Holt Victoria - Zielony blask.pdf

(1197 KB) Pobierz
1064731728.001.png
Philippa Carr
Zielony blask
The Pride of the Peacock
Przełożyła Ewa Tade
W Domu Wdów
Byłam małą dziewczynką, gdy uświadomiłam sobie, że z moją osobą wiąże się jakaś tajemnica.
Czułam się obca. Różniłam się od wszystkich mieszkańców Domu Wdów.
Często chodziłam nad strumyk przepływający między Domem Wdów a Dębowym Dworem i
wpatrywałam się w jego czyste wody, jakby to one mogły wyjaśnić zagadkę. Fakt, że wybrałam tamto
miejsce nad strumieniem, musiał mieć jakieś szczególne znaczenie. Nigdy nie zapomnę spojrzenia
Maddy, naszej służącej i mojej opiekunki, która mnie tam kiedyś zastała.
— Dlaczego panienka tu przyszła? — spytała. — Panna Miriam zabroni panience tu przychodzić, jak
się dowie.
Znów jakieś tajemnice! Co w tym złego, że podziwiam uroczy strumyk i przerzucony nad nim mostek?
To miejsce niezmiernie mnie pociągało, bo naprzeciw majaczyły szare mury Dębowego Dworu.
— Lubię ten zakątek — odparłam stanowczo.
A ponieważ zakazane owoce smakowały mi szczególnie słodko, ledwo odkryłam, że są jakieś
powody, dla których nie powinnam bywać nad strumykiem, chodziłam tam, kiedy tylko mogłam.
— To niedobrze dla panienki chodzić tam tak często — upierała się Maddy.
Chciałam wiedzieć dlaczego. Zawsze chciałam wszystko wiedzieć i Maddy nazywała mnie z tego
powodu „panną Kto–Co–Po co”.
— Bo to niedobre miejsce. Słyszałam, jak panna Miriam i pan Xavier mówili, że niedobre.
— Ale dlaczego?
— Masz ci los! Niedobre i już. I dlatego proszę tam więcej nie chodzić.
— Ale czy jest nawiedzone?
— Może i jest.
Dalej jednak chodziłam nad strumyk, siadałam nad brzegiem i myślałam, jak jego wody piętrzą się u
młynów, wiją po równinach, rozlewają szeroko uchodząc do Tamizy, i w tak dostojnym
towarzystwie wpadają do morza.
Dlaczego niedobrze tu przychodzić? — myślałam. Z wyjątkiem pory obfitych opadów strumyk był
zawsze płytki — patrząc w przezroczystą wodę, można było rozróżnić leżące na dnie brązowawe
kamyki. Na drugim brzegu wierzba smętnie zwieszała gałęzie. Co opłakiwała? To coś „niedobrego”?
Siedząc nad wodą rozmyślałam o sobie, a szczególnie nad odczuciem, że tak naprawdę nie
przynależę do Domu Wdów.
To odczucie wcale mi zresztą nie przeszkadzało. Byłam inna i chciałam być inna. Nawet moje imię
było inne. Brzmiało Opal — Opal Jessika. Często się zastanawiałam, jak moja matka mogła nazwać
mnie tak fantazyjnie, skoro sama była osobą zupełnie fantazji pozbawioną. Nieszczęsny, zawsze
smutny ojciec z pewnością nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia — wciąż wisiała nad nim
ciemna chmura, taka sama, jaką czasami wyczuwałam wokół siebie.
Nigdy nie nazywano mnie imieniem Opal, ale ja używałam go, zwracając się w myślach do siebie
samej, a robiłam to często. Pewnie dlatego, że często byłam sama. Tajemnica związana z moją osobą
spowijała mnie niczym mgła, przez którą trudno mi było patrzeć. Maddy od czasu do czasu rozpalała
w tej mgle nikłe światełka, które jednak nie rozpraszały, lecz tylko pogłębiały mrok.
Nosiłam więc imię, którego nikt nie używał. Dlaczego mi je nadano? Matka robiła wrażenie bardzo
starej. Musiała mieć ponad czterdzieści lat, gdy mnie urodziła. Moja siostra, Miriam, była ode mnie
o piętnaście lat starsza, a brat, Xavier, o całe dwadzieścia. Nigdy nie traktowałam ich jak
rodzeństwa. Miriam pełniła obowiązki mojej guwernantki, gdyż bieda nie pozwalała nam na
zatrudnienie zawodowej nauczycielki. Temat naszego ubóstwa bezlitośnie panował w domu.
Niezliczoną ilość razy słyszałam, co mieliśmy w przeszłości, a czego nie mamy teraz, ponieważ
stoczyliśmy się z najwyższych szczytów luksusu w, jak to nazywała matka, niedostatek.
Nieszczęsny ojciec kurczył się, gdy mówiła o „lepszych czasach”, czasach licznej służby, hucznych
bali i wykwintnych bankietów. Zawsze jednak było co jeść w Domu Wdów, mieliśmy Biednego
Jarmana, który zajmował się ogrodem, panią Cobb do gotowania i Maddy, dziewczynę do
wszystkiego — nie byliśmy więc tak całkiem bez grosza. A ponieważ matka przesadzała w sprawie
naszej biedy, wydawało mi się, że przesadza także, jeśli chodzi o minione bogactwo, i wątpiłam, czy
tamte bale i tamte bankiety były istotnie tak wspaniałe.
Miałam z dziesięć lat, gdy dokonałam złowróżbnego odkrycia, W Dębowym Dworze przyjmowano
gości, po drugiej stronie strumyka rozbrzmiewały wesołe głosy. Z mojego okna widziałam, jak
wyjeżdżano na polowania ze sforą.
Żałowałam, że nigdy nie zaproszono mnie do Dębowego Dworu, bo marzyłam, by zobaczyć, jak
wygląda w środku. Zimą, gdy pozbawione liści dęby nie osłaniały wielkiego domu, widać było zarys
jego murów. Prowadziła do niego kilkusetmetrowa kręta aleja. Obiecywałam sobie, że kiedyś
przejdę na drugi brzeg i śmiało podejdę bliżej Dworu.
Tamtego dnia siedziałyśmy w pokoju lekcyjnym z Miriam. Nie była zbyt inspirującą nauczycielką i
często się niecierpliwiła. Wysoka, blada — skoro ja miałam dziesięć lat, ona musiała mieć
dwadzieścia pięć — nieustannie rozgoryczona i, jak cała reszta, wspominająca
„lepsze czasy”, patrzyła na mnie czasem z zimną niechęcią. Nie mogłam myśleć o niej jak o siostrze.
Myśliwi i goście z Dębowego Dworu przejeżdżali właśnie obok naszego domu. Zerwałam się i
podbiegłam do okna.
— Jessiko! — wykrzyknęła Miriam. — Co ty robisz?
— Chcę zobaczyć jeźdźców — odrzekłam.
Chwyciła mnie za ramię, niezbyt delikatnie, i odciągnęła od okna.
— Zobaczą cię — zasyczała, jakby to miało być dla mnie poniżające.
— No to co? — spytałam. — Widzieli mnie wczoraj, machali do mnie i mnie pozdrawiali.
— Żebyś nie ośmieliła się z nimi rozmawiać! — ostrzegła surowo.
— Dlaczego?
— Bo mama będzie się gniewać.
— Mówisz o nich jak o dzikusach! Nie mogę zrozumieć, co w tym złego, że powiedzą mi
„dzień dobry”.
— I nie zrozumiesz, Jessiko.
— Póki mi ktoś nie wyjaśni.
Zawahała się, ale uważając widocznie, że uchylenie rąbka tajemnicy może odwieść mnie od
popełnienia śmiertelnego grzechu bycia miłą dla gości Dębowego Dworu, powiedziała:
— Dębowy Dwór należał kiedyś do nas i nigdy o tym nie zapomnimy.
— A dlaczego teraz nie jest nasz?
— Bo oni nam go zabrali.
— Zabrali? W jaki sposób?
Wyobrażałam sobie oblężenie: mama, bojowa i władcza, rozkazuje rodzinie lać z blanek wrzącą
oliwę na nikczemnych wrogów, Miriam i Xavier wykonują rozkazy bez szemrania, ojciec próbuje
zrozumieć racje napastników.
— Kupili Dębowy Dwór.
— Czemu go sprzedaliśmy?
Miriam zacisnęła usta.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin