NAJBARDZIEJ PRZEMILCZANE W MEDIACH HIPOTEZY NIEZALEŻNYCH.doc

(1207 KB) Pobierz

NAJBARDZIEJ PRZEMILCZANE W MEDIACH HIPOTEZY NIEZALEŻNYCH HISTORYKÓW

Opis: D:\Documents and Settings\Mielon\Pulpit\NN\Ksiazki1\NAJBARDZIEJ PRZEMILCZANE W MEDIACH HIPOTEZY NIEZALEŻNYCH HISTORYKÓW «  PUBLIC-DISORDER_pliki\universe.jpg

Wiceadmirał Roscoe Henry Hillenkoetter, pierwszy dyrektor CIA (w okresie 1 V 1947 – 7 X 1950 r.), w liście do Senackiej Komisji d/s Nauki i Astronautyki pisał swego czasu: „Oficjalna polityka ukrywania i wyśmiewania prowadzi wielu obywateli do poglądu, że latające spodki to nonsens” – za „New York Times” z 28 II 1960 r.- „Z dala od oczu opinii publicznej, wysocy rangą dowódcy w siłach powietrznych są poważnie zaniepokojeni ufo”; „Czas, aby prawda ujrzała światło dzienne na drodze otwartych przesłuchań przed Kongresem”; „Siły powietrzne wymuszają milczenie swoich pracowników poprzez regulacje prawne”.

Ogólnie według wielu różnych źródeł na całym świecie trwa cicha wojna wywiadów dotycząca polityki wobec ufo. Linia podziału przebiega również przez USA – wywiad marynarki (US Navy tak samo jak US Army ma własny wywiad, siły powietrzne i armię – Marines) współtworzy grupę nazywaną ‘Comm12′, która we współpracy ze służbami innych państw stymuluje kontrolowane przecieki dotyczące ufo i ogólnie zmierza w kierunku ujawnienia opinii publicznej możliwie szerokiego spektrum tego zagadnienia. Z kolei CIA i ich partnerzy z całego świata od handlu dragami z Afganistanu i innych przekrętów, typu MI6, pod szyldem ‘Aquarius’ pracują na rzecz zachowania status quo, w którym koncerny naftowe nadal mają miliardy klientów i w ogóle nic się nie zmienia – bogaci nadal są bogaci, a biedni pracują jak mrówki i wdychają spaliny. Tę linię długo reprezentowało również powołane przez administrację Eisenhowera niejawne ciało ‘Majestic-12′, chociaż ostatnio podobno odchodzą od tego wtykania głowy ludzkości w piasek i też zaczynają jak gdyby pomału „puszczać farbę” w tej delikatnej kwestii, a przynajmniej na to pozwalać. Niewątpliwie jednak w dalszym ciągu wielu ludzi na szczytach władzy w USA siedzi w kieszeni tych, którym w koszmarach śni się, że na wielkich konferencjach prasowych dziennikarze pytają naukowców, na jakim właściwie paliwie ufo przyleciały tu z innych gwiazd i gdzie mają te wielkie zbiorniki.

Przemysł naftowy nie chce pytań o technologie obcych – to dla nich największe możliwe zagrożenie, dosłownie straciliby wszystko w okamgnieniu, a rezerwy samej ropy są warte 300 bilionów dolarów – ktoś wyłożył te pieniądze i prawdopodobnie nie byli to bezdomni z Central Parku, tylko ludzie dla których wydać 50 mln $ na czyjąś kampanię to zwyczaj przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie; zresztą prezydenci i tak nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia, oni nawet nie mogą wchodzić do podziemnych baz – np. taki Clinton mówił w swoim otoczeniu, że „nie chce skończyć jak Kennedy”. Zresztą Tesla wynalazł co trzeba już w latach 20-tych XX wieku, a prof. Wernher von Braun (konstruktor rakiety V2 i ojciec amerykańskiego programu kosmicznego, twórca rakiety Saturn V, która wyniosła lądownik z astronautami na orbitę Księżyca, a w zasadzie była przerośniętą rakietą V2) mówił w latach 70-tych, że już wtedy mogliśmy mieć latające samochody i świat bez spalin – tyle że taki scenariusz nie jest na rękę tym, którzy sprzedają energię, bo wtedy nikt by już nie musiał od nich niczego kupować i wszyscy raz-dwa „poszliby z torbami”. Ale jest więcej powodów i grup interesów stojących za utrzymywaniem zagadnienia ufo w tajemnicy i z dala od „poważnego” obiegu. Szczególnie w USA osoby na szczytach władzy, które zawsze chodziły do dobrych szkół i nie znają życia – im się wydaje, że oni są światli, a zwykli ludzie głupi, prymitywni, nie poradziliby sobie sami ze sobą, potrzebują aby ktoś nimi rządził – dlatego „obawiają się paniki”, a tak naprawdę albo sami są niedorzecznymi paranoikami, albo to tylko taka wymówka-wkrętka dla naiwnych – typu władze krajów takich jak nasz. Dyplomaci obawiają się reakcji państw wyznaniowych na kilka faktów z dziedziny religioznawstwa. Władze USA obawiają się gniewu ludzi za ukrywanie całego tematu ufo przez 60 lat i pakt z Szarymi z 1954 r. – a jednocześnie w praktyce to one decydują, kiedy cały świat zacznie o tym mówić. Z tym, że podobno w Indiach ta sama partia (BJP), która kiedyś zaszokowała świat uruchomieniem programu nuklearnego i wybudowaniem arsenału rakiet – jeżeli wygrają następne wybory, to znowu nie będą się na nikogo oglądać i ogłoszą, że kosmici tu są, nawet za cenę wykluczenia ich kraju z niejawnej międzynarodowej współpracy. Fajnie by było, bo po co kolejne pokolenia miałyby zostać nafaszerowane bzdurami, tak jak nas potraktowano.

Inne ciekawe pod tym względem państwa to Brazylia i Meksyk – tam o ufo piszą na pierwszych stronach najpoważniejsze dzienniki (w Indiach zresztą też), normalna sprawa, nikt się z tego nie śmieje. W grudniu 2007 r. zaistniała też ciekawa sytuacja w Japonii, kiedy w ślad za rzecznikiem rządu minister obrony Shigeru Ishiba publicznie wyraził sensowność wprowadzenia zmian do konstytucji na wypadek inwazji z kosmosu, a następnie wokół tego tematu wypowiadali się inni członkowie gabinetu; przy okazji, w japońskim parlamencie oraz ogólnokrajowych kanałach telewizji prywatnej i publicznej była już prawda o zamachach z 11 września w Nowym Jorku – ponieważ zginęli w nich również obywatele japońscy, a „wiele wskazuje na to, że wyjaśnienia udzielone premierowi Koizumi’emu przez prezydenta Busha nie były prawdziwe”. Z tym, że z drugiej strony, póki co to jest podobno tak (patrz Benjamin Fulford), że to Amerykanie zmuszają Japończyków do różnorakich ustępstw, pod stołem grożąc kolejnymi trzęsieniami ziemi lub innymi „naturalnymi” katastrofami – bronie pogodowe to technologia z lat 60-tych, miały ją już wtedy i USA, i ZSRR, obecnie największa na świecie jest instalacja HAARP na Alasce – oficjalnie badawcza.

Różne inne źródła (trochę jest na świecie tych badaczy ufo i nazbierali materiału przez dekady): wokół Ziemi znajduje się osłona, która uniemożliwia wejścia w atmosferę pojazdom przybywającym z kosmosu. Powstają w niej jednak nieregularne, przypadkowe dziury, dzięki którym przejście tej bariery staje się możliwe – ale nikt nie potrafi przewidzieć ich występowania. „Szarzy” oficjalnie tylko starali się pomóc Amerykanom w uporaniu się z czasoprzestrzennymi anomaliami stanowiącymi uboczny efekt ‘Eksperymentu Filadelfia’ z 1943 r. (podobno prawie każdy przesłuchiwany rozbitek z ufo przez długie lata zaczynał rozmowę od refleksji w rodzaju „Ale jesteście porypani..!”, mając na myśli tamten test z przypadkowym przejściem okrętu w hiperprzestrzeń, w wyniku którego według Ala Bieleka powstało ryzyko potężnej katastrofy) – a przy okazji tych wszystkich tuneli czasoprzestrzennych umożliwili przybycie ponad 1400 gadoidom, które teraz siedzą pod ziemią (info od Alexa Colliera z 1994 r.) i są trudne do zabicia, a niektóre z nich wzrostem dorównują ludziom z małych planet – 7.5 metra; jak takiego zobaczysz np. w lesie (póki co nie mają jeszcze od swojej „góry” pozwolenia na paradowanie po deptakach, żeby nie zepsuć niespodzianki), rozsądnie jest zejść mu z drogi – ale bez strachu, one się tym żywią i nakręcają, dla nich to wręcz coś jak dragi: kiedy np. Szarzy porwą Cię na spodek i już nie możesz nic zrobić, najlepiej jest myśleć o czymś od rzeczy, wtedy ich rozczarujesz, bo na pewno liczyli na to, że naszprycują się jeszcze dodatkowo Twoim strachem – więcej Cię nie porwą (z tym, że w ogóle w sprawie porwania najlepiej jechać do USA, obecnie oni głównie tam operują, skoro już mają coś na piśmie – w pierwszej połowie XX stulecia uprowadzali przeważnie w Ameryce Południowej). Przy użyciu środków mechanicznych (Ludzie nie potrzebują do tego maszyn) Gadoidy potrafią przenosić się w czwartą gęstość, trochę inny wymiar, jak gdyby następny – co ciekawe, wtedy najbardziej pozytywne osoby spośród Ziemian są dla nich w ogóle niewidzialne, to znaczy przebywają jak gdyby w zupełnie innym paśmie rzeczywistości; według innych źródeł one zazwyczaj sobie siedzą w tej czwartej gęstości, dlatego ich nie widzimy, gdy pojawiają się między nami i pożywiają się naszymi negatywnymi emocjami – strachem i agresją, albo kiedy nami do pewnego stopnia sterują, wpływając na działanie szyszynki – co jest szczególnie łatwe, kiedy dana osoba jest pijana; niektórzy ludzie twierdzą, że na zasadzie widzenia aury potrafią zobaczyć takie dziwne kształty podczepiające się do niektórych osób. Te jakby z naszego wymiaru (? – może to te same) lubią ludzkie mięso, ale takie niezanieczyszczone nikotyną, kofeiną ani syfem dodawanym do jedzenia – dlatego preferują dzieci, oczywiście żywe – rzeczywiste amerykańskie władze karmią te przykre stwory, żeby nie wychodziły na powierzchnię. Przybyły tu w ramach współpracy rządu USA z mieszkańcami innej planety, tak że chyba nie ma obowiązku przechodzić nad tym do porządku dziennego; dla równowagi trzeba jednak dodać, że niektóre z nich rzekomo pochodzą z naszej planety – kłaniają się czasy dinozaurów, to były jakby ich krowy i sarny, a według niektórych hipotez niekiedy również przodkowie; zresztą legendy o smokach funkcjonują od wieków na całym świecie – ich wykańczaniem zajmował się m.in. niejaki Św. Jerzy – podobnie jak opowieści górali z Polski, Himalajów i Oceanii o olbrzymach śpiących w górach, wszystkich kultur o spektakularnej „magii” i dziwacznie wyglądających istotach z szuwar, z niebios, wyłażących spod ziemi – kiedyś ludziom tak nie wtłaczano do głowy, że już wszystko wiadomo, cały świat został rozpracowany i opisany, no i przekazywali sobie te relacje, normalnie jak to ludzie ludziom i dziadkowie wnukom, ku pamięci; dziś jak takiego stwora zobaczysz, to siedzisz cicho – wiadomo, każdy głupi doskonale rozumie, że lepiej nie występować z tego typu relacją, jakoś tak dziwnie jest skonstruowana nasza rzeczywistość, że można sobie wierzyć w duchy, przesądy, raj, Tarota, wróżenie z ręki – ale jak tylko powiesz coś o stworze z kosmosu, to już możesz zaczynać się martwić, co z Tobą zrobią w przekonaniu, że tylko Ci pomagają.

Według Alexa Colliera i jego rzekomego kontaktu z Andromedanami, w efekcie niefrasobliwych eksperymentów wokół Ziemi narobiło się kilka linii czasu. Istnieje np. taka, w której gadoidy nigdy tu nie przybyły – tak samo jak inna, gdzie III Rzesza trwa sobie jako imperium. Według badaczy takich jak Marcia Schaefer czy David Wilcock, nie żyjemy w do końca identycznych rzeczywistościach – niektóre osoby mogą w roku 2012 wylądować na planszy z kataklizmami, podczas gdy innym woda ledwo przemoczy buty; jak sobie pościelesz, tak przeżyjesz lub nie, cały czas stwarzamy sobie własną rzeczywistość, oczekując jej w naszych głowach – z tym, że jeżeli sobie zablokujesz w mózgu, że nie ma żadnych złowrogich ufo ani ryzyka jakichkolwiek wydarzeń w 2012 r., to może właśnie Wszechświat będzie starał się Ci jakoś mniej lub bardziej delikatnie zasugerować, że masz zakuty łeb – to działa też na tej zasadzie, że dzieje się to, czego nie chcemy, liczy się tylko to, na czym się koncentrujemy, nieważne z jakiego powodu i klimatu w głowie zachodzi potrzeba przerabiania danej lekcji. Liczni niezależni badacze utrzymują ponadto, że według ich źródeł, przecieków i w ogóle szczątków kopalnych, ewolucja form życia na naszej planecie nie przebiegała w tempie linearnym, ale w skokach co ok. 52 miliony lat, kiedy nagle pojawiały się nowe gatunki, bardziej rozwinięte i wyrafinowane, jak gdyby z następnego szczebla złożoności – i właśnie na tym ma polegać ów rok 2012, czy jaka powinna być data, bo tu pomyłka może być o parę wieków – w każdym razie Układ Słoneczny orbituje wokół centrum naszej galaktyki i co kilkadziesiąt milionów lat może faktycznie przechodzi przez jakieś pola czy kanały energii, dzięki którym możliwe są ciekawe przemiany, ale też np. dzieje się sporo innych zauważalnych rzeczy – spekuluje się nawet o zmianach w sposobie rotacji Ziemi i co do położenia biegunów, o liniach brzegowych nie wspominając… Według Plejaran tereny o najsolidniejszych fundamentach w skorupie ziemskiej pod kątem takich okoliczności to Peru i Australia – podobno trzęsień też ma być sporo, zresztą ich liczba mocno wzrosła już w ciągu ostatnich dwóch dekad, tak samo jak aktywność wulkanów.

Kubański kryzys rakietowy był tak naprawdę o to, że sowieci czuli się (i słusznie) oszukiwani przez Amerykanów w kwestii udostępniania technologii pochodzących z wymiany z obcymi – wcześniej Jankesi obiecali im, że będą się uczciwie dzielić (kiedy ZSRR zagroził podpisaniem własnego traktatu), ale w praktyce wyszło inaczej: mikroprocesory, diody LED, laser, kevlar, teflon, hologram, światłowody, poszycia niewidzialne dla radarów – wszystko jakoś „wynaleziono” w USA, chociaż Rosjanie chyba cały czas mieli lepszych naukowców, skoro przodowali w dziedzinie broni pogodowych, zjawisk paranormalnych, kontroli umysłów, konstrukcji myśliwców i łodzi podwodnych, o czołgach i śmigłowcach nie wspominając. W dodatku wszystko to pojawiło się w przedziale ok. 20 lat: 1950 – 1970 r.; dla porównania tempo opracowywania innych wynalazków według współczesnej nauki: koło – 500 tys. lat, młotek – 500 tys. lat… Podczas kryzysu Kennedy dwa razy pytał się CIA, czy to prawda, co mówią Rosjanie – i dwa razy odpowiedzieli mu, że „nie, coś świrują bez sensu” – podobno nawet, kiedy świat dzieliło już tylko 20 minut od rozpoczęcia nuklearnej wymianki. To dlatego chciał ich potem rozpędzić na cztery wiatry, według m.in. Williama Coopera dał im też ultimatum, że mają rok na ujawnienie tematu ufo opinii publicznej. Oswald był człowiekiem Hoovera, który miał mieć oko na chłopaków z CIA krążących wokół JFK jak sępy. Hoover nie był transem, ręczy za niego m.in. Ted Gunderson, który znał go osobiście. W dniu zamachu w Dallas Edgar Hoover otrzymał teleks o treści „Zadrzyj z nami, to zginiesz” – to fakt raczej znany, ale pewnie mało ciekawy; zresztą, może to tylko Lee Harvey faksował sobie z biblioteki? Nawet Jackie mówiła przyjaciółce – która opowiedziała o tym przed kamerami – o agentach Secret Service: „Oni zabili mojego męża”. W ciągu następnych 30 lat w wypadkach, strzelaninach i samobójstwach zginęły 133 osoby, które znajdowały się wówczas na tyle blisko samochodu, że mogły widzieć, co właściwie się stało – pewien matematyk wyliczył, że prawdopodobieństwo przypadkowego wystąpienia takiej serii wynosi jeden do kilkudziesięciu miliardów; no cóż, całkiem duże – a może to L.H. Oswald mści się zza grobu na gapiach, jak przystało na samotnego psychopatę..? Jeszcze trzy dekady później np. do Philipa Corso Jr. przyszli tajniacy i powiedzieli (w skrócie): ta książka o ufo to jeszcze może być, ale jak napiszesz o zamachu na Kennedy’ego, to szykuj na cmentarzu miejsce dla siebie i całej rodziny; na początku trzeciego tysiąclecia żyło ponoć jeszcze około stu czterdziestu osób, którym prawda mogłaby zaszkodzić – przy czym sporo wątków zawsze wydawało się orbitować wokół osoby George’a Busha Seniora, który za młodu podobno raz nawet poszedł w tej sprawie do Hoovera ze spluwą za pazuchą, domagając się zakończenia śledztwa i gotowy na wszystko – czyżby miał wiele do stracenia..? Po śmierci JFK awansował na szefa misji łącznikowej w Pekinie, potem został dyrektorem CIA, dalej dwa razy wiceprezydentem za Reagana, następnie sam prezydentem i jeszcze dwa razy zrobił syna, a drugiego gubernatorem – skończył jak Łokietek, a zaczynał od tego, że w jego firmie naftowej tajne służby z powodzeniem wdrażały nową metodę przemytu narkotyków z Ameryki Płd. w zwolnionych z kontroli celnej pojemnikach przerzucanych pomiędzy platformami wiertniczymi (na początku lat 70-tych New York Times ujawnił, że tak samo wykorzystywano trumny z żołnierzami zabitymi w Wietnamie – według Michaela Rupperta robią to przy każdej wojnie, a pieniądze z dragów idą na Wall Street; według innych źródeł na podziemne bazy i tajne projekty). Z kolei kiedy Junior zakładał w latach 70-tych swoją firmę naftową Arbusto, 50 tys. $ na rozruch za pośrednictwem pilota-ochroniarza-kolegi taty przekazał mu …Saul Bin Laden, przyrodni starszy brat Osamy; klan Bin Ladenów to przyjaciele rodziny Bushów od dekad, już po 11 września w czasie wakacji Seniora z małżonką w Arabii Saudyjskiej spędzali wolne chwile razem, jak przystało na długoletnich znajomych; kiedy Osama wysadził najpierw te amerykańskie placówki w Afryce, kontrakt na ich odbudowę otrzymała od rządu USA firma …Bin Laden Constructions, jego przyrodniego brata; no ale po co telewidzowie mają o tym wiedzieć, tylko mogłoby im się pomieszać w głowach, racja. Kartel Bushów tropi m.in. dziennikarz BBC Greg Palast.

Generalnie przez całą zimną wojnę na szczytach władzy funkcjonowała nie najgorsza komunikacja pomiędzy USA, Wlk. Brytanią i ZSRR – na powierzchni trwało napięcie i konfrontacja, patriotyczny wysiłek po obydwu stronach oceanu, a w kosmosie dzięki tej całej produkcji mogła rozwijać się współpraca i postępować ekspansja. W latach 60-tych powstała międzynarodowa baza na Marsie, na Księżycu funkcjonowała już w momencie „pierwszego lądowania”. To dzieje się jakby pod egidą ONZ, np. w słynnej (i jedynej takiej, o której wiadomo) strzelaninie z Szarymi w bazie pod miejscowością Dulce w stanie Nowy Meksyk w 1979 r. zginęło 66 komandosów również z takich krajów, jak Norwegia czy Izrael. Drugi raz polityka ukrywania wszystkiego przed ludźmi okazała się mieć swoje dobre strony, kiedy w roku 1993 baza na Marsie przestała nadawać – było tam wtedy 300 000 ludzi (info: Phil Schneider). Według Alexa Colliera z wywiadu z 1994 r. bazę przejęły Gadoidy, sporo ludzi zjadły, a dla reszty nie mogliśmy nic zrobić, przynajmniej wtedy. Z kolei po 2000 r. pojawiło się anonimowe źródło pod pseudonimem ‘Henry Deacon’ (wywiad po polsku ), gość mówi, że na Marsa jest winda – stabilny tunel czasoprzestrzenny – i dużo tam grał w ping-ponga (w ogóle nie wychodzi się z bazy na powierzchnię), a robił to samo, co na Ziemi, czyli siedział przy maszynerii; według jego relacji jest tam teraz 700 tys. ludzi, to znaczy „mamy tam kilka baz”. Według dr Dana Burisha (domniemanego byłego członka MJ-12) Księżyc i Mars to jedyne miejsca w naszym układzie planetarnym, gdzie obcy tolerują naszą obecność, to znaczy to by było porozumienie z obydwiema frakcjami – „dobrymi” i „złymi” (informacje spod egidy Project Camelot, po 2000 r.). Według dr Burisha na księżycu Jowisza Io znaleziono inną formę życia – małe stworki podobne do krabów, poza tym nic w całym układzie, jeśli nie liczyć (Collier:) baz Szarych na Księżycu i Phobosie ani siedmiu kopuł (dla siedmiu kast) gadoidów na Wenus, skądinąd sfotografowanych już dwie dekady temu przez radziecką sondę – rzekomo tysiące lat temu nakierowały one w nasz układ wielką kometę, która przechodząc obok Urana zmieniła jego oś obrotu, dalej spowodowała eksplozję świeżo skolonizowanej przez Ludzi planety Muldek (znanej również m.in. jako Melona), która tworzy teraz pas asteroid, orbitujący sobie pośrodku naszego układu jak gdyby nigdy nic pomiędzy orbitami innych planet, w czym milion naukowców nie widzi w tym nic dziwnego; przechodząc obok Marsa kometa zdarła z niego prawie całą atmosferę, zmuszając ludzi – uchodźców z gwiazdozbioru Lutni i Wegi – do zejścia pod powierzchnię, a następnie przeniesienia się na Ziemię (gdzie już zostali, gadoidy musiały się stąd szybko zwijać przed jakąś kosmiczną policją – wg Michaela Tsariona) – następnie przechodząc obok naszej planety, kometa zdarła z niej płynną atmosferę, umożliwiając rozwój życia, po czym podebrany Uranowi księżyc zostawiła na orbicie wokół Słońca, gdzie jego lód się stopił i dlatego cała Wenus jest teraz okryta parą i chmurami, bo to właśnie był ten księżyc. Według Alexa Colliera księżyc Marsa Phobos to pojazd Szarych, mają sporo takich dużych – to właśnie olbrzymie obiekty orbitujące wokół równika Ziemi w 1953 r. skłoniły ekipę Eisenhowera do respektu i odrzucenia oferty kosmicznych Ludzi, których żądanie nuklearnego rozbrojenia uznano w tej sytuacji za nie do przyjęcia; zresztą wtedy zimna wojna była jeszcze na serio, a Stalin dopiero się rozkręcał z budowaniem wyrzutni. Mimo, że ludzie z gwiazd mówili wówczas, żeby nie zwracać uwagi na te gigantyczne statki Szarych, generałowie wiedzieli swoje – a na lądowanie Szarych Ajk zaprosił nawet w charakterze wsparcia duchowego biskupa Jamesa Francisa MacIntire’a, który następnie wbrew przykazaniom amerykańskich służb od razu wygadał się papieżowi i to wówczas powołano do życia watykański wywiad – te tropy śledzi włoski dziennikarz Luca Scantamburlo , który zadaje dyskretne pytania o to, dlaczego np. Jezuici wykupili w Stanach obserwatorium astronomiczne na szczycie góry, gdzie zawsze mieszkał bóg miejscowych Indian, a Watykan zasponsorował misję sondy kosmicznej – co jest dosyć dziwne jak na tak niewielkie państwo, w dodatku dość specyficzne; obecnie Stolica Apostolska ma już na koncie nie tylko kilka sygnałów, że Kościół dopuszcza możliwość istnienia cywilizacji pozaziemskich, ale także oficjalnego rzecznika odnośnie tematu ufo – jest nim ojciec Corrado Balducci i przypadkiem jest on również głównym demonologiem Watykanu. Przy okazji, Fatima itp. – to były według A. Colliera akcje Szarych, którzy przygotowują również drugie nadejście Chrystusa z pozbawionym duszy klonem w roli głównej, wszystko ma być lepiej jak w Hollywood – o ile do tego dojdzie, tzn. jeżeli ludzie nadal będą psychicznie stali w kolejce na ten film i będzie im się to opłacało wyprodukować.

Według innych wersji , miliony rzekomo porwanych przez Szarych Amerykanów, którym na pokładach spodków wszczepiono implanty, to tak naprawdę tysiące ludzi faktycznie przez kogoś uprowadzonych, z tym że stały za tym raczej czynniki zbliżone do konglomeratu zbrojeniowego USA, przebrani ludzie itp. – ten przemysł przynajmniej od lat 70-tych rozumie to doskonale, że w końcu nie będzie już z kim toczyć wojen, w związku z czym dla swoich firm, jakże przecież istotnych dla bezpieczeństwa narodowego, nie od dziś planują nowe kontrakty na przetrwanie, tym razem na wyprodukowanie uzbrojenia całej orbity – a że są to przedsiębiorstwa quasi-państwowe, nie powinno być problemu, żeby zorganizować dla tłumów holograficzne bitwy z obcymi (technologia z lat 60-tych – przypadek „ukazania się Matki Boskiej” na kilka godzin nad Hawaną parę lat po przejęciu władzy przez Castro). Oczywiście reszta armii nie będzie o niczym wiedziała – rzekomo już od lat 90-tych zdarzają się ataki latających spodków na placówki wojskowe, a przekręt polega tu na tym, że to są talerze produkcji ziemskiej, które silą się na wrogą flotę z kosmosu; z tym, że ofiary w ludziach są naprawdę i będą także, kiedy przeprowadzą to w skali całej planety – można przypuszczać, że dużo więcej niż w nieskrytykowanym jeszcze przez nasze gadające głowy spektaklu teatru telewizji pt. „11 września”. Jak można się domyślać, każdy, kto będzie mówił, że nie ma żadnej inwazji obcych i to wszystko nie dzieje się naprawdę, będzie albo agentem kosmitów i zdrajcą, albo niebezpiecznym świrem – defetystą – mącicielem wody, zasługującym jeżeli nie na kulkę w łeb (w tych trudnych czasach), to przynajmniej na odizolowanie, najlepiej w obozie pracy, żeby chociaż zarobił na swoje wyżywienie.

Chemiczne smugi (ang. ‘chemtrails’) – ostatnio można je było zobaczyć np. nad Poznaniem w dniu 17.IX.2009, ale nasilają się też doniesienia z innych miast Polski, tak że „doganiamy” w tym temacie resztę świata – według znacząco już nadwątlonej wersji, są to widoczne gołym okiem konsekwencje pomysłu słynnego fizyka Edwarda Tellera: rozpylane w atmosferze cząsteczki aluminium, które mają odbijać promienie słoneczne (na innej planecie użyto do tego złota, bo mieli więcej złota) – dzięki temu temperatura na Ziemi zwiększyła się tylko o 2 stopnie; dla porównania, jasność Wenus wzrosła o 200%, w różnym stopniu to samo dotyczy też wszystkich innych obiektów naszego układu – rzekomo to w związku z rokiem 2012, kiedy względem Ziemi ustawią się w jednej linii Słońce oraz Centralne Słońce Galaktyki, o czym było wiadomo od tysięcy lat np. z kalendarza Majów, a po dziś dzień nie mówi się o tym w telewizji i oficjalnie nie łączy w całość napływających informacji astronomicznych – np. że Wielka Plama na Jowiszu w połowie lat 80-tych zaczęła się przemieszczać po tym, jak przez wieki ani drgnęła, a na Marsie również występuje efekt cieplarniany, chociaż nie ma tam fabryk. Nie mogą ujawnić, że rozpylają to na całym świecie – choć widać, że niebo zmieniło kolor i nie jest już tak błękitne, jak jeszcze paręnaście lat temu – gdyż nie wiadomo, jaki to ma wpływ na zdrowie, zaraz ruszyłaby lawina procesów o odszkodowania itp. Z kolei według Plejaran Ziemia owszem przybliża się do Centralnego Słońca Galaktyki i w sumie to dlatego tu są z tą zaplanowaną na 800 lat misją pomagania nam wśród wielkich przemian – ale oni nie akcentują w żaden sposób daty 2012 r., tak że chyba według nich to jest źle obliczone.

Z ludźmi, którzy podróżowali w czasie, podobno jest taka sprawa, że najlepiej ich nie zabijać, ponieważ mogłoby to wytworzyć dodatkowe anomalie i zapaćkać czasoprzestrzeń jakimiś niebezpiecznymi quasi-sprężynami; Al Bielek czuł się z tego powodu nietykalny do roku 2003 według własnych obliczeń, ale doczekał się za to dedykowanej witryny internetowej oczerniającej go jako oszusta i naciągacza – mnie jednak osobiście przekonują te jego swetry, w których występował m.in. w wywiadzie z gościem z Bułgarii – to było na początku lat 90-tych i w tamtym czasie sam miałem lepsze swetry, żyjąc w Polsce – ten człowiek przez wiele lat utrzymywał się ze skromnego zasiłku, czegoś w rodzaju renty. Relacja Ala Bieleka przedstawia się w taki sposób (źródło: legendarny wywiad w ‘Coast to Coast’ z 1993 r. – „The Philadelphia Experiment – Complete”), że jako naukowiec Ed Cameron w 1943 r. pełnił służbę na pokładzie okrętu USS „Eldridge” podczas testu nowej technologii niewidzialności dla radaru, opierającej się na wywoływaniu efektu opływania jednostki przez promienie wskutek wytworzenia wokół niej potężnego pola elektromagnetycznego; znalazł się tam również jego brat Duncan, który był bardziej kimś w rodzaju agenta do zadań specjalnych, chociaż też ukończył fizykę (Ed na Harvardzie); ich ojciec pracował w wywiadzie, m.in. zajmował się przerzuceniem do Stanów Oscara Schneidera. Technologia owa powstała w roku 1931 na University of Chicago – pracowali tam wówczas dr John Hutchinson oraz dr Nikola Tesla (ten ostatni niejawnie – ostatnie 12 lat życia Tesli było jego najbardziej pracowitym okresem, inaczej niż się podaje – nie wegetował bezczynnie w hotelu w Nowym Jorku, tylko pracował dla rządu Stanów Zjednoczonych). Trzy lata później projekt przeniesiono do Princeton Institute of Advanced Studies, gdzie akurat przewijali się niemal wszyscy najsłynniejsi podówczas fizycy, np. emigranci z nazyfikowanych Niemiec, m.in. Einstein i dr John van Neumann – dorzucili jeszcze Teslę i już wkrótce faktycznie mieli upragniony statek-widmo. Badania finansowała marynarka, sprzyjał im też prezydent F.D. Roosevelt, który znał Teslę jeszcze z 1917 r., gdy piastował funkcję podsekretarza marynarki i pierwszy raz z nim współpracował podczas I wojny światowej. W roku 1940 przeprowadzono udany eksperyment ze „zniknięciem” modelu okrętu w laboratorium – wówczas projekt utajniono, wcześniej to było tylko takie ecie-pecie naukowców, jakieś bzdury; kiedy w środku wojny okazało się, że U-Booty potrafią zatapiać połowę jednostek konwoju, błyskawicznie znalazły się miliony dolarów potrzebne na sprzęt w skali makro i rychło przeprowadzono pierwszy, tzw. „suchy” test, na statku bez załogi: faktycznie zniknął z ekranu radaru, jak również w ogóle z pola widzenia – okazało się, że wytwarzane pole zakrzywia także promienie światła, w związku z czym w miejscu okrętu widoczny był jedynie zanurzony w wodzie obłok mgiełki ozonu pochodzącego z generatorów. W tej sytuacji (i tej na oceanie) pomimo zdecydowanych protestów Tesli, który ostrzegał przed niebezpieczeństwem dla życia ludzi i próbował sabotować projekt, uszkadzając generatory, niezwłocznie zorganizowano kolejną próbę, tym razem z udziałem pełnej załogi okrętu. I to już była katastrofa – okręt wprawdzie faktycznie znikł z radaru, jak również z pola widzenia, ale niestety zniknął także z portu – nie można było nawiązać z nim komunikacji radiowej, choć wszystko odbywało się przy wyłączonych silnikach. Po czterech godzinach statek ponownie zmaterializował się na poprzednim miejscu, jednak nadal niemożliwe było nawiązanie z nim łączności przez radio; wysłano łódź z ekipą ratunkową. Po dopłynięciu do burty niszczyciela, ratownikom ukazał się widok niczym z chorego horroru – niektórzy marynarze płonęli, dwaj zostali wtopieni w metalowe poszycie okrętu; pozostali zwariowali – w efekcie podróży w hiperprzestrzeń doznali fizycznego pomieszania zmysłów, stracili gdzieś w głowie pierwotny punkt odniesienia, jak to później tłumaczono; marynarzom znajdującym się pod pokładem nic się nie stało, bowiem ochronił ich metal. Ponieważ nikt z członków załogi przebywających na pokładzie nie miał szczęścia wyjść z tego cało, a niektórzy zginęli w męczarniach (nikogo nie udało się „odspawać” – to była stal nowego okrętu wojennego), otoczono ich następnie długą opieką w odizolowanych ośrodkach; w kolejnych tygodniach zdarzały się wśród nich przypadki „samoczynnego ludzkiego samozapłonu” (ang. ‘spontaneous human combustion’) – niektórzy nagle zapalali się od wewnątrz i ginęli w płomieniach; barman z lokalnego pubu zelektryzował miejscową prasę relacjonując, że podczas bójki trzech marynarzy po prostu nagle zniknęło – a po trzech dniach nagle zmienił swoją wersję i odtąd już zawsze utrzymywał, że on tylko tak powiedział, że zniknęli, żeby ich kryć – to był taki żart… Eksperyment uznano za połowiczny sukces i projekt przeniesiono w inne miejsce – obecnie na całym świecie znany jest jako „Philadelphia Experiment” (oficjalny kryptonim wyjściowego programu brzmiał „Project Rainbow”) i jest to niewątpliwie najbardziej znany eksperyment, którego nie było – oprócz wielu witryn internetowych oraz filmów dokumentalnych, wywiadów z żyjącymi uczestnikami i świadkami wydarzeń w porcie, powstały o nim nawet dwa hollywoodzkie filmy (co prawda niezbyt wciągające, chyba że ktoś lubi monotonię scen i dialogów a’la teatr tv). Z pokładu USS „Eldridge” w ogóle nie odnalazły się dwie osoby – bracia Ed i Duncan Cameron, którzy obsługiwali generatory i widząc, że już nie da się ich wyłączyć, w związku z czym okręt nieuchronnie zamienia się w gigantyczną kuchenkę mikrofalową, w przypływie geniuszu, który prawdopodobnie uratował im życie, podjęli błyskawiczną decyzję o wyskoczeniu za burtę. Nigdy jednak nie wpadli do wody, ponieważ statek przeniósł się już w hiperprzestrzeń w efekcie wytworzenia zbyt silnego pola elektromagnetycznego, a oni stracili z nim kontakt i więcej go nie zobaczyli, natomiast z tego, co pamiętają (rzecz jasna nasuwa się tu możliwość hipnotycznej impregnacji sztucznych wspomnień), to obudzili się w szpitalnych łóżkach w roku 2137, jak ich poinformowano, po czym Eda wessało jeszcze do 2749 r. – gdzie spędził dwa lata, za wiedzą ówczesnych władz pracując jako przewodnik po latającym mieście, których na Ziemi jest wtedy wiele i zmieniają strefy geograficzne wedle życzeń mieszkańców, a ludzie ze zwykłych miast przyjeżdżają tam jako turyści; poza miastami rozciągają się „żółte strefy”, gdzie wycieczki kończą się reprymendą, oraz „czerwone strefy”, dokąd nie wolno wchodzić pod groźbą kary śmierci; lewitujące miasta są autonomiczne i każdym z nich kieruje sztuczna inteligencja zaklęta w pokaźnych rozmiarów kryształach, stworzona we wcześniejszych wiekach przez ponadprzeciętną moralnie dynastię programistów komputerowych, specjalnie w tym celu wyselekcjonowaną genetycznie – zakończyło to erę nadużyć władzy, których w inny sposób nie dało się wyeliminować; populacja Ziemi w wieku XXVIII wynosi nieco ponad pół miliarda (czyli swoją drogą norma na planetach wielkości Ziemi – np. jeśli chodzi o planety Plejaran). Po jakimś czasie Ed Cameron zapragnął wrócić do swojej epoki i umożliwiono mu to, a w naszych czasach przywitano go praniem mózgu, w związku z czym wszystko to zaczął sobie przypominać dopiero po latach, fragmentami. Z kolei Billy Meier utrzymuje, że był na pokładzie latającego spodka na wycieczce do wieku XXIV, kiedy nawet rozwinięta bardziej od Plejaran rasa Timmerów (pracowali tu przed nimi, im z kolei chodziło o to, żeby ziemscy naukowcy przed rokiem 1974 nie zniszczyli przypadkiem planety przy okazji eksperymentów z urządzeniami do zapalania atmosfery) bardzo miała się na baczności, aby ich spodek nie został wykryty przez ziemskie systemy monitorujące – według ich relacji ludzie posiadają już wtedy technologię podróży międzygwiezdnych. Inne osoby, z Project Montauk, były na rekonesansie niedaleko w przyszłości – ale nie wiadomo dokładnie, kiedy – i wykonały zdjęcia San Francisco całkowicie zniszczonego przez trzęsienie ziemi o nieznanej wcześniej sile w skali Richtera. I to by było na tyle, jeśli chodzi o najbardziej wiarygodne, bo potwierdzane w przeciekach z innych źródeł, relacje z podróży w czasie funkcjonujące w niezależnym obiegu informacyjnym – których opowiadający je ludzie nigdy nie zmieniali np. pod kątem stworzenia szansy, że ktoś w to tak po prostu uwierzy, odkąd przed laty narazili się na bezprecedensowe wyśmiewanie i szkalowanie, zaczynając mówić o tym publicznie.

Według Davida Wilcocka i jego źródeł, strach to przepływ energii w stronę jego obiektu – to jedna z wielu nieodkrytych jeszcze przez naszą publiczną naukę reguł funkcjonujących we wszechświecie; również kiedy nienawidzisz swoich wrogów, oni wygrywają – wtedy przechodzisz jakby na ich fale, zaczynasz grać na ich boisku, wytwarzasz ich przestrzeń życiową. 7 tysięcy wspólnie medytujących osób mogłoby zredukować zbrodnie, kradzieże itp. w skali całej planety o trzy czwarte – rządzący tym światem ukrywają przed ludźmi, jak wielką mają moc, a tylko własne dzieci uczą o Atlantydzie i jak to naprawdę było/jest. Dave Wilcock proponuje też wszystkim prostą refleksję: skoro dobre przeczucia nie prowadzą nigdy do złych zdarzeń, dlaczego po prostu im nie zaufać?

Z kolei Michael Tsarion to badacz z Irlandii; jego kraj miał podobne losy, jak nasz, tak że on też nie pali się do pokłonów przed potężnymi tego świata, przy czym nie jest to w ogóle badacz ufo, ale ezoterycznych tradycji, tajemnej wiedzy i sekretnych praktyk, które można całkiem nieźle prześledzić, korzystając ze starych ksiąg i dokumentów – a że w tych najstarszych sporo jest o „bogach” i ich latającym sprzęcie, to on tego nie omija śladem naukowców z pobliskiego kraju ciemiężycieli, w swojej pracy badawczej koncentruje się jednak nie na poszukiwaniu życia pozaziemskiego, ale na wyjaśnianiu, skąd właściwie wziął się ten niegodziwy system kłamstw, obowiązujący współcześnie w przekazach wtłaczanych co dnia miliardom, a dlaczego nie zauważa się różnych zupełnie oczywistych, a bardzo ciekawych rzeczy – robi to piorunujące wrażenie, kiedy on to zestawi i zacznie puszczać slajdy. W swoich prezentacjach koncentruje się na dawnych czasach, to znaczy reprezentuje takie podejście, że żeby to wszystko dobrze wytłumaczyć, opowieść trzeba by zacząć tysiące lat temu, kiedy ludzkość najwyraźniej z inspiracji pewnych machinatorów z kosmosu nagle przeskoczyła z respektu dla mądrzejszego żeńskiego pierwiastka na patriarchat, w którym stery dzierżą sztywne drewniane roboty, łatwe do manipulowania za pomocą największych nawet bzdur i głupot – i wówczas rozpoczął się upadek człowieka, który obserwujemy do dzisiaj, wystarczy włączyć telewizor. Jego wersja jest taka, że tam, gdzie mieszkały „Węże” (ang. „Serpents”), m.in. w owej Lemurii – tam w przypadkach wielu antycznych kultur było właśnie pozytywnie, następował rozkwit cywilizacji, to również te istoty ewakuowały niewolników z Edenu, chociaż Adamy nie chciały o niczym słyszeć, ale Ewy załapały, o co chodzi; a to tam, gdzie tubylcami rządzili uzurpatorzy – ludzie z kosmosu, szerzyły się patologie, okrucieństwa i zło, tzn. nie zawsze, ale też bynajmniej nie rzadko. Według irlandzkiego badacza znane z antycznych zwojów Węże mieszkały pomiędzy ludźmi jeszcze parę wieków temu w średniowieczu – zostały po nich ślady w pismach, to te ustępy o smokach, bestiach i innych sprawiających problemy stworzeniach, często zwodniczych i ironicznych w szalony i jak na nasze standardy, nieco chory sposób – a kiedy jakiś rycerz chciał udowodnić swoje męstwo, mógł po prostu zakołatać do drzwi takiej istoty i wyzwać ją na walkę (według Colliera gadoidy lubią się bić, a najwięksi twardziele z nich to te z ogonami). Michael Tsarion najwyraźniej ma te wszystkie stare księgi w małym palcu, ale nie przesadza z cytatami częściej niż kilka razy podczas jednej dwugodzinnej prezentacji, pokazuje za to sporo fotografii z różnych miejsc, ciekawych ilustracji historycznych itp. – zapytuje np. dlaczego druga największa rzeźba w Watykanie to szyszka – szyszynka, symbol starożytnego Sumeru, co robią tam człowiek-lew w pozie Sfinksa i obelisk pośrodku placu (to z Egiptu – obeliski stoją też w Waszyngtonie i londyńskim City, pozostałych globalnych centrach władzy: militarnej i finansowej). Interesują go tropy takie, jak pewne zabytkowe miasteczko we Francji, które przed wiekami ktoś zaprojektował na dokładne odwzorowanie jednej z konstelacji gwiazd; co z tymi monumentalnymi kamiennymi schodami odkrytymi w okolicach Japonii na dnie oceanu, 2 km pod powierzchnią, czy to na pewno woda tak prostokątnie wyrzeźbiła – no ale skoro ocean jest tam od tysięcy lat, to mogła być tylko woda i chyba tylko wariat mógłby spekulować, że to może być dzieło jakichś przedhistorycznych kolonizatorów z kosmosu, a każdy zdrowy psychicznie człowiek albo z klasą w ogóle ominie ten temat, żeby nie opuszczać bezpiecznej koleiny „rozsądnej postawy”, albo racjonalnie wytłumaczy, że to sprawka kwadratowych prądów i wirów – w takim świecie żyjemy, przy czym większości z nas to nie przeszkadza, zresztą mówią w telewizji, że wszystko jest fajnie, więc czym się przejmować? Inna ciekawa hipoteza charakterystyczna dla Michaela Tsariona dotyczy starożytnych świątyń – według niego po zagładzie Atlantydy generalnie technologia była zdruzgotana, ale oczywiście nie cała maszyneria się rozpadła i z myślą o odtworzeniu infrastruktury w przyszłości, zakopano lub pozostawiono najcenniejsze urządzenia na miejscu, a ponad nimi wzniesiono świątynie, nad którymi pieczę sprawowali poszczególni ‘bogowie’ vel wyrzutki z innych planet zatrudnione na etatach dozorców – i to wtedy top-listę największych zbrodni, jakie może popełnić człowiek, szturmem podbiła pozycja „świętokradztwo”. A propos świętości – co z tymi drugimi ołtarzami w pomieszczeniach z pentagramami wygrawerowanymi na posadzce, które znajdowano w na wpół zburzonych katedrach miast Anglii i Niemiec, zbombardowanych podczas II wojny światowej? Jak na tak zastanawiającą, wręcz zdaje się szokującą sprawę, dlaczego nic się o tym nie słyszy, nie wydrukują o tym nawet jednego zdania w gazetach w rubrykach z historycznymi ciekawostkami z danego dnia w kalendarzu – ale to pewnie mało znaczy i o niczym nie świadczy, a teraz westchnijmy z przejęciem i współczuciem, łącząc się w bólu z ofiarami różnych chorych grup i praktyk.

Natomiast ustalenia Davida Icke’a (on też ma te obeliski w swoich prezentacjach, jeszcze więcej tego ma – ukrytej w architekturze ezoterycznej symboliki; również nie używa nigdy słowa „ufo”, jego jak gdyby obchodzi tylko to, co dzieje się na Ziemi, w komnatach zamków i za kulisami politycznych spotkań) – byłego piłkarza (bramkarza Coventry), który po kontuzji został znanym prezenterem i komentatorem sportowym telewizji BBC, potem rzecznikiem brytyjskiej Partii Zielonych, a w końcu światowej sławy niezależnym historykiem i tropicielem pół-ludzi, pół-jaszczuroidów wśród globalnych elit – to jednak te gadoidy są odpowiedzialne za wszystko, co złe, a rasa hybrydowa po dziś dzień kontroluje świat – były to królewskie rody kolejno Sumeru, Egiptu i Izraela, które następnie przeniosły się na Stary Kontynent jako arystokracja indoeuropejska, a rozłamowcy stamtąd – do Stanów Zjednoczonych (np. każdy prezydent USA wybrany w wyborach był spokrewniony z brytyjską rodziną królewską, zresztą prawie każdy kandydat, a wygrywał zwykle ten bardziej spokrewniony – to są ustalenia konwencjonalnych genealogów) – dziś są to m.in. rodziny bankierów i dynastii politycznych, w dalszym ciągu starają się zawierać małżeństwa między sobą, tak jak przez wieki mieli przykazane – krew decyduje u nich o hierarchii. Swoją drogą Bush to np. potomek jakiegoś Godfryda, który prowadził jedną z krucjat, a elokwentny Al Gore wywodzi się w prostej linii od legendarnego władcy Karola Wielkiego, który wsławił się m.in. rozkazem powbijania na pale członków kilkutysięcznej armii szlachciców, która nie chciała na rozkaz przejść na katolicyzm. David Icke utrzymuje, że odwiedziwszy ponad 40 krajów miał okazję rozmawiać z setkami osób z różnych ścieżek życia, które opisywały mu, jak były naocznymi świadkami krótkotrwałego przemieniania się najczęściej znanych, ale również zupełnie zwyczajnych osób, w postać przypominającą gadzią – chyba najciekawsza ze zgromadzonych przez niego relacji to zarchiwizowana na wideo opowieść pewnej pani z brytyjskiej organizacji walczącej z wykorzystywaniem dzieci, o podpatrzonym przypadkiem obrzędzie z udziałem kilkudziesięciu osób, podczas którego przemienił się premier Wlk. Brytanii z lat 70-tych sir Edward Heath, ale najbardziej szokujące było w tym to, że nikogo z pozostałych uczestników imprezy na pentagramach to nie zdziwiło; z innych kręgów mielibyśmy tu np. historię gospodyni domowej Mony Kempki, która niezmiennie utrzymuje i równie spokojnie mówi o tym przed kamerami, że pewnej nocy przy jej łóżku zmaterializował się potężny dwunożny jaszczur, który wnikliwie się jej przyglądał, ale poza tym nie szalał i ogólnie wykazał więcej kultury niż przeciętny włamywacz. Według brytyjskiego poszukiwacza prawdy o naszym świecie (to znaczy nie on wymyślił tę teorię) nasz wszechświat jest nieprzenikalnym hologramem, a DNA to coś jak dane w pliku, kiedy gra instaluje Ci się na kompie – kiedy zmienią się dane, zmienia się również sposób, w jaki wyświetlana jest postać, a jest to możliwe gdyż niektóre sekwencje DNA są zdolne zamykać się i otwierać, tak jak akapity rozwijają się na stronie internetowej (nie tej, np. w Wikipedii) – dlatego możliwe są błyskawiczne zmiany fizycznej postaci w wykonaniu „arystokratów”, tj. ludzi o błękitnej, niekrzepliwej krwi z dużym udziałem atomów miedzi zamiast węgla; z tym, że w razie czego pamiętajmy, że to też są ludzie, mieszkańcy naszej planety, nie żadni kosmici – my mamy średnio 10-15% gadzich genów, a oni 50% – rozkręcisz na takiego polowanie, a potem z tej całej agresji nieoczekiwanie sam/a się w łazience przemienisz, bo np. Twój praprzodek był bękartem jakiegoś króla z importu i jego geny z kosmosu nie najgorzej przetrwały te kilka pokoleń. Podobno to oni byli tą nadzieją na pokój, w związku z którą według Alexa Colliera po dziś dzień pół galaktyki uważnie przygląda się Ziemi, czy jednak możliwa byłaby jakaś zgoda pomiędzy Ludźmi a Gadoidami i pokojowe współżycie tych dwóch prastarych ras. Jeśli hybrydy istnieją, to nic dziwnego, że się ukrywają – gdyby okazało się, że Ty też bywasz dwunożną jaszczurką, czy chodzenie tak po ulicy byłoby do końca dobrym pomysłem? Może po kosmopolitycznej Warszawie? Wedle rekonstrukcji faktów w wykonaniu Davida Icke’a, gadoidy uwięzione od wieków w otchłani – jakimś innym wymiarze gdzieś tu koło Ziemi – mogą zamieszkiwać jedynie gadoidzie ciała, dlatego ta rasa hybrydowa jest ich oczkiem w głowie, gdyż dzięki niej mogą jeszcze czasem choć przez chwilkę normalnie pożyć, wstępując w ciało o kompatybilnej strukturze DNA; to stąd brały się te nieraz bardzo surowe prawa dotyczące mezaliansów i taka jest cena, jaką płacą owe bajecznie bogate rodziny – zawsze jedno z dzieci idzie na okazyjny wehikuł dla gadoidziej duszy, to oni się tam bawią na tych pentagramach i to o to chodzi w satanizmie, faktycznie czasem ktoś przybywa – te ścieżki na zasadzie pewnej niekończącej się sprawy (dr MacDonalda) bada od lat były szef FBI w Los Angeles, Ted Gunderson; ale kiedy takiego dziwnego potwora zobaczysz, zachowaj spokój: wystarczy uciąć mu głowę – a potem on np. przemieni się z powrotem w człowieka i okaże jakimś księciem znanym z kolorowych pisemek – wtedy pamiętaj, że nikt tu nie daje gwarancji na te praktyczne porady. Hybrydy według Icke’a możliwie często piją krew, ale noworodki konsumują tylko wtedy, kiedy w czasie obrzędu w ich ciała na krótko wstępują gadoidzie dusze z „otchłani”; poza tym niekiedy w niekontrolowany sposób zmieniają „wyświetlaną postać” podczas snu albo np. w reakcji na woń krwi menstrualnej; w miarę zbliżania się roku 2012 coraz trudniej będzie im kontrolować stan, w którym się znajdują – zwiększy się zapotrzebowanie na enzymy z krwi ssaków, dzięki którym mogą długo pozostawać „wywrócone na ludzką stronę”. Hybrydy i 100% gadoidy preferują jedną rasę ludzi do spożywania ich mięsa oraz picia krwi: są to osoby o jasnych włosach i niebieskich oczach, których przodkowie byli z tego powodu ścigani już tysiące lat temu między odległymi gwiazdami – ich krew zawiera nie występujące nigdzie indziej enzymy dające „najmocniejszego kopa” w galaktyce, dosłownie. Według Davida Icke’a to dlatego Hitler miał zadbać o czystość tej konkretnej rasy – ale brytyjski badacz jest w tej teorii raczej osamotniony, gdyż np. z ustaleń nie tylko Williama Coopera wynika, że Adolf „dał kosza” Szarym (to do niego najpierw się zgłosili w latach 30-tych), co z kolei tłumaczyłyby informacje od Billy’ego Meira – Hitler należał do wpływowego w Niemczech dekady przed nim i po nim towarzystwa mistycznego „Thule”, którego media utrzymywały telepatyczny kontakt z „plejarańskimi terrorystami” spod piramidy w Gizie, naziści byli już z nimi dogadani – cała III Rzesza została zbudowana na podstawach z „magii”, to w dużej mierze od nich mieli też pomysły na latający spodek.

Pusta Ziemia – nie wiadomo, prawda czy dezinformacja, fakt rzędu odkrycia Kopernika czy prowokacja obliczona na ośmieszenie i skompromitowanie niezależnego obiegu informacyjnego, przynajmniej jeśli chodzi o te zdjęcia – bo z kolei trudno lekceważyć relację amerykańskiego kontradmirała Richarda E. Byrda, któremu w 1947 r. najpierw powierzono dowództwo głośnej misji, na którą nakręcono całe Stany (telewizja pokazywała m.in. wizytę dowódcy u prezydenta w Białym Domu itp.) – co ciekawe, w tej „wyprawie naukowej” brał udział pokaźny zespół niszczycieli oraz lotniskowiec – a po powrocie uznano go za chorego psychicznie, kiedy relacjonował, że coś tam jest pod Antarktydą, jakaś kraina – drzewa, miasta, wszystko, tam się wlatuje jak gdyby do nowego świata przez otwór znajdujący się lub pojawiający na biegunie – a następnie w latach 50-tych z rozkazu prezydenta Eisenhowera uznano go za zdrowego psychicznie i powierzono mu dowództwo nad kolejną wyprawą w te rejony; krążą pogłoski, że podczas tej ekspedycji Amerykanie zdetonowali na Antarktydzie bombę atomową lub wodorową, co miało stanowić gest pozdrowienia dla szwendających się tam niedobitków nazistów; po powrocie admirał powiedział jeszcze w wywiadzie, żeby w czasie następnej wojny uważać na nadlatujące z okolic podbiegunowych spodki zdolne do poruszania się z ogromną prędkością – chciał zrobić z siebie pośmiewisko czy uważał to za swój obowiązek, żeby przed tym przestrzec? W każdym razie, jego imieniem nazwano potem niszczyciel, a fantastyczne (?) książki o pustej w środku Ziemi komuś już zdarzyło się zauważyć na półce w gabinecie wysokiego oficera sił powietrznych USA. O wyprawach admirała Byrda jest akurat sporo w necie po polsku, nie problem znaleźć czy obejrzeć np. jakiś film w języku rosyjskim jeżeli ktoś nie zna angielskiego; ale co...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin