Antologia Ksiega strachu Tom 1.pdf

(1184 KB) Pobierz
Trident eBooks
Księga strachu
Tom I
Ewa Białołęcka
Drzwi do...
Klatka schodowa w tym domu była jak z obrazka.
Piotr widział kiedyś taki obraz w galerii, choć po latach nie mógł sobie przypomnieć
nazwiska autora. Z pewnością nikt znany. Pamiętał za to doskonale bure światło, wylewające
się wprost na widza przez wysokie, wąskie okno nad drzwiami wejściowymi. Kojarzyło się z
otworem strzelniczym, tym bardziej że kąty przedstawionego na płótnie pomieszczenia
ginęły w półmroku. Pędzel artysty niedbale wyłowił ze zgaszonych czerni zarys poręczy,
jeden czy dwa stopnie i jakieś graty w rogu – równie dobrze mógł to być połamany parasol,
jak i łapy pajęczego stwora. Ni to surrealizm, ni to zła pocztówka z pofabrykanckiej Łodzi.
Wstępując na schody, Piotr zamknął na moment oczy, by się pozbyć świetlistych
kręgów, wirujących pod czaszką. Na półpiętrze czekał umówiony właściciel mieszkania.
Siedział na parapecie, kopcąc smrodliwego papierosa. Nieogolony, z tłustymi kosmykami
opadającymi na uszy, jak ulał pasował do niechlujnej klatki schodowej.
– Szanowanie – odezwał się, rzucając niedopałek na podłogę i rozcierając podeszwą. –
Pan mieszkanko oglądnąć?
– Taa... Dzień dobry.
Indywiduum zabrzęczało pękiem kluczy, wchodząc wyżej na piętro. Na drzwiach w
kolorze starej musztardy wisiały dwie wizytówki.
– Tam ktoś jeszcze mieszka? – spytał Piotr dość ostro, podczas gdy facet męczył się z
trzema zamkami.
– Tylko przedpokój wspólny – zapewnił tamten skwapliwie. – Wie pan, przedwojenne,
dzielone. Obejrzysz pan, przypasuje – weźmiesz, nie podpasuje – to nie. Mnie tam wszystko
jedno.
Rzeczywiście, za „pancernymi” drzwiami ukazał się wąski korytarzyk, służący
jednocześnie za skład rzeczy niepotrzebnych. Stał tam fragment starej meblościanki, pusty
kwietnik i jakieś kartony. Wyżej ściany „zdobiły” przypięte pineskami tandetne reprodukcje
– Piotr otrząsnął się ze wstrętem. Na brązowych drzwiach w głębi odcinał się wyraźnie napis
K+M+B 2007, natomiast te, przed którymi stanął niechlujny facecik, pyszniły się
drewnianym krucyfiksem, przymocowanym starannie taśmą klejącą.
– Pojebało babę! – warknął ze złością, zrywając krzyżyk. Zrobił ruch, jakby chciał
cisnąć nim o ścianę, ale w ostatniej chwili zmienił zamiar i odłożył go na szafkę. – Durna
bździągwa! – burczał. – Nic, tylko do kościoła lata i od tego pewno już do reszty ocipiała.
Sąsiedztwo fanatyczki, być może słuchającej Radia Maryja na cały regulator,
zdecydowanie Piotrowi się nie uśmiechało, ale postanowił przynajmniej obejrzeć lokal.
Mieszkanie było kawalerką, co zgadzało się z opisem w ogłoszeniu, za to zapowiadana
łazienka okazała się klitką z brodzikiem, upchniętym na siłę tuż obok klozetu, oraz
odrapanym bojlerem, niby wygasłym kotłem piekielnym.
We wnęce kuchennej tłoczyły się blaszany zlew i dwupalnikowa kuchenka.
Pokój był kwadratowy, wysoki, nawet według rozpasanych przedwojennych
standardów. Wydawał się dość obszerny, być może dlatego, że umeblowanie było wręcz
spartańskie. Stół, dwa krzesła, wąska szafa, stojąca ni w pięć, ni w dziewięć dokładnie
pośrodku ściany, a po przeciwnej stronie nie pierwszej młodości wersalka. Parkiet skrzypiał
swojsko pod nogami.
Jednakże pomieszczenie sprawiało całkiem miłe wrażenie, może z tego powodu, że było
bardzo jasne. Piotr podszedł do wysokiego okna, by sprawdzić położenie słońca. Tak jak
przypuszczał, kawalerka leżała na osi wschód – zachód, co oznaczało, że będzie miał dobre
światło co najmniej do południa.
– Ile? – zapytał.
– Dwie stówki na miesiąc i mieszkasz pan – zakomunikował właściciel, czując, że ryba
bierze. – A ta za ścianą to nieszkodliwa. Jakby co, to dzwoń pan, opierdolę ją i się odczepi.
– Opierdolić to ja sam umiem. I to nie tylko babcię – odparł Piotr sucho, z
zawoalowanym ostrzeżeniem. – A świadczenia?
Dwieście złotych to było tanio. Nawet podejrzanie tanio. Gdzieś musiał kryć się haczyk,
ale Piotr nie widział na razie żadnego, poza maniaczką religijną za ścianą. Na trzy i pół setki
miesięcznie razem z czynszem mógł sobie pozwolić, a do prymitywnych warunków
przywykł w starym akademiku. Zresztą van Gogh też nie tworzył w luksusach, a Piotr go
przebił już o cztery sprzedane obrazy.
Dobili targu, pieniądze i klucze przeszły z rąk do rąk.
* * *
Lekko podgrzany lufką ziela, Piotr oswajał swoje nowe cztery kąty. W wersalce szybko
znalazł wysiedziany przyjazny dołek, jakby stworzony do zajmowania go całymi godzinami,
śledzenia wzrokiem smug papierosowego dymu i komponowania w głowie kolejnych
obrazów. Jego skromny dobytek spoczywał na środku podłogi. Wypchany plecak,
wyświechtana waliza, niewielki karton, w którym kryły się setki reprodukcji, wycinków
gazetowych i pocztówek z malarstwem. Poza tym sztalugi oraz teka ze szkicami. Stare
gwoździe w ścianach obciążało już kilka małych landszaftów, obok drzwi Piotr z pietyzmem
zawiesił oprawiony w ramki swój rysunek z dzieciństwa. Spłowiała akwarelka przedstawiała
czerwonego kota ze wszelkimi konsekwencjami straszliwego gustu przedszkolaka. Autor,
teraz starszy o dwadzieścia lat, wielokrotnie usiłował powtórzyć na swoich obrazach
niesamowitą, surrealistyczną i nieco złowieszczą minę kocura. Na razie bez powodzenia.
Młotka nie było, wbił więc parę dodatkowych gwoździ za pomocą klucza francuskiego,
znalezionego w szafce pod zlewozmywakiem. Zamierzał urządzić niewielką osobistą galerię.
Trzymanie obrazów w sztaplach pod ścianami jest wbrew naturze, mawiał.
W trakcie objawiła się sąsiadka. Już sposób pukania do drzwi zapowiadał pretensje, ale
kiedy Piotr otworzył, kobieta – zasuszona sześćdziesięciolatka, jak zdążył dostrzec – bez
słowa cofnęła się i pospiesznie zrejterowała z powrotem na swoje terytorium. Ciekawe, co ją
wystraszyło bardziej: francuz w ręku nowego lokatora czy skorpion wytatuowany na jego
obnażonej klatce piersiowej.
Piotr, raczej rozśmieszony tym zajściem niż zirytowany, okupował właśnie dołek na
wersalce, kontemplował dymne spirale i gapił się przed siebie – a konkretnie na szafę.
Powoli dotarło do niego, że czuje dyskomfort. Szafa.
Ta landara obrzydliwie kalała białą przestrzeń ściany. Wyglądała jak wyrzut sumienia,
jak kupa na obrusie. Symbol paskudnego drobnomieszczaństwa dokładnie pośrodku czegoś,
co mogło być płaszczyzną pod nową „Ostatnią wieczerzę” albo choć kopię Chagalla.
– Precz mi z oczu, meblu plugawy! – rzekł Piotr z naciskiem, ale szafa oczywiście nie
drgnęła.
Nie pozostało nic innego, jak wstać i naprzeć ramieniem na krnąbrny przedmiot.
Przesunął go tym łatwiej, że w środku były tylko puste półki i wieszaki.
– No tak, wszystko jasne...
Zagadka dziwacznego ustawienia szafy wyjaśniła się. Mebel wywędrował w kąt,
tradycyjnie przeznaczony tego rodzaju sprzętom, a spod niego wyłonił się wielki rysunek
drzwi. Widocznie odnajemca, chcąc zaoszczędzić na malowaniu, po prostu zasłonił to, co
uznał za denerwujące bazgroły, obniżające wartość lokalu.
Malarz wrócił na swoje miejsce i, zaintrygowany, wbił wzrok w szkic. Nie spodziewał
się niczego podobnego. Trudno było toto nazwać freskiem – zwyczajny odręczny rysunek
ołówkiem na białej emulsji, zrobiony jednak starannie, a z każdej kreski emanowała
celowość. Piotr wiódł spojrzeniem wzdłuż linii. Tajemniczy rysownik nie używał linijki, lecz
miał pewną rękę i doskonale wiedział, co chce stworzyć. Z dbałością o szczegóły przeniósł
na gładź ściany pokarbowane krawędzie futryny, owalne oczko sęka i gwoździe. Samo
skrzydło było po staroświecku dzielone masywnymi szprosami na trzy części. Narysował
nawet klamkę w kształcie liścia akantu, z ozdobnym szyldem, nie zapomniał też o dziurce od
klucza. Tylko proporcje trochę zaszwankowały, gdyż uchylone „na zewnątrz” drzwi zwężały
się zanadto, jakby miały co najmniej cztery metry szerokości i ginęły w głębi perspektywy.
A za nimi czaiła się mleczna nicość i siwe cienie.
* * *
Sąsiadka musiała chyba czatować, przyklejona do wizjera, pojawiła się bowiem
natychmiast, gdy tylko Piotr ruszył się za próg. Być może ośmielił ją brak morderczych
narzędzi i to, że mężczyzna tym razem był kompletnie ubrany. Piotr odpowiedział uprzejmie
na jej „dzień dobry”, choć tonem raczej chłodnym. Lepiej się nie spoufalać, bo można
skończyć, wynosząc staruszce śmieci i ściągając kotki z drzewa, albo co gorsza, oglądając
rodzinne fotografie przy herbatce. Spodziewał się pytań: skąd, na długo, gdzie pracuje? Ale z
pewnością nie tego, co usłyszał sekundę później.
– Ten Żemła to pewnie panu nie powiedział... – wypaliła kobiecina, mierząc Piotra
płonącym okiem harpii. – Bo ta dziewczyna, co tu przed panem mieszkała – zniżyła głos – to
się zabiła! A ten tylko pokój wysprzątał i nic, dalej lokatorów bierze. Taki na piniądze
pazerny. Bezbożnik!
Piotr zdębiał. Miał pustkę w głowie. Nie zdobył się nawet na: „Co też pani mówi?”,
zresztą kobieta chyba nie oczekiwała odpowiedzi. Uniosła godnie podbródek i ruszyła do
wyjścia, mocno ściskając w garści torbę na zakupy.
– Niech pan pamięta, żeby te drzwi zamykać, bo wieje.
* * *
Myśl o poprzedniej lokatorce powracała do Piotra jak bumerang, w najmniej
spodziewanych momentach. Kiedy włóczył się po galeriach, przesiadywał ze swoimi
płótnami na starówce, albo gdy zalewał dla oszczędności kawowe fusy w kubku. Używała
tego samego czajnika. Półki w szafie kiedyś wypełniały jej ubrania. Piotr z zażenowaniem
łapał się na tym, że w absurdalny sposób podnieca go sama myśl o kobiecej bieliźnie.
Konkretnie: wyobrażenie o jej majtkach. Idiotyczne... Spała pewnie na „jego” łóżku i może
tak samo jak on marnotrawiła czas, gapiąc się w ścianę. Czy to właśnie fascynująca swoją
nieokreślonością, tajemnicza Ona nakreśliła obraz drzwi? Czy uciekła z życia za pomocą
garści pigułek, kuląc się w przytulnym dołku, teraz wygrzewanym ciałem Piotra? Czy może,
gdyby włączył w łazience tę specjalną policyjną lampę, krew dziewczyny zaczęłaby świecić
upiornym błękitnym blaskiem, wciąż obecna, choć niewidzialna – jak duch spraw
minionych? I dlaczego właściwie odebrała sobie życie? Jak miała na imię, jak wyglądała?
Zaczął rysować pastelowe akty. „Zwierzęce” kobiety nieco w stylu Degasa. Nagie,
szczupłe blondynki o spiczastych piersiach – smarujące stopy kremem, okręcające mokre
włosy zawojem z ręcznika, bezwstydnie rozkładające uda podczas czytania książki...
Niezłe, do przerżnięcia – oceniali koledzy. Wracał do siebie, otwierał musztardowe
drzwi i przyczepiał do deski nowy karton. Spod drżących palców spływały kolejne eteryczne
dziewczyny. A właściwie jedna... Tylko jedna, w dziesiątkach wariantów, póz i czynności.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin