Punkt Zwrotny.doc

(55 KB) Pobierz

PUNKT ZWROTNY
Gabryś



    Obudziło mnie skrzypnięcie podłogi. Potem w otaczającej mnie ciszy nasłuchiwałem kolejnych. Wiedziałem, kto wrócił do domu, choć nie napawało mnie to radością... już nie. Kiedyś była to muzyka dla moich uszu. Dziś zapowiadało to kolejne puste przyrzeczenia i niespełnione marzenia.
    – Śpisz? – usłyszałem podpity głos mojego chłopaka.
    Nie miałem ochoty odpowiadać, choć nie dał mi szans, gdyż z rozbiegu rzucił się na łóżko.
    – Śpisz? – powtórzył, całując mnie w nos.
    Poczułem okropną woń alkoholu i potu, aż mi się niedobrze zrobiło.
    – Pytałem czy śpisz? – złapał mnie za ramię i ścisnął.
    – Chyba widzisz, że nie! Zresztą, przy tobie nie da się spać – rzuciłem sarkastycznie, wyrywając się z jego „czułych” objęć.
    – Gdzie się wybierasz? – przyciągnął mnie siłą do siebie i przygniótł własnym ciałem. – Moglibyśmy się trochę pomiziać...
    Chciałbym uwierzyć, że to jeszcze ma jakiś sens, ale wiedziałem, że nie.
    Wyrwałem się i zszedłem z łóżka, złapałem poduszkę i koc.
    – Idę na kanapę. Odezwij się do mnie jak wytrzeźwiejesz – zabrałem manatki i zniknąłem za drzwiami.
    Niestety, poszedł za mną i, jak zwykle, zaczęła się awantura.
    – Czemu się taki zrobiłeś?! – wrzasnął, a mnie zachciało się śmiać.
    – Ja? To ja wracam z pracy pijany w trzy dupy? – spytałem retorycznie. Wiedziałem, co mi odpowie.
    – Byłem z kumplami na drinku – wybełkotał, potykając się na własnych butach, skopanych na podłodze.
    – Ta... z kumplami... Raczej z jednym.
    – Michał jest przyjacielem...
    – Taaa... Michał. To wszystko jego wina, jak zwykle – rozgniewany rzuciłem poduszką o kanapę.
    Wyszedł, bełkocząc coś pod nosem, a mnie tym, razem chciało się płakać. Uciekłem z domu do niego, by uwolnić się od tamtego tyrana, a teraz przeżywałem to samo. Czy naprawdę nie zasługiwałem na nic więcej? Chciałem wierzyć, że to nie moja wina, ale chyba nie umiałem.

    Kolejny dzień w pracy, dwanaście godzin, ledwie trzymałem się na nogach. Wracam i co widzę? Tomek siedzi z kumplami na podłodze i gra w butelkę, jak jakieś dziecko, a w kuchni jakiś podlotek, zapewne nowy chłopiec Michała, wyżera mój obiad. Najchętniej rozpędziłbym to towarzystwo gdzie pieprz rośnie, ale cóż mogę zrobić. To nie mój dom. Więc jak przygłup pomachałem tej bandzie na przywitanie i przeszedłem do sypialni. Wiąże się z nią tyle cudownych chwil, tyle przyjemności...
    Wyciągnąłem plecak z szafy. Nie spodziewałem się, że będę do tego zdolny. Ale jednak potrafię. Powoli pakowałem swoje rzeczy, przekładając jego na drugą półkę. Spojrzałem na łóżko. Tyle wspaniałych wspomnień kryje ta pościel, choćby mój pierwszy raz z nim, w który włożył tyle czułości, tyle namiętności. Nie pamiętałem już, kiedy ostatnio w tej pościeli uprawiałem z nim seks z przyjemności. Żałowałem, że to wszystko, co do siebie czuliśmy, tak się zmieniło, wygasło...
    Powoli mój plecak się zapełniał. Aż wstyd przyznać, że cały mój dobytek mieści się w tym pękatym kawałku płótna.
    Został mi jeszcze do napisania krótki list, nie chciałem mu tego tłumaczyć prosto w oczy, bałem się, że znów dojdzie do rękoczynów, a tego nie potrzebowałem.
    Skreśliłem kilka słów, przeczytałem. Może być. Złożyłem kartkę w pół, położyłem na stoliku. Nawet jej nie adresowałem, po co.
    Nie zauważył, że wyszedłem. Tylko Paweł spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie i posłał mi skrzywiony uśmiech. Radek, jak zwykle oparty o jego pierś, żywo dyskutował z nim o jakiś błahostkach. Tamci, a zwłaszcza Michał – ech... szkoda mówić.
    Zjechałem windą i dopiero na dole, wysiadając z niej, zdałem sobie sprawę, że robię to ostatni raz. Uśmiechnąłem się do sąsiadki, której ciekawość, jak zwykle, nie pozwoliła mi przejść obojętnie:
    – A dokąd to się wybierasz? – ruchem głowy wskazała mój wypchany plecak.
    – A na wakacje, proszę pani – skłamałem grzecznie.
    – Sam? – zdziwiła się.
    – A sam, jak widać. Tak wyszło... – uśmiechnąłem się bezczelnie i chciałem już uciec, żeby nie ujrzała moich łez, bo te niedługo same mi polecą, już nie byłem w stanie dłużej ich powstrzymywać.
    – Aha... – uśmiechnęła się na „do widzenia”, a ja skinąłem jej głową i szybkim krokiem podszedłem do auta. Teraz łzy polały mi się strumieniem.
    I tu musimy zakończyć mit o tym, że chłopaki nie płaczą.
    Gdy w końcu się opanowałem, postanowiłem przekręcić kluczyk w stacyjce i ruszyć przed siebie, byle gdzie, byle jak najdalej stąd. I nagle zdałem sobie sprawę, że ten samochód kupili nam – jego! – rodzice. Co z tego, że w większości to ja go użytkowałem, dbałem o niego i sam ponosiłem wszystkie koszty jego eksploatacji, łącznie z opłacaniem PZU, OC i tak dalej. On tylko wiedział, że mamy samochód, reszta go nie obchodziła. Nawet to, czy jest zatankowany. Poczułem się jak złodziej, który chce ukraść cudzą własność. Nie, nie będę taki... Wrzuciłem swój komplet kluczyków do schowka, wysiadłem i zatrzasnąłem drzwi.
    Bez odwrotu.
    I tu właśnie zaczął się problem. Nie miałem dokąd iść. Nie miałem swoich przyjaciół. Wszyscy, których znałem, byli jego przyjaciółmi, a ci teraz siedzieli właśnie tam, u nas – i zaraz poprawiłem: u niego – na górze. Rodzina odpada. Dawno się mnie wyrzekli. Moja najlepsza przyjaciółka, która od początku, gdy się o mnie dowiedziała, zaakceptowała mnie takiego, jakim byłem, od dwóch lat mieszkała za granicą.
    Co miałem zrobić? Nie chciałem zwalać się na głowę koledze z pracy, z którym najbardziej się zżyłem, ukrywając przed nim swoją orientację. We wszystkim doskonale rozumieliśmy się, i zawodowo i prywatnie, ale nie byłem pewien, jak by zareagował, gdybym mu powiedział prawdę o sobie. Przemyślałem całą długą listę pseudo-znajomych i stwierdziłem, że naprawdę nie mam do kogo się udać. Plecak na ramieniu ciążył mi teraz jak głaz.
    Moje rozważania przerwał telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się: Radek. Czego ode mnie chce? Przecież siedzi tam, na górze... Nie chciałem odbierać, ale cóż mogłem zrobić. Będzie się dobijał aż do skutku.
    – No...? – rzuciłem krótko.
    – Co ty wyrabiasz? – spytał z naganą w głosie.
    – A jak ci się wydaje? – wolałem swoją bezsilność przykryć sarkazmem.
    – On właśnie dostaje świra! – niemal warknął mi do telefonu.
    – Czyli co, już zauważył?
    – A jak ci się wydaje!
    – Sądziłem, że potrwa to dłużej. Przecież był tak zajęty zabawą, całowaniem się z...
    – Nie przesadzasz?
    – Nie. Nie przesadzam. Na pewno nie.
    – Ale...
    – Wiesz co, nie ma żadnego ale. Skończmy. Mam dość jego i tego całego naszego związku. I możesz mu to powtórzyć! – wrzasnąłem, bo nie wytrzymałem już nerwowo.
    W słuchawce zapanowała cisza, ale nie miałem odwagi jako pierwszy przerwać połączenie. Jeszcze bardziej byłem rozgoryczony faktem, że Tomek nawet sam do mnie nie zadzwonił! Zmusił do tego jedynego chłopaka z tej całej paczki, którego choć trochę lubiłem. Ech... ten mój misiek... Choć już właściwie nie mój. Mój były misiek...
    – Ułoży się jeszcze między wami, zobaczysz. Każdy związek przeżywa swój kryzys – podjął po chwili.
    – Wątpię – odpowiedziałem bez zwłoki, z mocnym przekonaniem. – Za dużo już się tego wszystkiego nazbierało. Nie pierwszy, ale ostatni raz.
    – Co chcesz zrobić?
    – Nie wiem. Zobaczę.
    – Masz dokąd pójść? – spytał już znacznie spokojniej i ciszej.
    – Znajdę coś. Trzymaj się.
    – Czekaj... A zresztą... W takim razie to ty się trzymaj.
    Zamknąłem komórkę. Ale zanim zdążyłem ją schować do kieszeni, ekran ponownie rozbłysnął i ukazało się kolejne połączenie. Następne imię. Ale to połączenie odrzuciłem, nie chciałem z nim rozmawiać. Wyłączyłem telefon i schowałem w kieszeń.
    Poszedłem na dworzec kolejowy. Czasami w chwilach samotności tu właśnie przychodziłem. Tu, wśród ludzi – byłem sam. Tu mogłem bezczynnie stać w holu i gapić się na tablicę przyjazdów  i odjazdów albo wejść na peron i przechadzać się bez celu od jednego końca do drugiego. Tu wszystko tonęło w donośnym brzmieniu gongu i megafonów, w stukocie kół, w hałasie przyjeżdżających pociągów, które zatrzymywały się z piskiem i zgrzytem hamulców, i które po chwili odjeżdżały z szumem silnika lokomotywy. Tu mnie nikt nie poganiał i nie popędzał, nikt mi nie przypominał, co jeszcze miałem zrobić a czego nie zrobiłem, co powinienem, a czego nie – i dlaczego... Spojrzałem więc obojętnie na rozkład jazdy, a za chwilę jeszcze raz, uważniej. Coś mnie w tej rozświetlonej tablicy zastanowiło. I, o dziwo, przeczytałem, że pociąg do mojej miejscowości jest opóźniony 30 minut. Jakby właśnie... z mojego powodu, jakby na mnie czekał!
    Moja rodzinna wiocha nic się nie zmieniła, te same lumpki pod sklepem pijące to samo tanie wino za pięć złociszy. Dzieciaki bawiące się na ulicy, którą z rzadka przejeżdżały samochody. Te same babcie siedzące na gankach i plotkujące o głupotach. I mój rodzinny dom, czy się zmienił? Ech... co najwyżej wyglądał troszkę starzej niż go zapamiętałem. Gdy wyjeżdżałem, farba z niego nie schodziła, a płot pomalowany był na biało. Teraz miał trudny do określenia żółtawy kolor. Przed drzwiami na pieńku siedział jakiś staruszek i wysłużoną siekierką o bardzo krótkim trzonku rąbał drwa na szczapy. Nie mogłem uwierzyć, że to... mój ojciec. Serce żywiej mi zabiło. On chyba też mnie nie poznał, bo nawet nie uraczył mnie dłuższym spojrzeniem. Pewnie pomyślał: ot, jakiś obcy i nie wiadomo do kogo. Ja sam też... nie zatrzymałem się. Nogi zaniosły mnie do sąsiada – właściwie powinienem powiedzieć: do dawnego sąsiada. Nieraz, gdy byłem młodszy, podglądałem go przez lornetkę, jak opalał się nago, skryty w gąszczu swojego ogrodu. Wydawało mu się, że jest bezpieczny przed ludzkim okiem i ani do głowy mu nie przyszło, żeby podnieść wzrok w górę, do tego małego okienka na strychu. To on od najwcześniejszych lat był obiektem moich fantazji erotycznych... Potem, gdy na swoje kolejne „dorosłe”, bo aż szesnaste urodziny, od chrzestnego dostałem kamerę... To dzięki niej...
    Nie wiem, czemu zadzwoniłem do jego drzwi. Może dlatego, że to on przywoził do mnie matkę, w tajemnicy przed ojcem, lub przekazywał mi wiadomości od mojego rodzeństwa. Kiedy ostatnio go widziałem? – nie pamiętam...
    Zdziwił się, zaskoczony, gdy ujrzał mnie w progu, ale bez wahania zaprosił do środka. O nic nie spytał, gestem wskazał, żebym wszedł do pokoju. Przyniósł piwo i po chwili, jak dawniej, siedzieliśmy na kanapie, w milczeniu, ciężkim, jakby nas obu przygniatał wielki ciężar. Nawet uciekaliśmy wzrokiem, gdy przypadkowo spotykały się nasze spojrzenia. On czekał, że ja zacznę – ja, że on za chwilę zapyta...
    – Nie pytam, co się stało, bo się domyślam – odezwał się wreszcie, gdy upił spory łyk z butelki.
    – Dokładnie to właśnie się stało – głęboko wciągnąłem powietrze, żeby uchronić się przed tymi cholernymi, wrednymi łzami, które już ściskały mi gardło. Czułem, że zaraz popłyną mi z oczu.  
    – Co masz zamiar dalej zrobić? – zapytał, włączając telewizor.
    – Poszukać jakiegoś mieszkania i zacząć nowe życie – próbowałem się uśmiechnąć, bo głupio to zabrzmiało. Sam nie wiem, po co do niego przyszedłem, czego od niego chciałem.
    – A praca? Chcesz tu zostać i co, dojeżdżać tyle kilosów? Wyjedziesz o świcie, wrócisz o zmroku. Chyba że i za nową robotą chcesz się rozejrzeć. W sąsiedniej wsi jakaś „biznes-łumen” – podkreślił znacząco, z uśmiechem – otworzyła przetwórstwo spożywcze. Nawet dobrze jej idzie. Chcesz kleić jakieś pierogi, kopytka, robić fasolkę po bretońsku albo gołąbki w sosie?
    Roześmiałem się w głos. Jednak pamiętał o moim dawnym kucharskim zamiłowaniu.
    – Cokolwiek. Byle mieć na życie. Tam też harowałem za psie pieniądze. Gorzej z mieszkaniem. Żeby coś na początek...
    – Na początek... możesz zostać u mnie, dopóki nie staniesz na nogach. Wiem, że twój ojciec...
    Czy się nie przesłyszałem...?
    – Wiem – przerwałem mu w pół zdania. – Ojciec jest nieprzejednany.
    – Myślałem, że z czasem mu minie...
    – Bo go nie znasz.
    – Nikt dobrze nikogo nie pozna. Znasz to powiedzenie o beczce soli... No i gdzie byś tam był, tam się wszyscy dalej gniotą na kupie. Dom już dawno wymaga remontu, na poddaszu można by dobre dwa pokoje zrobić, ale nikomu się nie chce. Jak by to było ich, to by się może wzięli. Bo kto tu z nich kiedyś zostanie, sami nie wiedzą... Ale jak zostaniesz u mnie, to do wszystkiego dokładasz się na pół... – i wyciągnął do mnie dłoń, w którą przybiłem mocno. Nie spodziewałem się, że od obcego otrzymam aż taką pomoc.
    – Nawet nie wiesz, jaki jestem ci wdzięczny – uściskałem go, nie mogąc ukryć wzruszenia. On jednak stanowczo mnie od siebie odsunął.
    – I jeszcze jeden warunek... Nie jestem, tym, no...
    – Przecież wiem – przerwałem mu szybko. – Nic z tych rzeczy.
    – No! To raz. A dwa: tutaj żadnego towarzystwa. Jak coś, to ty sobie jedź tam, śpij sobie tam z kim chcesz i rób, co chcesz, ale nie tu – i poważnie spojrzał mi w oczy.
    – Nigdy bym ci tego nie zrobił – odrzekłem. – A co do jakichś tam moich domniemanych kochanków – skończyłem z tym.
    – Że co? – spytał zdziwiony.
    – Że nikomu już nie zaufam.
    – Pieprzysz głupoty, jeszcze zobaczysz, że wszystko ci się jakoś ułoży – i roztrzepał mi dłonią włosy, jak jakiemuś gówniarzowi, ale o dziwo, ten gest zbliżył nas. Ściskaliśmy się w ramionach jak bracia...


EPILOG

    U Patryka mieszkałem pół roku. Dlaczego mnie przyjął? Dlaczego woził do mnie matkę? Czy cały czas czuł wobec mnie ten dług wdzięczności? Nie wiem. Nigdy go o to nie spytałem. A ten dług... Wspomniałem o kamerze. Sfilmowałem raz Patryka, ze strychu, w tajemnicy. Opalał się nago w ogrodzie. Wtedy przyszła ona... Wszystko utrwaliłem i oglądając to dziesiątki razy, podniecałem się – ale nim, nie nią. A potem jak grom z jasnego nieba gruchnęło, że Patryk ma sprawę o gwałt. Wszyscy się od niego odsunęli. O zgrozo! To kłamstwo wstrząsnęło mną. Nie mogłem milczeć... Moja kamera była koronnym dowodem. Wtedy Patryk powiedział, że jest moim dozgonnym dłużnikiem. Że najpierw to tak po chłopsku powinien mi wytarzać ryja w błocie, ale teraz... Wtedy omal nie połamał mi żeber w uścisku.
    Rozwiązałem umowę o pracę. Szef poszedł mi na rękę, bo i tak czekały nas zwolnienia grupowe. Więc, że to z winy zakładu pracy, jeszcze dostałem niezłą odprawę.
    Ta obrotna „biznes-łumen” okazała się moją koleżanką z podstawówki. Od ręki mnie zatrudniła. A że inżynierowi – według jej słów – nie wypada pracować na produkcji, zostałem szefem marketingu. Potem znalazłem mieszkanie, kupiłem przechodzony samochód...
    Tak więc nie kto inny jak Patryk pomógł mi stanąć na nogi. Nie sądziłem, że od obcego człowieka uzyskam tyle pomocy.
    Mój ojciec przez cały ten czas, będąc tuż za płotem, udawał, że w ogóle mnie nie zna.
    Rodzeństwo... – przez te lata bardzo oddaliliśmy się od siebie.
    Matka – to osobny rozdział tej historii.
    Tomek kilkakrotnie próbował przekonać mnie do powrotu. Raz nawet tu przyjechał. Był kompletnie pijany. Patryk postraszył go policją. Odebrałem mu kluczyki i zatrzasnąłem go w aucie, żeby wytrzeźwiał. Nie wiem, co teraz się z nim dzieje i zupełnie mnie to nie obchodzi.
    Ja zaś uczę się żyć na nowo, chyba po raz pierwszy sam. Nie sądziłem, że jest to aż takie trudne.

                                                                                                                 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin