Kraszewski Józef Ignacy
PAMIĘCI WINCENTEGO POLA
—- Pol umarł'.!
Śmierć ta, do której byliśmy chorobą, długą przygotowani, boleśnie jednak serce ścisnęła — Pol umarł
— spoczął po dlugiém życiu walki i boleści, lecz z nim umarło — pękło jedno żywe ogniwo, które nas z przeszłością łączyło. W nim ta przeszłość szlachecka starej rzeczpospolitej ostatniego miała wieszcza. — Piękny poemat ów, który już przebrzmiewał czasu czteroletniego eejmu, którego żywym aktorem i historykiem byl Pasek, którego apologista jenialnym był Soplica- Rzewuski, — przez usta Pola ostatnią, pieśnią się zamknął, szlachecki świat postradał ostatniego wieszcza.
On jeszcze z żywych ust wyssał jego tradycye, nauczył się jego języka, był wtajemniczony av najdrobniejsze szczegóły prastary cliłby czaić w, widział jeszcze \vy- szarzane kontuśze, co pamiętały -rzeczpospolitą, i poszczerbione szable, co zaŁ nią walczyły; 011 jeszcze się zetknął z tymi odchodzącymi na wieki: Mori tur i nasi braterskiém żegnali go pocałowaniem, a teraz spoczął z nimi . . . ostatni pieśniarz umarłej przeszłości.
Polska nie umarła i nie umrze nigdy — ale ta staroszlachecka Polska, którą zachwiał sejm odrodzenia, sejm czteroletni — nic żyje, żyć nie może i należy do poematów przeszłości. . . . Opłaciliśmy drogo tę wielką pieśń na pół rycerską, na pół świętą, — na pól już potéin butną tylko i rozszalałą . . . ale że tam to życie piękne było, barwne, dziwnie oryginalne, rozbujałe,
pełne lautazyi, że drugiego takiego świata nie lna nigdzie i nigdy nie będzie — to pewna. ... Przeczytajcie Paska, pomówcie z Soplicą i polubujcie się przygodami Winnickiego a Mohortem.. . . Onej szlachty pełnej serca, z wiarą poczciwa a czynną, z poświęceniem gorącem, z gotowością do boju i na śmierć każdej godziny, onej idealnej szlachty, co się paliła do cnoty ... co życie wiodła, patrząc w niebo i wierząc w obowiązki, onej szlachty Zygmuntów — nie ma już na ¿wiecie — są szlachciców potomkowie herbowni — ale szlachty i szlacheckiego świuta już nie ma!! Ostatni zmarli bezpotomni po duchu!
Tego świata Pol był bardem ostatnim.
Tak jeszcze niedawno widzieliśmy go pełnym sił i krzepkim, mimo ociemnienia! Owszem, te zamknięte jego oczy, co się zilawały w inne patrzeć nadziemskie kraje, dodawały Homerowi uroku.
Jeszcze nie dawno wyśpiewał ze ślicznym wstępem, na myśliwskim rogu swego Starostę Kiślackic- go, jeszcze nie dawno zbierał się z nami, radząc do wydawnictwa wszystkich pism swoich!! Ale mu czas było odpocząć — bo już całą duszę wyśpiewał, a tęskno mu było, do kola słysząc szmer giełdowy i politykę szwubską, starczące za cały żywot wytrzebionym resztkom polskiej społeczności.
Na grobie Wincentego Pola trudno co powiedzieć
o jego życiu. Było ono polskie, łatwo się go domyśleć. Bił się, cierpiał, płakał, zażył wszystkiego, co boli, mało tego, co pociesza i krzepi — wyśpiewał, co miał w sercu lepszego, gorycz w nićm zamknął — i śpi spokojnie. . . . Pan Bóg mu oczy naprzód odjął, aby się bardzo twarzą ojczyzny nie nękał, teraz wziął go do siebie, aby już i nie słuchał, co się dzieje.
Biografią Pola kto inny lepiej, obszerniej opowie, my tylko kilka pobieżnych slow poświgeim jego pamięci.
Wincenty Pol (Wincenty Ferrer. Jakób) urodził się dnia 20 kwietnia 1807 r., postradaliśmy go więc ledwie sześćdziesiąt pięcioletnim, ale w tych sześćdziesięciu były lata, których jeden starczył za dziesiątek.
—T Urodził się i młode lata spędził w tym Lublinie trybunalskim, pełnym różnego rodzaju wspomnień, tradycyi i pamiątek, gdzie «tał jeszcze za jego czasów pień dębu, pod którym Leszek Czarny usypiał, gdzie u Dominikanów sławiły się relikwie z krzyża, z rak tatarskich wyrwane, gdzie pokazywano jeszcze krucy- fix, co do sędziów przemawiał, gdzie począwszy oil Bramy Krakowskiej w okół posiano było kośćmi i tra- dycyami przeszłości. Tu on pewnie chłopięciem nauczył się tych pierwszych legend, które później tak Żywo śpiewać umiał. — Z Lublina przeniósł się na uniwersytet do Wilna w tych czasach, gdy on jeszcze żył świeżem wspomnieniem Ody do młodości, Mickiewicza i Zana. — W r. 1830 wszedł w szeregi i walczył. ...
Jeszcze mu się poezya nie śniła, wprzódy nią miał żyć, niżeli począł ją śpiewać. W tem też różnica główna jego od wielu, co pierwej nucić zaczęli, niż życia skosztowali, i dla tego poezja Pola jest prawdziwą, że popłynęła ze źródła jako owóc doświadczenia, życia, uczucia, jako potrzeba duszy. — Pierwszą jego pieśnią jest żołnierska śpiewka im 1'orpocztach nucona, przy biwaku — natchniona zapałem, nadzieją, a potćm goryczą przepełniona i tęsknotą. Wśród tej wojny, w pochodzie na Litwę Pol poczuł się poetą a namaszczeniem dlań była krew przelana za ojczyznę. ... W tece jego wspomnień może oprócz Pieśni Janusza, które są najlepszym dziennikiem tej doby jego życia, zostało co z wojny z 1830 r. — Z żołnierza chwilowo pielgrzym, tułał się Pol za granicą i spotkał się w Dreźnie, nicuniknionem dla wychodźców, z Adamcni Mickiewiczem. ... W tym samym ezasie wszakże przeciągnęli tędy Krasiński, Słowacki, Garczyński, a wprzódy Kościuszko, I{jn. Potocki, Kołłątaj, Niemcewicz, Dąbrowski, Wybicki. . . . Na t.ej ziemi zimnej i wcale dla nas nic gościnnej iluż stóp naszych ślady. ... O stosunku Pola do Adama nie wiemy nic, opowie to może ktoś, komu się w poufnej chwili wyspowiadał Pol Wincenty.
— Pol nie mógł być emigrantem, był nadto w duszy synem tej ziemi i potrzebował jej powietrza do życia,
zwrócił się więc do Galicyi. :— Wiemy z kilku wspomnieli przez jego przyjaciół, że tu serdecznie przyjęty i ukochany, przesiedział i prześpiewał aż do rzezi galicyjskiej. — Z tego krwawego dramatu uszedł zaledwie z życiem, nie bez szwanku na zdrowiu, nie bez rany na duszy. Postradał w grabieży nie tylko część znaczny swojego mienia, ale najdroższe owoce pracy, papiery swe i książki.
Jeszcze później znajdujemy go na katedrze uniwersytetu Jagiellońskiego profesorem krajoznawstwa i etnografii, pojętych tak, jak te nauki niezhędnie pomocnicze do dziejów nowa epoka stworzyła.
Spuścizna po poecie i pisarzu nam pozostała jest bardzo znaczną. Oprócz poematów i pieśni proza znaczna część etnograficznych jego studyów w tece dotąd pozostała. . . . Głównie jednak jako lirnik szlachecki, jako poeta świeci Pol w plejadzie tej, którą natchnął rok 1830. — Pieśni Janu6za już mu zyskały rozgłośne imię, niektóre z nich przeszły w Usta ludu, stały się bezimiennemi temi pieśniami epoki, które jak Mazurek Dąbrowskiego i Trzeci Maj za utwór całego narodu uważać można.
Nikt lepiej nie ocenił wartości tych pieśni Pola nad Cybulskiego w odczytach o ostatniej dobie polskiej poezyi.
Pieśń o ziemi naszej i Mohort podniosły sławę poety, szczególnie ostatni postawił go niemal o- bok pana Tadeusza.
W tych dwóch ostatnich utworach Pol ma forilnę własną, już jest zupełnie sobą i takim, jakim ma pozostać do końca. Stworzył on sobie własny styl, język, wyrażenia, na-pozór do naśladowania łatwe i często naśladowane, nigdy jednak szczęśliwie. Opowiadanie jego jest proste, język jędrny — nie nadyma się nigdy, nie puszy, nie wzmaga, nie szuka w jaskrawości wrażenia, śpiewa z serca i do serca, często z pewnem _ zaniedbaniem, mającem wdzięk sobie właściwy.
L Jest to styl poetycznej gawędy szlacheckiej, stworzony przez niego, ubarwiony tylko jenialnością, wy- . strojony jakby świątecznie do gości. Tym stylem opo
wiada nam Przygody pana Benedykta Winnickiego w podróży z Krakowa do Nieświeża, powrót w dom rodzicielski — Senatorską zgodę — Sejmik jenerał w Sądowój Wiszni.
Innym a poważniejszym, zawsze sobą jest w Wicie Stwoszu i Hetmańskiem pacholęciu.
Pol nigdy gwałtu sobie nie zadał, próbując dróg nowych, szukając czegoś niespodzianego a świeżego, wiedział, że ten dar, który inu Bog dał, z wewnętrznej natury jego płynął i nie chciał .ani myślał narzucać mu barwy i kształtów innych. Z wielka prostotą tworzył on wszystko, cokolwiek wyśpiewał i napisał, nie potrzebował szukać efektów i silić się na treić niezwyczajny, dostarczało mu jej to bujne życie szlachcica i magnata polskiego, które brał z jego strony pięknćj i idealnej. Innej nigdy widzieć w niem nie chciał i nie zobaczył. Jeśli w Pieśni o ziemi nasz ój zabrzękła gdzie struna ironią gorzką i wymówkę, to pewna, że dźwięk ten usprawiedliwiała stokroć boleśniejsza nad poezyą rzeczywistość.
Pol w pośród poetów tej doby 1830 r. jest jednym z najoryginalniejszych i jedynym, co przeżył długo wszystkich swych rówieśników, świeżem natchnieniem i umysłem rzeźwym tworząc aż do ostatka.
Na kilka miesięcy przed chorobą i zgonem skończył Starostę Kiślackiego, którego wydaniem właśnie się zajmuje p. Żupański.
Poemat to charakterem do innych Polowskich podobny, wcale im nie ustępujący, a wstęp do niego należy do najpiękniejszych rzeczy, jakie kiedy stworzył poeta. Jest to myśliwskie podanie z życia p. Wąsowicza “wielkiego łowca przed Panem“, oparte na rzeczy wistem jakiemś zdarzeniu, ślicznie upoetyzowanem.
Nie miejsce tu ani pora rozbierać krytycznie całą po nim puściznę, którą zebraćby i uporządkować wedle jego myśli i wydać na nowo należało. Plan do tego projektowanego wydania, które poeta zamyślał wykonać, zawarty jest w dwóch czy trzech listach, przed rokiem do nas po ostatnim pobycie w Krakowie pisanych. Chciał Pol przedsiębrać ten zbiór za życia,
a gdyśmy go naglili, aby prospekt ogłosił i zajął się tein, objawił nam obawę, żeby nieprawnemu jakiemu spekulantowi w ten sposób nie ułatwić przedruku, któ- ryby go jedynej, jaką miał, w łasności pozbawił. Wiemy, że ii nas tego rodzaju gwałty nie są rzeczą bezprzykładną. Nie mamy obrony przeciwko przedrukom, wykonanym po za granicami pewnych części kraju.
Oprócz poematów większych i mniejszych, Pieśni Janusza, mnóstwu ulotnych improwizacji, okolicznościowych poezyi, dramatu Powódź, prozą zostawił Pol i niedrukowane studya swe etnograficzne obszerne, obrazy kraju, których cześć była drukowaną, obrazy z życia i podróży, rzecz o literaturze polskiej XIX. wieku, odczyty o muzyce religijnej, powieść rozpoczętą w Kwiatach, której eały rękopisin miał być w rękach redakeyi.
Od czasu utracenia wzroku zmuszonym będąc dyktować często, bywając cierpiącym, mniej tworzył i tworzenie przychodziło mu daleko trudniej. . . Zresztą wiek sam i doznane cierpienia musiały wpłynąć na siły, które się wyczerpywały. . . Jednakże umysł jego nie stracił żywości, zajmowało go wszystko, rozgrzewała go piękna poezya cudza, głowa gorące, uczynek piękny. Nigdy nie odmówił współudziału swego i pomocy do żadnego poczciwego przedsięwzięcia . . . czynnym był
i współczuł ze wszystkimi do dni ostatka. Wśród braterskiej biesiady zmęczony nieraz dosiedział do końca, zaimprowizował coś o swem ulubionem Sandomierskiem, Kochajmy się i ociemniałe oczy zaplukać u- miały. . . Ii wał a się ta dusza zacna do wszystkiego co poczciwo i szlachetne, dla tego ei ludzie, do których kółka zdawał się wyłącznie należeć, ludzie tradycyi i przeszłości, — nie mogli go nigdy utrzymać w tćm ciasnem kole, wr którem się sami zamykają. — Wychodził z niego, szeroką dłoń ciepłą wyciągając ku każdemu, kto się do niego bratnim odezwał głosem...
Dość było spojrzeć na Pola charakterystyczno oblicze, aby się domyśleć w nim całego tego człowieka, jakim był. — Stanwzlaeheeka to była, wąsata, poczciwa twarz, pokryta czołem myślącćin, szerokiem, pofaklowa-
nim jak pobojowisko zryte kopytami koni. . . . Pomimo pozoru tśj buty starego myśliwca, niechże usta otworzył, czułeś w głosie anielską dobroć i słodycz charakteru i prostotę duszy dziecięcy.
Wszystko, co polskie, co domowe, szczególniśj co do jasnćj przeszłości należało, zajmowało go gorąco... Najdobroduszniejszy z ludzi, f>dy szło o ogólna sprawę 0 zdobycie pamiątki, o zachowanie drogiej relikwii, gotów był chleb powszedni poświęcić. Tak raz wracając do domu z niewielkim groszem, bo poeci go nigdy do zbytku nie maję, — potrzebując gwałtownie tój sumki, w drodze spotkał archeologa, rozpoczął z nim rozmowę, posłyszał, że nie było funduszu na rozkopanie ciekawej mogiły i z kieszeni dobył co miał, zapomniawszy o najgwałtowniejszej domu potrzebie. I było tale nie jeden raz, ale razy wiele.
Co w życiu zniósł — któż policzy! a czyż wszystko nawet liczyć się i godzi i można? — Nie umiejąc nigdy ani rachować, ani samolubnie oszczędzać, często bywał w potrzebie — nigdy się na to nie poskarżył a wszelaki los znosił umysłem pogodnym i wesołym. Nikt z jego ust skargi nie posłyszał, chybił na to, co ogółu tyczyło.
lłod dobry humor było w nim nie wyczerpane źródło powieści, tradycyi, anegdot z tego skarbca staropolskiego, któreąo dziś nikt już nam zaczarowanych drzwi żadnem: Sezamie! nie otworzy. — Pol wiedział wszystek staroświecki obyczaj szlachecki. .. jak się odprawiały gody, jak się porządkowały uczty, jald był porządek wiwatów (Et post sex — nulla lex!) jak obchodzono pogrzeby i chrzciny. Mógłby był być
ostatnim wielkim mistrzem obrzędów Rzeczypospolitej
Pamięć miał doskonałą, co przechowywała rzecz wszelką, jak bursztyn wieki zachowuje zagrzęsłą muszkę, otaczając ją złocistemi ściany. —- Najmniejszy pyłek przeszłości w nim się na brylant zamieniał. Ku schyłkowi tęsknego życia miał to szczęście, że miłosierna dłoń kobiety przyszła mu osłodzić dni ostatek. — Ale już stargane zdrowie użyć jaśniejszych tych chwil nie dopuszczało, — siły się wyczerpywały, świat tćż ©ta-
czajacy coraz bardziój stawał się obcym. Stał w pośród niego mimo współczucia, jakiem go otaczano, osamotniony, widmem z innego świata, nie zawsze zrozumianem i tęsknem. . .
Polska szlachecka schodziła w jego oczach do grobu ... nowe pokolenie do nowój należało Polski, z mę- czeństw i srogich doświadczeń zrodzonej. Usta jego u- śmiechały się jeszcze, ale nieraz serce zakrwawić musiało. W tej starej Polsce, która on pamiętał, były wielkie przekonań różnice, ale było poszanowanie zdań i ęO braterstwo ludzi obozów różnych, łączących się na hasło — ojczyzna! Doczekał tej chwili, gdy to hasło sta- L ło się wyśmianćm i sponiewieranein a z braci wyrosły warchołów szajki, których już nikt do wspólnego koła nie nawoła. On przecie do ostatka szedł, gdzie ino- wę i bicie serca posłyszał.
Pieśniarz, co po sobie zostawił: Janusza, Mohorta, Pieśń o ziemi naszej, Hetmańskie pachole, Winnickiego, Stwosza, Stryjankę,. Starostę Kisłackiego — pisarz, co stworzył Obrazy Polski i Rok myśliwca i tyle innych ślicznych kart — niepoślednie w literaturze polskiej miejsce zajmuje. Staje on obok Mickiewicza ze Słowa- j ckim i Krasińskim na równi, od obu ostatnich choćby formą mniój wykończona niższy, oryginalnością ich przechodzący. Słowacki i Krasiński mieli i maja naśladowców, daleko prostszy na pozór, łatwiejszy niby Pol — nie ma uczniów i nie pozostawia szkoły. — Horyzont jego nie rozległy . . . nie wybiega on po za dwór szlachecki, po za zamczysko i bór, ale we dworze, w boru, na łanie, u komina, na myśliwskiem stanowisku panem jest. .. nikt lepićj, głębićj nie uczuł, nikt bar- wnićj ich nie odmalował. — Język jego i styl jednostajny, powtarza się w nim a odzywa często jedno, lecz to mu nadaje charakter, to przekonywa, że będąc sobą, do żadnego naśladownictwa nigdy się nie nadał i o żadne się nie kusił. — Stoi on odrębnie całkiem, lecz wysoko, nie daję,c się z nikim porównywać, ani od ko ■ go wywodzić — urósł z siebie sam i był zawsze tylko soba. — Miernych poetów gładsze, wdzięczniejsze utwory mogą być przyznawane różnym, często nawet naj-
większym mistrzom — Polowi nikt nic nie odbierze jego wszystko napiętnowane i naznaczone . . . swoje własne.
Naukowe prace poety, szczególniej etnograficzne, muszę, być niepospolitej wartości. Pol znał dobrze warunki pracy i studya, jakich ona wymaga, nie zaniedbał więc pewnie dać im podstaw gruntownych, a umysł poetyczny i intuicya wieszcza nie mogły im zaszkodzić. Mimo uprzedzeń pedantów — dar i talent rzucają światło nowe na przedmioty, byle w naukę uzbrojone były. — Mamy nadzieję, że pozostałość po Polu wedle jego myśli i planu ogłoszony zostanie. Najpiękniejszy to będzie pomnik dla niego.
Zegnajże nam, kochany poeto! mała garść została już z tych czasów . . . jeszcze chwilka a nowemu pokoleniu opróżnim plac do walki. . . . Na mogile wieniec laurowy dla żołnierza, wieniec dębowy dla obywatela, palma dla męczennika i wieszcza!!
3 grudnia 1872.
brunotaube