07. Diana Palmer - Narzeczona z miasta +.pdf

(386 KB) Pobierz
538411120 UNPDF
DIANA
PALMER
NARZECZONA
Z MIASTA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bar świecił pustkami.
Co za pech, pomyślał Harden, bo najchętniej zniknąłby w
tłumie. Na domiar złego był tu jedynym gościem w wysokich
kowbojskich butach i stetsonie. I co tu kryć, rzucał się przez
to w oczy, chociaż poza tym miał na sobie stosowny do
sytuacji, elegancki popielaty garnitur.
Zjazd producentów wołowiny zorganizowano w hotelu w
zamożnej dzielnicy Chicago. Harden zarezerwował na okres
konferencji luksusowy apartament.
Miał poprowadzić zajęcia na temat ulepszonych metod
krzyżowania ras bydła. Szczerze mówiąc, wcale się do tego
nie palił. Zresztą nie on wpadł na ten pomysł. To Evan w
tajemnicy zgłosił jego kandydaturę, a gdy sprawa wyszła na
jaw, już nie mógł się wycofać. Z trzech braci Evan był mu
zdecydowanie najbliższy. Mimo pozorów dobrotliwości,
poczciwości i poczucia humoru, miał bardzo gorącą krew.
Pod tym względem Evan bił na głowę nawet jego własny
wybuchowy temperament.
Zamyślony sączył drinka. Z trudem nawiązywał bliższy
kontakt z ludźmi, z większością nie znajdował wspólnego
języka. Nawet szwagierki, należące w końcu do rodziny,
były wyraźnie skrępowane, gdy znalazły się z nim przy
jednym stole. Wiedział o tym. Niekiedy doczekanie końca
dnia zdawało mu się heroizmem na granicy możliwości.
Czuł się niekompletny, jakby czegoś mu brakowało.
Zszedł na dół do tego nieszczęsnego baru po to właśnie, by
przestać o tym myśleć. Tymczasem siedzące wokół
nieliczne pary, szczęśliwe i roześmiane, pogłębiły tylko jego
uczucie samotności.
Jego spojrzenie trafiło na starszawą kobietę, która bez
żenady flirtowała ze swoim towarzyszem. Historia stara jak
świat: znudzona codziennością żona, przystojny młody
nieznajomy, jedna upojna noc. Jego matka mogłaby
zapewne napisać o tym powieść, ponieważ przyszedł na
świat jako rezultat takiej fascynacji.
Był inny od swoich trzech braci.
Dla nikogo nie było tajemnicą, że jest nieślubnym
dzieckiem. Z biegiem lat pogodził się z tym. Upływ czasu nie
osłabił jednak jego pogardy dla matki. Na dodatek owo
negatywne uczucie przerodziło się w nienawiść do
wszystkich kobiet. Istniał jeszcze jeden powód nie
pozwalający mu wybaczyć tej, która go urodziła, bardziej
bolesny i o wiele bardziej obciążający niż jego pochodzenie
z nieprawego łoża. Nie chciał teraz o tym myśleć. Mijały
lata, a owo wspomnienie w dalszym ciągu raniło. Przez
tamte wydarzenia dotychczas nie ożenił się i zapewne nigdy
nie stanie przed ołtarzem.
Dwaj z jego braci mieli to już za sobą. Donald, najmłodszy,
skapitulował przed czterema laty. Connal uległ w minionym
roku. Evan zachował wolność. On i Harden nadal byli do
wzięcia. Ich matka, Theodora, robiła wszystko, by to
zmienić, i nieustannie podsuwała im rozmaite kandydatki na
żony. Evan bawił się tym. Harden tylko się złościł. Nie
widział w swoim życiu miejsca dla kobiety. We wczesnej
młodości rozważał nawet możliwość zostania kaznodzieją. Z
czasem pomysł ów wraz z wieloma innymi chłopięcymi
rojeniami poszedł w niepamięć.
Harden był teraz dojrzałym mężczyzną, który dźwiga na
barkach część odpowiedzialności za ranczo rodziny
Tremayne. Szczerze mówiąc, nigdy nie czuł prawdziwego
powołania do kapłaństwa. Swoją drogą, nie czuł chyba
powołania do niczego.
Raptem w drzwiach baru zadźwięczał śmiech, który z
miejsca przykuł jego uwagę. Mimo że nie lubił kobiet, od tej
dziewczyny nie mógł oderwać wzroku. W życiu nie widział
równie pięknej istoty. Czarne falujące włosy sięgały połowy
jej pleców. Zwracała uwagę zgrabną figurą, podkreśloną
przez krój srebrzystej koktajlowej sukni. Miała też
niesamowite nogi.
Omiatając spojrzeniem jej twarz z delikatnym makijażem,
zapragnął poznać kolor jej oczu.
Kobieta odwróciła się od swojego towarzysza, jakby
wyczuła na sobie czyjś badawczy wzrok. Harden mógł teraz
zaspokoić swoją ciekawość. Miała oczy w kolorze sukni: jak
prawdziwe srebro! Pomyślał jednak, że chociaż kobieta się
śmieje, ma najsmutniejsze oczy na świecie.
Nieznajoma patrzyła na niego równie zafascynowana nim,
jak on nią. Omiatała wzrokiem jego pociągłą twarz,
niebieskie oczy oraz kruczoczarne brwi i włosy. Po chwili,
jakby sobie uprzytomniła, że nie wypada tak się przyglądać
obcej osobie, odwróciła głowę.
Wraz ze swym towarzyszem zajęła stolik w pobliżu
Hardena. Musiała wcześniej sporo wypić, ponieważ
zachowywała się dość głośno.
- Zabawne, co? - mówiła. - Sam, pojęcia nie miałam, że
alkohol jest taki fajny! Tim był abstynentem.
- Musisz przestać już o nim myśleć - rzekł stanowczo
mężczyzna. - O, proszę, gryź fistaszki.
- Nie jestem małpą, żeby napychać sobie brzuch
orzeszkami! - prychnęła.
- Mindy, przestań! Przynajmniej udawaj, że się starasz.
- A co ja robię? Udaję od rana do wieczora. Nie zauważyłeś
tego jeszcze?
- Posłuchaj, muszę...
Przerwał mu dźwięk pagera. Mężczyzna mruknął coś pod
nosem, po czym go wyłączył.
- Niech to szlag! Muszę zadzwonić. Zostań tu, Mindy. Zaraz
wracam.
Mindy. To zdrobnienie pasowało do niej, chociaż Harden nie
potrafił uzasadnić dlaczego. Obracał w dłoni szklankę,
wpatrując się w plecy kobiety, zastanawiając się, jak
naprawdę brzmi jej imię.
Ona tymczasem obserwowała przez ramię, jak jej towarzysz
wystukuje numer w automacie telefonicznym. Jej
rozbawioną twarz wykrzywił grymas. Nagle spoważniała i
sposępniała.
Mężczyzna odbył krótką rozmowę, po czym wrócił do
stolika. Spojrzał na zegarek ze zmarszczonym czołem.
- Cholera. Wzywają mnie. Muszę natychmiast jechać do
szpitala. Po drodze podrzucę cię do domu.
- Nie trzeba - odparła. - Zadzwonię do Joan i poproszę,
żeby po mnie przyjechała. Jedź już.
- Na pewno chcesz jechać do siebie? Pamiętaj, że u mnie
zawsze jesteś mile widziana.
- Wiem. Bardzo jestem ci wdzięczna, wierz mi, ale już
najwyższa pora wrócić do domu.
- To co, na pewno zadzwonisz po Joan? - dodał z
wahaniem. - Musiałbym zboczyć z drogi, żeby cię odwieźć.
Zabrałoby mi to z dziesięć minut, a wzywają mnie do bardzo
poważnego wypadku.
- Jedź - powtórzyła. - Dam sobie radę.
Tkwił nieruchomo obok stolika, jakby nie dowierzał jej
zapewnieniom.
- Zadzwonię później - powiedział w końcu. Harden
zauważył, że mężczyzna pocałował kobietę w policzek, a
nie w usta.
Patrzyła za nim z wyrazem ulgi na twarzy. Dziwne, pomyślał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin