Kellerman Jonathan - Oczy do wynajęcia.pdf

(1756 KB) Pobierz
1092862348.001.png
Jonathan Kellerman
Oczy do wynajęcia
(Private eses)
Przełożył Eryk Benner
Moim dzieciom,
które zmieniły mój sposób widzenia świata
Szczególne podziękowania dla Beverly Lewis, której wprawne oko i
nadzwyczajna cierpliwość spowodowały wiele zmian w powieści.
Geraldowi Petievichowi za jego spojrzenie z odmiennej perspektywy.
A
również
Terri
Turner
z
Kalifornijskiego
Departamentu
Sprawiedliwości za jej nieocenioną pomoc i dobre słowo.
Na każdego czyha wymysł jego własnej wyobraźni.
HUGH WALPOLE
Rozdział 1.
Praca terapeuty nie ma końca.
Wszak nie znaczy to, że pacjentom nie można pomóc.
Więź, która powstaje i umacnia się w ciągu wielu spotkań, każde po
czterdzieści pięć minut – związek jaki rodzi się, gdy opłacone oczy mają
wgląd w czyjeś prywatne życie – daje możliwości pewnego rodzaju
nieetycznych nadużyć.
Niektórzy pacjenci wychodzą, żeby nigdy nie wrócić. Niektórzy nigdy nie
rezygnują z terapii. Większość jednak znajduje się gdzieś pośrodku –
zaczepiając się lekko zaledwie wypuszczonymi, delikatnymi listkami pnączy,
przeżywając na przemian okresy euforii i depresji.
Zgadywanie, kto jak zareaguje na terapie jest tak nieracjonalne, jak
przewidywanie wyników gry w ruletkę w Las Vegas albo stanu giełdy na
Wall Street. Po para latach praktyki zrezygnowałem ze stawiania
jakichkolwiek hipotez.
Nie zdziwiłem się też wcale, kiedy po przyjściu do domu pewnego
późnego lipcowego wieczora dowiedziałem się, że Melissa Dickinson
zostawiła mi wiadomość.
Musiało minąć z dziesięć lat od czasu, kiedy przestała przychodzić do
mojego gabinetu, który niegdyś prowadziłem w posępnym, wielopiętrowym
biurowcu w okolicy Beverly Hills.
Była dobrą pacjentką.
Nie tylko dlatego zatrzymałem ją w pamięci. Powodów było znacznie
więcej...
Być psychologiem dziecięcym to idealne zajęcie dla kogoś, kto pragnie
odnosić sukcesy. Stan dzieci polepsza się stosunkowo szybko i wymagają
one znacznie mniej zachodu niż dorośli. Rzadko umawiałem się na
spotkania częściej niż raz w tygodniu. Z Melissą zaczęło się od trzech razy,
ze względu na jej poważny stan i specyficzne okoliczności. Po ośmiu
miesiącach zmniejszyliśmy do dwóch razy w tygodniu, a po roku terapie
odbywały się raz na tydzień.
Po dwóch latach leczenia rozstaliśmy się.
Stała się całkiem inną dziewczynką, ale nie byłem całkiem zadowolony,
ponieważ jej sytuacja rodzinna, główna przyczyna problemów, wcale się nie
zmieniła.
Czemu jednak miałbym ją leczyć wbrew jej woli?
„Mam już dziewięć lat, doktorze Delaware. Chcę swoje sprawy wziąć we
własne ręce.”
Wysłałem ją w świat, oczekując jakiegoś znaku. Nie odezwała się przez
parę tygodni. Gdy sam zadzwoniłem, miłym, ale stanowczym głosikiem
poinformowała mnie, iż czuje się dobrze i zadzwoni na pewno, jeśli tylko
zajdzie taka potrzeba.
No i zaszła.
Długo nie widzieliśmy się.
Ma teraz dziewiętnaście lat.
Trzeba zapomnieć o przeszłości i przygotować się na spotkanie z zupełnie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin