Simenon Georges - Rozterka komisarza Maigret.pdf

(550 KB) Pobierz
1017886942.002.png
GEORGES SIMENON
ROZTERKA
KOMISARZA
1017886942.003.png
MAIGRET
Przełożyła Aruia Getílich
Rozdział I
— Cześć, Janvier.
— Dzień dobry, szefie.
— Dzień dobry, Lucas. Dzień dobry, Lapointe.
Patrząc na młodego Lapinte’a Maigret nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Nie dlatego, że
chłopak wbił się w nowy, świetnie skrojony garnitur z jasnoszarego materiału przetkanego cienką
czerwoną nitką. Wszyscy uśmiechali się tego ranka na ulicach, w autobusach i sklepach.
Poprzedniego dnia była pochmurna i wietrzna niedziela, zacinał
zimowy deszcz, a 4 marca niespodziewanie nadeszła wiosna.
Oczywiście słońce nie świeciło mocno, niebo było jeszcze blade, ale w powietrzu i w oczach
przechodniów zapanowała wesołość, pewien rodzaj wspólnego udziału w radości życia,
przyjemność z odnalezienia mocnego zapachu porannego Paryża.
Maigret przyszedł w marynarce, szedł piechotą dobry kawał drogi.
W biurze od razu uchylił okno. Sekwana również zmieniła barwę, odnowiono barki, silniej
wibrowały czerwone pasy na kominach holowników.
Otworzył drzwi do biura inspektorów
— Chodźcie, chłopcy...
Był to tak zwany „mały raport”, w przeciwieństwie do właściwego raportu o godzinie dziewiątej,
gdy komisarze wydziałowi zbierali się u dyrektora. Teraz Maigret spotykał się ze swymi
najbliższymi współpracownikami.
— Jak tam udał się wczorajszy dzień? — zwrócii się do Janviers.
— Byłem z dziećmi u teściowej w Vaucresson.
Lapointe trzymał się na uboczu, zakłopotany, że przedwcześnie włożył nowy garnitur.
Maigret usiadł za biurkiem, nabił fajkę, zaczął wertować listy.
— Dla ciebie, Lucas... W sprawie Lebourg...
1017886942.004.png
Pozostałe papiery podał Lapointe’owi.
— Zaniesiesz do sądu...
Nie można by jeszcze mówić o liściach, choć nadbrzeżne drzewa dawały już obietnicę nieśmiałej
zieleni.
Żadnej poważnej sprawy w toku — z rodzaju tych, które zapełniają korytarze Policji Kryminalnej
tłumem dziennikarzy i fotoreporterów, i gdy to otrzymuje się rozkazujące telefony od wysoko
postawionych osobistości Nic poza kwestiami bieżącymi. Sprawami w toku...
— Wariat albo wariatka — oświadczył trzymając kopertę, na której niewyrobionym charakterem
napisane było jego nazwisko i adres na Quai des Orfèvres.
Koperta biała, w dobrym gatunku. Na znaczku stempel urzędu pocztowego z ulicy de Miromesnil.
Gdy wyjął list, pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy, był papier: gruby i szeleszczący welin-
o niecodziennym formacie. Górę odcięto, aby nie było widać wygrawerowanego nagłówka —
czynność tę wykonano starannie przy pomocy linijki i dobrze naostrzonego noża.
Podobnie jak na kopercie, charakter pisma całego listu był
niewyrobiony i bardzo regularny.
— Może to wcale nic- szaleniec — mruknął.
„Panie Nadkomisarzu,
Nie znam Pana osobiście, lecz mam do Pana zaufanie na podstawie tego, co wiem o pańskich
śledztwach i stosunku do przestępców. List ten Pana zaskoczy. Niech go Pan zbyt pochopnie nie
wrzuca do kosza.
Nie jest to żart ani wymysł szaleńca.
Wie pan lepiej niż ja* że rzeczywistość wydaje się czasem nieprawdopodobna. Wkrótce zostanie
popełnione morderstwo.
Mordercą może być ktoś, kogo znam, mogę też nim być ja.
Nie piszę do Pana po to, aby nie dopuścić do rozegrania się dramatu.
Jest on w pewnym sensie nieuchronny. Chcę jednak, aby Pan był
uprzedzony, gdy dojdzie do zbrodni.
Jeśli traktuje mnie Pan poważnie, proszę umieścić w drobnych ogłoszeniach w ,.Figaro” lub w
.Monde” następującą notatkę: K. R.
1017886942.005.png
;
Czekam na następny list.
Nie wiem, czy go napiszę. Jest mi bardzo ciężko. Trudno jest podjąć pewne decyzje.
Może któregoś dnia zobaczymy się w Pana biurze, ale znajdziemy się wtedy po przeciwnych stronach
bariery.
Oddany.”
Maigret nie uśmiechał się już. Zmarszczył brwi, wzrok jego błądził po liście, potem spojrzał na
kolegów.
— Nie, nie sądzę, że jest to szaleniec — powtórzył. — Posłuchajcie.
Przeczytał powoli tekst kładąc nacisk na niektóre sło wa. Otrzymywał już tego rodzaju listy, ale
najczęściej if.h język był
mniej staranny i przeważnie podkreślano niektóre zdania. Wiele pisanych było czerwonym lub
zielonym atramentem, często z błędami ortograficznymi.
Tutaj ręka nie drżała. Linie pisma były pewne, bez ozdób, bez skreśleń.
Spojrzał na papier pod światło i przeczytał znak wodny: Welin z Mor van.
Co roku otrzymywał setki anonimowych listów. Z małymi wyjątkami pisane były na zwykłym
papierze, który można dostać w każdym sklepiku, czasami też wycinano słowa z gazet.
— Niesprecyzowana groźba — mrukną! — głęboki niepokój.
„Figaro” i „Monde”, dzienniki czytane głównie przez intelektualne koła burżuazji...
Spojrzał znów na całą trójkę.
— Zajmiesz się tym, Lapointe? Przede wszystkim należy skontaktować się z wytwórcą papieru, który
musi być w Morvan.
— Tak jest, szefie.
W ten sposób rozpoczęła się sprawa, która wkrótce przyniosła Maigretowi więcej kłopotów niż
wiele zbrodni, o których pisywano na pierwszych stronach gazet.
— Dasz ogłoszenie...
— W „Figaro”?
— W obu gazetach.
1017886942.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin