczny łoskot łopat śmigła tylko wzmagał napięcie. Helikopter sunął
nad piaskiem, pozostawiając z tyłu urwiska Petry. Minęło dziesięć minut,
nim Ezekiel wreszcie zobaczył to, czego szukał: pięć samotnych głazów
tworzących wyzywająco wzniesioną pięść pośrodku pustyni. Pochylił się
i spojrzał w dół na największy ze skalistych słupów, wysoki na ponad pięt-
naście metrów. Wyglądał jak kiwający na niego palec. Ciarki przebiegły
Ezekielowi po karku. Moc, jaka biła z tego miejsca, zawsze na niego dzia-
łała, ale tego dnia była wręcz nie do zniesienia.

Pięć głazów odwzorowano na niewielu mapach, a i to tylko jako bez-
imienny układ poziomic. Poza członkami Bractwa o ich istnieniu wiedzie-
li tylko nieliczni: dawni poszukiwacze wody, Nabatejczycy, którzy przed
tysiącami lat wędrowali po tym piaszczystym pustkowiu, i w ostatnich
czasach beduińscy koczownicy. Nawet jednak ci książęta pustyni omijali
z dala skupisko głazów i zamiast schronić się w ich skromnym cieniu, wo-
leli kierować się na północ, do Petry. Z sobie tylko znanych powodów bali
się zbliżać do tego miejsca, które nazywali Asbaa El- Lah - Palce Boga.

- Lądujemy! - krzyknął pilot przez warkot wirników.

Ezekiel nie odpowiedział, wciąż zahipnotyzowany widokiem skał gó-
rujących nad pustynią. U podnóża jednej z nich pod występem stały trzy
zakurzone land-rovery. Do tylnych zderzaków przyczepiono maty, by za-
cierały ślady kół na piasku. Najwyraźniej wszyscy byli już na miejscu.

Zerknął na śpiących towarzyszy. W świecie poza Bractwem jeden z nich
był wpływowym amerykańskim przemysłowcem, drugi czołowym wło-
skim politykiem. Obaj należeli do złożonego z sześciu osób Najwyższego
Kręgu; jego pozostali członkowie prawdopodobnie czekali u wejścia do
Świętej Groty. Ezekiel był ciekaw, ilu jeszcze członków Bractwa zwabiły
tu plotki. Choć organizacja obsesyjnie strzegła swoich tajemnic, nie można
było długo ukrywać takiej wiadomości.

U podnóża najwyższej skały wirniki zaczęły pracować głośniej. Kiedy
helikopter wreszcie wylądował, Ezekiel De La Croix otworzył drzwi i ze
zręcznością niezwykłą jak na sześćdziesięciolatka zeskoczył na spieczoną
słońcem ziemię. Mrużąc oczy przed kąsającymi ziarnami piasku, wybiegł
spod śmigła. Przed sobą zobaczył otwór w wysokiej skale. W łukowatym
przejściu stał mężczyzna w lekkiej marynarce. Ezekiel od razu rozpoznał

8


w nim brata Michaela Urquarta, innego członka Najwyższego Kręgu. Ur-
quart swego czasu był świetnym adwokatem, teraz jednak roztył się i po-
starzał. Patrząc na niego, Ezekiel zaniepokoił się, czy jak większość człon-
ków Kręgu także i brat Michael nie jest zbyt stary i zmęczony, by sprostać
nowym wyzwaniom.
Uścisnął jego prawą rękę.

-              Niechaj będzie zbawiony - powiedział.

Brat Michael podał mu lewą dłoń i ich złączone ręce utworzyły krzyż.
- Aby mógł zbawić sprawiedliwych - odparł Urquart, kończąc znane od
wieków powitanie.
Ich dłonie się rozłączyły.

-              Coś się zmieniło? - Ezekiel ostrzegał go spojrzeniem, by nie ważył się
powiedzieć, że męcząca podróż poszła na marne.

Na znużoną twarz brata Michaela wypłyń^ uśmiech.

-              Nie, ojcze Ezekielu, nadal jest tak, jak ci powiedziano.

Ezekiel był tak spięty, że zdobył się tylko na cień uśmiechu. Nie zważa-
jąc na dwóch współbraci ociężale gramolących się z helikoptera, klepnął
Urquarta w ramię i wszedł do jaskini.

Powstała w wyniku erozji, niczym nie różniła się od innych naturalnych
jaskiń w tych okolicach. Miała mniej więcej trzy metry wysokości, sześć
metrów szerokości i tyleż głębokości; jedyny ślad ludzkiej obecności to
ustawione pod ścianami pochodnie. Ezekiel zauważył z ulgą, że rysujący
się w mroku portal jest już otwarty; odwalenie ciężkiego kamienia mogło
zająć całe wieki. Przeszedł przez otwór i jego oczom ukazały się dwie duże
lampy gazowe oświetlające mozaikową podłogę i ściany z wyrytymi imio-
nami wszystkich poprzedników: tysięcy braci, którzy na próżno czekali na
tę chwilę. Na środku komory znajdowały się Wielkie Schody, wyciosane
w kamieniu i schodzące spiralą sześćdziesiąt metrów niżej, w głąb skały
ukrytej pod piaskami Jordanii.

Nie czekając na pozostałych, Ezekiel ruszył po wytartych stopniach w dół.
Zamiast trzymać się zastępującego poręcz sznura, opierał się o chłodne
kamienne ściany. U podnóża schodów ciemność rozpraszały pochodnie,
migoczące w strumieniu powietrza z tuneli wentylacyjnych. Płaskorzeźby
i freski na niskim suficie zdawały się tańczyć w pulsującym świetle.

Ezekiel wyszedł na kręty korytarz prowadzący do Świętej Groty. Miał
ochotę rzucić się biegiem, ale powstrzymał się i szybkim krokiem ruszył
naprzód, stukając obcasami o gładką kamienną posadzkę wyszlifowaną
stopami jego niezliczonych poprzedników.

9


Za ostatnim zakrętem korytarza usłyszał głosy i zobaczył dziesięć osób
zebranych przed strzegącymi dostępu do groty trzymetrowymi drzwiami
z hebanu, ozdobionymi heraldycznymi szewronami i krzyżami. Jak widać,
wieści wydostały się poza Najwyższy Krąg i szeregowi członkowie Bract-
wa przybyli, by przekonać się, ile w nich prawdy. Byli tu też pozostali dwaj
członkowie Kręgu: tęgi brat Bernard Trier nerwowo gładził kozią bród-
kę, a wysoki, chudy brat Darius na widok Ezekiela uniósł rękę, ucinając
wszelkie rozmowy. Wszyscy odwrócili się do przywódcy i zamilkli.

Przechodząc pospiesznie obok grupy braci, Ezekiel powitał brata Dariu-
sa zgodnie z rytuałem.

-              Niechaj będzie zbawiony.
- Aby mógł zbawić sprawiedliwych.

Ich dłonie rozłączyły się i zanim Ezekiel zdążył o cokolwiek spytać, Da-
rius odwrócił się do swojego młodszego towarzysza.

-              Bracie Bernardzie, zaczekasz tu, a ja zaprowadzę ojca do środka. Kie-
dy orzeknie, że znak jest autentyczny, będziesz mógł otworzyć drzwi po-
zostałym.

Bernard uchylił lewe skrzydło drzwi przy wtórze skrzypiących wieko-
wych zawiasów. Ezekiel z Dariusem wśliznęli się do środka i drzwi za-
trzasnęły się za nimi z hukiem, który rozbrzmiał echem we wnętrzu groty.

Jak zawsze po wejściu do Świętej Groty Ezekiel przystanął, poruszony
jej majestatyczną prostotą; na szorstkich, kwadratowych filarach wspierały
się tony skał, wyciosane ściany ozdobione były gobelinami, skalny sufit
złocił się ciepłym blaskiem niezliczonych pochodni i świec. Tego dnia jed-
nak jego oczy od razu powędrowały ku ołtarzowi na końcu groty.

Przeszedł za filary, na środek mozaikowej podłogi. Ołtarz, jak zwykle
nakryty białą płócienną tkaniną z czerwonym krzyżem, był stąd dobrze
widoczny; spojrzenie Ezekiela spoczęło jednak bliżej, na okrągłym otwo-
rze w kamiennej podłodze. Nie większy od ludzkiej głowy, okolony był
ołowianą gwiazdą. Z jego wnętrza dobywał się płomień.

Ezekiel De La Croix z wahaniem podszedł do Świętego Ognia, płoną-
cego nieprzerwanie od przeszło dwóch tysięcy lat. Okrążył go cztery razy,
zanim uznał, że to, co widzi, jest prawdziwe. Żadnych więcej wątpliwo-
ści. Płomień, przez niemal dwadzieścia wieków pomarańczowy, zajaśniał
oślepiającym niebiesko-białym blaskiem, jakiego nie oglądano od czasów,
kiedy Mesjasz po raz pierwszy zstąpił na ziemię.

I wtedy z jego oczu polały się łzy. Nie mógł ich powstrzymać. Świado-
mość, że stoi w obliczu przeznaczenia, że spotkał go tak wielki zaszczyt,

10


była zbyt silna. Zawsze przypuszczał, że z końcem drugiego tysiąclecia
Święty Ogień może się zmienić, zwiastując Paruzję - Powtórne Przyjście.
Nie śmiał jednak robić sobie nadziei, że dożyje tej chwili. A jednak prze-
powiednia spełniła się właśnie teraz, za jego przywództwa. Żałował tylko,
że jego ojciec, a także wszyscy przodkowie i dawni członkowie Bractwa,
których imiona uwiecznione zostały na ścianach, nie mogli razem z nim
cieszyć się tą chwilą- chwilą, dla której żyli.

-              Ojcze Ezekielu, czy mam wpuścić pozostałych? - spytał brat Darius
ochrypłym głosem.

Ezekiel odwrócił się i zobaczył, że oczy brata też lśnią od łez. Uśmiech-
nął się.

- Tak, przyjacielu. Niech zobaczą to, co zobaczyliśmy my.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin