Lewus.doc

(111 KB) Pobierz

LEWUS
Pirlipata



Całą noc męczyły mnie koszmary. Śniło mi się, jak beznadziejnie uciekam przed Arkiem i jego kumplami, przewracając się niezdarnie na śliskim korytarzu albo wpadając na niewidzialne ogrodzenia. Wstałem dosyć późno z poczuciem zupełnego niewyspania i bólem głowy. Na szczęście nie wpłynęło to źle na mój wygląd – zawsze wyglądam nieźle, ale dzisiaj jakoś szczególnie... Po poprawieniu sobie humoru oględzinami w lustrze, zaparzyłem kawę i poszedłem szukać jakichś ładnych ubrań w szafie. W końcu dzisiaj mam przyjść do Arka i przyłączyć się... ale zaraz, dlaczego właściwie postanowiłem dołączyć do tych zbirów? I... dlaczego tak się zastanawiam nad swoim wyglądem?
  Włożyłem nowe, modne dżinsy-rurki a do tego luźną bluzę, starannie się uczesałem i nawet posmarowałem wargi bezbarwną pomadką. Zupełnie jakbym wybierał się na randkę! Byłem na siebie trochę zły o to wszystko, ale coś kazało mi tak właśnie się odpicowywać. A nuż spotkam na osiedlu jakąś fajną znajomą! – pomyślałem bez przekonania. Jeszcze tylko nakarmiłem rybki i, wychodząc, spojrzałem na kalendarz. Rodzice wrócą dopiero za tydzień.
  Pogoda była bardzo ładna. I jednak spotkałem po drodze znajomą: Monikę z mojej byłej klasy z gimnazjum. Minęła mnie bez słowa i dopiero po paru krokach obejrzała się i zawołała:
  – Ojeeeej, Lewus!... To jest, chciałam powiedzieć... Miłosz – to ty? W ogóle cię nie poznałam! Aleś wyprzystojniał, jeju! Czemu nigdy w szkole nie zwróciłam uwagi na to, że masz takie ładne oczy? – roześmiała się i rzuciła mi się na szyję.
  – Bo nosiłem okulary – odpowiedziałem, uginając się lekko pod przyjemnym naciskiem jej dużego biustu. – Dziękuję ci za komplementy... Ty też się zmieniłaś... – gadałem byle co, kryjąc zakłopotanie. Zawsze przy znajomych z gimnazjum czułem się trochę nieswojo, wiedząc, że oni wciąż pamiętają mnie jako zakompleksionego chłopczynę w wielkich okularach, który nigdy na zajęciach z pływania nie potrafił skoczyć na główkę do wody.
  – A dokąd się wybierasz? Ja ciebie w ogóle nie widuję na osiedlu, ale mieszkasz tu, nie? Zaproś się do mnie koniecznie na kawę, może teraz chcesz wpaść? – trajkotała, muskając mnie, chyba zalotnie, po ramieniu. – Oooj, czekaj, masz tu jakiś pyłek... – dodała i zaczęła śmiało głaskać mnie po rękawie.
  – Idę do Arka... wiesz, tego z klasy sportowej – powiedziałem i zarumieniłem się. – Dziękuję ci bardzo za zaproszenie, na pewno wpadnę... Tylko teraz muszę już lecieć... – obróciłem się bardzo zawstydzony i podreptałem szybko w stronę bloku Arka.
  – No wiesz, stary, byś się chociaż telefonem wymienił! – zawołała za mną, więc powiedziałem, że mam numer wpisany w profilu na portalu „nasza klasa” i pospieszyłem do bramy bloku.
  Kiedy jej drzwi zatrzasnęły się za mną, odetchnąłem z ulgą, ale w chwilę potem poczułem niepokój. Zaraz przecież trzeba będzie tam wejść – do niego! Co on sobie może myśleć po wczorajszym...? Czy nie byłoby dobrze się już tutaj nigdy nie pojawiać?
   Jednak zadzwoniłem do mieszkania Arka. Cały blok był zapuszczony, jak to na naszym osiedlu, ale jego drzwi były nowe i wyraźnie drogie. Otworzyły się szybko i do środka zaprosił mnie jakiś krótko ostrzyżony, szczupły chłopak w wieku gimnazjalnym, ubrany w biały T-shirt i luźne dresy Pumy.
  – Cześć, jest Arek? – spytałem.
  Chłopak pokazał mi lekko uchylone drzwi na końcu przedpokoju, a sam zniknął w przeciwnych. Poszedłem tam niezdecydowanym krokiem, skąd dobiegała niegłośna muzyka r&b i jakaś rozmowa.
  Mój gospodarz siedział wygodnie po turecku w skórzanym fotelu przed laptopem, tym razem cały na czarno, co pięknie podkreślało jego śródziemnomorską urodę. Na szklanym stoliku przed nim znajdował się mały półmisek pełen chipsów i butelka wody mineralnej, a za stolikiem siedział na sofie chudy znajomy Arka, wczorajszy „kamerzysta”.
  – Ooo, witamy kolegę Złotoustego! – zawołał szyderczo na mój widok i rzucił mi wzgardliwe spojrzenie. Stanąłem niezdecydowanie w progu i utkwiłem wzrok w podłodze.
  – Makaron, ty już wychodzisz, Lewus wchodzi – zarządził Arek. – Nie będziesz nam przeszkadzał. Spotykamy się jutro przed samochodem.
  – Tylko się sobie nie oświadczajcie – warknął Makaron i wyszedł posłusznie, podając rękę tylko Arkowi. Kiedy drzwi za nim się zatrzasnęły, a ja usiadłem na sofie naprzeciwko Arka, przez chwilę trwało niezręczne milczenie... a może nie niezręczne? Cały pokój (bardzo ładnie i oszczędnie urządzony, nawiasem mówiąc) rozbrzmiewał delikatnym, zmysłowym śpiewem Aaliyah, przez zaciągnięte żaluzje nie wdzierał się ani promień sierpniowego słońca i było przyjemnie chłodno. Czułem się w sumie lepiej niż u siebie. Gdyby tylko jeszcze gospodarz się odezwał... W końcu westchnął, oparł ręce na poręczach wielkiego fotela i odezwał się niskim, cichym głosem:
  – Jutro jadę z towarem do brata. Daleko. Chcę, żebyś pojechał ze mną... skoro twierdzisz, że chcesz działać dla nas. Ale tu mój brat musi się na to najpierw zgodzić. To jego „przedsiębiorstwo” – skrzywił się ironicznie.
  W ogóle nie miałem wrażenia, że rozmawiam z chuliganem podwórkowym. Gdzieś znikły wszystkie wulgaryzmy, które wczoraj co chwila padały z tych ślicznie wykrojonych warg, a spojrzenie dużych, brązowych oczu nie było po raz pierwszy wrogie. Ale nadal z rezerwą i jeszcze czymś – nieufnością? Niepewnością?
  – O... jasne – odpowiedziałem, wbijając paznokcie w dłoń i wpatrując się w szklany blat stolika. – Nie mam na szczęście żadnych planów na jutro.
  I znowu milczenie. Tym razem już na pewno niezręczne. Po minucie Arek podniósł na mnie wzrok i wypalił:
  – Ty masz dziewczynę?
  – Tak – skłamałem odruchowo. – Tę Monikę z naszej budy! Od niedawna... – i urwałem, czując, że najbardziej naiwna osoba pod słońcem odgadłaby, że kłamię.
  – Aha... – Arek odetchnął jakby z ulgą i przez chwilę się nad czymś zastanawiał. Nagle uśmiechnął się, jego spojrzenie wreszcie się ożywiło i cały pochylił się w moją stronę. – Bo wiesz, Lewus, ty to jesteś równy facet! – roześmiał się i poklepał mnie po ramieniu. – Wiesz, kuuurde, ja po wczorajszym... taki odlot... myślałem, że z tobą jest coś nie tak... A ty po prostu, kurrr...de, masz fantazję! Chyba cię polubiłem! – dodał i nalał mi wody do szklanki. – Aha... i mam do ciebie jeszcze jedną sprawę – badawczo patrzył mi w oczy.
  Zaciekawiłem się, o co może chodzić. Czułem się trochę skołowany i zakłopotany tym wszystkim – szczególnie, że mój gospodarz naprawdę mało teraz przypominał osiedlowego oprycha. Nie śmiałem patrzeć mu zbyt długo w oczy, więc kontemplowałem fragment jego nagiego, opalonego torsu, widoczny dzięki rozsunięciu suwaka czarnej bluzy. Miałem życzenie, żeby ten suwak zsunął się jeszcze niżej, jakoś sam z siebie, żebym zobaczył te lekko zarysowane przez materiał jego sutki. Dobrze pamiętam z tamtych zdjęć z gablotki sportowej w gimnazjum, jaka jego klatka piersiowa jest umięśniona i piękna, marzyłem wtedy, żeby zobaczyć ją „na żywo”.
  Arek jakby coś podchwycił telepatycznie, bo wsadził sobie rękę za dekolt bluzy i, podrapawszy się leniwie, zsunął suwak nieco niżej, dzięki czemu widziałem już delikatny przedział między jego wyrzeźbionymi piersiami. Uwielbiam tę część męskiego ciała (kobiecego zresztą także), więc poczułem na twarzy lekką falę gorąca, a w spodniach znany nacisk. Skrępowany, założyłem na wszelki wypadek nogę na nogę i spuściłem wzrok w podłogę, jednak bardzo mnie korciło, żeby znowu popatrzeć na mojego seksbombowca.
  – Wiesz, stary, mój kuzyn, Łukasz, ten, co ci otworzył przed chwilą, chodzi do gimnazjum i ma, wiesz, kurna, problemy. Wagarował i bumelował, chuj, no, a największy żal to jest ten jego francuski. Miał z niego w czerwcu pałę i trzeba coś z tym zrobić, bo ma komisa po wakacjach. Ja się na językach w ogóle nie znam. Ale, stary, pamiętam, że ty byłeś mistrzem, szóstka z frencza, i w ogóle, nie? Więc... jakbyś go mógł trochę dzisiaj... bo czasu, kurna, ma mało.
  A więc o to chodzi! – pomyślałem i lekko odetchnąłem.
  – Oczywiście... Mam cały wieczór wolny. Noc też.. – dodałem ciszej. – Jasne, że mogę go podciągnąć.    
  – O, stary, no to super, super! – uradował się Arek. – Słuchaj, to poucz go teraz trochę, siedzi tak w pokoju, dobrze? Dzięki ci bardzo... Ty nie wiesz, jak on ma przerąbane. Siedzi tu u nas za karę, a jego starzy balują w Hiszpanii... Oczywiście rozliczymy się potem jakoś. Wal tam do niego, a ja nastawię herbatę.
  Więc to dlatego zaprosił mnie do siebie – pomyślałem, kierując się do tamtego pokoju.    
  Chłopak już pewnie wiedział, o co chodzi i po co przyszedłem, bo siedział grzecznie przy biurku, skrzyżowawszy nogi w dresach Pumy i wlepiał tępe spojrzenie w okno. Był bardzo podobny do Arka, tego samego wzrostu, ale nie miał w oczach tej iskry, co jego starszy cioteczny brat. Usiadłem na niewygodnym krześle koło młodego nieuka i zagadnąłem wesoło, co z tym francuskim.
  – A nic. W ogóle nie kumam. Mam się nauczyć odmiany „być” i „mieć”, umieć się przedstawić i coś powiedzieć o sobie. Tyle mi kazali. Nie umiem też alfabetu – padła odpowiedź.
  Ciekawe, czy umie polski alfabet – westchnąłem w myśli, dziwiąc się, jak można nie umieć takich podstaw po paru latach nauki języka. Poprosiłem, żeby znalazł jakiś czysty zeszyt i długopis, w międzyczasie oglądając zdjęcia przypięte na tablicy korkowej nad biurkiem. Na największym był mój uczeń: na plaży, w samych szortach. Ciało miał wspaniałe, zwłaszcza jak na gimnazjalistę. Więc jednak jest w czymś dobry!
  Zeszyt i długopis Łukasz wyjął z wciśniętego pod biurko plecaka. Po półtoragodzinnej nauce opanował wreszcie koniugacje i alfabet. Teraz wbijałem mu do głowy podstawowe zwroty. Największy problem miał z wymową francuskiego „r”, „i” oraz „u” – musiałem mu demonstrować, jak układać wargi i język, żeby poprawnie je wymówić. To chyba wyglądało głupio i dwuznacznie, ale nie było wyboru...
  W międzyczasie na dworze już się ściemniło, a herbata Arka wystygła. Arek tymczasem w swoim pokoju, za ścianą, przyjmował gościa – jakaś dziewczyna, słyszałem jej głos, jak się witali.  
  – To co, już wszystko rozumiesz? – spytałem na koniec powtórki.
  – No... raczej – mruknął zmęczony.
  – Musisz to sobie jeszcze utrwalić. Jak zrobimy jeszcze ze dwie, trzy takie lekcje, to mam nadzieję, że nie będziesz miał już żadnej pały, he-he – uśmiechnąłem się i wstałem od biurka.
  – Jedną na pewno będę miał – zatrzymał mnie głos chłopaka. Nie zrozumiałem...
  – Z czego? – zawróciłem, z przerażeniem myśląc, czy obaj nie obarczą mnie jeszcze powtórką z polskiego, historii, geografii...
  – Nie z czego, tylko... taką! – powiedział ze złośliwym uśmiechem i szybkim ruchem zsunął luźne spodnie razem z bokserkami, pokazując mi swojego niemal w pełni wzwiedzionego penisa, który natychmiast uniósł się w górę. – No i...? – śmiał się jakimś złośliwym, podstępnym uśmieszkiem. Spojrzałem w jego gęsto oplatające trzon grube żyły, od napęczniałego czubka aż po nasadę i kuliste, duże jądra. Mógł mieć spokojnie dwadzieścia parę centymetrów. Odsłonięta, purpurowa żołądź zapulsowała mu mocno. Przełknąłem ślinę i cofnąłem się odruchowo. Arka penis, choć równie wielki i gruby, na pewno jest ładniejszy – pomyślałem.
  – No i... no i sobie miej... – wykrztusiłem i pożegnałem się, szybko wychodząc z pokoju, bo chłopak już zaczynał się prowokacyjnie onanizować.
  Arek zdziwił się, że już wychodzę. Zaproponował mi, żebym został jeszcze z nimi, bo szykuje się mała imprezka.
  – Aneta już przyszła, zaraz dojdą inni – powiedział. – No i  zaraz będzie mecz! (podobno bardzo ważny, powiedział).  – Pooglądamy, zabawimy sie i pójdziesz.
  – Aha... Oczywiście! – zgodziłem się, wmawiając sobie, że powinienem zacząć się wreszcie interesować tym, co Ar...  tym, co inni chłopcy. Zaraz więc przenieśliśmy się do salonu przed telewizor, z półmiskami chipsów, świeżo usmażonymi przez Anetę frytkami oraz... wódką i sokiem kaktusowym – idealnym do drinków, jak mnie zapewniał Arek.      
  Z samego meczu niewiele zrozumiałem, ale okazało się, że to nie jest aż takie nudne, jak mi się zawsze zdawało. Starałem się krzyczeć na przemian radośnie lub z rozczarowaniem, razem z gospodarzami (kuzyn Arka siedział teraz z nami), a po jakimś czasie nie musiałem już zwracać na nich uwagi, bo sam się wciągnąłem w kibicowanie. Szklaneczki z drinkami tymczasem wirowały po całym stole, opróżniane i napełniane w regularnych odstępach czasu. Przyznam, że parę kolejek wylałem dyskretnie do wielkiej palmy stojącej tuż za mną. Pozostałe starałem się pić powoli, a i tak kręciło mi się już w głowie. W trakcie meczu doszły jeszcze dwie osoby: chłopak i dziewczyna, przedstawieni jako Marcel i Dominika z sąsiedztwa. W ruch poszły kolejne drinki. Aneta przygotowała z Arkiem nawet kanapki. Niedługo potem mecz dobiegł końca, gościom jednak nie chciało się wracać do domów, może dlatego, że nasi przegrali i każdemu było jakoś markotnie (może poza mną, bo ja byłem dziwnie zadowolony przez cały dzień). Ktoś zaproponował grę w karty.
  – W pokera? Eee, to nuda... – zaprotestowała Aneta. – Zagrajmy chociaż w rozbieranego albo w pytanie lub wyzwanie!
  – Dobra myśl – podchwycili pozostali; wszystkim spodobał się ten pomysł, gdyż wszyscy trochę już wypili.
  – Ja nie umiem w pokera – powiedział Arek. – Więc zagracie beze mnie, ja się popatrzę.
  – O, nie, nie, Aruś, chciałbyś! – zaśmiała się Dominika. – Będziesz grał razem z nami. W takim razie będziemy grać w makao na pytanie czy wyzwanie! To chyba każdy zna, nie? Zaczynamy!
  Nie zaprzeczono. Dominika potasowała karty i po chwili graliśmy w najlepsze, sącząc nadal domowe drinki. Na początku pytania padały całkiem niewinne: na przykład Aneta spytała Arka, czy ma dziewczynę. Ten odparł, że nie ma. Ucieszyłem i jednocześnie zezłościłem się na siebie, dlaczego mnie to cieszy. W rewanżu Arek zapytał Dominikę, jakie ma miseczki stanika – i takie tam rożne pytania szły, aż kuzyn Arka zapytał Anetę, czy jest dziewicą. Potwierdziła to i postanowiła się zemścić przy pierwszej wygranej, kierując jedno pytanie do obu kuzynów! Podniosły się głosy protestu, ale Marcel przypomniał, że zawsze tak grali. Chcąc nie chcąc, Arek i Łukasz musieli więc wysłuchać pytania Anety. Ta poszła na całość i zażądała od chłopców bardzo intymnego zwierzenia: kiedy ostatnio robili sobie dobrze pod kołdrą! Łukasz od razu spasował i poprosił o wyzwanie, Arek zaś zawahał się z odpowiedzią. Okazało się jednak, że jeśli jedna z osób rezygnuje z odpowiedzi, obie muszą podjąć wyzwanie.
  - Stańcie na środku pokoju, twarzą do nas – rozkazała Aneta po krótkiej naradzie z
Dominiką. – Teraz zdejmijcie, proszę, koszulki.
  Chłopcy posłusznie wykonali zadanie, prezentując nam dwa całkiem miłe dla oka torsy. Nareszcie zobaczyłem to, co mnie tak frapowało! Ich klatki, choć obie ładnie wyrzeźbione, były zupełnie różne: tego szersza, z płaskimi i niemałymi brodawkami, zupełnie bez włosów i blada – jak u manekina. Tego – piękny, opalony tors, bardzo chłopięcy, ale ani za wąski, ani za szeroki, z małymi, ciemnymi sutkami. Na płaskim brzuchu z lekkim zarysem mięśni, od pępka w dół ciągnął się wąski pasek delikatnych włosków. Uznałem, że Arek wygląda jeszcze lepiej niż wtedy, kiedy był gimnazjalnym mistrzem w pływaniu... No, ale to nie był koniec zadania wyznaczonego przez dziewczyny.
  - Arek... – odezwała się ze złowieszczym uśmiechem Aneta – kiedy chodziłeś z Karoliną, odnosiłam wrażenie, że powinniście być wzorem dla innych par... Proszę, pokaż nam na Łukaszu, co robiliście z Karo, kiedy byliście bez koszulek i staliście tak jak teraz... hehe! Ale najpierw Łukasz pokaże na tobie, co on zrobiłby w takiej sytuacji z Karoliną, gdyby im się zdarzyła taka sytuacja.
  Pytanie było bardzo wredne. Jak wyjaśniła mi na ucho Dominika, oni obaj często kłócili się o Karolinę, byłą dziewczyną Arka, ale chodziła do klasy Łukasza – Łukasz chciał mu ją odbić. Aż parę tygodni temu doszli zgodnie do wniosku, że nie jest ona warta ich uczuć. Poza ładnym biustem miała niewiele zalet.
  Przerwała mi nagle objaśniać, bo na środku pokoju zaczęło się coś dziać. Łukasz, chichocząc i rumieniąc się po czubek uszu, podszedł do Arka i niezgrabnie obłapił go w pasie, udając, że całuje go w usta i wodząc nieśmiało dłońmi po jego piersiach i niżej, po brzuszku. Zagłębił lekko palec w pępku Arka i jakby poskrobał jego płytkie wnętrze, po czym wybuchnął zażenowanym śmiechem i odskoczył w bok.
  - Łeeee, tylko tyle? – zaśmiały się z rozczarowaniem dziewczyny, Marcel gwizdnął. –
Arek, jestem pewna, że ciebie stać na coś więcej wobec takiej dziewczyny – powiedziała Dominika.
  - No, to zobaczymy – odparł, po czym zdecydowanym krokiem podszedł do Łukasza. Złapał go obiema dłońmi za głowę, odchylił ją do tyłu i mocno pocałował w usta, oblizując wargi. Łukasz nie protestował, mimo że po chwili został chwycony w wiążącym uścisku za nadgarstki i kuzyn przytrzymał mu ręce nad głową, przy ścianie, schodząc ustami do szyi. Pieścił dokładnie wargami jego grdykę i wrażliwe miejsce pod nią.
  - Ale... no co ty... – westchnęła nasza prowizoryczna Karolina. Arek jednak jakby w ogóle nie zwracał uwagi na to, co się dzieje, gdzie jest i kogo obezwładnia. Trzymał w górze ramiona kuzyna i, pochyliwszy się nieco, całował brutalnie jego płaskie sutki, aż ściemniały mu, a w nich uwypukliły się sterczące czubeczki. Puścił ramiona chłopaka i chwycił go za tors, przecierając kciukami mocno brodawki. Nadgryzał lekko ich okolicę, a na zakończenie wysunął język i jego końcówką podrażnił stojące brodawki Łukasza.
  Wszystkich nas zatchnęło na ten widok, a biedny Łukasz wydawał się ostro parować, czując chyba sporo przyjemności, ale też i wstyd, że to oglądamy. Jego ciało zaczęło się lekko prężyć pod pocałunkami Arka, słyszeliśmy nawet ciche westchnienia.
  - Skończyłem – rzucił w końcu Arek, odsuwając się od swojej ofiary. – I jak ci się podobało, Anetko?
  Zapadła chwila milczenia.
  - Byłeś zajebisty... Przyznam, że Karolinie było czego zazdrościć – powiedziała Aneta. – Arek, będziesz ze mną chodzić? – zapytała, mrużąc oko do mojego gospodarza.
  - Zobaczy się... chyba będę miał jeszcze kilka innych ofert do rozpatrzenia w
najbliższym czasie – odgryzł się. – A teraz my z Łukaszem zadajemy ci pytanie. Dlaczego wy, kurwa, zawsze wymyślacie z Dominą takie zboczone pytania, kiedy w to gramy?
  - Hehe... bo wiemy, co dobre – zaśmiała się w odpowiedzi Aneta. – My lubimy oglądać, a wy chyba lubicie to robić, co?
  Nikt jakoś nie zdołał zaprzeczyć. Tylko Łukasz, czerwony, spod oka patrzył na Arka. Wszyscy świetnie się bawiliśmy, śmialiśmy się jak głupi do sera, no i mieliśmy wielkie rumieńce i błyszczące oczy – ciężko byłoby skłamać, że komuś się nie podobało. Rozegraliśmy więc jeszcze jedną partyjkę makao, nadal sącząc domowe drinki. Tym razem to mnie przypadły słabe karty i zostałem z nimi ostatni. A wygrała Dominika. Oj...
  Oczywiście wymyśliła coś krępującego! Zapytała mnie, kiedy ostatnio poczułem się zawstydzony i dlaczego. Nienawidzę kłamać, a zarazem nie chciałem opowiedzieć o zdarzeniu z dzisiejszej lekcji francuskiego, więc poprosiłem o wyzwanie. Wszyscy zaśmieli się, a Arek i Marcel powiedzieli, że mi współczują, bo Domina potrafi zadać naprawdę wredne zadanie.
  – Jeśli nie będę musiał poprosić o chodzenie pierwszej spotkanej na ulicy dziewczyny, to wszystko inne zrobię – powiedziałem dzielnie.
  – Miłosz... chcę, żebyś zatańczył dla nas jak zawodowy striptizer – padło z jej, złośliwie teraz uśmiechniętych usteczek.
  Zdębiałem. Arek jakby również – zakaszlał i poprawił się nerwowo w fotelu. Łukasz zatarł ręce.
  – O, jaaa... – zaśmiał się Marcel. – Nie wiem, czy chcę to oglądać.
  – Ale my chcemy!! – zakrzyczały go dziewczyny. – Jak mu zazdrościsz, to możesz to zrobić razem z nim!
  – Nie ma mowy! To już wolę obejrzeć, jak Miłosz go robi.
  – Ja też – powiedziała Domina. – Jest najbardziej w moim typie z was, chłopcy (chociaż wszyscy dajecie radę), no i to mój nowy znajomy. A więc, Miłoszku, pokaż nam, co potrafisz. I pamiętaj: nie możesz teraz się wycofać! Stracisz twarz!
  – Nie mogę? – zdziwiłem się. – Zawsze, jak w to grałem, można było się cofnąć nawet
dwa razy!
  – Ale my gramy na ostro – zaśmiała się Aneta.
  – Miłosz, dawaj czadu! Nie martw się, będziesz miał okazję się odgryźć! – powiedział Arek.
  – I zemścić! – dodał Marcel. – Dominia nie lubi obciągać, ale możesz jej dać takie wyzwanie!
  – Aha... No, dobra... – zrezygnowałem z oporów, bo widziałem, że na nic one się zdadzą. Ale obciągnąć sobie, tutaj, to bym im nie dał. Poprzysiągłem sobie, że slipów nie zdejmę. Swojego małego im nie pokażą!
  – No, młody, do dzieła! Muzyka! – Arek pogonił wzrokiem Łukasza, który siedział z otwartą gębą. Ten poderwał się i nastawił płytę z muzyką „The Best of Bollywood”. Przygaszono światła i wszyscy usiedli przy ścianie, czyniąc mi miejsce na występ.
  – Poczekajcie jeszcze! – Dominika ruchem dłoni zatrzymała zabawę. – Musimy go ucharakteryzować! – i wraz z Anetą zabrały mnie do drugiego pokoju. Zostałem rozebrany ze swoich wierzchnich ciuchów i ubrany w pseudoindyjskie szarawary, wykonane z dwóch prześcieradeł – krótszego i dłuższego – tak, żeby mieć odsłonięty brzuch. Na głowie Aneta zrobiła mi niby-turban z jakiejś białej apaszki. Wchodząc tak przystrojony do salonu, poczułem się niemal jak Szeherezada. Zagrzmiała muzyka. Zacząłem tańczyć – trochę niezgrabnie, chociaż zwykle dobrze tańczę. Ale nie jako tancerka bollywoodzka – nigdy wcześniej nie musiałem! Przywitało mnie więc trochę śmiechu i gwizdów. Zagryzłem wargi i spróbowałem wczuć się w muzykę. Szybko znalazłem rytm i przestałem się przejmować tym, czy wypadnę głupio, czy nie. Za to poruszałem zmysłowo biodrami i ramionami, gnąc się wdzięcznie w tempie orientalnej muzyki. Odzewem były okrzyki zaskoczenia i podziwu ze strony mojej publiczności. Dziewczyny były czerwone i wymieniały między sobą komentarze:
  – Ty, patrz, jaki on ma seksowny brzuszek! Jak wywija bioderkami!
  – Kurde, sama bym chciała mieć taki płaski. On się minął z powołaniem!
  Chłopcy też nie szczędzili mi komentarzy, nawet Arek wołał co chwila z zachwytem:
  – O, kurwa! Lewus, normalnie miodzio!
  Nie było mi też trudno zauważyć, że on (i Łukasz!) mają chyba erekcję i próbują ją ukryć. Nic dziwnego – dawałem z siebie wiele, kręcąc całym ciałem jak wąż w rytm muzyki, przesuwając rękami po zaiste ładnym swoim brzuszku (wiem o tym) i obsuwając dół swojego niezwykłego stroju, który trzymał mi się już tylko nad samym penisem. Patrzyłem z lekiem, czy aby nie za dużo mi odkrywa, ale na moje włoski łonowe mogą sobie patrzeć, ile chcą. Teraz zobaczyłem, że i Marcel nawet nie próbował ukrywać erekcji i otwarcie miętosił swoją nogawkę, po czym szybko skrzyżował nogi. Przecież to chłopaki! I tak reagują na mój widok? Na widok chłopaka?
  – Masz, kurwa, ładne, ciało, wręcz stworzone do pokazywania – powiedział Marcel, wyręczając dziewczyny, które przygryzały wargi, kołysząc się w rytm muzyki i nie spuszczając ze mnie wzroku. – Zgrabny z ciebie chłopak – dodał.
  – Zgrzeszyłabym z tobą, Miłoszku – powiedziała Dominia. Uśmiechnąłem się.
  Jestem zgrabny, wiem. Nic nie szkodzi, że trochę kobiecy – pomyślałem, zadowolony z tych zachwytów.Wreszcie mam okazję pochwalić się swoim wdziękiem przed tymi, którzy pamiętali mnie jako niezgrabnego chłopczynę w wielkich okularach i w za dużych ciuchach, jak po starszym bracie.
  Naraz muzyka się urwała. Natychmiast przestałem tańczyć, jakbym wypadł z transu.
  – No co jest, kurwa! – poderwał sie Marcel.
  – Spierdoliło się coś – powiedział Łukasz, którego Marcel już okładał pięściami.
  – Nie ma muzyki, nie będzie striptizu. Dalej się nie rozbiorę, sorry! – odpowiedziałem na głosy rozczarowania.
  – Miłek, no wiesz co... – rozpaczała Dominika. – Nie zapomnę ci tego! Następnym razem będziesz musiał pójść na całość! Koniecznie!
   – Jeżeli będzie następny raz – odpowiedziałem cicho.
   – No i wszystko diabli wzięli! – denerwowała sie Aneta.
  W tej samej chwili w jej torebce odezwała się komórka. Sms. Wyjęła, zaczęła czytać.
  – Ej, czekajcie, za godzinę na całym osiedlu wyłączą wodę!
  – Serio? – zerwała się Dominika. Muszę się jeszcze wykąpać, jutro mam... Nieważne... Zmywam się, muszę... Późno już. Cholera, zasiedziałam się. Przepraszam cię, Arek.
  – Ja też lecę, może zdążę... – powiedziała Aneta.
  Wszyscy zebrali się i pospiesznie żegnali się z gospodarzami. Marcel też postanowił pójść, mimo że Arek oferował mu nocleg. Musiał być w domu, poza tym, jak zadowcipkował, nie nadaje się do gay party.
  – To spadaj, chamie – odparował Arek żartobliwie. – Więcej wódki dla nas! Siadaj, Lewus, impreza jeszcze się nie skończyła.
  Marcel pożegnał się z nami i też wyszedł, szybko zbiegając po schodach.
  – Spieszy się, żeby Dominice zdążył umyć plecy. Albo jeszcze coś więcej – Arek wywalił język na całą długość i mrugnął do mnie. – Ty możesz tu spać. Jest miejsce... Co się masz, kurwa, czuć samotnie, ziom.Tym bardziej, że rano mamy wcześniej pobudkę. Jedziemy, pamiętasz...
    Kręciło mi sie w głowie. Teraz nie mogłem już udawać, że piję. Dokończyliśmy butelkę i stanowczo powiedziałem, że wystarczy, bo rano będę miał kaca.
   – Młody, myjesz się pierwszy – zarządził Arek.
  Okazało się, że woda już bardzo słabo leci, więc trzeba się pospieszyć. Arek powiedział, że jakby co, zawsze możemy na to zlać i iść spać brudni. Albo kąpiemy się razem, bo dla ostatniego wody może braknąć, ale młody od razu wpadł do łazienki i zamknął się.
  – Pewnie będzie walił, jak zwykle – Arek wzruszył ramionami. – Przygotuję ci pościel.
  Wszedłem do jego pokoju. Teraz zauważyłem stojące na półce fotografie oprawione w ramki, z Arkiem w czepku i slipkach kąpielowych, szykującym się do skoku do basenu, z Arkiem płynącym, wynurzającym się i z Arkiem odbierającym puchar od dyrektora naszego gimnazjum. Tych fotografii nie było w gablotce szkolnej... Patrzyłem na nie i przypominałem sobie dokładnie, jak pierwszy raz zobaczyłem Arka na basenie, kiedy zachwyciło mnie jego ciało i imponująca rozmiarami męskość... I jak wziąłem ją wczoraj w usta i pieściłem jak opętany... Przypomniało mi się wszystko, o czym starałem się dzisiaj nie myśleć. Wzwód rozpychał mi oczywiście spodnie. Oczami wyobraźni widziałem, jak Arek zsuwa te obcisłe kąpielówki, podchodzi do mnie i obejmuje mnie, głaszcze po policzkach kciukami, przywiera do moich ust gorącymi wargami, wpycha język – tak, jak to robił przed dziewczynami z Łukaszem – a następnie obejmuje moją głowę rękami i spycha ją coraz niżej... Szybko zdjąłem z półki ostatnią fotografię, rozpiąłem spodnie i zacząłem się masturbować. Zdążę. Zanim Arek pościeli, zanim młody się wykąpie...
  I nagle...
  – No, ładnie! –  usłyszałem... W uchylonych drzwiach pokoju stał kuzynek, mokry po kąpieli, tylko z ręcznikiem niedbale przewiązanym na biodrach. – I co teraz powiesz, Lewus?
  – Oż, kurwa... – jęknąłem... czerwieniąc się jak burak. Szybko zapiąłem spodnie.
  – Wiem, że mi nic nie masz do powiedzenia. Ale ja chyba będę coś miał do powiedzenia innym – uśmiechnął się wrednie. – Chyba, że zapłacisz mi porządnie za milczenie.
  – Nie wiem, czym... – warknąłem.
  – Ale ja wiem – i bezczelnie pokazał mi spod ręcznika swojego wyprężonego penisa.
  W tym samy momencie wszedł Arek. Łukasz natychmiast przykrył penisa. Arek chyba nawet tego nie zauważył.
  – Co tak stoicie? Młody, śpisz u siebie, wypad. Sam się dziś zajmiesz swoim kutasem. Gość śpi w moim pokoju – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu, a mnie ponownie zrobiło się bardzo gorąco. 

Mam na imię Sebastian i jestem już uczniem pierwszej klasy liceum ogólnokształcącego. Chodzę do klasy o profilu filologicznym. Rok temu ukończyłem gimnazjum, mieszczące się na moim wielkim, okropnym blokowisku w robotniczej dzielnicy miasta. Źle wspominam tamtą szkołę; teraz dopiero, w liceum, mam dużo kontaktu z ludźmi i lepszy nastrój. Nikt nie gnoi mnie z powodu swojego lepszego ubrania, lepszych stopni czy mojej niezgrabnej gry w kosza... Ale przezwisko „Lewus”, ciągnące się za mną od podstawówki, straszy mnie jeszcze często w nocnych koszmarach.
  Nie, nie jestem otyły ani nic takiego. Szczupły ze mnie chłopak, niewysoki, ale zgrabny. Mam wadę wzroku (zacząłem nosić soczewki), może to dlatego źle mi idzie w sporcie, a może po prostu nie umiem uganiać się za piłką i odbierać jej innym? Nieważne. Czemu o tym znowu myślę? Aha, bo właśnie przechadzam się przez moje osiedle w upalne sierpniowe popołudnie; wszystkie alejki, place zabaw i boiska są pełne młodych ludzi z sąsiedztwa i obawiam się, że za chwilę czyjaś piłka potoczy mi się pod nogi albo uderzy mnie w głowę.
  Na wszelki wypadek skręcam za bloki, w stronę dawnych działek, obecnie różnych nieużytków, dzikich wysypisk śmieci i pętli autobusowej, gdzie wielkim powodzeniem cieszy się sklep monopolowy. Muszę dzisiaj włóczyć się cały dzień, gdyż rodzice wyjechali na wczasy i zostawili mi klucze od domu u sąsiadki, zaś ona wróci dopiero wieczorem.
  Mijając jeden z bloków, który wychodził już na dawne działki, przypomniałem sobie, że mieszka w nim okropny Arek M. i że zazwyczaj zawsze starannie omijałem jego okolicę. Arek chodził do równoległej klasy w gimnazjum (profil pływacki). To on najwięcej dokuczał mi w podstawówce i wymyślił mi to haniebne przezwisko. Kiedyś gonił mnie tutaj z koleżkami na rowerach, chcieli mnie pobić, rozbiłem sobie kolano, uciekając przed nimi po wertepach działkowych. Znaleźli mnie i na mój żałosny widok zrezygnowali z bicia mnie, tylko splunęli i Arkadiusz uderzył mnie boleśnie kantem dłoni w skroń. W gimnazjum przestał chadzać na zajęcia – uczestniczył w kółko w jakichś zawodach albo wagarował w podejrzanym towarzystwie stars...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin