Goszczurny Stanislaw - Mewy.pdf

(999 KB) Pobierz
538717609 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
538717609.001.png 538717609.002.png
Stanisław Goszczurny
MEWY
1
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział l
W letnie popołudnia stary miał zwyczaj siadać na niskim progu i patrzyć na zakurzoną,
niezbyt ruchliwą ulicę.
– Czego tak sterczysz jak kamień? – burczała żona.
– Zostaw mnie, jestem zmęczony – odpowiadał i znów zapadał ni to w sen, ni to w zadumę.
Czasem siedział tak do późnego wieczora, potem ociężale dźwigał się i szedł na kolację.
Sąsiadów z początku to dziwiło. Zagadywali do niego, próbowali nawiązać rozmowę,
przeważnie jednak bezskutecznie. Odpowiadał niechętnie i raczej unikał ludzi. W końcu wszyscy
przyzwyczaili się do tego. Stał się nieodłącznym elementem ulicy; nie zwracano na niego uwagi,
tak jak nie dostrzegano stojącego przed domem starego, przekrzywionego kamienia, który kiedyś
był pomalowany wapnem.
W niektóre popołudnia próg przed mieszkaniem Zadorów był pusty. Ale wiadomo było, że
stary w końcu przyjdzie. Zatoczy się, potknie o kamień i zwali na swoje miejsce. Pomamrocze
coś pod nosem, zamachnie się na natrętne dzieciaki, rzuci przekleństwo i zaśnie zaśliniony,
niechlujny.
W lecie mieszkanie Zadorów było odgrodzone od ulicy kawałkiem kretonu zawieszonym na
otwartych drzwiach, gdyż w środku panował upał i zaduch. Kiedyś był to skromny sklepik,
zaopatrujący całe przedmieście w mydło, sól, zbożową kawę i inne „artykuły kolonialne”. Dziś
zostały tylko na pół zatarte napisy po obu stronach drzwi; „kakao, kawa, nabiał”... Właściciel
wyniósł się z miasteczka, a dawny sklep Zadorowie zamienili na mieszkanie. Za ladą mieściła się
2
kuchnia, reszta zaś obszernego pomieszczenia zastępowała jadalnię i sypialnię.
Ciekawskie dzieci i wścibscy sąsiedzi mieli sporo uciechy, gdy Zadorowa wciągała męża ze
schodów do domu. Czasem był bezwładny jak wór mąki, niekiedy próbował się opierać, ale na
ogół nie miał sił, żeby protestować energiczniej. Klął więc tylko pod nosem i przelewał się przez
ręce.
Zośka czasem pomagała matce w tej czynności. Częściej jednak odsuwała się jak najdalej albo
wychodziła z domu. Nigdy nie mogła się przyzwyczaić do widoku pijanego ojca. Brzydziła się
nim i zarazem bała. Ilekroć musiała go dotknąć, zbierało jej się na wymioty.
Miała szesnaście lat, zgrabne nogi, a głowę pełną marzeń i mrzonek. Gdyby ją ktoś zapytał,
dlaczego przestała się uczyć po siedmiu klasach szkoły podstawowej, sama prawdopodobnie nie
potrafiłaby dać odpowiedzi. Wzruszyłaby ramionami i oświadczyła z uśmiechem: „Tak mi się
jakoś złożyło”...
Nie miała dużych trudności w nauce. Była raczej leniwa, ale nie bardziej niż tysiące innych
dziewcząt w jej wieku. Wolała kino czy wygrzewanie się nad brzegiem rzeki w lecie, a sanki
zimą niż ślęczenie nad nudnymi książkami, lecz niektóre przedmioty niezwykle ją interesowały.
Bardzo chętnie uczyła się geografii. Nazwy egzotycznych miast, lądów czy państw same
wbijały się jej w pamięć. Bujna wyobraźnia podsuwała obrazy skąpanych w słońcu plaż,
wysokich palm, bezszelestnie sunących samochodów, wyfraczonych panów z pokrytymi szronem
siwizny skroniami, zapraszających ją do najelegantszych lokali.
Lubiła też historię. Ale tu znów widziała cudowne kreacje dworskich dam, tańczyła menuety,
jeździła karetami, kochali ją książęta i szlachetni rycerze.
A tymczasem w życiu samochody przejeżdżały przed ich domkiem na przedmieściu i
pozostawał po nich tylko kurz, który wdzierał się przez nieszczelną zasłonę do mieszkania. Z
marzeń budził ją przykry głos matki, wiecznie narzekającej, zapracowanej, chorowitej,
dźwigającej na swych barkach wór domowych trosk, zawsze wzdychającej do lepszych czasów.
Zadorowa nie była jeszcze starą kobietą i kiedyś musiała być nawet niebrzydka. Świadczyła o
tym ślubna fotografia wisząca nad łóżkiem. Pochylona ku niej głowa młodego mężczyzny z
zabójczym hiszpańskim wąsikiem i lekko zamglonym „od kochania” wzrokiem należała do ojca
Zośki, zdolnego niegdyś majstra murarskiego. Dawne to były czasy. Mieli przed sobą życie,
piękne perspektywy – rzemieślnik zawsze ma chleb w rękach. Okazało się jednak, że w życiu
bardzo trudno czasem zrealizować najprostsze marzenie, gdy w rękach rzemieślnika za często
3
pojawia się kieliszek. Majster nie zawsze miał robotę, czasem wyjeżdżał na całe miesiące, żeby
zarobić na utrzymanie domu. Zimą trzeba było żyć z tego, co zarobiło się latem, w sezonie. Ale
w długie zimowe wieczory dla zabicia wlokącego się czasu bezrobotny rzemieślnik szukał
rozrywki wśród kolegów, pił, grał w karty i wynajdywał tysiące okazji, żeby wyciągnąć od żony
zarobiony w lecie grosz.
Potem przyszedł na świat syn. Dziecko przysporzyło kłopotów, walka o życie zrobiła się
jeszcze cięższa. I tak po kolei trzeba było rezygnować z pięknych przedmałżeńskich marzeń:
własny domek odsunął się w sferę nieosiągalnych mrzonek, potem nawet posiadanie własnego
mieszkania przekroczyło ich możliwości.
Wojna też zostawiła w nich trwałe ślady. Gdy ciągnęli szosą z tłumem uciekinierów,
nadleciały samoloty i wtedy w przydrożnym rowie pozostał na zawsze ich sześcioletni synek.
Potem okrutne lata przytępiły żal i matka myślała czasem nawet, czy nie lepiej, że jej małe
dziecko nie musi się tak potwornie męczyć.
Zadora zajął się nielegalnym handlem. Jeździł po wsiach, skupował mięso i przywoził do
miasta. Ten proceder, choć pozwolił im jakoś przetrwać, a nawet dawał niekiedy niezły zysk,
dostarczał jednak handlarzowi wiecznych okazji do picia. Żona cierpiała z tego powodu, ale nie
mogła mówić, bo w odpowiedzi słyszała, że tego wymagają interesy, a zresztą życie jest i tak
niepewne, więc czemu sobie żałować.
Tak w codziennych troskach i zmarnowanym życiu utonęły marzenia, miłość do męża,
ambicje, pozostała samotność i gorycz. Po dwudziestu trzech latach małżeństwa ładna
dziewczyna zmieniła się w zgorzkniałą kobietę. Ożywiły ją urodziny Zośki. Czasy były bardzo
ciężkie, lecz Zadorowa cieszyła się dzieckiem, w którym widziała jedyną bliską sobie istotę.
Dziewczynka zajęła teraz w jej sercu miejsce opuszczone przez męża i poprzednie dziecko.
Zadorowa kochała Zośkę prymitywną, egoistyczną miłością matki, która wierzy, że tylko ona
może zapewnić dziecku szczęście. Tak jak kiedyś planowała swoje życie, tak teraz snuła
marzenia na temat przyszłości córki, jej szczęścia. A wierzyła głęboko, że dziewczynie do tego
szczęścia nie potrzeba dyplomów ani uniwersytetów. Wystarczy bogaty, kochający, uległy mąż,
który spełni wszystkie życzenia i zachcianki.
Wbijała Zośce w głowę, że dziewczyna musi byś ładnie ubrana, umieć się należycie
zachować, znać się na gospodarstwie, bo choćby miała dziesięć służących, od niej będzie zależał
cały dom. Wtedy dopiero będzie się podobała mężczyznom. Często też zwracała jej uwagę, że
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin