Klient.doc

(68 KB) Pobierz

KLIENT

 

 

  Nie wiedziałem, kim jest ani skąd przyjechał. Sezon, mnóstwo obcych twarzy, a jednak mój wzrok bez przerwy lgnął do niego. Wysoki i ładnie zbudowany, każdy mięsień przebijał mu przez obcisłą sportową koszulę, jak wyrzeźbiony...

 ...ramiona muskularne, biodra wąskie – to one dodawały mu tej swoistej elegancji i męskiej przystojności. Twarz bez charakterystycznych rysów, przeciętna, raczej ostra, z wyraźnym podbródkiem. Chodził zawsze w luźnych spodniach, ale opiętych na tyłku, a z przodu patrząc – rozporek z trudem utrzymywał napięte kształty okazałej moszny i tęgiego penisa. Wtedy zawsze dla równowagi chwytałem głębszy oddech.
  Tego dnia przyszedł w krótkich spodniach. Zaniemówiłem. Okrągłe, pełne pośladki harmonijnie spływały mu ku udom na kształt morskiej fali, jak wypracowane, jak wygłaskane pieszczotliwą dłonią i wprawiły mnie w stan niemego zachwytu, przy tym smukłe uda, na nich niewielkie jasne owłosienie, delikatne jak mech, na łydkach nieco gęstsze, ciemniejsze. A z przodu! Zawstydziłem się, że patrzę. Jakbym go wzrokiem rozbierał! Był z tym młodziutkim gówniarzem o gładkiej lalkowatej twarzy ze śladem pierwszego wąsika i bez wyrazu, jak tysiące innych. Tego często tu widywałem. Stali w kolejce po wózek w „moim” markecie, przy „mojej” kasie. Ja: facet i kasa; śmieszne nie? Ale, po pierwsze: gdzieś trzeba pracować, a po drugie – ja tylko liczę pieniądze i wydaję te groszowe drobiazgi, o resztę martwi się mój fiskalny komputer.
  Wtedy usłyszałem te ciche słowa:
  – Nie przytulaj się do mojej dupy.
  Po chwili:
  – Krok ode mnie, słyszałeś?
  To mówił ten gówniarz! Wydawał polecenia temu drugiemu!... Żadne słowo więcej nie padło. Spojrzałem w lusterko nad kasą i spurpurowiałem. Cały rozporek „mojego” mena był zdeformowany. Rura mu staje! Wszystko jak na dłoni, że tylko wyjąć! Na ten widok moja pała wydarła do pionu jak zwariowana. Z wrażenia pomyliłem się, musiałem skasować odczyt, jeszcze raz wprowadzić do pamięci i przeprosić klientkę. Wyjątkowo mi nie szło. Myliłem przyciski cyfr, zamiast wbić numer katalogowy naruszyłem niebieskie pasmo odczytu, i parę innych sztubackich błędów, aż wstyd. Klienci, widząc, że się guzdram, przetaczali swe wózki do sąsiednich stanowisk; byłem im za to wdzięczny.
  I wtedy – oni. Dech mi zaparło, a pała skoczyła jak przed wytryskiem. Spiąłem się. Teraz nie wolno mi się pomylić! Liczyłem, a oczu nie mogłem oderwać od jego naprężonego lśniącego tropiku, który miałem tuż na wysokości wzroku. Taka rura! Liznąć taką żołądź! Przyssać się w takie jaja!... Wyłożyli tuzin zwykłych artykułów, żadna rewelacja, i – prasa? Ta foliowa koszulka przysłaniająca okładkę, te zastrzeżenia, że „ostre sceny erotyczne”; wiedziałem, że męskie! Chrząknąłem pod nosem, a mój okaz mężczyzny rzekł do swego towarzysza:
  – Jeszcze jeden debil, przyglądnij się.
  – Słucham? – podniosłem na niego wzrok.
  – To nie do ciebie – odrzekł, a ja uśmiechnąłem się służbowym skrzywieniem z gatunku „panorama sto jeden”. – To do tamtego kretyna – ruchem głowy wskazał pryszczatego małolata, który patrzył w te gacie z rozdziawioną gębą.
  No tak. Pryszczaty na szczęście sam się w porę opamiętał i zmył się czym prędzej.
  Brakło im gotówki! Obaj szperali po kieszeniach.
  – Trzeba coś oddać – powiedziałem cicho i... odłożyłem im ten „foliowy” towar.
  – Nie-nie, to zostaw – zaprzeczył ten mój stanowczo.
  – Jak chcesz. Więc co? – patrzyłem na niego z miną właściciela firmy, który na gorącym uczynku przyłapał złodzieja.
  Odłożyli dwa „Hochlandy”.
  – Mało – odpowiedziałem.
  Dorzucili pieczywo tostowe. Teraz wystarczyło. Zapłacili. Już odjeżdżali od kasy, gdy im te artykuły z powrotem wrzuciłem do wózka.
  – Przy okazji... – dodałem, widząc ich zaskoczone miny.
  Nie odpowiedzieli. Tylko ten mój mrugnął znacząco, jakby mówił: odwdzięczymy się.
Nikt tego nie zauważył. Świadomie zrobiłem manko. Nie sobie, bo na kasę tego nie nabiłem. Firmie. Tyle tu kradną i jakoś nikt nie zbiedniał.
  Niedziela. Pierwsza wolna od niepamiętnych czasów. Tyle się o niej marzyło i naraz, gdy jest, nie wiadomo, co z nią robić. Chyba plaża, bo gdzie, najlepiej wczesnym przedpołudniem, póki nie ma tłoku.
  Z daleka ich zobaczyłem. Siedzieli na murku okalającym zamkniętą o tej porze smażalnię ryb. Obszedłem ten punkt z drugiej strony. Z zasady nie podsłuchuję, ale tym razem...
  – Grzałeś, aż ci jaja fruwały... – usłyszałem.
  – Okazja. Zresztą, ty też nie byłeś lepszy. Trzy na raz.
  – Druta ciągnęły, same się podłączyły, ale z żadną się nie pieprzyłem!
  – Nie ściemniaj, obaj wiemy, dlaczego.
  – Mdli mnie ta gadka. Nie jesteś gejem. Albo baba, albo facet!
  – Miałem wyjść na pedała? Ty sobie pojedziesz, a ja? A w ogóle, ubyło mi coś?
  – W jaja cię kopnę!
  – Pocałuj się w dupę. Mój mały wybiera. Raz twarda dupa, raz owłosiona dziura. Chodź, bo mnie suszy, tu się nie doczekamy.
  Że stanowią parę, było dla mnie jasne od samego początku, ale wyglądało, że coś się między nimi psuje. Zresztą, nie pasowali do siebie, w latach to mniej więcej jak osiemnaście do dwudziestu pięciu, -sześciu. Gówniarz, dupek żołędny, laluś z cukierkowatą gębą, i on tu jest stroną aktywną? I zamienił taką egzotyczną dupę na jakąś zblazowaną cizię? Jaja bym mu urwał, gdyby mnie tak do wiatru wystawił. Gdybym takiego mena miał w łóżku, na innego ani bym nie spojrzał! Z nadzieją pomyślałem, że gdyby się rozsypali, może miałbym jakąś szansę?
  Ten gówniarz to ciekawy okaz: jebie dziewczyny i chłopaków. Pewnie stoi na rozdrożu, jak ja kiedyś – rozgrzeszałem go. Ale ja pierwszy seks miałem z chłopakiem. Potem była dziewczyna, ale jak poznałem Bartka... Po nim było już kilku, ale, jak dotąd, z nikim na dłużej się nie związałem. Kurort. Przyjadą, odjadą.  
  Południe. Praży niemiłosiernie. Postanowiłem wracać. Wstałem, żeby się otrzepać z piachu, i w rzeczy samej dech mi zaparło. Mój men stał tuż obok, z rękami na biodrach, patrząc na pływających. Wymarzona dupa lśniła napiętą lycrą, ale te jaja, ta rura! Chcąc nie chcąc, chyba każdy na nim oko zawieszał. Jest i ten drugi. Leżał przy jego stopach, w skąpych biodrowych gatkach na całkiem apetycznej dupie, z łokciami podłożonymi pod brodę, oczy zamknięte, jakby spał. Ma bardzo ładne długie rzęsy – pomyślałem.
  – O, dzień dobry, zdaje się... – „mój” właśnie mnie dostrzegł. – Co ty tu robisz?
  – To samo, co ty – odpowiedziałem spokojnie.
  – Zupełnie inaczej wyglądasz. Tam za kasą, a tu... – i, co nie uszło mojej uwadze, obleciał mi jaja badawczym spojrzeniem.
  – Ty też zawsze w eleganckich spodniach, a teraz – odparłem; niech się gapi, daleko mi do niego, ale też nie wypadłem sroce spod ogona.
  – Widzisz – roześmiał się. – A Paweł mi ciągle marudzi, że się nie umiem ubrać.
  – To go w dupę kopnij – odpowiedziałem.
  – Stary – wtrącił ów Paweł, który właśnie się podniósł, otrzepując kolana z piasku – wiem, że jesteśmy twoimi dłużnikami, ale ja też potrafię kopnąć w dupę.
  – Kto by ci nogę rozmachał – rzuciłem; mój amant w głos się roześmiał, a młody zacisnął zęby.
  – Bo w chuja zarobisz!
  – Najpierw u siebie poszukaj, bo słabo coś widzę. Chyba ci się po kąpieli bardzo skurczył – odpaliłem, mierząc go wzrokiem. Widziałem, co ma: jajeczka niezgorsze, ale myszka mała.
  – I co, potrzebne ci to było? – mój amant zanosił się śmiechem, ale od razu wziął go w obronę. – Zostaw – powiedział. – Ciężką miał noc, jeszcze nie wytrzeźwiał. – I zaraz zmienił temat. – Jak robisz? Kiedy możemy ci zwrócić dług?
  – Wiesz, gdzie mnie szukać – odpowiedziałem, mierząc wzrokiem nadętego żółtodzioba; wrzuciłem ręcznik do reklamówki i: – Cześć.
  Byłem zły, wściekły i bez humoru. Właśnie przechodziłem obok marketu, gdy Hanka załomotała mi w wielką wystawową szybę.
  – Co!
  – Właź za kasę! Bożena nie przyszła, sama jestem! – odkrzyknęła, pomagając sobie żywą gestykulacją.
  Okey, nadgodziny zrobię, przyda się.
  Od ósmej sam. Hanka skończyła. Ruchu prawie żadnego. Resztę dyżuru przegadałem z Robertem, ochroniarzem; fajny chłopak. Zamknął za mną o dziesiątej.
  Wyszedłem. Jak zawsze skierowałem się na skos między drzewami, przez trawnik i wtedy...
  – Cześć. Daleko masz...?
  – Niedaleko...
  Poznałem jego głos, sylwetkę, charakterystyczne ruchy i nie mogłem uwierzyć, że to on.
  – Sam? A gdzie twój nieodłączny cień? – spytałem półgłosem.
  – Czy aż tak rzucamy się w oczy? – odrzekł spokojnie.
  Mruknąłem coś nieokreślonego, żeby opanować emocje.
  – Śpi. A ty sam? – spytał.
  Potwierdziłem.
  – Nie miałbyś czasem ochoty..? – i poczułem jego dłoń na swoim rozporku.
  – Miałbym... – przerwałem mu, a oddech gwałtownie mi się skurczył. Moja pała na sam dźwięk jego głosu mi stanęła, teraz jeszcze bardziej napięła się twardym łukiem aż do bólu. Natychmiast sięgnąłem ku niemu; jaka olbrzymia tęgość bijąca pulsującym żarem! Ile on tego tam ma! Sam rozpiął spodnie i wyrzucił na wierzch wielkiego twardego fallusa. Oczy mi wyszły: jaki ogrom! Chwyciłem go w dłonie i oburącz do ust!
  – Uważaj, łatwo się spusz-czam...
  Nie spodziewałem się tej reakcji. Za późno. Gwałtowny wytrysk, który był tylko jednym potężnym strumieniem gęstej spermy, a jakże obfitym, zalał mi całą twarz, oczy i usta, nawet kołnierz koszuli. Odruchowo cofnąłem się. Wycierałem się z niesmakiem zażenowania, a on palcami wyciskał resztę, miętosząc ten okaz jak dmuchaną zabawkę. Wytarł go dłonią, byle jak wrzucił do spodni i z zadowoleniem powiedział:
  – Teraz chodźmy do ciebie. Zrobimy resztę.
  Oczywiście... Nadal miałem na niego niesamowitą ochotę!
  – Daj coś do picia – przypomniał mi o roli gospodarza.
  – Coś mocniejszego?
  – Chętnie...
  Postawiłem, ale najpierw musiałem umyć twarz i zrzucić koszulę klejącą się do szyi. Gdy wróciłem, on był nagi. Patrzyłem szerokimi oczami, zastanawiając się, ile może mierzyć ten jego interes, który teraz wisi jak dętka ze spuszczonym powietrzem. I takie jaja! Po co mu aż tyle? To wszystko razem – po prostu go szpeci! Byłem rozczarowany. Minęła mi euforia i fascynacja jego wielkim, gigantycznym przyrodzeniem. Za to biodra, uda, pośladki! Skrócić mu przód, zostawić tył, byłby ideałem! Lecz nadal trwało we mnie niezaspokojone pożądanie, by mieć go w łóżku i pragnienie, żeby palcami, językiem, rozwiercić mu odbyt, by swoim podbrzuszem czuć dotyk jego podniecającej dupy i rozkosznie zanurkować w nią swoim kutasem. Pragnąłem uprawiać z nim prawdziwy seks, taki bez wytchnienia, jak kiedyś z Bartkiem, że pałę wyjmowałem tylko po to, żeby zmienić gumę.
  Tymczasem wysłuchiwałem jego zwierzeń, że ma nadprodukcję spermy, że się bardzo łatwo podnieca, a wtedy nad wytryskiem nie da się zapanować, czego niedawno byłem świadkiem.
  Butelka w dwóch trzecich już była pusta. Leżałem pod jego dłońmi, a on po każdym kieliszku ślinił mi jaja z takim samym zapałem, aż moja twarda pała jeszcze bardziej drętwiała z wrażenia. Dobrze ciągnął, onanizował samymi wargami i naprawdę czystą przyjemnością było dawać mu pałę do ust. Zaraz na początku strzeliłem spermą w kosmos, a on ciągnął po niej i po jajach językiem od dołu do góry i mruczał jak kot, że nie ma piękniejszego widoku nad obraz tryskającego kutasa, i dalej sączył ze mnie lśniące kropelki gęstego śluzu, dając mi kolejny mocny wytrysk. Mówił przy tym, że swojej pały nie lubi, ma powody. Rzeczywiście miał. Mimo moich usilnych starań, jego imponująca żyła już nie wróciła do poprzedniej twardości, a gdy ją chciałem onanizmem usztywnić, wyrzuciła z siebie parę kropel spermy, które rozlały się na szczycie żołędzi – i miękła coraz bardziej.
  – Nie pij – powiedziałem z niepokojem – bo ci nie stanie.
  – Nie musi, ja nie wsadzam – odrzekł z obojętną rezygnacją, a język mu się plątał, i ruchy, i gesty. – Daję dupy – mówił. – Ale najbardziej lubię innym spuszczać. Gdybyś mi tu ustawił rząd chłopaków, każdemu bym jaja ze spermy do cna opróżnił... Chcesz mi już wsadzić? Chodź, ja też chcę.
  Położył się na brzuchu, byle jak, wystawiając mi przed oczy te swoje wspaniałe okrągłe pośladki pokryte delikatnym meszkiem jasnego włosa, na widok których pała znów mi stanęła jak maszt. Złapałem je oburącz, rozdarłem i zanurzyłem palec w odbycie. Wszedł bardzo lekko. Zanurzyłem drugi i rozciągnąłem zwieracz, który zachęcająco pulsował ku mnie różową głębią: wchodź... Nie trzeba żelu, tylko guma, pomyślałem zdziwiony, kładąc się na nim – a penis sam odnalazł wejście i bez trudu wjechał do środka.
  Wreszcie miałem to, czego pragnąłem. Leżałem na nim, a pierwszą moją myślą było, ile kutasów go rozpychało, że jeżdżę w nim lekko, bez żadnych oporów? Przecież nie mam chudej pały. A on – teraz jak kłoda obojętny, choć na początku jeszcze próbował jakiejś mizernej aktywności. Teraz już ani dupą nie poruszył, ani raz głębiej nie odetchnął, ani raz nie dał mi do zrozumienia, że w ogóle coś czuje. Grzałem jaja na jego dupie, on nic. Jechałem tam i z powrotem na całą długość pały, to szybciej, to wolniej, on nic! Już zbliżał się we mnie moment wytrysku, już dreszcz mi po plecach przebiegał, dyszałem nad jego uchem, pałę mi wyprężyło, jaja ścisnęło... Nie wyjmowałem. Mały z rozmachem splunął w gumę, że mało mi w nim nie pękła, i opadłem bezsilnie. A on nic! Zsunąłem się z niego i... wyleczyłem się z widoku wspaniałej dupy i pięknego ciała: mój amant – spał!
  Strzeliłem kondomem w najdalszy kąt, dopadłem tej dupy jak furiat i okładając pięściami, zerwałem go z łóżka i wykopałem do przedpokoju.
  – Spierd... mi stąd, natychmiast, bo cię ze schodów spuszczę! – wyłem z wściekłością, a on w popłochu łapał rzeczy, które fruwały za nim.  
  Do rana nie mogłem spać. Czułem się poniżony. Jebać na spaniu! To mi się w życiu nie zdarzyło! Gdybym komuś o tym powiedział – śmiech w żywe oczy! I przypomniałem sobie tego lalkowatego żulika: chyba mu swoim ptakiem w dupie jak w kotle miesza. Czy też na spaniu?
  Poniedziałek. Nieciekawy, ospały dzień. I...
  – Przyszedłem zapłacić...
  Uniosłem głowę, zaskoczony. Nade mną stał właściciel przedsiębiorstwa nadprodukcji spermy. Był w tych samych, co zwykle, luźnych spodniach i sportowej koszuli, przy drzwiach stał ten jego gówniarz.
  – Spadaj. Rachunki wyrównane – syknąłem przez zęby.
  – Co ty sobie myślisz, ch...! – rzucił na cały głos, aż wszyscy spojrzeli w naszą stronę, a Bożena przy sąsiedniej kasie natychmiast nacisnęła alarm do ochroniarzy; już było ich trzech, a dalszych trzech stało w pogotowiu.
  – Ja nic, nic... – tłumaczył się, unosząc ręce i wycofując się ku rzędom wózków i drzwiom.
  – Kto to? – spytał mnie Robert półgłosem.
  – Klient. Po prostu klient – odrzekłem, jakby uszło ze mnie całe powietrze.
  – Idź na zaplecze odsapnąć – powiedział i wyłożył tabliczkę „Neczynne".
  Piłem mrożoną kawę. Gorąco. Robert siedział z nogami wysuniętymi daleko do przodu, w rozpiętej koszuli, spod której wyzierał mu umięśniony, gładki tors. Czarne służbowe spodnie z mocno zaprasowanym kantem, na biodrach poluźniony pas z połyskującą szeroką klamrą, pod nią lekko wypukły wzgórek rozporka.
  – Skąd go znasz? – spytał w pewnej chwili.
  – Kogo? – spytałem, przywołując opanowanie.
  – Tego klienta.
  – Wcale go nie znam.
  – To pedał.
  – Hm? – podniosłem na niego zdziwione spojrzenie.
  – Pedał. Wiem.
  I opowiedział mi, jak ich nakrył za podjazdem do magazynu. Duży właśnie lał spermą na twarz młodego, który tyle co mu obciągnął, ale gdy miało dojść do wymiany, gdy młody już dawał dużemu w gardło, wtedy Robert stanowczo zareagował, że niby nadaje komunikat: „Dwóch obcych przy magazynie!”
  – Wiali jak po rozżarzonych węglach – śmiał się półgłosem. – Gdybyś ich widział!
  – I co? – spytałem naiwnie, kryjąc zmieszanie w kubku kawy.
  – Nic – odpowiedział. – Ale takiego kutasa pewnie nie widziałeś i nie zobaczysz.
  – Czy kutas tu jest najważniejszy? – odrzekłem z głupia frant i zderzyłem się wzrokiem z jego głębokim łagodnym spojrzeniem.
  – Hmm, zabiłeś mi klina – przyznał. – Ważny, ale czy najważniejszy?
  Wróciłem za kasę. Dziś mam do ósmej, potem do dziesiątej zostaje Hanka.
  Było po siódmej. Żulik żółtodziób! A ten tu po co, drugą drakę zrobić?
  Nie wziął wózka, nic nie kupował, przeszedł do stoiska monopolowego, oglądnął trunki. I nagle wyrósł przy mojej kasie. Wyczaił moment, gdy nie było nikogo.
  – Chciałem cię za niego przeprosić – zaczął cicho. – Za tę chryję, co tu zrobił.
  – Płyń, synu, swoją drogą – warknąłem głucho.
  – Więcej nie zrobi, zjebałem go, kazałem mu spierdalać do domu, wyjechał.
  – A teraz wziąłeś sobie pół litra na otarcie łez?
  – Nie drzyj ze mnie łacha, co ci zrobiłem? Każdego klienta tak traktujesz?... Dupol powiedział mi, że był z tobą i jak go wykopałeś. Należało mu się...
  Wyszedł. A ze mnie spłynęła fala gorąca, przetaczając się od policzków i uszu aż po samą pałę... Ten gnój wszystko wypaplał!
  Wolnym krokiem wracałem na skos przez park.
  – Masz wolny wieczór? – usłyszałem naraz.
  Zatrzymałem się zaskoczony. I błysk zrozumienia; co za bezczelna propozycja?
  To on. Stał oparty o drzewo. Patrzyłem na jego smukłą sylwetkę, którą tyle razy widziałem i która dotąd zupełnie mnie nie interesowała, na jego lalkowatą twarz, ocienione rzęsami oczy, świetnie wykrojone usta, zupełnie chłopięcy tors opięty krótką bawełnianą koszulką, na jego ramiona, biodra, uda i...
  – A może nie tylko wieczór? – dodał podchodząc.
  Uśmiech. Milczenie, i uśmiech. Jak mu tężeje rozporek! A przecież pamiętam, jaką miał niedużą myszkę.
  – Szukasz klienta? – odezwałem się, czując nieoczekiwanie, jak moja pała ostro przybiera na objętości i płynnym ruchem unosi się w górę.
  – Tak go nazywasz? Może być... Mam dobrego klienta, nikt nie narzekał, a że w zimnej wodzie się kurczy... no, każdemu się kurczy – roześmiał się swobodnie, splótł dłonie poniżej pasa, przysłaniając to, co już zdążyłem wzrokiem ocenić. Odłożyłem mu je, a to, co widać, przykryłem własnymi dłońmi; penis ostro, z radością mu zapulsował. Czuję pod palcami, że dobra sztuka! Kur... zawojowałbym z nim!
  – Ja też mam dobrego klienta – wyszeptałem, gdy jego wargi powoli pochylały się nad moją twarzą...
  Chłopak świetnie całuje! Aż mnie dreszcz przebiegł, a mały jeszcze mocniej mi się napiął.
  – Może się one polubią? – spojrzał i lekko, ostrożnie dotknął mi jaj.
  – Może, kto wie...?
  – Mam wolny kąt...
  – Ja całą chatę...
  – Biorę... Ale czasem robię wyjątki.
  – Skorzystam z tego wyjątku, co?
  – Ty tak. Zachorowałem na ciebie, gdy cię zobaczyłem na plaży – przysuwał usta do moich warg.
  – A ja wtedy bym cię po prostu skopał na płasko.
  Dotknąłem jego warg koniuszkiem języka; spiął się mocno, prowokując do głębokiego pocałunku. Smakują mi jego usta, nie myślałem, że można się pocałunkiem aż tak podniecić.
  Rozbieraliśmy się sami. Rzut oka na wzajemną nagość – ładny chłopaczek, wyjątkowo apetyczna bestia! – i do łóżka. Żadnego skrępowania, jakbyśmy się znali od lat.
  Ma wspaniałe, gładkie ciało, miękkie i delikatne, a prosty, równy penis, jak wyrzeźbiony, od pierwszej chwili wywołuje gorączkę zmysłów. Nie wiem, jak to się stało, że to ja mu dałem. Miało być odwrotnie. Lecz on moje pośladki zdobył za pierwszym dotknięciem, wsuwał się łagodnie i głęboko, a potem równym rytmem czynił wewnątrz istne spustoszenie, do granic wytrzymałości. Kiedy już wiłem się bez oddechu, sklejając spermą nasze złączone, spocone brzuchy, z uśmiechem żartobliwego pobłażania pytał:
  – Ty już? Ja jeszcze nie. Dobrze mi w tobie.
  I kilka ruchów, chwila rozmowy, znów kilka ruchów, rozmowa, a podniecenie narasta jak cisza przed burzą, zwalnia, podbiega i naraz spada z góry jak błyskawica, wytrącając z przytomności. I jego wesoły głos:
  – Gdzie się tak spieszysz? Ja jeszcze nie wychodzę.
  To naprawdę wytrawny mistrz! Kiedy się tego nauczył? Ale ja też nie jestem gorszy. Oplotłem go biodrami, udami, dłońmi, namiętne usta przywarłem do ust, zakołysałem swym wnętrzem, zafalowałem – i wtedy... To były moje ruchy, to ja mu dałem. Nie oddychał, nie umiał się podnieść, zejść ze mnie. Aż penis mu zmiękł i sam się wysunął. I radosny odpoczynek we własnych ramionach.
  Z mojego spojrzenia bez trudu odczytywał, że jest dla mnie kimś równie pożądanym i atrakcyjnym, jak ja dla niego. Kładł moją dłoń na swym znów rozbudzonym, twardym penisie, a swoją układał na moich jądrach, by znów mnie otoczyć swym ciałem, rozbudzić ustami, bym znów ustąpił przed jego pragnieniem. Uda do góry, stopy na ramiona, moje pośladki, jego penis, i lekko, rozkosznie, jakby wnikał czystą doskonałością. I rozmowa, pieszczota, rozmowa, a cały czas równe, miarowe, głębokie ruchy. Już wszystko drga we mnie, nie będę się wzbraniał... I reszta spermy, co mi jeszcze została, i jego szept:
  – Zrób dla mnie jak przedtem, tak samo, wiesz...
  Wiedziałem.
  Nad ranem wyszeptał, że chyba na mnie czekał od niepamiętnych czasów. Ja na niego chyba też.
  Dupa mnie boli. Jak przy tej kasie wysiedzę? Dobrze, że dziś tylko do czternastej. Za to on woli siedzieć. Czeka na mnie na ławce przed marketem, nie chce chodzeniem ocierać swojego spracowanego mauzera, bo tak go nazywa. Naprawdę mauzer: strzela seriami bez chłodzenia lufy.
  Poszliśmy na plażę. Powariowaliśmy trochę na piasku i w wodzie. A potem do mnie.
  To wcale nie było jak klient z klientem. To znakomity początek obiecującej współpracy dwóch świetnie prosperujących firm. Dziś współpracy ciąg dalszy. Mój pyton w roli prezesa.
                                                                                                 
 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin