Kurs Prawa Jazdy.doc

(54 KB) Pobierz

KURS PRAWA JAZDY
Pecado



  Siedziałem przy drewnianym stole, w cieniu wysokich lip, chłodząc się zimnym piwem. Upał. Nawet mózg nie pracował. Wtedy przyszli oni. Zaledwie zawiesiłem na nich oko. Nic szczególnego. Wzięli po browarku i zajęli miejsce przy drugim stole, tuż za moimi plecami. Ich rozmowa, którą toczyli cicho, półgłosem, zainterswoała mnie dopiero po chwili...  Oto, co zapamiętałem z tej zasłyszanej historii...
  - Wszyscy moi kumple - mówił ten szczupły, wyższy, a swoimi pomrukami uznania przytakiwał mu ten drugi, trochę tęższy, misiowaty...

*  *  *


  Wszyscy moi kumple już dawno mają prawko i jakąś tam swoją brykę, czyli mówiąc krótko byle jakie cztery kółka ze złomu. Ale mają. I szpanują. Ja nie mam i nie szpanuję. A mógłbym mieć, i to nie jakiegoś rozpadającego się rzęcha z eksportu. Starych stać na to, żeby mi sprawili coś prosto z salonu. Ale... I tu się właśnie zaczyna to ale. Ale kurs! Zrobić taki kurs nauki jazdy to mój największy koszmar. W życiu nie wkuję tych zasranych przepisów ruchu drogowego, tych zasad pierwszeństwa i bezpieczeństwa, na byle jakiej łączce wszystko mi się totalnie popląta i pogmatwa, i finał. I do powtórki! A podchodzić drugi raz do tego samego – o, to już nie ja. A jak jeszcze pomyślę, co będzie, gdy mi przyjdzie naprawdę usiąść za kółkiem i pierwszy raz wyjechać na miasto! Następny koszmar! Rozwalę kogoś na pasach albo sam się rozwalę na pierwszej lepszej latarni!... Już z dwojga złego lepsze to drugie, przynajmniej nikogo nie zrobię inwalidą... Nie, nie wyobrażam sobie, jak by to miało wyglądać i jak mógłbym prowadzić maszynę, która z pewnością słuchać by mnie nie chciała.
  Ale był taki ktoś, kto mocno depnął mi na ambit i spowodował, że... Nieważne, kto to był.
  Postanowiłem. Żeby taki iks, igrek, zet potrafił i dał sobie radę, a ja nie? Zacisnę zęby – i okaże się! Muszę! W końcu nie jestem z tych ostatnich!
  Zapisując się na ten kurs miałem jednak grobowy nastrój. Zupełnie zgłupiałem. Co to się wyprawia? Stado ludzi! Wszyscy z tępym wzrokiem, ale z uśmiechem na pół twarzy! I z czego się ci durnie cieszą? Widząc coś takiego, od razu miałem ochotę wyjść z ośrodka i gdyby nie moje mocne postanowienie, pewnie tak bym zrobił. Ale nie zrobiłem. Odstałem więc swoje w  kolejce (długiej jak po kiełbasę w stanie wojennym) i wszedłem do małego pokoiku. Tam za wielkim biurkiem siedział gość w gangu i białej koszuli i przyjmował pieniądze. Po co mu ten gang i taka koszula? Żeby sobie dodać powagi? Bo poza tym wyglądał całkiem spoko, na oko 28 – 30 lat, na pewno nie więcej – i co on, nie umie się jakoś ubrać odpowiednio do swojego wieku i dzisiejszej pogody? Chyba że tu obowiązuje taki regulamin. Ale ja waliłbym taki regulamin. Nikt by mnie w gang nie wbił! I jeszcze ten jego cwany uśmieszek i to wesołe spojrzenie! Zlustrował mnie od góry do dołu – grrrry! nie cierpię takich taksujących spojrzeń! – i chwilę później miałem go z głowy. Jeszcze „tylko” kilkanaście godzin wykładów, kilka godzin jazdy i... i już będę posiadaczem pięknego plastikowego kawałeczka z własną podobizną, czyli prawka jazdy.
  Już na korytarzu przed pierwszym wykładem miałem wszystkiego dość. To samo stado ludzi. I śmichy-chichy, jak małpy z buszu. Rozejrzałem się za jakąś bardziej inteligentną twarzą. Był taki jeden. Wysoki, ciemnowłosy, siedział cicho w kącie i nie zabierał głosu w „bardzo mądrych” dyskusjach jak to najlepiej rozgonić pieszych na pasach albo dodać im ruchów. Może tak jak ja, miał zwyczajnie ochotę to olać. Jeden normalny, pomyślałem. Wtedy i on mnie dostrzegł. Ale już nie było czasu zagadać. Otworzyli salę, wszyscy wpadli do środka jak sępy, zajmując miejsca od tyłu. Idioci. Mnie wypadło w trzecim rzędzie. Niech będzie, co mi tam. Trzy krzesła dalej – on. Fajny chłopak – oceniłem go zaraz. Ciasne rifle, opięta koszulka, klata że... No i ma co trzeba w spodniach, widać, jak usiadł, szeroko rozkładając uda. Więc pierwsze wrażenie – ok. Ale nieraz zdarzało mi się, że tu niby przystojniak, a w gębie prymityw. Nie pogada. A z takim jak do ludzi?
  Swoje wątpliwości rozwiałem na najbliższej przerwie. Zagadałem. Ale wyraźnie on też szukał ze mną kontaktu. No i proszę, co się okazało? Nie dość, że przystojny, to jeszcze inteligentny i wygadany – ideał wręcz!
  Po przerwie już siedzieliśmy obok siebie.
  Ze spotkania na spotkanie nasza znajomość rozwijała się coraz bardziej. Nawet na jazdy umawialiśmy się w podobnych godzinach, żeby móc jeszcze trochę pokonwersować. Oczywiście nie o przepisach ruchu drogowego. Śmialiśmy się z byle żartu! Zauważył to nawet nasz instruktor, tak, ten sam, który wtedy przyjmował pieniądze, i ze swoim cwanym uśmieszkiem nazwał nas „papużkami nierozłączkami”. Ale nim to akurat się przejmować nie miałem zamiaru. Do czasu...
  Tego popołudnia Michała nie było. Nie wiem, dlaczego, bo miał być. Wypadło mi sam na sam z moim instruktorem. Wtedy podjął on temat mojego nowego znajomego.
  - Jak tam u was, papużki....?
  - A, dziękuję, w porządku – odpowiedziałem, nie kryjąc opryskliwości, bo co mi tu będzie z taką gadką wyskakiwał. Jakoś byłem pewny, że tak zacznie. Zawsze próbował się czepiać, żeby się ze mną drażnić. Chyba chodziło mu o to, że wtedy podczas jazdy popełnię więcej błędów i szybciej mnie wysadzi.
  - Słyszałem, że on na egzamin ma przyjść ze swoją dziewczyną. Podobno przynosi mu szczęście.
  - Słucham?!  
  Moja reakcja chyba była trochę zbyt gwałtowna. Co prawda nigdy z Michałem nie podjąłem najważniejszego dla mnie tematu, ale też nigdy „takiego” tematu nie podejmuję pochopnie. Muszę chłopaka najpierw „wyczuć”, trochę go poznać, żeby potem nie dostać w kichy i nie wylecieć z komentarzem „spierd... pedale”. I z Michałem wszystko już było na dobrej drodze! A tu tymczasem taka wiadomość! Cóż jednak poradzić? Cały mój misterny plan „złapania” takiego ciacha legł w gruzach.
  Mój instruktor od razu to zauważył.
  -  No, niestety, musisz rozejrzeć się za kimś innym – powiedział z głupim uśmieszkiem.
  - Co mi pan tu... ! – oburzyłem się, ale sam widziałem, że wypadło to kretyńsko.
  - Ja ci nic tu – odpowiedział spokojnie. – Nie martw się. Jakby co, jestem niedaleko.
  Popatrzyłem na niego kompletnie baranim wzrokiem, jakbym dopiero teraz zauważył, że mój instruktor też jest brunetem (uwielbiam takich!), na dodatek potrafi się bardzo ładnie uśmiechać, tyle, że w zupełnie inny sposób i... że siedząc koło mnie prezentuje mi bardzo ładne uda i... i to, co między udami, duże, odbijające się w spodniach bardzo okazale.
  - Ja też nic... – mruknąłem speszony, ale to jego zdanie długo jeszcze dźwięczało mi w uszach.
  Przez chwilę jechaliśmy w zupełnym milczeniu, aż...  
  - W prawo, na szosę za miasto – powiedział. – Michała nie ma, zrobimy dwie jazdy, co?
  - Możemy zrobić – odpowiedziałem cicho, tocząc burzę myśli. Bo jak to się stało, że poleciałem na heteryka, że wymajaczyłem sobie coś z Michałem, a tymczasem nie dostrzegłem i nie przypuszczałem, że tuż obok... Dlaczego nie zauważyłem kolesia homo? Bo chyba to nie były tylko puste słowa, to nie jakaś jego gra! A gdyby nawet gra... Jestem dobrym graczem. Na pewno! No i... gdybym z nim dobrze zagrał, prawko już mam w kieszeni! Nie, tak nie może być! Muszę z tym coś zrobić!
  Nie wiem, czy to, co pojawiło się na mojej twarzy, to był szok spowodowany tym odkryciem, czy co innego, w każdym razie jeszcze większym szokiem było dla mnie, gdy jego ręka delikatnie spoczęła na moim udzie...
  - Pedał przyspieszenia uciskaj lekko – mówił, masując mi przy tym udo... Cwaniak! – A hamulec całą stopą, oderwij nogę od podłogi, o, tak...
  Cwaniak! Bo gdy oderwałem stopę, gdy uniosłem udo... Zobaczył. Co miał nie widzieć? Jak mi ktoś masuje udo, zawsze mi mały staje! A w dodatku gdy ktoś to robi tak, jak on!
  Musiałem zatrzymać samochód. W końcu po to podnosiłem stopę, no i – na wyraźne jego polecenie, chociaż nie wyrażone słowami. Gdy to zrobiłem, jego uśmieszek stał się jeszcze bardziej zagadkowy. Stanęliśmy na poboczu jakiejś podmiejskiej drogi, a on ciągle się do mnie tak samo zagadkowo uśmiechał, chociaż już nie wiem, czy zagadkowo, a jego ręka wciąż lekko gładziła moje udo. Dżinsy już dawno zrobiły mi się przyciasne w kroku, a teraz jeszcze serce zaczęło mi bić jak zwariowane, bo to jego spojrzenie, jego oddech tu przy mojej twarzy... Nie wiem kiedy mnie pocałował, bo byłem jak w jakimś amoku. Jego ręce zawędrowały teraz pod moją koszulkę, masując mi tors. Nie mogłem siedzieć bezczynnie. Wziąłem jego twarz w swoje dłonie i zwarłem się z nim w mocnym pocałunku. Oddechu mi brakowało, ale nie przestawałem całować. Pochłonęło mnie to, co robimy, a jeszcze jak poczułem, że wyjął mi ze spodni penisa i jak mi go zaczął paluszkami obrabiać!... Nie mógł się pochylić, żeby mi go wziąć do ust. Za ciasno. Samochód nie jest wymarzonym miejscem do takich zabaw.
  - Przesiądź się – powiedział krótko, obszedł auto dookoła i zamienił się ze mną miejscem. Depnął w gaz, aż się żwir posypał i pieszcząc mojego twardego konika, jedną ręką prowadził kierownicę. Parę kilometrów dalej zjechał w jakąś boczną drogę, po chwili stanęliśmy wśród gęstego lasu, przy polanie.
  - Chodź – powiedział.
  Wysiedliśmy. Oparł mnie o samochód, opuścił mi spodnie i... Mmm... Świetnie obciąga! Przy tym dotykał mnie po pośladkach, po udach, po brzuchu i wszędzie, gdzie tylko chciał. Byłem podniecony na maksa!
  - Zwolnij – uprzedziłem w pewnej chwili – bo poleci...
  - Więc twoja kolej – powiedział i zamieniliśmy się miejscami. Teraz on oparł się o samochód. Zdjąłem mu koszulkę. Mogłem swobodnie błądzić rękami po jego ciele. I mogłem podziwiać jego prawdziwą męską klatę. Nie był pakerem. Zwyczajny facet – a tacy mnie najbardziej kręcą... Ale ja byłem prawie goły, a on jeszcze w spodniach. Sprawnie poradziłem sobie z resztą jego garderoby. Jaki ładny kutas, jaki równy i prosty! Teraz ja się nim zająłem. Pieściłem go tylko końcem języka, samą żołądź, do tego lekko go onanizowałem, a drugą ręką mieszałem mu wora z ładnymi dużymi pinglami. Co chwilę obserwowałem jego twarz, zadowoloną, z przymkniętymi oczami... Teraz on mnie zatrzymał. Wyczułem, że penis bardzo mu się napiął, lepiej, żeby jeszcze nie strzelał, w końcu mamy dużo czasu.
  - Zmiana? – powiedział znów i kolejny raz zajął się moim konikiem. Mmm... On to naprawdę świetnie robi! Oparłem się o samochód całym sobą. Czułem jego penisa gdy przywarł do mnie, gdy jego wargi zaczęły ssać moje brodawki. Potem całował coraz niżej i niżej... Znów poczułem, jak robi mi loda, jeszcze staranniej niż przedtem. Tego uczucia chyba nie zapomnę do końca życia. Fale gorąca uderzały we mnie coraz mocniej, chciałem przedłużyć to w nieskończoność, aż w końcu, gdy chciałem go powstrzymać, nie zdążyłem. Poczułem, jak wyrywa się ze mnie potężna rozkosz, a moja tryskająca lawa spermy ląduje wprost w jego ustach i przełyku. Jeszcze bardziej mi go chwycił wargami, jeszcze mocniej mi go ssał... Chyba bym opadł bez sił, gdyby on mnie nie trzymał. Złapałem kilka oddechów i – kierowany jego gestem – odwróciłe się tyłem do niego, tak jak chciał. Chciałem, żeby mnie teraz zerżnął. Żeby mi wsadził! Taki duży, równy, prosty... Chciałem go mieć, poczuć go w sobie!
  Marek delikatnie chwycił mnie za pośladki, pomasował, rozchylił je i.. poczułem dotyk jego penisa. Teraz rozluźnianie wejścia samym penisem – on to naprawdę świetnie robi! – i poczułem, jak wchodzi, jak powoli rozpycha najciaśniejsze zakamarki mojego ciała, wciąż w głąb i do przodu, ale tak lekko, prawie bez bólu. Wiedziałem, że nie bez znaczenia jest tu też moje nastawienie. Chciałem go! Co innego, gdy nie chcesz, gdy dajesz dupy, bo wypada dać, bo jak on dał tobie, to teraz ty jemu. Wtedy nie ma tej przyjemności... A on wszedł. Przykrył moją dupę swoim futrem, które gęsto porastało jego jaja i całe podbrzusze... Mmm... Nie wiem, czy kogoś już czułem tak dobrze, jak jego.
  Marek wsuwał się i wysuwał coraz szybciej. W odbiciu szyby widziałem tylko ruchy jego bioder, takie równe, precyzyjne... Chyba dochodzi... Ja nie dojdę tak szybko, dopiero się zlałem, teraz mój mały nie zdąży. Ale jest mi dobrze... Zaciskałem pośladki i zwalniałem. Niech ma, dobrze to robi... Ostatnie pchnięcie, ostatni sztos, dłuższy, przetrzymany, teraz gwałtowny ruch w tył... Patrzyłem, jak jego sperma leci w gęstą zieloną trawę.
  Jeszcze staliśmy chwilę na przeciw siebie. Patrzyliśmy na nasze zmęczone seksem penisy. Uśmiechnął się. Ja też.
  - Wracamy?
  - Wracamy...
  Michał miał dodatkową jazdę. Sam. Dobrze mu tak. Jakoś straciłem do niego serce. Przyjść na egzamin ze swoją dziewczyną? Że podobno przynosi mu szczęście? Poroniony pomysł! Michał zauważył, że go traktuję jakpowietrze.
  - Coś taki nadęty? – spytał, gdy udawałem, że go nie widzę.
  - Ja? – wzruszyłem ramionami.
  Ale wracaliśmy razem, przyczepił się, po prostu.
  - Wkurwiłem się... – powiedział w pewnej chwili.
  - No kogo?
  - Na instruktora.
  - Ha! Kogo on nie wkurwia...
  - Daj słowo, że nikomu nie powiesz... – Michał zwiesił głowę i przygryzł wargi.
  - No...?
  - Ten skurw*syn mi obciągnął...
  Zatkało mnie. Stanąłem jak wryty.
  - Dałeś mu?
  - A co miałem zrobić? Powiedział, że albo wóz, albo przewóz, zdam albo nie...
  - No to teraz pewnie zdasz. A twoja dziewczyna?
  - Jaka dziewczyna? Nie mam żadnej dziewczyny! – Michał popatrzył na mnie jak na ekoludka.
  - Kurwa... A on mi powiedział, że masz...
  I powtórzyłem mu jego słowa.
  - Chciał nas poróżnić – stwierdził Michał po chwili. – Tylko po co?
  Teraz zrozumiałem, że to było oczywiste! Tak! On chciał nas poróżnić. Chciał nas – osobno – dla siebie!
  - Ale... obciąga dobrze, co...?
  - Ty... ty też mu dałeś?  
  - Ja dałem mu dupy – powiedziałem zupełnie spokojnie, aż sam się sobie zdziwiłem, ze tak lekko mi to przeszło przez gardło.
  - Kurwa... Jmu o to chodziło, żeby nas mieć! Dobrze to rozegrał.
  - On tak. Za to myśmy to źle rozegrali – powiedziałem.
  Michał popatrzył na mnie zdziwiony.
  - Bo... ja bym ci obciągnął nie gorzej niż on.
  - Kurwa... czego nie mówiłeś wcześniej? – Michał patrzył mi prosto w oczy.
  - A ty, kurwa, czego nie mówiłeś, że chciałbyś mojej dupy..?
  - Cały czas chcę. Chyba jeszcze nie jest za późno, co? – Michał dyskretnie położył mi dłoń na rozporku.
  - Ludzie patrzą... – odpowiedziałem, ale sam też lekko ścisnąłem mu jaja.
  Michał uśmiechnął się całą gębą.
  - Idziemy do mnie?
  - Idziemy...

*  *  *


  Szumiało mi w uszach, w gębie mi wyschło.
  - Jak długo z nim byłeś? - spytał ten misio.
  - Co ci do tego? - szczupły roześmiał się głośno. - Dłużej niż z tobą.
  Wstali i poszli... Ten miał farta - myślałem. Zazdrościłem mu z całej duszy!
  ...A może i ja wybrałbym się wreszcie na kurs prawa jazdy...?
                                                                                                  Pecado

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin