Opiekun snu.docx

(307 KB) Pobierz

Vonda McIntyre

 

Opiekun Snu

 

 

Chłopczyk bardzo się bał. Gada delikatnie dotknęła jego czoła. Za jej plecami tłoczyła się trójka dorosłych, - blisko, jeden obok drugiego. Obserwowali ruchy dziewczyny pełni obawy o lo, czy na pewno nie było widać, jak bardzo są przejęci. Bali się Gady tak samo, jak możliwości śmierci swego jedynego dziecka. W półmro-ku namiotu niesamowita, błękitna poświata lampy nie dawała poczucia bezpieczeństwa.

Chłopczyk miał oczy tak ciemne, że nie było widać źrenic. Gada pogładziła go po długich, opadających niemal do ramion włosach. Były niezwykle jasne, co jeszcze bardziej podkreślało jego ciemną skórę.

Gdyby Gada była z tymi ludźmi kilka miesięcy temu, zauważyłaby, że w dziecku rozwija się choroba.

- Przynieście, proszę, moją torbę - powiedziała.

Łagodny glos Gady zaskoczył rodziców chłopca. Odezwała się po raz pierwszy, odkąd ci troje przyszli prosić ją o pomoc. Może myśleli, że jest niemową.

Młodszy, jasnowłosy mężczyzna podniósł skórzaną torbę. Trzyma! ją z dala od siebie i kiedy pochylał się, aby ją podać Gadzie, jego nozdrza drgafy, podrażnione lekkim zapachem piżma unoszącym się w powietrzu.

Dziewczyna już niemal przywykła do lęku, jaki okazywał, spotykała się z tym już przecież tyle razy...

Kiedy wyciągnęła rękę, miody człowiek wzdrygną! się i odskoczył, upuszczając torbę. Gada zaśmiała się i pochwyciła ją w ostatniej chwili. Delikatnie umieściła sakwę na podłodze i spojrzała na mężczyznę karcącym wzrokiem.

- Kiedyś ukąsił go wąż - odezwała się ciemna, przystojna kobieta. - Omal wledy nie umarł. - W jej glosie pobrzmiewał ton nie tyle przeprosin, ile rzeczowego wyjaśnienia.

- Przepraszam - powiedział młodszy z mężczyzn. - To jest... -Wykonał gest w jej kierunku.

Drżał, choć widać było, że próbuje nad sobą zapanować. Gada zerknęła na swe ramię. Maleńki wąż, cieniutki jak palec dziecka.

wśliznął się jej na kark i wysunął białą wąską główkę spomiędzy jej krótkich, czarnych włosów. Leniwie badał powietrze rozszczepionym języczkiem, wysuwając go to w górę, to w dół.

- O, to tylko Mech - powiedziała Gada. - To niemożliwe, aby zrobił ci krzywdę.

Gdyby był większy, wyglądałby przerażająco: łuski jasnozielonego koloru,a te wokół pyszczka - czerwone, tak jakby właśnie skończył ucztowanie na modle ssaków; rozszarpując ofiarę. W rzeczywistości był o wiele bardziej elegancki.

Dziecko zacisnęło zęby, powstrzymując jęk bólu. Pewnie powiedziano mu, że Gada może poczuć się urażona, jeżeli będzie płakało. Piękna dziewczyna odwróciła się od dorosłych, żałując, że tak się jej boją, ale nie chciała tracić czasu, by ich do siebie przekonać.

- Już dobrze - powiedziała do chłopca. - Mech jest miły i bardzo łagodny. Zostawię go tutaj, aby się tobą opiekowat.Nawet śmierć nie podejdzie do twego łóżka.

Waż zsunął się w wąską, przybrudzoną dłoń, którą Gada wyciągnęła ku chłopcu.

- Delikatnie!

Chłopczyk ostrożnie dotknął palcem gładkich łusek. Gada wyczuła, ile wysiłku kosztuje go nawet tak prosty ruch. Mimo to na twarzy chłopca pojawił się słabiutki uśmiech.

- Jak ci na imię ?

Chłopiec szybko zerknął na rodziców. Skinęli głowami potakując.

- Stavin - wyszeptał.

Oddychał z trudnością. Nie miał siły mówić.

- Ja jestem Gada, Stavinie i już niedługo, rano, będę musiała zadać ci ból-Później jeszcze przez parę dni będziesz trochę cierpiał. Ale dzięki temu wyzdrowiejesz.

Wpatrywał się w nią z powagą. Gada wiedziała, że choć zrozumiał i obawiał się tego, co miała zrobić, jego lęk był mniejszy, niż gdyby go okłamała. Ból musiał się bardzo nasilać, kiedy choroba w pełni się rozwinęła. Wydawało się jednak, że chłopiec był jedynie pocieszany w nadziei, że choroba albo przejdzie, albo szybko zabije dziecko.

Gada położyła Mcha na poduszce i przyciągnęła bliżej swą torbę. Wciąż jedynym uczuciem, jakie okazywali dorośli, był strach. Nie

mieli ani czasu, ani dość rozsądku, by doszukać się w sobie choćby chęci zaufania jej.

Kobieta z tego związku miała tyle lat, że mogła więcej nie urodzić dziecka, a Gada widziała po ich spojrzeniach, ukradkowych dotknięciach, okazywanej trosce, że bardzo kochali tego małego. Musieli kochać, skoro zdobyli się na przyjście do Gady.

Z kufra ospale wysunął się Piasek; pokręcił głową, poruszając językiem.

- Czy to...? - Głos najstarszego z mężczyzn brzmiał głęboko i poważnie, ale z nutą lęku.

Piasek wyczuł strach. Cofnął się do pozycji ataku i lekko zaklekotał grzechotką. Gada przesunęła dłonią po podłodze, aby odwrócić jego uwagę. Później podniosła rękę i wyciągnęła ramię. Waż rozluźnił się i wokół jej ręki, aż po ramię, owinął swe ciało, zdobne w romboidalne wzorki przypominające szlif diamentu,. Wyglądał teraz jak czarno-płowa bransoleta. -

- Nie - powiedziała Gada. - Wasze dziecko jest zbyt chore, aby korzystać z pomocy Piaska. Wiem, że to trudne, ale proszę was, starajcie się być spokojni; to wszystko, co możecie zrobić.

Gada musiała rozdrażnić Mgłę, by skłonić ją do wyjścia. Potrząsnęła torbą. Nagle na środek namiotu wyskoczyła ogromna kobra-al-binos. Po chwili wąż cofnął się i wysoko uniósł głowę, rozkładając biały kaptur. Mieszkańcy namiotu zamarli z przerażenia. Gada, nie dbając o ludzi, zaczęła przemawiać do kobry,odwracając tym jej uwagę.

- No, wściekły zwierzaku, połóż się. Czas, panieneczko, abyś zarobiła na swój obiad. Porozmawiaj z tym chłopcem. Nazywa się Stavin.

Mgła zaczęła powoli składać kaptur i pozwoliła Gadzie się dotknąć. Dziewczyna pochwyciła ją mocno z tyłu głowy i przytrzymała tak, aby kobra popatrzyła na Stavina. Srebrzyste oczy pochwyciły blask błękitnego płomyka lampy.

- Stavin - powiedziała Gada. - Dzisiaj jedynie poznacie się z Mgłą. Daję ci słowo, że na razie nic ci ona nie zrobi.

Pomimo to chlopiec zadrżał, kiedy Mgła dotknęła jego chudziut-kiego ciała. Gada puściła głowę węża i pozwoliła, aby ten przesunął się po tułowiu dziecka. Kobra była cztery razy dłuższa od Stavina. Zwinęła się w potężny kłąb na brzuchu chłopca i próbowała wyciąg-

nąe" głowę w stronę jego twarzy, mocując się z silnym chwytem Gady. Pozbawione powiek oczy napotkały znieruchomiałe ze stra-cłin spojrzenie małego człowieka.

Mgła poruszyła językiem, żeby powąchać dziecko. Młodszy mężczyzna wydał cichy, urywany okrzyk strachu. Stavin drgnął na ten dźwięk, a Mgła cofnęła się, otwierając paszczę i ukazując zęby. Głośno syknęła. Gada przykucnęła. W innych miejscach krewni czasami mogli zostawać, gdy pracowała.

- Będziecie musieli wyjść - powiedziała łagodnie. - Bardzo niebezpiecznie jest wystraszyć Mgłę.

- Ja nie wyjdę.

- Przykro mi, ale musicie poczekać na zewnątrz.

Być może młodszy mężczyzna i matka Stavina mieliby nadal obiekcje, ale białowłosy człowiek chwycił ich za ręce i wyprowadził.

- Potrzebne mi będzie małe zwierzę - rzuciła Gada, gdy odchyliła połę namiotu. - Koniecznie w futerku i koniecznie żywe.

- Znajdziemy coś - odpowiedział i trójka rodziców wyszła, znikając w mroku nocy.

Gada trzymała Mgłę na kolanach, próbując ją uspokoić. Kobra owinęła się wokół swej pani, wchłaniając ciepło jej ciała. Głód powodował, że stawała się bardziej nerwowa niż zazwyczaj. W czasie wędrówki przez pustynie czarnego piachu udawało się znaleźć dostateczne ilości wody, ale pułapki, które zastawiała Gada, nie zdawały egzaminu. Było lato, więc wiele z futerkowych łakoci, które tak lubiły Piasek i Mgła, zanadto w odrętwienie. Gada także musiała pościć od momentu, gdy zabrała zwierzęta na pustynię, daleko od domu.

Z żalem spostrzegła, że Stavin jest również bardzo przerażony.

- Przykro mi, że odesłałam twoich rodziców - powiedziała. - Niedługo wrócą. Oczy mu się zaszkliły, ale pohamował łzy.

- Powiedzieli,żebym robił, co mi każesz.

- Wolałabym, żebyś płakał, o ile potrafisz - rzekła. - To nie takie straszne.

Stavin chyba nie zrozumiał, co Gada miała na myśli. Tutejsi ludzie musieli opanować sztukę życia w krainie, w której warunki były bardzo trudne, odmawiając sobie prawa do płaczu, do biadolę-

nia,do śmiechu. Zrezygnowali z rozpaczy, pozwalali sobie jedynie na niewielkie radości, ale udawało im się przetrwać.

Mgła uspokoiła się tak, że prawie zapadła w drzemkę. Gada odwinęła kobrę z talii i umieściła na sienniku obok Stavina. Kiedy wąż poruszył się. Gada przytrzymała mu głowę; wyczuwała napięcie mięśni gotowych do uderzenia.

- Dotknie cię teraz języczkiem - powiedziała do Stavina. - To może łaskotać, ale nie będzie bolało. Ona w ten sposób wącha, tak jak ty nosem.

- Jeżykiem ?

Gada kiwnęła głową i uśmiechnęła się, a Mgła wyciągnęła język, by musnąć policzek Stavina. Chłopiec nie drgnął. Obserwował; dziecięce zainteresowanie chwilowo przezwyciężyło niepokój. Leżał bez ruchu, gdy długi język Mgły dotykał policzków, oczu, ust

- Sprawdza smak choroby - powiedziała Gada,

Mgła zakończyła w końcu swe badania i cofnęła głowę. Gada przysiadła na piętach i puściła kobrę, która owinęła się wokół jej ramienia i ułożyła na barkach.

- Teraz zaśnij, Slavinie - powiedziała Gada. - Spróbuj mi zaufać i nie bać się tego, co będzie rano.

Stavin wpatrywał się w nią przez kilka sekund, starając się dojrzeć prawdę w jej jasnych oczach.

- Czy Mech będzie się niną opiekował?

To pytanie, a raczej akceptacja, jaka w nim pobrzmiewała, zaskoczyła dziewczynę. Odgarnęła chłopcu włosy z czoła i uśmiechnęła się, chociaż raczej chciało jej się płakać.

- Oczywiście. - Podniosła Mcha. - Czuwaj przy tym dziecku i opiekuj się nim.

Wąż - opiekun snu - leżał cichutko w jej dłoni, a jego oczka połyskiwały czarno. Łagodnie położyła go na poduszce Stavina.

- A teraz śpij.

Stavin zamknął oczy. Wyglądał teraz, jakby życie z niego ulatywało. Zmiana była tak nagła, że Gada wyciągnęła reke,by go dotknąć, ale zobaczyła, że chłopczyk oddycha - powoli, płytko. Szczelnie otuliła go kocem i wstała. Mgła na jej barkach naprężyła się.

Gadę piekły oczy. Wszystko, na co patrzyła, było nienaturalnie ostre i wyraziste od gorąca. Wydawało się jej, że słyszy jakiś

dźwięk. Zmagając się z głodem i wyczerpaniem, schyliła się powoli i podniosła skórzaną torbę. Mgła dotknęła jej policzka czubkiem języka.

Gada odgarnęła połę namiotu i poczuła ulgę, widząc, że ciągle jeszcze jest noc. Była w stanie znieść upal za dnia, ale jaskrawość słońca porażała ją niczym płomień. Musiała być pełnia księżyca -mimo, że chmury przesłaniały wszystko, światło przesączało się przez nie tak, że niebo wydawało się szare.

Poniżej namiotów widoczne były zarysy jakichś kształtów. Tutaj, na obrzeżu pustyni, było dość wody, krzewy rosły więc mniejszymi lub większymi kępami, dając schronienie i pożywienie wszelkiego rodzaju stworzeniom. Czarny piach, który za dnia błyszczał oślepiająco, nocą wydawał się warstwą miękkiej sadzy. Gada wyszła z namiotu i złudzenie miękkości zniknęło. Jej buty ślizgały się, chrzęszcząc po ostrych, twardych ziarenkach.

Rodzina Stavina czekała. Siedzieli blisko siebie pośród namiotów skupionych na obszarze, z którego wyrwano, czy też wypalono krzewy. Spoglądali na nią milcząco, z nadzieją w oczach. Pośród nich znajdowała się kobieta trochę młodsza od matki Stavina. Ubrana była tak jak oni w długi, pustynny strój, lecz miała ozdobę nie spotykaną u tych ludzi - skórzane kółko wiszące na rzemieniu u szyi. Ją i starszego z rodziców Stavina łączyła ta sama cecha - ostro zarysowany kontur twarzy i wystające kości policzkowe. Jego włosy były białe, a jej - przedwcześnie siwiały, zatracając głęboką czerń. Obydwoje mieli ciemnobrązowe oczy, najdoskonalej przystosowane do pustynnego slorica. Na ziemi szarpało się w sieci małe zwierzę, wydając piskliwy, słaby głos.

- Stavin śpi - powiedziała Gada. - Nie przeszkadzajcie mu, ale gdy się obudzi, idźcie do niego.

Matka Stavina i młodszy partner wstali i weszli do środka natychmiast. Starszy z mężczyzn zatrzymał się przed nią.

- Czy możesz mu pomóc ?

- Mam nadzieję. Tumor jest zaawansowany, ale wydaje się, że chłopiec jest twardy. - Własny glos wydawał się jej daleki, pobrzmiewał fałszywie, jak gdyby kłamała. - Mgła będzie gotowa na rano.

Ciągle czuła konieczność uspokojenia tego człowieka, ale nic nie przychodziło jej do głowy.

- Moja siostra chciała z tobą rozmawiać - powiedział i pozostawił kobiety same, nie przedstawiając ich sobie nawzajem.

Nie wykorzystał sytuacji, by przydać sobie znaczenia, co mógłby osiągnąć, gdyby wyjaśnił, że ta wysoka kobieta jest przywódczynią ich grupy. Gada rzuciła spojrzenie w bok. ale poła namiotu już opadła. Wyczerpanie dawało się dziewczynie coraz mocniej we znaki i po raz pierwszy miała wrażenie, że spoczywająca na jej barkach Mgła jest ciężka.

- Czy dobrze się czujesz?

Gada odwróciła się. Kobieta zbliżyła się do niej z naturalną elegancją, jednak odrobinę nieporadnie z powodu zaawansowanej ciąży. Miała drobne zmarszczki w kącikach ust, jakby od częstego śmiechu. Uśmiechnęła się teraz, choć z troską.

- Wydajesz się bardzo zmęczona. Czy mam kazać, aby ktoś przygotował ci łóżko?

- Nie teraz - odpowiedziała Gada. - Nie będę spala, póki nie będzie po wszystkim. Kobieta badała wzrokiem jej twarz.

- Myślę, że rozumiem. Czy jest coś, co możemy ci dać? Potrzebujesz pomocy w przygotowaniach? Gada zastanowiła się

- Mój kucyk potrzebuje paszy i wody...

- Już o niego zadbaliśmy.

- A ja potrzebuję kogoś do pomocy przy Mgle. Kogoś silnego. Ale... ważniejsze, żeby się nie bał. Przywódczyni skinęła głową.

- Pomogłabym ci - powiedziała - ale ostatnio jestem trochę...za gruba. Przyślę kogoś.

- Dziękuję.

Zatroskana, starsza kobieta pochyliła głowę i powoli oddaliła się w kierunku namiotów. Gada podziwiała wdzięk, z jakim stawiała każdy krok. W porównaniu z nią poczuła się niezdarna i niechlujna.

Piasek poczuł jedzenie; zaczął zsuwać się z przegubu Gady. Złapała go, zanim zdążył opaść na ziemię. Uniósł górną część ciała l wysunął język zerkając w kierunku zwierzątka.

- Wiem, ze jesteś głodny, paniczu - powiedziała Gada - ale to zwierzę nie jest dla ciebie. - Włożyła Piaska do torby, wzięła Mgłę ż ramienia i pozwoliła jej ułożyć się wygodnie w ciemne) przegródce.

Stworzenie znów zapiszczało i poczęło szamotać się, gdy przesunął się po nim wydłużony cień Gady. Dziewczyna pochyliła się i podniosła je. Gwałtowna seria pełnych przerażenia dźwięków zanikała w miarę., jak Gada głaskała futerko. Zwierzę - spokojnie już, ale bardzo wyczerpane - wpatrywało się w nią żóitymi oczami.Mialo długie tylne nogi i szerokie, cętkowane uszy.Kręcilo noskiem, wietrząc zapach węża.

- Przepraszam, że zabierani ci życie - powiedziała Gada - ale nie będzie już więcej strachu i nie zadam ci bólu.

Łagodnie zacisnęła jedną dłoń wokół zwierzęcia i głaszcząc je,dru-gą chwyciła za kręgosłup u podstawy czaszki. Szarpnęła - raz, szybko. Wydawało się, że zwierzątko jeszcze walczy, ale było już martwe.

Wyciągnęła małą fiolkę z kieszeni przy pasie, rozchyliła jego zaciśnięte szczęki i wpuściła w pyszczek kroplę mętnego preparatu. Szybko otworzyła torbę i wywabiła z niej Mgłę. Kobra wyszła powoli i po chwili wyczuła zwierzę. Podpełzla i dotknęła je językiem. Przez moment Gada obawiała się, że waż nie przyjmie padliny, ale ciaio było jeszcze cieple i wciąż drgało, a kobra nie jadła nic od dawna.

- Smakołyk dla ciebie,panienko.

Mgła obwąchała stworzenie, cofnęła się i uderzyła, zatapiając krótkie, mocne zęby w drobnym ciele. Ugryzła powtórnie, pompując dawkę trucizny. Puściła ciało ofiary i zaczęła je połykać. Prawie wcale nie musiała rozszerzać szczęk. Kiedy Mgła położyła się spokojnie i rozpoczęła trawienie. Gada usiadła obok. Czekała.

Posłyszała kroki na piachu.

- Przysłano mnie, abym ci pomógł.

Był to miody mężczyzna, chociaż czarne włosy mial już gdzieniegdzie oproszone siwizną. Wyższy od Gady i wcale niebrzydki. Miał ciemne oczy, a ostre rysyjwarzy podkreślała fryzura - włosy czesane do tyłu i związane w ogon.

- Boisz się? - spytała Gada.

- Będę robił, co mi każesz.

Chociaż jego ciało ukrywała tunika, to długie, mocne ręce wskazywały, że jest silny.

- No to trzymaj ją i nie daj się zaskoczyć.

: i j -j i   Mgła zaczęła się rzucać - tak działało lekarstwo, które Gada wlała j   w pyszczek zwierzęcia.

- Jeżeli ona ukąsi...

-Trzymaj! Szybko!

Młody mężczyzna wyciągnął ręce, ale wahał się zbyt długo. Mgła wykręciła się i śmignęła go ogonem w twarz niczym batem.Zatoczyl się do tyłu - zarówno z powodu zaskoczenia, jak i siły otrzymanego ciosu. Gada mocno ścisnęła Mgłę tuż za szczęką i usiłowała pochwycić resztę jej ciała. Wąż był zwinny, silny i szybki.

Walcząc, kobra wydała z siebie długi syk. Pokąsałaby teraz wszystko, czego byłaby w stanie dosięgnąć. Gada mocując się z wężem, zdołała ucisnąć gruczoły jadowe i wydusić z nich resztki trucizny. Krople wisiały przez chwilę na zębach, błyszcząc niczym klejnoty. Na szczęście Gada walczyła z kobrą na piasku, na którym Mgła nie mogła znaleźć solidnego opracia. W końcu młodemu człowiekowi udało się chwycić ogon Mgły. Drgawki ustały nagle i wąż spoczął bezwładnie.

- Przepraszam...

- TYzymaj ją - powiedziała Gada. - Przed nami cala noc.

W czasie drugiego ataku konwulsji mfody mężczyzna trzymał Mgłę mocno i okazał się rzeczywiście pomocny. Później Gada odpowiedziała mu na pytanie, którego wcześniej nie zdążył dokończyć.

- Gdyby ona wyprodukowała truciznę i ukąsiła ciebie, prawdopodobnie byś umarł. Ale o ile nie zrobisz czegoś głupiego, to teraz nie zrobi ci nic złego. Co najwyżej może ukąsić mnie.

- Niewiele będziesz mogła pomóc mojemu kuzynowi, jeżeli będziesz martwa lub umierająca.

- Nie zrozumiałeś. Mgła nie jest w stanie mnie zabić. - Gada wyciągnęła rękę, aby mógł zobaczyć białe blizny po uderzeniach ogonem i ukłuciach zębów.

Przyjrzał się im, zerknął jej na moment w oczy i popatrzył w dal.

Jasna plama w chmurach, z której wyzierały promienie światła,

przesunęła się po nieboskłonie ku zachodowi. Gada na moment

,   przysnęła, ale gdy Mgła poruszyła głową, próbując uwonić się z

uścisku, dziewczyna ocknęła się raptownie.

- Nie wolno mi zasnąć" - powiedziała do młodego mężczyzny. -'   Rozmawiaj ze mną. Jak cię nazywają?

Tak jak uprzednio Stavin, tak teraz młody mężczyzna zawahał się. Wydawało się, ze obawia się jej albo czegoś, co ma z nią związek.

- Moi ludzie - zaczął - uważają, że to nierozsądnie mówić swoje imię obcym.

- Jeżeli uważacie mnie za czarownicę, nie powinniście prosić mnie o pomoc. Nie znam się na magii.

- To nie przesąd - powiedział. - Nie obawiamy się, że ktoś nas zaczaruje.

- Nie jestem w stanie przyswoić sobie wszystkich obyczajów ludzi na tej ziemi; zachowuję więc własne. A moim obyczajem jest zwracać się do łych z którymi pracuję po imieniu.

- Nasze rodziny znają nasze imiona. Wymieniamy je też ze swymi partnerami.

Gada zastanowiła się przez chwilę i doszła do wniosku, że ten zwyczaj nie bardzo by do niej pasował.

- Z nikim więcej? Nigdy?

- No...przyjaciel może znać czyjeś imię.

- Aha! - żachnęła się Gada. - Rozumiem. Ciągle jestem tu obca, być może jestem uważana za wroga.

- Przyjaciel mógłby znać moje imię - powtórzył młody mężczyzna. - Nie chciałbym cię obrazić, ale tym razem to ly nie zrozumiałaś. Znajomy to jeszcze nie przyjaciel. Bardzo wysoko cenimy sobie przyjaźń. W tym kraju trzeba umieć szybko stwierdzić, czy ktoś jest godzien tego, by nazywać go tym mianem. Rzadko się z kimś zaprzyjaźniamy, bowiem to wielkie zobowiązanie.

- Brzmi to tak, jakby była to rzecz, której należy się obawiać. Mężczyzna przez chwilę rozważał te słowa.

- Być może zdrada przyjaźni jest tym, czego się najbardziej obawiamy. To bardzo bolesna rzecz.

- Czy ktoś kiedyś cię zdradził?

Spojrzał na nią ostro, jakby przekroczyła granicę przyzwoitości.

- Nie - powiedział, a jego glos był równie twardy jak wyraz twarzy. - Nie przyjaciel. Nie ma nikogo, kogo nazwałbym przyjacielem.

Jego reakcja zaskoczyła Gadę.

- To bardzo smutne - powiedziała.

Zamyśliła się, próbując zrozumieć lęk, który jest w -stanie tak bardzo odizolować ludzi od siebie. Jej samotność z konieczności nie była jednak tak straszna jak ich samotność z wyboru.

- Mów do mnie Gada * zdecydowała - o ile jesteś w stanie zmusić si« do wypowiedzenia tego słowa. Nazywanie mnie po imieniu do niczego cię nie zobowiązuje.

Wydawało się, że miody mężczyzna chce coś powiedzieć - może znowu pomyślał, że ją obraził, może wydało mu się, że powinien dalej bronić swoich zwyczajów - ale Mgła zaczęła się rzucać w ich rękach i musieli ją trzymać, aby nie zrobiła sobie krzywdy. Kobra wiła się w uścisku Gady i omal się nie wymknęła. Próbowała rozłożyć kaptur, ale dziewczyna trzymała ją mocno. Mgła otworzyła pysk i zasyczała, lecz z kłów nie ściekła już ani odrobina jadu.

Owinęła ogon wokół talii mężczyzny. Młodzieniec automatycznie zaczął ją odciągać i obracać, aby uwolnić się z jej zwojów.

- Ona nie jest dusicielem - powiedziała szybko Gada. - Nie zrobi ci krzywdy. Zostaw ją...

Było już jednak za późno. Mgła nagle rozluźniła mięśnie i mfody człowiek stracił równowagę. Wąż wysmyknął się i oplótł mocno wokó! Gady. Nie spodziewając się tego dziewczyna upadła wraz z nim na piach. Młody mężczyzna skoczył nagle w przód i uchwycił Mgłę tuż pod kapturem. Wspólnie nie dali Mgle znaleźć punktu oparcia i zdołali ją poskromić. Mocowali się jeszcze, ale nagle Mgłę opuściły siły i leżała teraz między nimi, niemal zupełnie sztywna. Z obojga lał się pot, a miody mężczyzna zbladi. Nawet Gada drżała.

- Mamy chwilę na odpoczynek - powiedziała. Spojrzała na młodzieńca i spostrzegła ciemną linię na jego policzku, w miejscu, gdzie Mgła uderzyła go ogonem. - Będzie puchło. Stłuczenie -poinformowała - ale nie zostanie blizna.

- Gdyby to była prawda, że węże żądlą ogonami, musiałabyś przytrzymywać zarówno głowę, jak i ogon, a ze mnie niewiele byłoby pożytku.

- Dzisiejszej nocy potrzebuję kogoś, kto nie pozwoli mi zasnąć, nieważne, czy będzie mi pomagał przy Mgle, czy nie. Ale bez ciebie bym jej nie utrzymała. - Walka z kobrą pobudziła Gadę, ale leraz ze zdwojoną siłą powracały wyczerpanie i głód. _

- Gada...

-Tak?

Uśmiechnął się szybko, zakłopotany.

- Próbowałem, jak się to wymawia.

- Zupełnie nieźle.

- De czasu zajęło ci przejście przez pustynię?

- Niedużo, choć zbyt długo -: sześć dni. Wątpię, czy szłam najlepszą droga.

- Jak przeżyłaś?

- Jest tam woda. Wędrowaliśmy nocą, a odpoczywaliśmy za dnia. Tam, gdzie można było znaleźć jakiś cień.

- Niosłaś ze sobą cały zapas jedzenia? Wzruszyła ramionami.

- Trochę. - Jakoś nie miała ochoty, aby mówił o jedzeniu.

- Co jest po drugiej stronie?

- Góry. Strumienie. Inni ludzie. Miejsce, gdzie dorastałam i uczyłam się swej sztuki. Dalej jeszcze jedna pustynia i góry,z położonym wewnątrz Miastem.

- Chciałbym zobaczyć Miasto.

- Słyszałam, że Miasto nie wpuszcza do środka ludzi z zewnątrz, takich jak ty czyja. Ale jest wiele miasteczek w górach. Młody mieszkaniec pustyni nie powiedział już nic więcej.

Kolejny atak konwulsji przyszedł o wiele wcześniej, niż spodziewała się Gada.Po ich sile znachorka mogła wywnioskować, w jakim stadium i jak poważna jest choroba Stavina. Bardzo pragnęła, żeby już był ranek. Jeśli miała stracić to dziecko, to chciała, aby już było po wszystkim.

Kobra roztrzaskałaby się o ziemię, gdyby Gada i miody mężczyzna jej nie trzymali. Nagle wąż zesztywniał, z zaciśniętymi szczekami i bezwładnym językiem. Przestał oddychać.

- Trzymaj ją! - zawołała Gada. - Trzymaj za głowę! Szybko! Bierz ją, a jak ucieknie, biegnij! Weź ją! Teraz cię nie zaatakuje, najwyżej może cię przez przypadek uderzyć.

Młodzieniec wahał się tylko przez chwilę, później złapał Mgłę za głowę. Gada pobiegła, potykając się w głębokim piasku, do miejsca, gdzie rosły krzewy. Zaczęła odłamywać cierniste gałęzie, które raniły jej pobliźnione ręce. Kątem oka dostrzegła kilka żmij gnieżdżących się pod kępką uschłej roślinności. Zasyczały na jej widok.

Zignorowała je. Znalazła cienką, pustą w środku łodygę i wzięła ze sobą.

Becząc przy głowie Mgły silą otworzyła jej szczęki i wsadziła rurkę głęboko w gardło, do tchawicy, u nasady języka. Pochyliła się, wzięła rurkę w usta i łagodnie zaczęła wdmuchiwać powietrze w jej płuca.

Gada powtarzała zabieg, aż Mgła zaczęła oddychać samodzielnie. Kobieta odchyliła się i usiadła na piasku.

- Myślę, że wszystko będzie w porządku - powiedziała. - Mam nadzieję.

Przesunęła wierzchem ręki po czole. Dotknięcie wywołało ból -gwałtownie odsunęła ramię i ból ogarnął całe jej ciało: kości, ramiona, barki, aż dotarł do klatki piersiowej i ścisnął serce. Straciła równowagę. Próbowała obronić się przed upadkiem, ale jej ruchy były zbyt wolne. Walczyła z uczuciem mdłości i zawrotami głowy; prawie zdołała je pokonać, ale w tym momencie poczuła, że ziemia się spod niej wymyka.

Poczuła piach na policzku.

- Gada, czy mogę puścić?

Pomyślała, że to pytanie skierowane jest do kogoś innego, choć zdawała sobie sprawę, że nikt inny nie może na nie odpowiedzieć. Poczuła na sobie czyjeś dłonie. Były bardzo delikatne. Potrzebowała snu, więc je odsunęła. One jednak chwyciły ja za gtowę, podsunęły twardą skórę do jej ust i wlały wodę do gardła. Zakrztusiła się i wypluła płyn. Podparła się na łokciu. Gdy wróciła jej świadomość, poczuła, że drży. Było tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy ukąsił ją wąż, kiedy system odpornościowy miała jeszcze nie w pełni rozwinięty. Miody mężczyzna klęczał obok z bukłakiem w dłoni. Mgła u jego stóp pełzała w stronę ciemności. Gada zapomniała o rwącym bólu.

- Mgła! - Poklepała ziemię dłonią.

Młody człowiek zrobi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin