Coulter Catherine - FBI 7 - Godzina śmierci.pdf

(1036 KB) Pobierz
271679872 UNPDF
CATHERINE COULTER
GODZINA ŚMIERCI
Tytuł oryginału Eleventh hour
ROZDZIAŁ 1
SAN FRANCISCO
Nick siedziała skulona w ławce pośród nocnej ciemności kościoła, z twarzą ukrytą w
dłoniach. Była tutaj, bo ksiądz Michael Joseph błagał ją, by tu przyszła. Błagał, żeby
pozwoliła sobie pomóc. Chyba tyle mogła dla niego zrobić? Chciała przyjść nocą, kiedy
wszyscy już dawno spali, a ulice były puste, a on się zgodził i nawet się uśmiechnął. Był
dobrym człowiekiem i bardzo dbał o swoich parafian.
Będzie czekała? Westchnęła na myśl o tym. Dała słowo, wymógł to na niej, jakby
wiedział, że może to ją tutaj zatrzyma. Patrzyła, jak podchodzi, uważnie obserwowała, jak
nagle zwalnia kroku, zatrzymuje się na chwilę i kładzie rękę na małej klamce drzwi
konfesjonału. Patrząc na niego, odniosła wrażenie, że wcale nie chciał otwierać tych drzwi,
nie chciał tam wchodzić. Ale w końcu, jakby przywołał się do porządku, otworzył drzwi i
wszedł do środka.
W wielkim kościele panowała całkowita cisza. Powietrze zamarło po tym, jak ksiądz
Michael Joseph zniknął w tej ciasnej, dusznej klitce. Ciemne cienie czaiły się nie tylko po
kątach kościoła, ale zakradły się nawet do głównej nawy i pochłonęły także ją. Tylko mała
smuga księżycowego światła wdzierała się nieśmiało przez witrażowe okno.
Zdawałoby się - oaza spokoju, ale wcale tu nie było spokojnie. Coś było w kościele,
coś niespokojnego i wcale nie duchowego. Nasłuchiwała uważnie.
Usłyszała, jak drzwi do kościoła otwierają się. Odwróciła się i ujrzała człowieka, który
najwyraźniej poczuł nagłą potrzebę spowiedzi i energicznie wkroczył do środka. Wyglądał
dość zwyczajnie, był szczupły, miał krótkie czarne włosy i ubrany był w długi trencz.
Zatrzymał się, rozejrzał wokół, ale nie mógł zobaczyć jej pośród ciemności. Widziała, jak
podchodzi do konfesjonału, gdzie czekał ksiądz Michael Joseph, otworzył drzwi i wśliznął się
do środka.
W kościele znowu zapanowała głucha cisza. A ona siedziała tak, wtopiona w cień i
spoglądała w stronę konfesjonału pogrążonego w mglistym, niewyraźnym świetle. Ale nic nie
usłyszała.
Jak długo może trwać spowiedź? Była przecież protestantką, skąd mogła to wiedzieć?
Przyszło jej do głowy, że musi być jakiś związek pomiędzy liczbą grzechów a długością
spowiedzi. Nawet ją to rozśmieszyło.
Poczuła nagły powiew zimnego powietrza na długo przed tym, zanim naprawdę się
poruszyło. Pomyślała, że to dziwne, i dokładniej okryła się swetrem.
Spojrzała na ołtarz, jakby w poszukiwaniu natchnienia, może jakiegoś znaku i poczuła
się głupio.
Co powinna zrobić, kiedy ksiądz Michael Joseph skończy spowiadać? Złożyć rękę w
jego wielkich dłoniach i wszystko mu wyznać? Jasne, jakby kiedykolwiek wcześniej to robiła.
Podniosła oczy wyżej: łagodny kształt ołtarza rozmazywał się w mglistym świetle, a
cienie miękko czaiły się za jego krawędziami.
Może ksiądz Michael Joseph chciał, żeby posiedziała tutaj całkiem sama. Przyszło jej
nawet do głowy, że chciał, żeby ona raczej porozmawiała sobie z Bogiem, a nie z nim. Ale
ona nie czuła potrzeby modlitwy. Może była gdzieś w głębi jej serca, ale tam stanowczo nie
zamierzała zaglądać.
Tak wiele się wydarzyło, a jednocześnie tak niewiele. Nieznane jej kobiety nie żyły. A
ona tak. Przynajmniej na razie. On miał tyle możliwości, tyle oczu i uszu; ale teraz była
bezpieczna.
Zdała sobie sprawę, że teraz, siedząc w ciszy i ciemności kościoła, nie była już tak
przerażona jak jeszcze dwa i pół tygodnia temu. Stała się bardziej czujna. Przyglądała się
twarzom ludzi mijających ją na ulicy. Jedne ją przerażały, inne nie robiły na niej żadnego
wrażenia, tak jak ona nie robiła wrażenia na nich.
Czekała. Spoglądała na ukrzyżowanego Chrystusa i doznała dziwnego uczucia bólu,
pomieszanego z nadzieją. Czekała dalej. Powietrze jakby się poruszyło, ale nadal panowała
martwa cisza, nie słychać było choćby szeptu dochodzącego z konfesjonału.
Tymczasem w konfesjonale ksiądz Michael Joseph powoli i głęboko odetchnął, aby
odzyskać równowagę. Nie chciał nigdy więcej widzieć tego mężczyzny. Kiedy ten
zatelefonował do księdza Binneya i powiedział, że może przyjść tylko późno w nocy,
przepraszał, ale twierdził, że grozi mu niebezpieczeństwo i że musi się wyspowiadać, a ksiądz
Binney zgodził się. Mężczyzna powiedział księdzu Binneyowi, że musi widzieć się z
księdzem Michaelem Josephem, i tylko z nim - ksiądz Binney zgodził się i na to.
Ksiądz Michael Joseph bał się, bo wiedział, dlaczego ten mężczyzna znowu tutaj
przyszedł. Podczas poprzedniej spowiedzi udawał skruszonego, cierpiącego człowieka, który
chce przestać zabijać i szuka duchowego wsparcia. Kiedy zjawił się tutaj drugi raz, przyznał
się do kolejnego morderstwa, i przyszło mu to z taką łatwością, jakby wcześniej sobie
wszystko przygotował, mówił płynnie i bez zająknięcia, ale ksiądz wiedział, że nie żałuje on
za grzechy, że... no właśnie - co? Ksiądz nie mógł pojąć, że mężczyzna chciał napawać się
świadomością, że ksiądz nie może zrobić nic, by go powstrzymać. Oczywiście ksiądz Michael
Joseph nie mógł powiedzieć księdzu Binneyowi, dlaczego nie chciał widzieć tego grzesznika.
Tak naprawdę nigdy nie wierzył w ludzkie zło. Aż do strasznych wydarzeń z 11 września i do
spotkania z tym człowiekiem. Po raz pierwszy przyszedł dziesięć dni temu, potem w ubiegły
czwartek i dziś w nocy znowu. Ksiądz przeczuwał, że ten człowiek był zły, nie miał
wyrzutów sumienia, i był pozbawiony ludzkich uczuć. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek
naprawdę czegoś żałował. Raczej nie. Ksiądz usłyszał, jak mężczyzna naprzeciw niego
głęboko odetchnął, a następnie przemówił łagodnym, jednostajnym głosem:
- Wybacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłem.
Wszędzie rozpoznałby ten głos, nawet w snach go słyszał. Nie wiedział, czy jest w
stanie go znieść. Wreszcie przemówił cienkim, słabym głosem:
- Wyznaj swoje grzechy.
Zaczął modlić się do Boga, aby nie usłyszeć wyznania o kolejnym morderstwie.
Mężczyzna zaśmiał się szyderczo, a ksiądz Michael Joseph w tym śmiechu usłyszał
obłęd.
- Ja też witam księdza. Wiem, co ksiądz myśli, i to prawda. Owszem, zabiłem tego
żałosnego fiuta. Udusiłem go garotą. Wie ksiądz, co to jest garota?
- Wiem.
- Próbował włożyć ręce pod obrożę, poluzować ją, uwolnić się i złagodzić nacisk, ale
drut był tak rozkosznie mocny. Nic nie mógł zrobić. Trochę go poluzowałem, by dać mu
nadzieję.
- Nie słyszę skruchy w twoim głosie, żadnych wyrzutów sumienia, ale zadowolenie z
popełnionego zła. Zrobiłeś to dla przyjemności...
- Ale nie znasz jeszcze całej historii, ojcze - odpowiedział mężczyzna niskim,
poważnym głosem.
- Nie chcę już niczego słuchać.
Mężczyzna roześmiał się głębokim, dźwięcznym śmiechem. Ksiądz Michael Joseph
milczał. W konfesjonale było zimno i duszno, ciężko się oddychało, cały zlany był zimnym
potem, a sutanna przyklejała się do skóry.. Cz u ł woń własnego potu, strachu i obrzydzenia do
tego potwora.
Dobry Boże, spraw, aby to monstrum teraz odeszło i nigdy nie powróciło.
- Kiedy tylko poczuł, że poluzowałem drut wystarczająco, aby mógł oddychać, znowu
zacisnąłem go mocno, tak szybko, że przeciął jego palce aż do kości. Umarł z rękami
zaciśniętymi wokół własnej szyi. Proszę o rozgrzeszenie, ojcze. Czytał ksiądz gazety? Jak
nazywał się ten mężczyzna?
Ksiądz Michael Joseph wiedział, o kogo chodzi. Widział relację w telewizji, czytał o
tym w gazecie.
- Zamordowałeś Thomasa Gavina, działacza na rzecz chorych na AIDS. Zrobił wiele
dobrego dla naszego miasta.
- Spal ksiądz z nim?
Nie był zaszokowany, po ostatnich dwunastu latach nic nie było w stanie go
zaszokować, ale był zaskoczony. Mężczyzna nigdy wcześniej nie mówił takich rzeczy.
Ksiądz milczał.
- Nie zaprzeczy ksiądz? Nie ma potrzeby, wiem, że ksiądz z nim nie spał, bo nie jest
gejem. Ale on niestety musiał umrzeć. Nadszedł jego czas.
- Nie udzielę ci rozgrzeszenia bez żalu za grzechy.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? Thomas Gavin był tylko kolejnym żałosnym facetem,
którego należało usunąć z tego świata. I wie ksiądz, co jeszcze? On wcale nie był prawdziwy.
- Co to znaczy, że nie był prawdziwy?
- Właśnie to, co powiedziałem. On nie żył tak naprawdę. Egzystował w swoim
własnym, małym świecie. A ja pomogłem mu opuścić ten nędzny świat. Wie ksiądz, że w
zeszłym roku zaraził się AIDS? Właśnie się o tym dowiedział. Wariował. A ja go
uratowałem, wyzwoliłem. To najlepsze, co mogłem zrobić. Pomogłem mu w samobójstwie.
- To było bestialskie morderstwo z zimną krwią. Było prawdziwe, a mężczyzna z krwi
i kości nie żyje. Przez ciebie. Nie próbuj usprawiedliwiać tego, co zrobiłeś.
- To była przenośnia, nie usprawiedliwienie. Jesteś surowy, ojcze. Dostanę pokutę?
Może odmówię milion razy „Zdrowaś Maryjo”? A może kara chłosty? Nie chcesz, żebym
błagał, abyś wstawił się za mną u Boga i błagał o wybaczenie?
- Nawet milion „Zdrowaś Maryjo” nic ci nie pomoże. - Ksiądz pochylił się, przysunął
bliżej tak, że niemal dotknął złego i poczuł jego oddech. - A teraz posłuchaj: to nie jest
sakramentalna spowiedź. Myślisz, że obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi, że nic nie
wyjdzie poza ten konfesjonał. To nieprawda. To nie jest prawdziwa spowiedź: nie żałujesz za
swoje grzechy, nie pragniesz duchowego rozgrzeszenia, a mnie nie obowiązuje tajemnica
spowiedzi. Omówię to z moim biskupem. Jeżeli się ze mną nie zgodzi, jestem gotowy
porzucić kapłaństwo, jeżeli będzie trzeba. Wtedy wyjdzie na jaw, co zrobiłeś. Nie pozwolę,
abyś dalej zabijał.
- Naprawdę wydałbyś mnie glinom? Zaangażowałeś się w tę sprawę, ojcze. Chyba
wkurzyłeś się nie na żarty. Nie przypuszczałem, że wykorzystasz lukę w swoim
przyrzeczeniu milczenia. Chciałem zmusić cię do błagania i wstawienia się za mną, ale
okazałeś się bezsilny. Ale czy można przewidzieć czyjeś zachowanie?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin