Drapieżcy.pdf

(1418 KB) Pobierz
Drapie¿cy
Graham Masterton
DrapieŜcy
Przeło Ŝ ył Andrzej Szulc
Wydanie oryginalne: 1992
Wydanie polskie: 1993
Mały chłopczyk — ś liwk ę zjadł: zaraził si ę choler ą , trupem padł.
Chłopiec wi ę kszy — gniazdo mewy: urwała si ę lina, Ŝ ałobne ś piewy.
Pudło z farbami — dziewczynka mała: polizała p ę dzel, aniołkiem si ę stała.
Dzieci piszcz ą wniebogłosy: Jenkin wszystkie po Ŝ re w nocy.
Wiktoria ń ska rymowanka ostrzegawcza, 1887
Relacje o tym obiekcie — nie wi ę kszym od du Ŝ ego szczura i obdarzonym przez mieszka ń ców
miasteczka
osobliwym mianem „Br ą zowego Jenkina” — wydaj ą si ę przedziwnym przykładem
zbiorowego złudzenia.
W roku 1692 widziało go nie mniej ni Ŝ jedena ś cie osób. Ostatnio pojawił si ę ponownie, co
po ś wiadcza niepokoj ą co
du Ŝ a liczba ś wiadków. Twierdz ą oni, Ŝ e ma długie włosy, ostre z ę by i szczurze ciało, ale jego
brodaty
zło ś liwy pysk przypomina twarz człowieka, a łapy — drobne ludzkie r ę ce. Wydaje z siebie
rodzaj ohydnego
chichotu i potrafi mówi ć wszystkimi j ę zykami. Ze wszystkich potwornych istot, które
nawiedzały Gilmana
we ś nie, Ŝ adna nie przyprawiała go o wi ę ksze mdło ś ci i przera Ŝ enie ni Ŝ ta blu ź niercza
karłowata hybryda. Jej
obraz pojawiał si ę przed jego oczyma w formie tysi ą ckrotnie bardziej okropnej od
wszystkiego, co b ę d ą c przy
zdrowych zmysłach mógł wyobrazi ć sobie na podstawie starych relacji i niedawnych plotek.
H.P. Lovecra., Zmory w Domu Czarownic
3
ROZDZIAŁ I
Fortyfoot House
Tu Ŝ przed ś witem obudziło mnie ciche chrobotanie. Le Ŝ ałem nieruchomo, nasłuchuj ą c.
Chrobot.
A potem znowu chrobot-chrobot-chrobot. I cisza.
Zawieszone w oknie cienkie, malowane w kwiecisty wzór zasłony poruszała słaba, wiej ą ca od
morza
bryza. Fr ę dzle aba Ŝ ura kołysały si ę niczym ko ń czyny jakiego ś dziwnego, zawieszonego u
sufitu krocionoga.
Wyt ęŜ yłem słuch, ale przez dłu Ŝ szy czas słyszałem tylko szum morza, znu Ŝ onego jak diabli,
znu Ŝ onego
jak wszyscy diabli morza; i ciche szeptanie d ę bów.
Kolejny chrobot; ale tak stłumiony i szybki, Ŝ e to mogło by ć cokolwiek. Wiewiórka na
strychu, jaskółka
pod okapem.
Przewróciłem si ę na drugi bok i owin ą łem obleczon ą w atłasow ą poszw ę kołdr ą . Nigdy nie
spałem
dobrze w cudzych domach. W gruncie rzeczy od czasu, kiedy opu ś ciła mnie Janie, nie spałem
dobrze nigdzie.
Byłem zmordowany jak pies wczorajsz ą jazd ą z Brighton, podró Ŝą promem z Portsmouth, a
ź niej
rozpakowywaniem i sprz ą taniem, które zaj ę ło mi całe popołudnie.
Danny tak Ŝ e budził si ę w ci ą gu nocy. Dwukrotnie: za pierwszym razem chciało mu si ę pi ć , za
drugim
czego ś si ę przestraszył. Widział pono ć , jak co ś przesuwało si ę przez jego sypialni ę , co ś
zgarbionego
i ciemnego, ale okazało si ę , Ŝ e był to po prostu zawieszony na oparciu krzesła jego szlafrok.
Opadły mi powieki. Gdybym tylko mógł zasn ąć . Naprawd ę zasn ąć , tak Ŝ eby przespa ć cał ą
noc, dzie ń
i nast ę pn ą noc. Zapadłem w drzemk ę i przez dłu Ŝ sz ą chwil ę ś niło mi si ę , Ŝ e jestem z
powrotem w Brighton
i przechadzam si ę pod szarym niebem jak z fotografii — pomi ę dzy edwardia ń skimi tarasami
z czerwonej
cegły, po krzy Ŝ uj ą cych si ę pod ostrym k ą tem podmiejskich uliczkach Preston Park. Ś niłem,
Ŝ e kto ś
wymyka si ę po schodkach z mojego poło Ŝ onego w suterynie mieszkania, kto ś wysoki i
długonogi, kto ś ,
kto odwraca w moj ą stron ę spiczast ą biał ą twarz, a potem w po ś piechu ucieka. Człowiek-
No Ŝ yce z długimi
czerwonymi nogami — szepn ą ł mi kto ś do ucha. — On naprawd ę istnieje!
Próbowałem go goni ć , ale w jaki ś sposób znalazł si ę nagle w ś rodku parku, za wysokim
ogrodzeniem
z kutego Ŝ elaza. Jaskrawozielona trawa; zawodz ą ce niczym porzucone dzieci pawie. Mogłem
tylko biec
równolegle do niego, po drugiej stronie ogrodzenia, w nadziei Ŝ e nie zniknie mi z oczu, kiedy
w ko ń cu
dotr ę do bramy.
W płucach waliło mi jak młotem. Podeszwy butów klapały błaze ń sko po asfaltowej ś cie Ŝ ce.
Widziałem
podskakuj ą ce obok mnie nadmuchane twarze, białe, wykrzywione w ludzkim u ś miechu
balony.
I znowu usłyszałem odgłosy drapania i chrobot, tak jakby tu Ŝ za mn ą biegł, uderzaj ą c
pazurami o asfalt,
jaki ś pies. Obróciłem si ę : obróciłem pod kołdr ą i nagle obudziłem, słysz ą c w ś ciekłe hała ś liwe
skrobanie,
o wiele gło ś niejsze od chrobotu ptaka albo wiewiórki.
Ś ci ą gn ą łem z siebie kołdr ę i usiadłem na łó Ŝ ku. Noc była gor ą ca; prze ś cieradło, na którym
spałem,
wilgotne i poskr ę cane. Usłyszałem jeszcze jeden cichy, niepewny chrobot, a potem zapadła
cisza.
Wzi ą łem do r ę ki le Ŝą cy na nocnym stoliku zegarek. Nie miał fluoryzuj ą cych wskazówek, ale
w pokoju
było dosy ć ś wiatła, Ŝ ebym zobaczył, Ŝ e jest pi ęć po pi ą tej. Jezus.
Wstałem z łó Ŝ ka, podszedłem do okna i odsun ą łem zasłony zawieszone na tanich,
powleczonych plastikiem
drutach.
Niebo było blade jak mleko; za d ę bami falowało tak samo mlecznobiałe morze. Okno mojej
mansardy
wychodziło na południe i widziałem przez nie wi ę ksz ą cz ęść opadaj ą cego zwodniczo w dół
ogrodu,
zaniedban ą pergol ę z ró Ŝ ami, trawnik z zegarem słonecznym i schody, które prowadziły do
stawu rybnego
i opadały zygzakiem mi ę dzy drzewami a Ŝ do tylnej furtki.
Danny odkrył ju Ŝ , Ŝ e ledwie kilkadziesi ą t metrów dalej, za rz ę dem przytulnych małych
domków z pelargoniami
w oknach, zaczyna si ę morze. Skały, spienione przybrze Ŝ ne fale, upstrzone przez muchy
sterty
br ą zowych wodorostów i chłodny, wiej ą cy od Francji słony wiatr. Wczoraj wieczorem
przespacerowałem
si ę z Dannym na pla Ŝę : ogl ą dali ś my zachód sło ń ca i rozmawiali ś my z miejscowymi
rybakami, którzy
wyładowywali na brzeg płastugi i halibuty.
Na lewo za ogrodem, po drugiej stronie w ą skiego zaro ś ni ę tego krzakami strumienia ci ą gn ą ł
si ę pokryty
ciemnymi plamami mchu pokruszony kamienny mur. W jego cieniu stało sze ść dziesi ą t albo
siedemdziesi ą t
ciasno stłoczonych grobów, prawie st ą d niewidocznych — krzy Ŝ e, iglice i płacz ą ce anioły
— a dalej mała gotycka kaplica z pozbawionymi szyb oknami i zwalonym dawno dachem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin