Osaczona - Johansen Iris.doc

(2156 KB) Pobierz
IRIS JOHANSEN - OSACZONA

IRIS JOHANSEN - OSACZONA

 

Prolog

3 grudnia 1188

Bramy Konstantynopola

Mam to!

Thea odwróciła się gwałtownie i spostrzegła pędzącą ku niej

Selene, która wbiegła przez bramę miasta. Rude włosy dziewczynki

uwolniły się z warkocza i powiewały na plecach, klatka piersiowa

unosiła się i opadała, gdy dziecko próbowało złapać tchu. Musiała

biec całą drogę z domu Nicholasa.

Selene rzuciła Thei duży słomiany kosz.

-              Mówiłam ci, że nie zobaczą mnie, kiedy to zrobię. - Spojrzała

na długi rząd wielbłądów i wozów, które już ruszyły drogą. - Nie

mogłam uciec wcześniej. Chyba Maya mnie obserwowała.

-              Nie powinnaś ryzykować. - Thea postawiła kosz na ziemi

i uklękła, by przytulić Selene. - Poradziłabym sobie jakoś i bez tego.

-              Ale teraz będzie ci łatwiej. - Cienkie ramionka Selene

zacisnęły się mocno na szyi Thei. - Tak bardzo się narażasz.

Musiałam coś dla ciebie zrobić.

Wzruszenie ścisnęło Theę za gardło.

-              Musisz wracać. Idź przez ogród. Selim nieczęsto się tam

pokazuje.

Selene kiwnęła głową i cofnęła się o krok. Jej zielone oczy

błyszczały mocno, ale Thea wiedziała, że dziewczynka nie będzie

płakać. Selene nigdy nie płakała tak jak inne dzieci. Lecz przecież

Selene nigdy nie pozwolono być dzieckiem.

-              Nie martw się o mnie - rzekła. - Wiesz, że nic mi nie grozi.

5

 

IRIS JOHANSEN

-              Wiem. - Gdyby nie była przekonana, że Selene będzie

bezpieczna, nigdy nie porwałaby się na ten szaleńczy wyczyn.

Selene miała zaledwie dziesięć lat i minie jeszcze wiele czasu,

zanim stanie w obliczu takiego samego niebezpieczeństwa jak teraz

Thea. - Musisz o siebie dbać. Dobrze się odżywiaj, spaceruj, biegaj

i baw się w ogrodzie. Tak jak cię uczyłam.

Selene skinęła głową.

-              Muszę iść. - Zrobiła parę kroków, lecz nagle zawróciła.

- Chcę, żebyś wiedziała - odezwała się grubym głosem - że nic się

nie stanie, jeśli tu po mnie nie wrócisz. Wiem, że się postarasz, ale

jeśli ci się nie uda, ja to zrozumiem.

-              Ale ja obiecuję ci, że będziemy razem. - Thea starała

się stłumić drżenie głosu. - Gdy tylko zrobi się bezpiecznie,

wrócę po ciebie. Nic mnie nie powstrzyma. - Uśmiechnęła

się nerwowo. - Tak samo jak nic nie powstrzymało ciebie,

by przynieść mi ten kosz.

Selene patrzyła na nią jeszcze przez chwilę, po czym ruszyła

pędem w kierunku bramy miasta.

Thea instynktownie chciała ją zatrzymać, zabrać ze sobą, opie-

kować się nią. Być może Selene myślała, że da sobie radę, ale

dzieciom mogą się przytrafić różne rzeczy. A jeśli zachoruje?

Jednakże gdyby pojechała z karawaną, byłaby jeszcze bardziej

narażona na chorobę. Thea miała niewielkie zapasy pożywienia,

a podróż do Damaszku była pełna niebezpieczeństw. Karawany

często stawały się celem ataku saraceńskich bandytów lub tych

rycerzy, którzy przybyli do Ziemi Świętej tylko po to, by rabować

i łupić. Gdy dotrze do Damaszku, sytuacja może się okazać jeszcze

groźniejsza. Po latach sporadycznych bitew Jerozolima znów

przeżywała ciężkie chwile, a wielki sułtan turecki Saladyn po-

przysiągł, że odzyska wszystkie ziemie, jakie jego lud stracił

w czasie poprzednich wypraw krzyżowych. Sam fakt, że Damaszek

był objęty wojną, na pewno ułatwi Thei zgubienie się w tłumie

i Selene będzie bezpieczniejsza w Konstantynopolu do czasu, aż

Thea będzie w stanie zapewnić jej schronienie.

Selene odwróciła się jeszcze i pomachała ręką.

6

 

OSACZONA

Thea również uniosła dłoń w geście pożegnania.

- Wrócę - wyszeptała. - Obiecuję ci. Wrócę po ciebie, Selene.

Dziewczynka zniknęła za bramą. Bóg jeden wie, kiedy znowu

się zobaczą.

Nie. Nie wolno jej polegać na Bogu. Bóg rzadko wspiera tych,

którzy biernie czekają na jego pomoc. Nie ustanie w wysiłkach,

nigdy się nie podda i będą w końcu razem z Selene bezpieczne.

Schyliła się, podniosła kosz i zarzuciła na ramię przywiązane do

niego rzemienie. Zawahała się przez chwilę patrząc, jak karawana

powoli oddala się od miejsca, które było jej tak dobrze znane.

Przypominała jakiegoś dziwnego, wijącego się węża, który syczał

i trzeszczał. Jedynie łagodne brzmienie dzwonków przywiązanych

do wielbłądów nie wywoływało u niej strachu.

No i był jeszcze ten okropny pył. Przywykła do nieskazitelnej

czystości, a piekące uderzenia piasku w twarz napawały ją obrzy-

dzeniem.

Ale cóż - odwrotu nie było. Powiedziała sobie, że wszystko

zniesie, w każdej sytuacji.

Poprawiła rzemienie przy koszu i ruszyła za karawaną, która

wzbijała tumany rozgrzanego pyłu.

 

1

21 kwietnia 1189 roku

Pustynia Syryjska

W księżycowej poświacie pustynne piaski błyszczały przed jej

oczami. Góry na horyzoncie wydawały się odległe o całą wieczność.

Thea zatoczyła się, upadła na kolana, po czym z wysiłkiem

podniosła się znowu.

Musi iść dalej... Nie może zmarnować tej nocy. Ciemności były

mniej dokuczliwe niż palące światło dnia.

Spróbowała przełknąć ślinę. Ogarnęła ją panika. Dobry Boże,

gardło miała zupełnie suche, przecież może się zadusić.

Zaczerpnęła głęboko powietrza, starając się uspokoić kołaczące

w niej mocno serce. Strach był dla niej takim samym wrogiem jak

gorąca pustynia. Nie, nie podda się i nie wypije kilku ostatnich

łyków wody z worka.

Być może jutro dojdzie do oazy.

Albo nawet do Damaszku.

Szła już tak długo, że z pewnością cel był blisko.

Nie podda się. Nie po to uciekła od tych dzikusów, żeby teraz

stać się ofiarą pustyni.

Stanęła i próbowała zebrać myśli. Starała się myśleć o przyjem-

nym chłodzie, błyszczących złotych nitkach na delikatnym brokacie,

0 pięknie... Świat wcale nie kończy się na tej pustyni...

A jednak takie właśnie odnosiła wrażenie. Nie potrafiła przypo-

mnieć sobie czegokolwiek innego poza piaskiem błyszczącym

w świetle dnia i ruchomymi, złowrogimi cieniami w nocy.

8

 

OSACZONA

Jednak tej właśnie nocy nie były to wcale cienie. To jeźdźcy.

Kilkudziesięciu jeźdźców. W świetle księżyca błyszczały ich

zbroje.

Znowu barbarzyńcy.

A więc ukryć się.

Tylko gdzie? Na tej gołej ziemi nie było nawet małych zarośli.

Uciekać.

Nie ma siły.

Przecież siła zawsze jest. Należy ją tylko w sobie wyzwolić.

Ruszyła biegiem. Worek z wodą i kosz wiszące na jej plecach

utrudniały ucieczkę. Jednak nie mogła się ich pozbyć. Worek

z wodą oznaczał życie, a koszyk wolność.

Tętent końskich kopyt słychać było coraz bliżej. Rozległ się

jakiś krzyk... Poczuła w boku gwałtowne szarpnięcie, ale nie

stanęła.

Oddychała ciężko z ogromnym trudem. Nagle konie zagrodziły

jej drogę i otoczyły ją.

-              Stój!

Ktoś krzyknął po arabsku. Saraceni. Rzuciła się ślepo do przodu

szukając drogi ucieczki między końmi. Uderzyła w ścianę z żelaza.

Nie, to nie była ściana, tylko pierś okuta w zbroję. Olbrzymie

dłonie w rycerskich rękawicach chwyciły ją za ramiona.

Wyrywała się dziko, uderzając pięściami w stalowy pancerz.

Głupia. Bij w ciało, a nie w zbroję.

Z całej siły uderzyła go w policzek. Cofnął się i zaklął cicho.

Jego palce jeszcze mocniej wbiły się w jej ramiona.

Krzyknęła z bólu.

-              Uspokój się - Jego jasne oczy patrzyły na nią spoza szczeliny

w hełmie. - Nie zrobię ci krzywdy, jeśli nie będziesz stawiać oporu.

Kłamstwo.

Znowu widziała krew, grabieże, mordowanie...

Uderzyła go w policzek. I jeszcze raz.

Ramiona zdrętwiały jej, gdy jeszcze bardziej zacisnął na nich

dłonie. Skuliła się z bólu, powoli unosząc pięść, by wymierzyć mu

kolejny cios.

9

 

IRIS JOHANSEN

- Jezu! - puścił jej ramiona, po czym uderzył ją ręką prosto

w szczękę.

Ogarnęła ją kompletna ciemność.

Bardzo dobrze, Ware. Pokonałeś bezbronną kobietę jednym

ciosem. - Kadar dał koniowi ostrogę i podjechał, by przyjrzeć się

postaci leżącej na ziemi. - Może niedługo zaczniesz tak samo

brutalnie traktować dzieci.

-              Nie gadaj tyle, podaj mi lepiej swój bukłak - warknął Ware.

- Nie miałem wyboru. Nie robiła tego, co jej kazałem.

-              Pycha to grzech. - Kadar zsiadł z konia i podał Ware'owi

swój worek z wodą. - Nie przyszło ci do głowy okazać cierpliwość

i nadstawić drugi policzek?

-              Nie. - Odsunął tkaninę, która zakrywała głowę kobiety. - Całą

szlachetność i rycerskość pozostawiam tobie. Ja uznaję metody

praktyczne i skuteczne.

-              Wygląda na młodą. Ma pewnie nie więcej niż piętnaście

wiosen i takie jasne włosy... - Kadar pomyślał przez chwilę. - To

Frankonka?

-              Możliwe. Albo Greczynka. - Uniósł głowę dziewczyny i wlał

jej do ust trochę wody, odczekał, aż przełknie, po czym znowu dał

jej pić. - Jedno jest pewne: jest spragniona.

-              Myślisz, że uciekła z tej karawany z Konstantynopola, którą

w zeszłym tygodniu napadł Hasan ibn Narif?

-              Możliwe. Na ogół kobiety nie chodzą same po pustyni. Abdul,

podaj tu pochodnię - krzyknął przez ramię.

Abdul podjechał do Kadara i z ciekawością spojrzał na kobietę.

-              Urodziwa.

-              Skąd wiesz? Ma spaloną słońcem twarz i skórę suchą jak

przejrzały daktyl. - Ware zmarszczył nos. - Śmierdzi.

-              Zawsze potrafię ocenić urodę.

Ware również stwierdził, że ma ładne rysy: szeroko osadzone

oczy, mały nosek, ponętnie zarysowane usta. Tylko linia podbródka

i szczęki wydawała się nieco zbyt mocna.

10

 

OSACZONA

-              Jak się umyje, na pewno okaże się bardzo piękna - ozwał się

Kadar. - Takie rzeczy wyczuwam instynktownie.

-              Ty wszystko wyczuwasz instynktownie - zauważył Ware.

-              To okrutne, co zrobiłeś - Kadar wciąż patrzył na leżącą

kobietę. Po chwili dodał beznamiętnie: - Wybaczam ci jednak, bo

wiem, że jesteś mi bardzo oddany.

Ware wlał jeszcze kilka kropli wody między zeschnięte wargi

kobiety.

-              Przecież nie uderzyłem jej aż tak mocno. Winna już odzyskać

przytomność.

-              Nie doceniasz swojej siły. Masz pięść wielką jak maczuga.

-              To było tylko delikatne puknięcie. - Dziewczyna nadal leżała

nieruchomo. Nachylił się nad nią i spostrzegł ledwie widoczny ruch

piersi. - Pewnie zemdlała.

-              Martwisz się?

-              Po prostu stwierdzam fakt - rzucił sucho Ware. - Nie

czuję się winny ani też nie jest mi żal tej kobiety. Czy to

ja napadłem na karawanę i zostawiłem ją na pustyni na pewną

śmierć? Ona nic dla mnie nie znaczy. - Jednakże, o czym

Kadar doskonale wiedział, Ware podziwiał w ludziach siłę i de-

terminację, a ta kobieta miała ich w nadmiarze. - Po prostu

zastanawiam się, czy pogrzebać ją na miejscu, czy też zabrać

do najbliższej wioski, by mogła odzyskać siły.

-              Nie sądzisz, że zakopanie jej w piachu byłoby co nieco

przedwczesne? - Kadar pochylił się. - Ona jest wyraźnie wycień-

czona z powodu gorąca i pragnienia, ale nie ma na ciele żadnych

obrażeń. Chociaż wątpię, by Hasan pozwolił jej uciec nawet jej nie

drasnąwszy. Lubi kobiety o jasnej skórze.

-              Ona już wcale nie ma jasnej skóry. To prawdziwy cud, że

przeżyła dziesięć dni na pustyni po tym, jak rozprawił się z nią

Hasan.

Nagle, ku własnemu zaskoczeniu, ogarnęła go wściekłość. Uważał

się za tak twardego wojownika, że nie odczuwał już żalu ani złości

z powodu krzywdy niewinnych ludzi.

-              No więc skoro nie zamierzasz jej pogrzebać, to może zabie-

11

 

IRIS JOHANSEN

rzemy ją do Dundragonu? Najbliższa osada jest ponad 40 mil na

północ, a ona potrzebuje opieki.

Zniecierpliwiony Ware zmarszczył brwi.

-              Wiesz, że nie przyprowadzamy nikogo do Dundragonu.

-              Niestety, musimy zrobić wyjątek. Chyba że chcesz ją tu

zostawić, by umarła. - Kadar pokręcił głową. - Ale to nie byłoby

dobre. To wbrew prawom natury. W końcu ocaliłeś jej życie i teraz

ona należy do ciebie.

Ware prychnął pogardliwie.

Kadar westchnął i pokręcił głową.

-              Już kiedyś próbowałem ci to wytłumaczyć, ale ty nie rozu-

miesz. To jest prawo...

-              Natury - dokończył Ware. - A mnie się wydaje, że to jest

prawo Kadara.

-              No, to prawda, że często jestem mądrzejszy niż sama natura,

ale nie mogę równać się z jej mocą. Jeszcze nie - dodał. - Ale

minęło mi dopiero dziesięć i dziewięć wiosen. Mam jeszcze czas.

-              Nie zabierzemy jej do Dundragonu - powiedział beznamiętnie

Ware.

-              Wobec tego chyba będę musiał tutaj zostać, żeby się nią

zaopiekować. - Usiadł obok kobiety i skrzyżował nogi. - Jedźcie

już. Proszę tylko, żebyś zostawił mi worek z wodą i kilka garści

pożywienia. - Ware przyglądał ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin