Światy.doc

(88 KB) Pobierz

Ś W I A T Y
krakow20


 

Świat to takie miejsce na ziemi, gdzie żyje każdy z nas, ale każdy sam dla siebie. Wyznacza swoje granice, liczy się ze swoimi czynami i za nie odpowiada. Światy każdego z nas ze sobą współpracują, czasem się łączą, a czasem absolutnie od siebie odcinają. Na co dzień każdy z nas przeżywa setki armagedonów, ataków i inwazji z innych światów. Niektórzy poddają się od ręki, inni natomiast walczą do ostatniego tchnienia. O wyniku decyduje los i szczęście.
  Mateusz to osoba, którą znałem od wielu, wielu, no mówię: od wielu lat. Jako wybitny dziadek w wielu 21 lat mam prawo mieć sklerozę, i z tego oto prawa korzystam. Nie pamiętam, kiedy się poznaliśmy. Wiem, że mój kumpel gejem nie jest, natomiast wiem także (Boże, jaki ja mądry jestem, wiem tyle rzeczy), że ja gejem jestem. Ale takim, który jest pedałem tylko z założenia. Żadna dziewczyna nigdy mnie nie chciała, a każdy facet, do którego zarywałem... no cóż... okazywał się wiadomo kim.
  Ja jestem Olivier. Tak mówią na mnie znajomi. Moje prawdziwe imię jest zbyt szydercze i nie nadaje się do publikacji, bo by pewnie panowie z drukarni ze śmiechu padli. No ale nevermind. Do tego jestem …ekhm… odbiegam od standardów UE i nie posiadam certyfikatu ISO na wygląd. Czytając ten tekst pamiętajcie – w życiu najważniejsze jest poczucie humoru i dystans. Bez tego może być ciężko.
  – Nie miałem pojęcia, że tu jest księgarnia! – krzyknąłem, kiedy razem z Mateuszem przechodziliśmy obok starej kamienicy na Krakowskim Kazimierzu.
  Co za szczęście. Uwielbiałem książki (ale tylko okładki). Weszliśmy do środka na minutę przed zamknięciem. Przy ladzie jakaś kobieta, a wśród regałów pustki. Usłyszeliśmy jedynie, żeby się pospieszyć, bo ona też ma rodzinę, do której chce wrócić. W biegu zdążyłem zobaczyć jedynie tytuł jednego z woluminów: „Jak zmienić swoje życie” i w myślach uśmiechnąłem się. Po co zmieniać swoje życie? – przyszło mi do głowy.
  Dzień dobiegał końca. Było słonecznie, ciepło. Piątkowo i wrześniowo. Szliśmy wałami wiślanymi, a ja wpatrywałem się w lustro rzeki, w odbicie pomarańczowego światła zachodzącego słońca i cudowny Wawel, co chwilę mącony łabędziami. Milczałem i myślałem. A myśleć do granic możliwości zacząłem, kiedy zobaczyłem hotel Sheraton. Jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo odmieni on moje życie.
  – Coś się tak zawiesił? – zapytał Mateusz jakby nigdy nic.
  – Zastanawiam się, czy jest sens zmieniać swoje życie? Czy da się to zrobić, ale nie kosztem przyjaciół i szczęścia?
  – Obawiam się, że nie – powiedział i nagle odbiegł, wołając w biegu, że zaraz ma ostatni autobus do domu.
  Nie przeszkadzało mi to, bo takie zachowanie nie niosło za sobą niczego osobistego. W końcu mieszkał dalej ode mnie, ale i tak przed jego mieszkaniem bocian zawracał a pies od czasu do czasu dupą zaszczekał. Takie życie. A ja? Ja postanowiłem w jednej chwili, jak gdybym dostał olśnienia. Zmienię się. Od dziś, od jutra, od zaraz.
  Jechałem do domu autobusem linii 144 względnie 194. Było sporo osób. Każda z nich, mogła myśleć o tym samym. W tym pojeździe było około 30 światów. Każdy niezależny, a każdy konkurował ze sobą to w pracy, na studiach, to w szkole. Dziwne uczucie, bo ja czułem się odizolowany od nich wszystkich. Taki wypierdek na łonie kosmosu. Ale co tam, standard.
  Kiedy obudziłem się rano, dalej trwałem w jedynym i słusznym przeświadczeniu, że to, co mam w głowie, jest dobre (z cyklu: chciałem dobrze, wyszło jak zawsze). Mijały kolejne miesiące, gdy szczuplałem i zmieniałem się fizycznie w przykładnego geja o idealnych wymiarach. Sam sobie się dziwiłem, że tak potrafię.
  Był już styczeń. A ja nie byłem sobą. Inne ciało, inna fryzura, inne ciuchy. Ludzie, których znałem, bardzo mnie w tym czasie wspierali. Ale ja potrzebowałem czegoś więcej niż tylko pustych słów bez pokrycia kartą kredytową. Szukałem sponsora i postanowiłem go znaleźć.
  Pewnego razu, będąc na spacerze w Galerii Kazimierz, spotkałem znajomych z liceum. Oni zapewne już nie pamiętają, jak mnie torturowali psychicznie, a ja pamiętam doskonale. Jakby nie było, stałem się wtedy ich główną ofiarą, bo główniejszej już nie było.
  – Witam państwa, pamiętacie mnie? – zapytałem z zaskoczenia i zobaczyłem zdziwienie na twarzy Magdy, Filipa i Moniki. Że tak powiem: bezcenne.
  Rozmowa była krótka, ale treściwa. Dostałem od Filipa zaproszenie na imprezę organizowaną przez firmę jego ojca. Na blankiecie, który mi dał, zauważyłem spory napis: V.I.P. A że angielskiego się uczyłem, szybko skrót rozszyfrowałem.
  Sobota wieczór. Ładni ludzie, ładny klub, nieładna muzyka. Ale co tam. W końcu mój tok rozumowania był prosty. Filip musiał się odpłacić za lata licealne, dlatego postanowiłem go wykorzystać do znalezienia sobie nowego życia wśród obrzydliwie bogatych ludzi. Wiecie, takie zadośćuczynienie sobie i odpłacenie się za zło całego świata. Byłem sam sobie samarytaninem. Ludzi widziałem tam co nie miara, jednak Filip w pewnym momencie do mnie podleciał i powiedział:
  – Musisz koniecznie kogoś poznać, to bardzo wpływowy człowiek. Warto – i puścił do mnie oczko.
  Podeszliśmy kawałek dalej i zobaczyłem coś cudownego. A dokładniej – kogoś. Koleś w garniturze, o smukłej twarzy i sportowej sylwetce. Stał z ręką w kieszeni i drinkiem na dłoni, a szeroka złota obrączka wręcz krzyczała: „Mam żonę, palancie, i dzieci, spadaj!”.
  – Poznajcie się. Olivier, to jest Eryk. Eryk, to jest Olivier. Eryk jest – w tym czasie widziałem jego oczy przymrużone i wpatrzone we mnie, i ten uśmiech – prezesem dużej kancelarii prawnej z oddziałami we Francji, Anglii i Szwajcarii.
  Eryk zripostował:
  – Nie zawstydzaj mnie, nie każdy musi o tym wiedzieć – na co speszony Filip przeprosił nas i odszedł do swoich znajomych. Rozmowa potoczyła się dalej sama.
  Eryk:
  – Może wyjdziemy na papierosa, tu jest duszno i smętnie.
  Ja:
  – Oczywiście, jak najbardziej.
  – Nie przepadam za takimi zlotami – powiedział, kiedy byliśmy już na zewnątrz. – Pełno ludzi, a nikogo konkretnego. Moja żona się wścieka, że nigdy nie wracam przed północą do domu, dzieci tam sobie płaczą po swojemu, a ja tu muszę być jako sponsor firmy ojca Filipa i takie tam. Nie będę cię w to wkręcał – i znowu uśmiechnął się od ucha do ucha, pokazując swoje piękne zęby.
  Nie bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć, a że też byłem po kilku drinkach, odpowiedziałem:
  – Ja jestem pierwszy raz na takim „zlocie”, jak to nazwałeś. Szukam ludzi, szukam życia, szukam przygód. Tak można to określić w jednym zdaniu... – mówiąc to miałem dzikie wrażenie, że człowiek, który stoi naprzeciw mnie, może mi dać to wszystko.
  Odwiózł mnie do domu, podziękowałem, zaprosiłem na herbatę z domowym sokiem malinowym (babci), i o dziwo, zgodził się.
  Przeszliśmy od razu do mojego pokoju na górze, rodzice ani nas pewnie nie słyszeli.   Usiadł na moim łóżku, ja przyniosłem herbatę i tak zaczęliśmy rozmawiać. Miał kłopoty w domu, żona prawdopodobnie go zdradzała, w firmie nie działo się nic ciekawego. Opowiadał o rutynie, o chęci zmian.
  Światy, w których egzystujemy, często dają o sobie znać nad wyraz dosadnie. Pragną zmian i innych relacji niż te, które im fundowaliśmy na co dzień. Warto wtedy posłuchać ich pragnień, bo w przyszłości otrzymamy nagrodę za dobry uczynek. Może jestem i wredny, ale po drinkach odważny. Propozycja naprawienia jego życia z mojej strony była prosta. Ku zdumieniu Eryka, siadłem na jego kolanach, chwyciłem za krawat i powiedziałem:
  – Traktuj mnie poważnie, a będzie ci dobrze – po czym zatkałem jego usta swoim językiem i namiętnie masowałem brzuch, plecy i krocze.
  – Ale twoi rodzice... moja żona... jak ty to sobie wyobrażasz?
  – Właśnie tak... – odpowiedziałem, kładąc go na plecach i rozpinając jego eleganckie jasne spodnie. Wiedziałem, że to, co zaraz się stanie, będzie spełnieniem moich marzeń bez względu na innych.
  I spełniło się. Oto siedziałem na jego sterczącej pale, twardo walony przez tego cudownego faceta. Nie liczyło się nic poza tym, że chwilę wcześniej rozebrałem go, wciąż niepewnego, do naga i obciągałem mu jak nigdy dotąd. Pieściłem językiem podbrzusze, później schodziłem coraz niżej, i niżej, aż trafiłem na ten piękny kawałek mięsa do obgryzienia. Lizałem jego jaja, dziurkę, i dawałem mu rozkosz, jakiej nie mogła mu zapewnić żona ani żadna kochanka. Ważne jest to, co teraz. Że mnie wali, i to jak facet a nie przegięta ciota. Buduje moje poczucie męskości, wzrasta moje ego. Jestem z tym kolesiem w łóżku. Mogę mieć każdego. Potem leżał obok mnie, wciąż nagi, i wciąż niepewny, czy to, co się stało, stało się naprawdę.
  Rano zobaczyłem wizytówkę, a na odwrocie: „Bądź o 12:00 w moim biurze”.
  Byłem. Gotowy na wszystko (ale nie zdesperowany). Zapukałem do gabinetu. Wszedłem. Nie będę opowiadał szczegółów wyglądu, bo biuro wyglądało po prostu jak na najwyższym poziomie.
  – Cieszę się, że jesteś. Mam coś dla ciebie – powiedział Eryk i wyciągnął z szuflady pudełko. Na pudełku była znajoma nazwa, ale dalej nie czaiłem. Po co daje mi telefon, nie powiem jaki (pomijam fakt, że właśnie taka Nokia N76 była moim marzeniem!).
  – Tu masz mały podarunek za noc i za zrozumienie. Tego potrzebowałem. Mam nadzieję, że było ci dobrze i że jeszcze nie raz poczuję z tobą ten sam dreszcz – powiedział pan prezes.
  Szybko zrobiłem małą kalkulację w głowie, przywołałem najmroczniejsze myśli i pomysły. Moje życie w roli milionera zbliżało się dużymi krokami.
  Od tego dnia, kiedy Eryk spał ze mną po raz pierwszy, minął już miesiąc. Spotykaliśmy się prawie codziennie, ja dawałem upust jego fantazjom. On natomiast dawał mi niebo, czyli marzenia. Dostałem nawet kartę kredytową z dostępem do jego konta – 30.000 PLN limitu. Każda transakcja była pokrywana w mgnieniu oka przez Eryka, a ja stawałem się coraz to bardziej rozochocony, a zarazem coraz to bardziej samotny. Co mi z seksu z tym wcieleniem bóstwa, skoro nie miałem dawnych przyjaciół ani miłości? Na zakupy chodziłem sam, bo on pracował. Nie miałem do kogo się odezwać, powiedzieć co czuję, że czegoś... żałuję...
  Moje życie zmieniało się z dnia na dzień. Po sześciu miesiącach miałem już własny samochód (tak głosił dowód rejestracyjny), kilka telefonów, najdroższe ciuchy, byłem we Francji i Szwajcarii, zwiedziłem Islandię, poznałem ludzi z wielkiego świata.
  Nadszedł jednak pewien dzień...
  – Cześć, kochanie. Jak wrócę, będziemy musieli porozmawiać – usłyszałem w słuchawce głos Eryka.
  – Cześć, a o czym? Nie pobudzaj mojej ciekawości...
  – Bądź gotowy na wszystko. Kocham Cię – i wyłączył się.
  Kiedy wrócił do domu, przeprowadziliśmy bardzo interesującą rozmowę.
  – Widzisz, Olivier, staram się spełnić każde twoje marzenie. I kocham cię, dobrze o tym wiesz. Abyś był już najbardziej szczęśliwy, wykorzystał maksimum szczęścia, mam dla ciebie propozycję... Dostaniesz ode mnie własnościowe mieszkanie z opłaconym czynszem z góry na pięć lat. Urządzone i przygotowane na każdą zachciankę. Do tego zwiększę twój limit kredytowy... – a ja usiadłem z wrażenia i zastanawiałem się, co się dzieje. – Ale...
  – Ale zaraz... – przerwałem mu. – Przecież... jak ty to sobie wyobrażasz? Tak drogo sobie mnie cenisz, i seks ze mną? – zapytałem wiedząc, że tak właśnie jest.
  – Tak, tak sobie go cenię, ale... Ale jednak muszę tym razem postawić kilka warunków. Chcę mieć stuprocentową pewność, że twoje uczucie do mnie jest szczere i bezinteresowne. Że ty nie robisz tego ze mną dla kasy.
  – Dobrze wiesz, że nie! – zapewniłem go nad wyraz gorąco (czy szczerze...?).
  – Właścicielem połowy mojego majątku jest... moja żona. Przy sprawie rozwodowej dostanie to, co będzie chciała, pod warunkiem, że rozwód będzie orzeczony z mojej winy. Jeżeli z jej winy, moi prawnicy ją zniszczą... Chcę tego drugiego rozwiązania. A ty mi w tym pomożesz.
  – Jak...?
  – Powoli, dojdziemy i do tego. Ogólnie plan jest taki, że jutro idziemy kupić mieszkanie, które będzie zapisane w połowie na ciebie i na mnie. A później... później twoim zadaniem będzie uwieść moją żonę i udokumentować noc spędzoną z nią w jednym łóżku.
  – Co...?
  – ...Ja w ten dzień nie wrócę na noc do domu, masz wolną rękę... Kiedy już będę miał dowody zdrady czarno na białym, rezygnuję z części mieszkania na twoją korzyść. Dodatkowo w tym samym dniu dziedziczysz po mnie cały majątek, który zapiszę ci notarialnie w testamencie... Czekam na twoją odpowiedź.
  Byłem w lekkim szoku. Potrzebowałem chwili, żeby się zastanowić. Czy jestem taki bezduszny? Czy jestem okrutny niszcząc życie tej kobiety i jego rodzinę? Dla swojego szczęścia?
  – Dobrze, zrobię to, bo... bo... cię kocham – odpowiedziałem, mając w głowie już dalszy plan działania.
  – Takiej odpowiedzi oczekiwałem! – i kochaliśmy się całą noc do upadłego.
  Uwieść kobietę... żaden problem. Poleciała na mnie, gdy tylko zrobiłem delikatną aluzję, że... że żadnej kobiety jeszcze nie miałem... Spędziłem z nią całą noc. Noc pełną seksu. Takiego, że nigdy go nie zapomnę.
  Minęły kolejne miesiące. Eryk był po rozwodzie, mieszkanie było moje. Postanowiłem, że dłużej tak to nie może trwać i uknułem plan odejścia od niego i powrotu do swojego dawnego życia. Nie mogłem już być kanarkiem w złotej klatce. Przecież ta klatka i tak już jest moja. Potrzebowałem wolności.
  Wieczorem byłem gotowy. Leżałem nagi w łóżku, gdy Eryk wszedł do pokoju. Na stoliku nocnym leżały tabletki, ostatnio leczył się na serce. Zażył je, popił wodą. Podszedł do mnie, nachylił się i pocałował. Udawałem, że śpię. Zaczął całować mnie dalej i czulej. Wtedy chwyciłem jego głowę i regulując ruch swoimi biodrami zacząłem posuwać go w usta. Krztusił się, co dawało mu satysfakcję. Odczuwałem przyjemność szczytując w jego ustach. Potem całowaliśmy się jak dzicy ludzie, spragnieni seksu. Postanowiłem, że będzie to ostatnia i najlepsza noc w moim, nie w jego życiu. Obciągałem jego pałę najlepiej jak potrafiłem, lizałem, pieściłem, śliniłem i stymulowałem językiem. Drażniłem jego żołądź, a palcem penetrowałem każdy zakątek tyłka. Widziałem, jak mu dobrze, widziałem, jak się wije z rozkoszy – i postanowiłem, że to ja dziś będę tym, który bierze, a on tym, który daje. Wszedłem w niego bez uprzedzenia, mocno, szybko i bez wahania. Był zaskoczony, a ból malujący się na jego twarzy był nieziemsko podniecający. Pierwszy raz miał w dupie czyjąś pałę. W ogóle – pierwszy raz. I to moją. Większą niż jego. Wyzbyłem się wszystkich uczuć, bo tylko to motywowało mnie do dalszej realizacji planu. Mijały minuty, a ja dalej go waliłem, mocno i do bólu, bez tchu. Patrzył na mnie, a ja na niego. Wiedziałem, że niedługo dojdę... i spuściłem się w jego tyłek... Teraz... teraz wiedziałem, że za chwilę stanie się to... Musiałem powiedzieć...
  – Wiem, że masz chore serce. Ale ty nie wiesz, jak bardzo potrafię być nieludzki. Tabletki, które dziś zażyłeś, to nie Xariol, który bierzesz co wieczór. To tylko jest podobne do tamtego leku. To... to substancja, która przy połączeniu z dużym stresem i wysiłkiem powoduje zawał serca. Jest nie do wykrycia. Za chwilę dostaniesz zawału i... więcej się nie obudzisz. A ja zadzwonię po karetkę. Gdy lekarz stwierdzi zgon, ja powiem: „Panie doktorze, przed chwilą kochaliśmy się! On był takim świetnym kochankiem”...
  Przerażenie w jego oczach było nie do opisania.
  – A teraz pozwól, że doprowadzę Cię do orgazmu, bo pewnie już czujesz bezwład w nogach, prawda? – powiedziałem zupełnie spokojnym głosem.
  – Ty skurwysynie – wyszeptał na płytkim oddechu. – Jak mogłeś? Za to wszystko, co dla ciebie zrobiłem, za zaufanie...
  – Pozwól, że to ja osądzę ciebie. Za to, co zrobiłeś żonie, posługując się mną, że zmusiłeś mnie do tego... że nie miałeś skrupułów. Teraz wiesz, jak to jest niszczyć czyjeś życie.
  Wziąłem wibrator i zacząłem go walić tak, żeby pobudzać mu prostatę. Trwało to kilka chwil. Wystrzelił wytryskiem, chwycił się za serce i... i już nie otworzył oczu.

  Każdy z nas ma swój świat, w którym jest dla siebie panem i władcą. To my podejmujemy decyzje w sprawie swojego życia i nie chcemy, żeby ktoś podejmował je za nas. A nam nie wolno podejmować decyzji za innych. Kiedy to robimy, ręka sprawiedliwości dosięga każdego z nas. Wówczas analizujemy swoje życie i szukamy winnych. Poza sobą. A zazwyczaj winnymi jesteśmy my sami.


  Mam na imię Eryk. Mam ileś tam lat, i wczoraj umarłem. Ot, taka sobie błahostka, bo jakby nie było według Szymborskiej „umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci”. Sam moment umierania to nic strasznego. Odchodzą wszystkie smutki, żale i troski. Człowiek wciska się w szczelinę pomiędzy dźwiękiem a ciszą, a przebywa pomiędzy światłem a cieniem. To, że byłem w życiu niezdecydowany, bardzo pomaga mi wytrwać w takim nietypowym stanie.
  Moje życie było bardzo zróżnicowane. Jak każde życie. Nie mniej, ostatnie wrażenie, jakie na mnie wywarło, pozostawia sympatyczne i bardzo optymistyczne odczucia. Nie narzekam. Nie muszę już się tłumaczyć żonie, dlaczego nie wracam na noc do domu. Nie muszę mówić córce, że pan, z którym mnie widziała to kolega z pracy i właśnie załatwialiśmy biznesowe sprawy, a to, że trzymał moją rękę, to wyraz szacunku i troski o moją osobę. W chwili śmierci zakończyłem pasmo złego życia i podsumowałem tę dobrą część. Ktoś z Was zapyta, co jest grane, kto w sile wieku i w doskonałej sytuacji finansowej cieszy się z kopnięcia w kalendarz. Już spieszę z wyjaśnieniem.
  Praktycznie od dziecka wpajano mi pewne zasady. Liczy się wierność w miłości, niezależność w finansach i bezpieczeństwo w kontaktach z ludźmi. Przez wczesne lata szkolne bardzo się tego pilnowałem. Dobierałem sobie ludzi według własnego uznania, nie ulegałem, dbałem o oszczędności, a kiedy byłem zakochany, to całym sobą. Ale też całym sobą nienawidziłem – kiedy było trzeba. W liceum zacząłem poznawać prawdziwe życie. Nauczyłem się bronić przed ludźmi i dokładniej ich rozpoznawać. W tym czasie poznałem Ankę, moją obecną (w sensie już byłą) żonę. Bardzo mnie pociągała, a zarazem wiedziałem, że jest osiągalna. I że kocha mnie tak, jak ja ją – bez zwątpienia. Kiedy uczucia odstawiłem na bok (tak na chwilę), uprawialiśmy fajny seks, ale ograniczał się do zmuszanej przyjemności. Nie wiem, dlaczego. To znaczy wtedy nie wiedziałem. Kilka miesięcy po naszym pierwszym razie, poszedłem z kumplami na imprezę – było fajnie, dobrze się bawiliśmy do momentu, kiedy Darek nie puścił kolejki skręta. Wiadomo, każdy chce spróbować, więc i ja wziąłem kilka machów. Nie było tak źle, ale poluzowałem cugi swojego języka i powiedziałem za dużo:
  – Słuchajcie, a co, jeżeli dupa was wystawi? Co zrobicie? – zapytałem.
  – Jak to co? Znajdziemy inną – odpowiedź była oczywista, jednak ja jakoś chciałem iść na całość. Pamiętajmy, że liceum to czas poznawania siebie, swojego ciała, poszukiwanie tożsamości, a zarazem kreowanie swojego świata i jego granic, których nikt bez naszej dobrej woli nie może przekroczyć.
  Powiedziałem wtedy pewnym siebie głosem, i z niekrytym podnieceniem:
  – Który mnie przeleci, no?
  Nikt się nie odezwał, wszyscy wstawieni, oczy w słup, rączki na kołderkę. Więc ja dalej:
  – No, twardziele! Kto jest na tyle facetem, żeby przelecieć zajebistego samca, nie panującego nad sobą, a mającego ochotę na seks?
  Po chwili czekania usłyszałem:
  – Bądź za dziesięć minut przed klubem – powiedziałem Marek, jeden z tych, którzy decydowali o losach każdej imprezy. Fajny koleś, dobrze zbudowany, ale szczerze mówiąc wtedy mało mnie to obchodziło. Ważny był sam seks, mechaniczne ruchanie i poznanie, jak to jest, iść z drugim kolesiem „do łóżka”, względnie w parku na stojąco. Dziś wiem, jakie to było głupie, jakie obrzydliwe. Nigdy nie mogłem się pozbyć tego uczucia, kiedy wbijał się we mnie bez żadnego poślizgu, na chama, byleby dojść, byleby mnie zlać swoją pałą, a później kilkoma kropelkami spermy, której koleś nie potrafił utrzymać w sobie dłużej jak jeden dzień.
  Po tym „niby-seksie” nie ciągło mnie do facetów. Ani do kobiet. Byłem w podobnej sytuacji jak teraz, tyle, że za mną była ściana słuszności, a przede mną wodospad pragnień. Pewnie pomyślicie, że myślę i myślałem tylko o seksie? Nie. Po tym zdarzeniu zawaliły się wszystkie moje fundamentalne wartości. Aż przyszedł walec i wyrównał. Anka dalej nie widziała świata poza mną i tak naprawdę stanowiłem dla mnie oparcie. Nigdy nie dowiedziała się o tamtym zdarzeniu, bardzo mi ufała. Czułem się strasznie oszukując ją, a tym samym zwlekałem z wyznaniem tamtej nocy...
  Moi rodzice zginęli... Wypadek, o tym nie chcę mówić, bo to sprawa zamknięta. Wówczas w ciągu roku musiałem pospłacać ich zobowiązania finansowe, pozałatwiać wszystkie niezbędne sprawy – jednym słowem wkroczyłem w dorosłe życie. Wszystko robiłem uczciwie, ale kiedy widziałem, że nie ma dla mnie nadziei i nie wyrabiam z kasą, opłatami i studiami – postanowiłem wyzbyć się wszystkich uczuć i miłości do Anki. Takie zachowanie przydało mi się jeszcze nie raz w życiu – stopniowe ale szybkie pozbywanie się uczuć i przyzwyczajeń, żeby dokonać czegoś z zimną krwią. Widzicie, byłem złym człowiekiem. Ożeniłem się z Anką, bo jej rodzina była dosyć bogata. Nie spisaliśmy intercyzy. Stałem się w połowie właścicielem kancelarii prawnej ojca Anki – miał do mnie duże zaufanie, a ja głowę na karku. Liczyłem szybko, sprytnie i dokładnie.
  Czas, kiedy moje życie wychodziło na prostą, był okresem chęci odegrania się na świecie, że postawił mnie w takiej sytuacji, jakiej nie doświadcza 90% populacji. Jeżeli inni zatrudniali swoich podwładnych po znajomości, ja postanowiłem sprawdzać ich przez łóżko. Nic nie traciłem, bo każdy z nich podpisywał umowy, na mocy których zdradzenie szczegółów z rozmowy o pracę kosztowałoby go wielomilionowe odszkodowanie. Mało realne? Nie, kiedy jest się dyrektorem oddziału tak potężnej firmy. Władza, pieniądze i seks. Nic więcej. Rodzina to była formalność. Prawie ich nie widywałem. Zawsze w nocy, po pracy szedłem na dziwki albo do klubu „na facetów”... Trwało to kilka lat.
  Najpierw zmarła matka Anki, a wkrótce po niej ojciec. Pan C. po śmierci żony nie był już tym samym człowiekiem. Dosłownie nikł w oczach. Któregoś poranka po prostu się nie obudził. Ja byłem już wtedy na najwyższym szczeblu w hierarchii firmy. Teraz wziąłem po nim wszystko...
  Jednym z moich kochanków był Filip, syn wpływowego człowieka, z którym i ja robiłem interesy. Zwykły sprzedajny żul. Gdyby ojciec wiedział, co nocami robi jego syn i dlaczego, mając wszystko, wciąż ma pełne konto... Tego dnia Filip przyniósł mi zaproszenie na jakieś tam party organizowane przez jego ojca. Musiałem tam być.
  Godzinę wcześniej wpadł do mnie i zapytał:
  – Gotowy? Zaraz wychodzimy – na co ja wyszedłem nagi i odpowiedziałem: – Na ciebie gotowy jestem zawsze.
  Filip uśmiechnął się, podszedł do mnie i rzucił mnie na łóżko. Całował moją twarz, lizał język, pieścił policzki. Czułem, jak jego penis twardnieje i czułem, jak sam wbijam się swoją pałą w jego brzuch. Nie mogłem mu odpuścić. Szybko zszedł na dół, całując mój pępek, a później, ni z tego ni z owego, wziął moją pałę do buzi i zaczął lizać, ssać i pieścić. Byłem tak rozgrzany, że nie mogłem nazwać po kolei wszystkich czynności, które mi oferował. Rozłożyłem nogi, żeby mógł wejść językiem w mój tyłek. Robił to pierwszorzędnie, w końcu to jeden z najlepszych kolesi do wynajęcia w mieście. Ale to, że ja za to płaciłem, nie znaczyło, że pozwolę sobie na wszystko. Szybko znalazłem się na nim, przywarłem całym ciałem go jego pleców i wszedłem w niego. Zacząłem posuwać go, ile mogłem i ile miałem sił. Waliłem mocno, głęboko i do końca. Mój egoizm nie pozwalał mi na jego orgazm. Oferował tylko mój, i to w jego tyłku:
  – Zajebiście było, to fakt, ale musimy już lecieć. Idę pod prysznic – powiedziałem świecąc gołym tyłkiem.
  – Idź, tylko bądź gotowy, bo czeka tam na ciebie niezła dupa. Olivier. Nie wiem, czy jest gejem czy hetero, ale dla ciebie to nie będzie problemem. Podstawiam ci go.
  – Dobry?
  – Sam się przekonasz.
  I stało się. Pojechaliśmy na party. Poznałem Oliviera. Filip się nie mylił. Świetny koleś, miał ten typowy uśmiech amanta, białe zęby, lekki zarost. Zadurzyłem się w tym gówniarzu. Nic więcej się nie liczyło, tylko on. Jakiś czas później wiedziałem, że kogoś naprawdę kocham.
  Przez miesiące naszego związku moje uczucie to niego rosło z dnia na dzień. Z sekundy na sekundę, z orgazmu na orgazm. Zawsze on dawał mi, ja natomiast odpłacałem się kupując mu wszystko, czego potrzebował. Od przedmiotów po ludzi. Życie było piękne. Nawet uknułem plan pozbycia się Anki w sposób oczywisty, ale bezpieczny dla niej i dla mnie. Zmusiłem ją do rozwodu, zamieszkałem z Olivierem. Nie dostrzegałem jednak tego, co on naprawdę czuje. Żyłem w iluzji mojego idealnego świata, w którym Olivier był Słońcem a ja Ziemią. Bez niego nic nie było takie samo. On myślał za mnie w sposób domowy – robił zakupy, sprzątał, pomagał mi załatwiać niektóre sprawy, kiedy ja byłem daleko. Gdy zaczęło mi dokuczać serce, zmusił mnie, żebym poszedł do lekarza. Kupował mi leki... I to właśnie było trochę za dużo. No ale trudno.
  Uwiodłem go i, co tu dużo mówić, sam sobie wbiłem gwóźdź do trumny...
  Zawsze jednak wierzyłem, że w przyrodzie musi być i jest – równowaga. Skoro ja mogłem skończyć tak z jego ręki, to i on może pocierpi trochę. Za mnie. Przeze mnie. Z mojego powodu. Jeśli ta równowaga jest... (bo sprawiedliwości nigdy nie było, nie ma i pewnie nie będzie)...
  Duchy, czyli ja, mają taką niezwykłą właściwość. Potrafią być wśród ludzi nie zauważone. A mimo to, potrafią pomagać (lub przeszkadzać) w pewnych czynnościach. I tak oto stałem w pokoju przesłuchań. Ciemno, stolik, po jednej stronie Olivier, a po drugiej pan komisarz Adam D. Myśląc dokrewnym jedynie penisem, koleś mógłby przelecieć kilka cel byczków i nie okazać zmęczenia. No ale... Przez przypadek (sic!) w dokumentach Oliviera znalazły się informacje o jego byłym facecie (zgadnijcie o kim). Zaglądnąłem w głąb myśli pana przystojnego, Adama. Niejednego faceta już zaliczył. Miał chrapkę na Oliviera. A co mi tam, niech Olivier się nauczy, jak to jest zadzierać z władzą:
  – Marek? Tu Adam. Nie wpuszczaj do mnie nikogo przez najbliższą godzinę. Muszę sobie z panem Olivierem poważnie porozmawiać.
  – Twarda nauczka? – zarechotał w słuchawce męski, niski głos.
  – Twarda i mokra. Do później... – i Adam odłożył słuchawkę telefonu.
  – To co, panie Olivierze, przyznaje się pan do morderstwa, czy może mam sprawdzić, jak to doprowadza pan mężczyzn o zawał serca... na sobie?
  – Co pan komisarz ma na myśli? – zapytał Olivier, przestraszony, zdenerwowanym głosem.
  – Wstawaj i pod ścianę! – krzyknął Adam z groźnym wzrokiem.
  – Ale o co chodzi? Po co to wszystko? Jestem niewinny! Nic nikomu nie zrobiłem! On po prostu umarł...!
  – Podczas miłosnego uniesienia z Tobą?
  – Tak!... No kochaliśmy się... i on dostał zawału! Ja nic...
  Czy ty nic... o tym ja zdecyduję... Ściągaj gacie!
  Gacie?? Po co! Żądam adwokata! Tak nie można!
  – Zamknij się, prostaku, bo zaraz wypatroszę tę twoją śliczną dupę tak, jak nie zrobił tego ci tego jeszcze żaden facet! – krzyknął pan komisarz, po czym zatkał dłonią usta chłopaka. Przywarł torsem do jego pleców i zaczął całować jego szyję, a policyjną pałą drażnić mu tyłek przez spodnie. – No, rozbieraj się. Zobaczysz, ze mną też ci się to spodoba – to mówiąc Adam nagle, gwałtownym ruchem zerwał koszulkę i spodnie Olivera. Chłopak stał przerażony, już zupełnie nagi. W tym momencie nie miał wyboru i nic do powiedzenia. Poczuł tylko dwa potężne klapsy w oba pośladki, ale takie, które odbiły mu się echem aż po szczyt mózgu, i pod którymi, zdawało mu się, że mu się cała dupa zapaliła. Obrócił się na wyraźny rozkaz swego pana, trzymany krótko za włosy, o przymuszony, żeby klęknął i wziął do ust to, co podsunął mu Adam. Olivier struchlał, widząc potężną broń Adama, którą normalnie nawet by sobie nie umiał wyobrazić. To był kolos, to było potężne, grube cielsko, które przekładane w rękach Adama prężyło się jak groźna bestia, łypiąc na Oliviera swym cyklopim okiem. Obleciał go paniczny strach. Zaczął się trząść...
  – No bierz, ku..! – usłyszał i natychmiast przyssał się do tego ciała. Połykał bez końca i lizał bez wytchnienia, krztusił się i dławił, nie potrafił chwycić oddechu. Zajmował się pałą pana komisarza najlepiej jak umiał, ale takiej pale nie umiał sprostać, co wywołało widoczne niezadowolenie pana komisarza. Czym prędzej więc zajął się jego jajami, a zaraz po nich dziurką, którą łatwo rozchylił, wsuwając tam najpierw jeden palec, potem drugi... Ona już czekała na ostre ruchanie!
  – No, teraz się trochę postarałeś – usłyszał. – I jeszcze się postarasz. Ty we mnie wejdziesz – oświadczył Adam.
  Olivier bez większego przygotowania musiał robić, co kazano. Szybkimi ruchami podgrzał swojego penisa i wszedł w dupę władzy, co nie zmieniło faktu, że Adam ledwo poczuł, że coś tam się w nim rusza. Udawał, że jest przyjemnie. Robił to perfekcyjnie. Olivier się starał. Bardzo się starł, ale... szybko skończył. Pan komisarz znów był niezadowolony. Znów pochwycił go za włosy, odwrócił tyłem do siebie, przygiął nisko w dół i...
  W nauczkę Olivier dostał nieziemskie ruchanie od komisarza Adama. Nieopisany ból rozsadzał mu ciało i mózg, rozsadzał mu cała duszą. Zdawało mu się, że zemdlał, gdy tamten ogier rozerwał mu dupę, ale parę potężnych, tęgich klapsów przywróciło mu świadomość bólu i tego, że żyje. Adam targał jego tyłek na każdą stronę, aż się chłopak popłakał, wyjąc w głos, co panu komisarzowi dawało tym większą satysfakcję i podniecało do jeszcze boleśniejszych klapsów i coraz szybszego ruchania. Gdy miękły mu kolana, kolejny ognisty klaps znów stawiał go na baczność i dalej wytrwale wypinał swoje pośladki.
  Potem padł, mocną ręką rzucony w kąt, na swoje rzeczy...
 
  I, widzicie, nie byłoby w tej historii niczego przejmującego, gdyby nie fakt, że takim ruchaniem, jakie zaoferował Olivier komisarzowi, nie można zejść na zawał, ponieważ nie prowadzi szybko i nagle do orgazmu. Adam o tym wiedział, na głos nie powiedział, ale z zeznań Oliviera zapamiętał, co istotne. Komisarz Adam wiedział też o ty, że dupa nie szklanka i nie pęknie nawet pod takim instrumentem, jakiego on ma, a wiedział, co ma. I wiedział, że swoim kutasem komuś sprawia tylko ból, a sobie rozkosz. Więc z bólu dupy też nie można zejść na zawał, więc „przesłuchanie” było zupełnie bezpieczne...
  A ja, ze swojej wszechobecnej wysokości duchowego nieistnienia, postanowiłem na to dłużej już nie patrzeć i zwyczajnie zająłem się swoimi myślami. Gdy się Olivier docuci, przesłuchanie będzie kontynuowane. Do jakich wniosków dojdzie pan komisarz? Na pewno do słusznych. Czy odkryje prawdę? Odpowiedź na to pytanie nie jest mi znana, choć potrafię patrzeć daleko w przyszłość i widzieć rzeczy i zdarzenia, które dopiero zaistnieją.
  Ktoś zapyta, dlaczego w takim razie seks z Olivierem sprawiał mi taką przyjemność? Sprawiał, bo go pokochałem, a chłopak się starał. Oprócz tego ja budowałem swoje ego jako nauczyciel i ten, który pokazuje mu słuszną drogę. Utrzymywałem go w pewności, że jest ok., kiedy tak nie było, ale tym samym czekałem, kiedy on sam się zreflektuje, co robi źle.
  Moje życie to pasmo złych uczynków. Czasem jest tak, że do naszego złego świata wkrada się ktoś, kto musi z nami zrobić porządek. Olivier był takim czyśćcem mojego życia i świata. Wyszło na to, że po kompletnym oczyszczeniu zostało zero, czyli nic, a zarazem nie było już mnie. Świat, w którym żyjemy, nie może zawadzać ani wpływać na inny bez jego zgody. Kiedy tak się dzieje, dostajemy karę adekwa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin