Wood Barbara - Szamanka z nawiedzonego kanionu.pdf

(1235 KB) Pobierz
Barbara Wood
Szamanka z
nawiedzonego kanionu
Dla mojego męża George'a z wyrazami miłości
Rozdział pierwszy
Erica mocno ściskała kierownicę, gdy jej samochód z napędem na
cztery koła gnał po bitej drodze, klucząc między głazami i
podskakując na wybojach. Obok, blady i niespokojny, siedział jej
asystent Luke, który właśnie pisał pracę doktorską. Miał dwadzieścia
kilka lat, długie, jasne włosy związane w koński ogon, a na jego
koszulce widniał napis: „Archeolodzy lecą na starsze babki".
- Słyszałem, że straszny tam bałagan, doktor Tyler - powiedział,
gdy Erica skręciła w drogę przeciwpożarową. - Podobno basen zapadł
się pod ziemię, ot tak... - pstryknął palcami. - Mówili w
wiadomościach, że lej rozciąga się na całą długość płaskowyżu i
biegnie pod domami gwiazd filmowych, tego piosenkarza rockowego,
który był w telewizji, baseballisty, co miał taki świetny sezon w
zeszłym roku, no i jakiegoś słynnego chirurga plastycznego. Pod
domami takich ludzi. Domyśla się więc pani, co to może oznaczać.
Erica nie była pewna, co to może oznaczać. Teraz potrafiła
myśleć tylko o jednym: o zdumiewających odkryciach, jakich
dokonano.
W chwili katastrofy pracowała na północy nad pewnym
rządowym projektem. Trzęsienie ziemi sprzed dwóch dni, o sile 7,4
stopnia w skali Richtera, dało się odczuć aż w San Luis Obispo na
północy, w San Diego na południu oraz Phoenix na wschodzie, i
wyrwało ze snu miliony mieszkańców południowej Kalifornii.
Był to największy od niepamiętnych czasów wstrząs. I
przypuszczano, że to właśnie on spowodował zadziwiające
zapadnięcie się basenu wraz z trampoliną i zjeżdżalnia wodną.
Niemal natychmiast potem nastąpiło kolejne zdumiewające
wydarzenie: kiedy zapadł się basen, zasypały go zwały ziemi,
odsłaniając ludzkie kości i otwór, który prowadził do nieznanej dotąd
jaskini.
- To może być znalezisko stulecia! - stwierdził Luke, na chwilę
odrywając oczy od drogi, by zerknąć na swą przełożoną.
Wciąż jeszcze panowały ciemności, a ponieważ górski trakt nie
był oświetlony, Erica włączyła światło wewnątrz samochodu.
Wydobyło ono z mroku jej lśniące orzechowe włosy, które lekką falą
opadały na ramiona, i skórę ogorzałą przez lata pracy w pełnym
słońcu. Z doktor Ericą Tyler Luke pracował od sześciu miesięcy. Była
po trzydziestce i choć nie mógł nazwać jej piękną, uważał, że jest
atrakcyjna w sposób, który mężczyzna rejestruje bardziej instynktem
niż zmysłem wzroku.
- Niezły kąsek dla jakiegoś archeologa szczęściarza - dodał.
Erica spojrzała na niego.
- A jak myślisz, dlaczego jadąc tam, łamiemy wszystkie możliwe
przepisy? - spytała z uśmiechem, po czym znów skupiła uwagę na
drodze, akurat w porę, by nie przejechać przerażonego zająca.
Dotarli na szczyt wzniesienia, skąd widać było w oddali światła
Malibu. Resztę, czyli Los Angeles na wschodzie i Pacyfik na
południu, zasłaniały drzewa, wysokie wzgórza i wille milionerów.
Erica zaczęła manewrować samochodem pośród stłoczonych wozów
strażackich i policyjnych, ciężarówek należących do władz lokalnych,
furgonetek dziennikarzy i całej flotylli aut zaparkowanych wzdłuż
żółtej taśmy odgradzającej miejsce zdarzenia. Ciekawscy gapie
usadowieni na bagażnikach i dachach aut, by lepiej widzieć, pili piwo
oraz snuli rozważania na temat katastrof i ich znaczenia, a może była
to dla nich tylko okazja do rozrywki, pomimo nieustannie
wykrzykiwanych przez megafon ostrzeżeń, że obszar ten jest
niebezpieczny.
- Słyszałem, że w latach dwudziestych cały płaskowyż
zajmowało coś w rodzaju azylu prowadzonego przez jakąś stukniętą
spirytystkę - powiedział Luke, kiedy się zatrzymali. - Ludzie
przychodzili tu rozmawiać z duchami.
Erica przypomniała sobie, że kiedyś oglądała nieme kroniki
filmowe o siostrze Sarah, jednej z barwniejszych postaci w Los
Angeles, która urządzała seanse spirytystyczne dla takich osobistości
hollywoodzkich, jak Rudolf Valentino czy Charlie Chaplin. Sarah
prowadziła też seanse masowe w teatrach i salach widowiskowych, a
kiedy jej zwolenników liczono już na setki tysięcy, przybyła w te
góry, by założyć azyl o nazwie Kościół Duchów.
- A wie pani, jak to miejsce nazywało się na początku? - ciągnął
Luke, gdy odpinali pasy. - To znaczy, zanim kupiła je spirytystka?
Kiedyś był to - powiedział, a słowo „kiedyś" przywołało Erice na
myśl zwoje pergaminu opatrzone woskowymi pieczęciami i mężczyzn
pojedynkujących się o świcie - Canon de Fantasmas - zanucił,
smakując na języku przykurzone słowa. - Nawiedzony Kanion. Brzmi
trochę strasznie! - Wzdrygnął się. Erica odpowiedziała śmiechem.
- Luke, jeśli chcesz zostać archeologiem, kiedy dorośniesz, to nie
możesz bać się duchów.
Sama na co dzień obcowała z wszelkimi duchami, duszkami i
zjawami. Zaludniały zarówno jej sny, jak i archeologiczne wykopki, i
nawet jeśli niekiedy ją zwodziły, deprymowały, drażniły i frustrowały,
to nigdy nie zdołały jej przestraszyć.
Wysiadła z samochodu i poczuła na twarzy powiew wiatru.
Zaczęła wpatrywać się jak zaczarowana w potworny obraz. Widziała
już zdjęcia w telewizji i słyszała zeznania naocznych świadków
katastrofy o tym, jak trzęsienie ziemi naruszyło grunt pod terenem
zamieszkanym przez zamkniętą społeczność dzielnicy Emerald Hills i
pod ekskluzywną enklawą w górach Santa Monica, sprawiając, że
jeden basen zapadł się pod ziemię, a teraz to samo zagrażało innym
posiadłościom. Nic była jednak przygotowana na widok, który
właśnie rozpościerał się przed jej oczami.
Chociaż niebo na wschodzie zaczynało już blednąc, ciemna noc
uparcie wisiała nad Los Angeles mroczną kopułą, trzeba więc było
przynieść reflektory, które, niczym stworzone przez człowieka słońca,
rozmieszczono w równych odstępach wokół miejsca katastrofy.
Oświetliły one cały kwartał niezwykle snobistycznej dzielnicy, gdzie
domy, podobne marmurowym świątyniom, stały skąpane w
mlecznym, księżycowym blasku. Pośrodku tego surrealistycznego
krajobrazu zionął czarny krater - diabelska gardziel, która pochłonęła
basen producenta filmowego Harmona Zimmermana. W górze
warkotały helikoptery, omiatając oślepiającymi snopami światła
mierniczych rozstawiających swój sprzęt, geologów znoszących
wiertarki i mapy, mężczyzn w kaskach, ogrzewających dłonie o kubki
z kawą w oczekiwaniu na nadejście świtu, oraz policjantów
usiłujących ewakuować mieszkańców, którzy nie chcieli opuścić
domów.
Machnięcie identyfikatorem informującym, że Erica jest
antropologiem zatrudnionym w Stanowym Urzędzie
Archeologicznym, pozwoliło jej i Luke'owi ominąć policyjną taśmę
zagradzającą drogę tłumowi gapiów. Podbiegli do krateru, gdzie
strażacy okręgu Los Angeles badali krawędź zapadliska. Erica
pospiesznie szukała wejścia do jaskini.
- To chyba tam - odezwał się Luke, wskazując chudą ręką drugą
stronę krateru. Na głębokości około dwudziestu pięciu metrów Erica z
trudem dojrzała w ścianie klifu jakiś otwór. - Wygląda niebezpiecznie,
doktor Tyler. Ma pani zamiar tam wejść?
- Jaskinie to dla mnie nie pierwszyzna.
- A co ty u licha tutaj robisz?
Erica obróciła się i ujrzała zmierzającego ku niej wielkimi
krokami rosłego mężczyznę z lwią grzywą siwych włosów i
gniewnym wyrazem twarzy. Był to Sam Carter, starszy archeolog
stanowy z Kalifornijskiego Urzędu Ochrony Zabytków, mężczyzna,
który nosił kolorowe szelki, mówił tubalnym głosem i najwyraźniej
wcale nie był zachwycony tym spotkaniem.
- Wiesz, dlaczego tu jestem, Sam - odparła i odgarnęła włosy z
twarzy, lustrując wzrokiem pełną zamętu scenę wydarzeń.
Mieszkańcy zagrożonych domów kłócili się z policją i odmawiali
opuszczenia swych posiadłości.
- Powiedz mi coś o tej jaskini. Byłeś już w środku?
Sam zauważył dwie rzeczy: po pierwsze oczy Eriki błyszczały z
rozgorączkowania, a po drugie miała źle zapięty sweter. Pewnie
rzuciła wszystko i pognała jak na skrzydłach do Santa Barbara.
- Jeszcze nie. Są tam geolog i dwaj grotołazi, którzy w tej chwili
badają strukturalną wytrzymałość jaskini. Kiedy tylko stwierdzą, że
można wejść, zajrzę tam. - Potarł szczękę. Nie będzie łatwo pozbyć
się Eriki, skoro już się tu znalazła. Ta kobieta potrafiła przylgnąć jak
rzep, jeśli raz wbiła sobie coś do głowy. - A co z Projektem Gaviota?
Zakładam, że zostawiłaś go w dobrych rękach?
Erica nie słuchała. Patrzyła na dziurę ziejącą w zboczu wzgórza i
myślała o ciężkich buciorach, które właśnie deptały delikatny
ekosystem jaskini. Modliła się, żeby przez nieuwagę nie zniszczono
cennych historycznych śladów. Okolica była już i tak wystarczająco
uboga w zabytki archeologiczne, mimo że ludzie żyli tu od dziesięciu
tysięcy lat. W kilku odkrytych jaskiniach nie znaleziono prawie nic,
ponieważ na początku dwudziestego wieku w te dzikie góry wtargnęły
buldożery oraz dynamit, by zrobić miejsce dla szos i mostów i
utorować drogę postępowi ludzkości. Stare cmentarze zostały zaorane,
kurhany zburzone, wszelkie ślady dawniejszej obecności człowieka
zmiecione z powierzchni ziemi.
- Erico? - Sam czekał na odpowiedź.
- Muszę tam wejść - oznajmiła.
Wiedział, ze ma na myśli jaskinię.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin