Krentz Jayne Ann - Zrządzenie losu.pdf

(1040 KB) Pobierz
255509536 UNPDF
JAYNE ANN KRENTZ
ZRZĄDZENIE LOSU
PROLOG
W nocy znowu śniła mi się wyspa. Dziwne, jak wyraziste są wspomnienia po tylu
latach. Może równie dobrze zapamiętujemy przełomowe chwile w swoim życiu. Pielęgnujemy
je w sobie, utrzymujemy w doskonałej formie po to, by czerpać z nich siłę i energię.
Wciąż potrafię przypomnieć sobie dreszcz towarzyszący odkryciu. Wydarzenia, które
nastąpiły później, również głęboko zapadły mi w pamięć. Niczego nie żałuję, ale czasem,
późną nocą, wciąż nasuwają mi się pytania.
Nigdy nie poznam na nie odpowiedzi, dokonałam wyboru, jednakie nie pozostawiam
po sobie pustki. Chciałabym dowiedzieć się, na co zdecyduje się Hanna. Na swój sposób jest
najsilniejsza z nas wszystkich.
Z „Dzienników Elizabeth Nord”
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dzięki niesłychanie udanej iluzji niemal dało się uwierzyć, że mechanizmy
kontrolujące olbrzymi kompleks hotelowo - rozrywkowy w Las Vegas mają także wpływ na
temperaturę powietrza na zewnątrz. Niemal.
Hanna Jessett stała po klimatyzowanej stronie szklanych drzwi i patrzyła na hotelowy
basen o dziwnym kształcie, ozdobiony mnóstwem maleńkich mostków. Woda lśniła w
pełnym słońcu. Różnica pomiędzy piekłem w kasynie a piekłem na zewnątrz, na pustyni,
wynosiła mniej więcej dwadzieścia stopni.
właściwie Hanna wolałaby zostać w środku. Nie przepadała za pustynią, pochodziła z
Seattle. Czas jednak uciekał.
Laska pośliznęła się na kamyku przyniesionym przez wiatr, kiedy Hanna pchnęła
drzwi i wyszła na zewnątrz. Jej lewą nogę przeszył dotkliwy ból, Hanna chwyciła za barierkę
z kutego żelaza, prowadzącą do basenu. Na moment zacisnęła powieki z bólu, a potem
odetchnęła głęboko.
- A niech to cholera - wymamrotała. Niecierpliwie czekała, aż pulsowanie minie.
Popełniła błąd, nie łykając po południu tabletki.
Oparta o ozdobną barierkę, dość długo zastanawiała się, czy środek przeciwbólowy
oszołamiałby ją bardziej niż sam ból. Nie miała pojęcia. Tymczasem pozostawało jej tylko się
cieszyć, że tak niewiele osób nad basenem było świadkami tego niezbyt udanego entree.
Dwie tancerki o idealnie umięśnionych nogach i imponujących biustach drzemały pod
parasolami. Hanna popatrzyła na nie i doszła do wniosku, że albo nie dotarło do nich, że
opalenizna nie jest dobra dla skóry, albo po prostu zupełnie nie przejmowały się
zmarszczkami ani rakiem. Zaczęła się zastanawiać, jaka przyszłość może czekać tancerkę
rewiową w Las Vegas. Kariera w tym zawodzie zapewne trwała bardzo krótko - za to
najprawdopodobniej mieli tu gigantyczne zapotrzebowanie na dobrego doradcę zawodowego.
Zmusiła mięśnie do relaksu. Na jej ustach znowu pojawił się nieco wymuszony,
chłodny uśmiech, który wcześniej na moment z nich zniknął. Do diabła z tancerkami, teraz
najważniejsze było przedostanie się na drugą stronę basenu, gdzie pod parasolem siedział
pewien mężczyzna. Nawet z tak daleka Hanna wyraźnie widziała, że cierpiał. Poluzował
krawat, rozpiął górny kołnierzyk koszuli i podwinął rękawy, ale upał i tak dawał mu się we
znaki. Mężczyzna miał dziwnie zdeterminowaną minę i pochylał się nad stosem gazet. Hanna
odniosła wrażenie, że tkwił po uszy w obowiązkach zawodowych i gotów był robić swoje
nawet w temperaturze sięgającej niemal czterdziestu stopni. Typ zaangażowanego
pracownika.
Nagle skupione spojrzenie zniknęło, mężczyzna podniósł głowę i ściągnął brwi.
Pewnie od razu się domyślił, kim była. Niespecjalnie przypominała tancerkę rewiową, nie
miała też na sobie bikini. Wstał i ruszył w kierunku Hanny.
Jej noga niechętnie podjęła współpracę, gdy Hanna z wahaniem oparła się na lasce i
zrobiła kilka kroków. Przebyła mniej więcej połowę drogi i przystanęła. Odpoczywała,
czekając jednocześnie, aż mężczyzna podejdzie do niej. Nie chciała go zniechęcić
wykrzywioną z bólu twarzą. Ludzie czuli się niezręcznie w towarzystwie osób ewidentnie
cierpiących, a bardzo jej zależało na tym, żeby akurat Gideon Cage nie czuł się przy niej
niezręcznie. Jakoś da sobie radę z nogą. Obiecała sobie, że już po wszystkim wróci do pokoju
hotelowego i połknie tabletkę, której wcześniej nie wzięła.
Pocieszała się tą myślą, gdy podszedł. Teraz wyraźnie widziała pot na jego czole.
Biała koszula była z przodu całkiem wilgotna.
- Pan Cage? - Przywołała na twarz prawdziwie olśniewający uśmiech i obdarzyła nim
mężczyznę z niedużym brzuszkiem.
- Jestem dyrektorem administracyjnym pana Cage'a. Steve Decker. Panna Jessett, jak
mniemam?
Zdjął okulary w rogowych oprawkach i machinalnie zaczął polerować szkła, czekając
uprzejmie na odpowiedź. Miał około trzydziestu pięciu lat i najwyraźniej nic sobie nie robił z
obowiązującego wśród ambitnych pracoholików trendu, który nakazywał utrzymanie
znakomitej kondycji i szczupłej sylwetki. W epoce szaleństwa fitness taka sylwetka mogła
przekreślić jego szansę na karierę albo na awans. Hanna miała ochotę wyjaśnić Deckerowi, że
smażenie się w upale nie pomoże mu zrzucić wagi, niezależnie od ilości wydalonego z
organizmu potu, ale ugryzła się w język.
Czasem z trudem powstrzymywała się od udzielania dobrych rad. Przypomniała sobie
jednak, że fakt, że była urodzonym doradcą, nie przekładał się automatycznie na wdzięczność
słuchaczy. W końcu mnóstwo łudzi potrafiło grać na grzebieniu z wirtuozowską precyzją, tyle
że nie wszyscy chcieli ich słuchać. Darmowe popisy gry na grzebieniu oraz darmowe rady,
zwłaszcza dotyczące wyboru drogi zawodowej, były mniej więcej równie nisko cenione.
Sekret polegał na tym, by skłonić ludzi do płacenia za jedno i drugie.
Hanna z miejsca wyliczyła informacje, jakie Decker przekazywał o sobie swoim
wyglądem, zachowaniem, stanowiskiem. Zręcznie zaczęła komponować układankę, która po
ewentualnym ukończeniu pomogłaby jej dokładnie przewidzieć jego zachowanie. Z takim
talentem przyszła na świat i dlatego świetnie sobie radziła w swojej dziedzinie. Szeroki
uśmiech Hanny był teraz całkiem szczery. Lubiła ludzi pokroju Steve'a Deckera. Byli
porządni, pracowici, lojalni. Na swoje nieszczęście, potrzebowali szefów. Ten typ potrafił
radzić sobie z organizacją, ale nawet nie śniłoby mu się zarządzanie. Stanowisko „dyrektora
administracyjnego” wiązało się z bliżej nieokreślonymi obowiązkami, różnymi w różnych
firmach, jednak w tym wypadku Hanna miała przeczucie, że spogląda na cenny trybik w
potężnej maszynerii Gideona Cage'a. - Hanna Jessett. Mam spotkanie z panem Cage'em.
Decker popatrzył na jej laskę, po czym wsunął okulary na nos.
- A, tak. Gideon pani oczekuje. Tędy, proszę. A zatem mówili sobie z Cage'em po
imieniu. Interesujące. Sugerowało to, że Decker mógł być jednym z tych porządnych,
pracowitych i lojalnych typów, którym poszczęściło się na tyle, że szef ich docenił. To
mówiło coś również o samym Cage'u.
Gdy Decker odwrócił się, żeby poprowadzić ją do stolika, przy którym siedział, Hanna
dostrzegła łysinkę na czubku jego głowy. Wciąż mógł ją zamaskować sczesanymi na bok
włosami, ale zapewne wkrótce przestanie to wystarczać.
- Gideon będzie wolny za kilka minut, panno Jessett. Proszę zaczekać tutaj, pod
parasolem.
Z basenu nie dobiegał żaden dźwięk. Dopiero po chwili Hanna uświadomiła sobie, że
ktoś w nim pływa - jakiś mężczyzna, głęboko pod powierzchnią wody. Żałowała, że nie
umówiła się z nim w klimatyzowanej recepcji. Słońce Nevady wyciskało z niej siódme poty.
Nie wiedziała, czy ślady wilgoci na koszuli khaki, którą włożyła do dżinsów, to skutek upału
czy nerwów. Powinna była wybrać oliwkową koszulę safari, na takim tle plamy z potu nie
były aż tak widoczne. Postanowiła to zapamiętać, gdyby jeszcze kiedykolwiek znalazła się w
podobnej sytuacji.
- Proszę wybaczyć, ale muszę iść. Właśnie się zbierałem, kiedy pani się zjawiła. -
Steve Decker uśmiechnął się do niej uprzejmie i z troską popatrzył na laskę. - Chyba że pani
czegoś potrzebuje?
Hanna pokręciła głową.
- Wszystko w porządku, dziękuję. - Ruszyła do stolika pod parasolem.
Usiłowała iść miarowym krokiem i za żadną cenę nie zdradzać słabości - na przykład
nie zacząć głośno krzyczeć do kelnera z baru przy basenie, że chętnie strzeliłaby sobie drinka,
żeby przytępić ból w nodze. Uznała, że poradzi sobie w dobrym stylu. Gideon Cage należał
do ludzi, którzy żerowali na słabości innych, i dlatego nie mogła jej okazać.
- Do widzenia panu - powiedziała do Deckera.
Skinął głową. Zawahał się, jakby miał wątpliwości co do tego, czy pozostawiać ranne
Zgłoś jeśli naruszono regulamin