01 - Przestrzen objawienia.rtf

(3137 KB) Pobierz

Alastair Reynolds

 

Przestrzeń Objawienia

(Revelation Space)

 

Przekład :

Grażyna Grygiel i Piotr Staniewski

 


JEDEN

Sektor Mantell,

Północny Nekhebet, Resurgam,

układ Delty Pawia, 2551

 

Nadciągała burza maczetowa.

Sylveste stał na skraju terenu wykopalisk i zastanawiał się, czy owoce jego trudów przetrwają noc. Odkrywka archeologiczna miała strukturę klasycznej kraty Wheelera: składała się z głębokich kwadratowych szybów, oddzielonych skibami wydobytej ziemi. Studnie, sięgające dziesiątki metrów w dół, wyłono przezroczystym szalunkiem z hiperdiamentowego włókna. Odsłonięte warstwy wytrzymały nacisk milionów lat historii geologicznej, ale wystarczy jeden solidny opad pyłu, jedna porządna burza maczetowa, a studnie wypełnią się po brzegi.

- Potwierdzenie, proszę pana. - Jeden z członków zespołu wyłonił się ze spłaszczonego pierwszego pełzacza. Głos mężczyzny tłumiła maska do oddychania. - Przed chwilą Cuvier wydał ostrzeżenie meteorologiczne dla całego obszaru Północnego Nekhebetu. Radzą, by wszystkie zespoły pracujące na powierzchni wróciły do najbliższej bazy.

- To znaczy, że mamy się pakować i jechać z powrotem do Mantell?

- Zapowiadają naprawdę silną burzę, proszę pana. - Mężczyzna manipulował przy kołnierzu kurtki, usiłując ciaśniej zapiąć się pod szyją. - Mam nadać rozkaz ogólnej ewakuacji?

Sylveste spojrzał na kratę wykopaliska: boki każdej studni były rzęsiście oświetlone przez rozstawione nitefenie baterie reflektorów. Na tej szerokości geograficznej Delta nigdy nie wznosiła się wystarczająco wysoko, nie dostarczała dość światła. Teraz, gdy przesłonięta wielkimi kotarami pyłu obniża się za horyzont, wyglądała jak rdzawa plama, na której jego wzrok nie potrafił się skupić. Wkrótce przez Stepy Ptero przybiegną w podskokach pyłowe diabły niczym zbyt mocno nakręcone żyroskopy-zabawki. Po nich nadciągnie główny atak burzy i uderzy jak czarny młot.

- Nie - odparł. - Nie musimy wyjeż. Tu mamy dobre schronienie. Na pewno zauważ, że na skałach prawie nie widać śladów erozji. Jeśli burza będzie bardzo silna, schowamy się w pełzaczach.

Mężczyzna spojrzał na skały i pokręciłową, jakby nie wierzyłasnym uszom.

- Proszę pana, Cuvier najwyżej dwa razy do roku wydaje tak stanowczy komunikat... dziś burza ma o rząd wielkości przewyższać wszystko, co dotychczas przeżyliśmy.

- Mów za siebie - powiedział Sylveste. Zauważ, jak mężczyzna mimowolnie na ułamek sekundy kieruje spojrzenie na jego oczy, a później zmieszany odwraca wzrok. - Słuchaj mnie. Nie możemy sobie pozwolić na porzucenie tej odkrywki.

Mężczyzna znów spojrzał na sieć szybów.

- To, co już odkopaliśmy, zabezpieczmy płachtami. Potem zakopiemy transpondery. Nawet jeśli pył pokryje wszystkie studnie, odnajdziemy to miejsce i wrócimy z pracami na obecny etap. - Za goglami przeciwpyłowymi rozbiegane oczy mężczyzny miały błagalny wyraz. - Gdy wrócimy, postawimy kopułę nad całym terenem. To chyba lepsze rozwiązanie, proszę pana, niż narażanie tutaj ludzi i sprzętu.

Sylveste postąpił krok ku mężczyźnie, tak że ten musiał się cofnąć w kierunku najbliższej studni wykopaliska.

- Rób to, co ci teraz powiem: poinformuj wszystkie zespoły archeologiczne, że mają pracować do odwołania i że zabraniam gadania o wycofaniy się do Mantell. Tymczasem niech na pokład pełzaczy wniosą tylko najbardziej wrażliwe przyrządy. Jasne?

- A co z ludźmi, proszę pana?

- Ludzie mają robić to, po co tu przyjechali: kopać.

Sylveste patrzył na swego rozmówcę z wyrzutem, niemal prowokując go, by zanegował rozkazy, ale po długiej chwili wahania mężczyzna odwrócił się na pięcie i pobiegł w labiryncie studni, z wielką wprawą pokonując szczyty skib. Wokół wykopów rozmieszczono delikatne grawitometry obrazujące; przypominały skierowane w dół działa. Teraz kołysały się lekko na silnym wietrze.

Sylveste poczekał chwilę, potem ruszył podobną drogą, a gdy przeszedł kilka oczek w głąb siatki, skręcił. W pobliżu centrum wykopalisk cztery szyby powiększono, robiąc jeden większy otwór o boku trzydziestu metrów i niemal takiej samej głębokości. Zszedł po drabinie w głąb szybu. W ciągu ostatnich tygodni tyle razy odbywał podróż w dół i do góry, że brak zawrotów głowy bardziej go niepokoił niż samo schodzenie. Poruszając się przy oszalowanej ścianie, mijał warstwy epok geologicznych. Dziewięćset tysięcy lat minęło od Wydarzenia. Większa część stratyfikacji stanowiła wieczną zmarzlinę, typową dla podbiegunowych obszarów Resurgamu. Wieczną zmarzlinę, która nigdy nie rozmarzała. Głębiej - blisko samego Wydarzenia - znajdowała się warstwa regolitu, powstała podczas impaktów, które nastąpiły po Wydarzeniu. Samo Wydarzenie zaznaczało się pojedynczą, cienką jak włos linią rozdzielają - popiołem po spalonych lasach.

Dno wyrobiska nie było poziome - schodziło zwężającymi się tarasami na końcowy poziom czterdziestu metrów. W dole zainstalowano dodatkowe reflektory, by rozświetlić mrok. Tam, w ciasnym obszarze, roiło się jak w ulu. Szyb całkowicie chronił od wiatru. Kopiący pracowali niemal w kompletnej ciszy; klęczeli na matach i operowali narzędziami tak precyzyjnymi, że w innej epoce mogłyby sł chirurgowi. Trzy osoby z zespołu - studenci z Cuvier - urodziły się na Resurgamie. Przy nich przyczaił się serwitor, czekając na rozkazy. Maszyny bardzo się przydawały na wczesnym etapie wykopalisk, jednak końcowych prac nie można było całkowicie im powierzyć. Przy grupie siedziała kobieta z kompnotesem, balansującym na udach, ukazującym drzewo rozwoju czaszek Amarantinów. Dopiero teraz zauważa Sylvestea - zszedł bardzo cicho - wstała gwałtownie i zatrzasnęła kompnotes. Czarnowłosa, nosiła prostą grzywkę. Na ramiona zarzuciła pelerynę.

- Miał rację - powiedziała. - Nie wiemy, co to jest, ale na pewno jest wielkie. I zadziwiająco dobrze zachowane.

- Proponujesz jakąś teorię, Pascale?

- To chyba twoje zadanie. Ja mam to tylko skomentować. - Pascale Dubois, młoda dziennikarka z Cuvier, opisywała wykopaliska od samego ich początku, choć często brudziła sobie ręce prawdziwym kopaniem, ucząc się fachowego żargonu. - Te ciała są straszne, prawda? Choć to obcy, niemal czujemy ich ból.

Przy ścianie szybu, gdzie dno zaczynało opadać, odkopali dwie wyłone kamieniami komory grzebalne. Choć leży tu przysypane ziemią przez co najmniej dziewięćset tysięcy lat, były niemal nienaruszone, a kości wewnątrz znajdowały się z grubsza w pozycji odpowiadającej ułeniu anatomicznemu żywej istoty. Były to typowe szkielety Amarantinów. Na pierwszy rzut oka - jeśli ktoś akurat nie specjalizował się w antropologii - mogły uchodzić za szczątki ludzkie, gdyż należy do istot o wymiarach przeciętnego człowieka, mających cztery kończyny, dwunożnych, o pozornie podobnej budowie szkieletu. Objętość czaszki była mniej więcej taka jak u ludzi, a narządy zmysłów, oddechu i komunikacji znajdowały się w podobnych miejscach. Jednak czaszki obu Amarantinów miały wydłony, ptasi kształt, z wydatną wypukłcią czołową, rozciągają się między głębokimi oczodołami i biegną do podobnej do dziobu górnej szczęki. Kości były pokryte gdzieniegdzie motkami wygarbowanej, suchej tkanki, która skręcała ciało, ściągając je - takie to sprawiało wrażenie - do pozycji wyrażającej ból. Nie były to skamieniałci w zwykłym sensie: nie zaszły w nich żadne procesy mineralizacji, a w komorach grzebalnych znajdowały się tylko kości i trochę technicznych artefaktów, z którymi pochowano ciała.

- Może chodziło o to, byśmy tak myśleli? - Sylveste dotknął jednej z czaszek.

- Nie - odparła Pascale. - Gdy tkanka wyschła, pozycja ciała uległa zniekształceniu.

- Albo pochowano je włnie w ten sposób.

Poł na czaszce dł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin