Whitcomb Christopher - Jeremy Waller 01 - Czarne.pdf

(1031 KB) Pobierz
351952717 UNPDF
CHRISTOPHER WHITCOMB
Czarne
przełożyła Joanna Przyjemska
Tytuł oryginału Black
Mickowi i Jackowi j
Tyle na temat podróży
Spis treści
Faza I ................................... ...... 19
Rozdział I......................................... 21
Rozdział II ........................................ 42
Rozdział III........................................ 58
Rozdział IV ....................................... 80
Rozdział V........................................102
Rozdział VI .......................................120
Faza II .........................................141
Rozdział VII.......................................143
Rozdział VIII.......................................157
Rozdział IX .......................................172
Rozdział X........................................186
Rozdział XI .......................................200
Rozdział XII.......................................215
Rozdział XIII.......................................228
8
Rozdział XIV ......................................241
Rozdział XV.......................................256
Faza III ........................................275
Rozdział XVI ......................................277
Rozdział XVII......................................293
Rozdział XVIII .....................................308
Rozdział XIX ..................................___321
Rozdział XX.......................................332
Rozdział XXI ......................................345
Rozdział XXII......................................356
Faza IV.........................................373
Rozdział XXIII .....................................375
O Autorze ........................................376
Prolog
Dzień Prezydenta
GDY JEREMY WALLER wszedł do cichej, niemal pustej hali dworcowej Union Station w
Waszyngtonie, zegar na peronie wskazywał 23.37. Za nim podążało bez słowa
trzynastu zmęczonych pasażerów. Żaden z nich nie niósł walizki, gazety ani
książki, ale wszyscy mieli krótko przystrzyżone włosy, byli ubrani po cywilnemu
i starali się ukryć podszyte wściekłością napięcie charakterystyczne u ludzi,
którzy szykują się do wykonania jakiegoś zadania.
Waller naciągnął na głowę kaptur od bluzy i wsadził ręce do kieszeni,
równocześnie rozglądając się cały czas na lewo i prawo, czy nikt go nie śledzi.
Zauważył, że przy kontuarze punktu informacyjnego konduktor będący już po
służbie flirtuje z jakąś kobietą, a grupa Europejczyków z plecakami śpi na
krzesłach nieopodal wyjścia D, ale nic nie wzbudzało podejrzeń.
Odetchnij głęboko i nie daj się wyprzedzić - powiedział do siebie i zwolnił
kroku. Głód skręcał mu żołądek, a brak snu mącił ostrość myślenia, ale nie było
powodu, aby się spieszyć. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że tej nocy ważniejsza
będzie ostrożność niż pośpiech.
W połowie hali dworcowej Jeremy przystanął przy sklepie z upominkami, udając
zainteresowanie wystawą, na której królowały przyciski do papieru w kształcie
Białego Domu oraz bawełniane koszulki z napisem CIA. Poczekał cierpliwie, aż
minie go ostatni z maruderów, a ich sylwetki rozmyją się w barwnych szybach
wystawowych. Dziś w nocy Jeremy został wysłany sam, miał działać niezależnie od
swej świetnie zgranej brygady.
Dobrze - pomyślał sobie. Ci, którzy go wysłali, nie tolerowali pomyłek. Sukces
zależał od dbałości o szczegóły, kreatywności i pomysłowości, trzech cech,
którym nigdy nie ufał u innych.
10
Upewniwszy się, że nikogo już nie ma, Jeremy skierował się ku historycznemu
głównemu wejściu i przechodząc pod wielkim, ukrytym w cieniu portykiem, wydostał
się na zewnątrz. Nocne powietrze pluło czymś, co bardziej przypominało śnieg niż
deszcz i przenikało zimnem jego potężną postać. Przy wzroście metr osiemdziesiąt
ważył osiemdziesiąt cztery kilogramy, ale był wysportowany i muskularny. Brak
tkanki tłuszczowej stanowił jednak w tym przypadku minus, gdyż pozbawiał jego
ciało wszelkiej osłony przed zimnem. Nie pomagał też fakt, że ileś dni spędził
bez snu i jedzenia, co odebrało mu jasność myślenia i utrudniało zapamiętanie
zadania.
Jeremy stanął w ciemnym kącie, usiłując ukryć się i spokojnie rozejrzeć. Parking
wyglądał na opustoszały z wyjątkiem kręgu przemoczonych flag zwieszających się
bez życia i przypadkowego żebraka wlokącego się w poszukiwaniu ciepła. Na lewo
dwaj policjanci siedzieli w radiowozie i pili kawę. Kierowca taksówki wyciągnął
się na siedzeniu i rozwiązywał krzyżówkę. Kongres miał akurat zimową przerwę, a
prezydent bawił w Teksasie, toteż miasto wydawało się wymarłe.
Podróżny zabijał ręce i tupał w miejscu, próbując na tyle opanować spowodowane
zimnem drżenie, aby móc skoncentrować się na swoim zadaniu. Miał ponad godzinę
na przejechanie z Union Station do ambasady Egiptu. Trochę po pierwszej w nocy
szary jak dym cadillac STS z waszyngtońskimi numerami rejestracyjnymi miał
podjechać pod bramę ambasady i zamrugać światłami. Do Jeremy'ego należało
jedynie zapamiętać numery na tablicy rejestracyjnej, zanotować odpowiedź służb
bezpieczeństwa ambasady, a następnie niezauważony wrócić na stację.
Proste - pomyślał sobie, zacierając zziębnięte ręce. Proste, tyle że nie miał
nic, co pozwoliłoby mu na wykonanie tego zadania: ani pieniędzy, ani mapy, ani
samochodu. Oprócz PIN-u karty telefonicznej, który zapamiętał, i obrączki
zabrano mu wszystko, co mogłoby świadczyć o jego tożsamości.
- To jest pojedyncze zadanie o nieokreślonym czasie trwania - poinstruował go
koordynator. Masz niepostrzeżenie podejść do stanowiska obserwacyjnego i zebrać
ważne informacje potrzebne wywiadowi, ale nie wolno ci się ujawnić. Pod żadnym
pozorem nie waż się wyjawić swojej tożsamości nikomu poza agentami HRT.
Rozkazy nadeszły, ale nie zawierały żadnych ustaleń co do kierunku, w jakim
znajdował się cel, jego adresu lub rozpoznania drogi dotarcia. Jeremy'ego to nie
dziwiło. To przecież była rekrutacja do Hostage
11
Rescue Team, jednostki antyterrorystycznej, która co roku dobierała do swoich
szeregów tylko garstkę nowych operatorów. Jeremy całe życie czekał na noc taką
jak ta.
- Trzy tysiące pięćset dwadzieścia jeden International Court - wyszeptał pod
nosem. Przestępował z nogi na nogę, usiłując nie zamarznąć. Rozejrzał się wokoło,
szukając swoich sędziów. Ci z HRT jeździli samochodami terenowymi - wielkimi
suburbanami, explorerami i da-kotami. Jeśli nawet gdzieś tam byli, to nie zdołał
ich dostrzec.
- Trzy tysiące pięćset dwadzieścia jeden.
Mamrotał pod nosem adres, który uzyskał, dzwoniąc do informacji z automatu
telefonicznego znajdującego się w pociągu. W normalnych warunkach zapamiętanie
numeru ulicy byłoby łatwe, ale fizyczne wyczerpanie stanowiło barierę nawet dla
najprostszych operacj i myślowych. Każdy dzień prób w HRT zaczynał się grubo
przed świtem, a kończył długo po zapadnięciu zmroku i składał się z niemających
końca dziesię-ciomilowych maratonów, kursów pokonywania przeszkód pod dużym
kątem i walką pełnego kontaktu. Co noc jakiś bezimienny pracownik operacyjny
budził wybrańców wybuchem granatu albo rykiem syren. W mgnieniu oka znajdowali
się w sytuacji autentycznej wymiany ognia w domku z opon, który HRT nazywało
domem śmierci. A gdy nastawał świt, znów grzęźli w błocie, testując własną
zdolność do przeżycia.
Połowa wybrańców już odpadła albo doznała kontuzji, a ci, którzy zostali, nie
wiedzieli nawet, jak się nazywają.
Jeremy poczekał u wylotu bramy, aż czarny town car podjedzie do zakrętu, i
podbiegł do samochodu, trzymając nad głową złożoną gazetę. Ambasada Egiptu była
gdzieś tam, ukryta w deszczu - w lepszą pogodę byłby to mozolny sześciomilowy
marsz, ale Jeremy nie miał chęci na przechadzkę. Wyziębianie się w taką pogodę
byłoby czystą głupotą. HRT potrzebowało ludzi, którzy potrafią myśleć, i tylko
tacy tam trafiali.
Biegnąc, Waller aż się uśmiechnął, zadowolony ze swego sprytu. Ze znajdującego
się w pociągu automatu telefonicznego zadzwonił do domu do żony, Caroline,
prosząc, by zatelefonowała do firmy wynajmującej limuzyny i zamówiła samochód.
Rozwiązanie wydawało się tak proste, że zastanawiał się, czy czegoś nie
przeoczył.
Jeremy dobiegł do drzwi samochodu akurat w momencie, w którym kierowca je
otworzył.
- Dobry wieczór panu. - Dochodziła północ, ale pakistański kierowca był dziwnie
ożywiony.
12
- Północno-zachodnia część miasta, International Court trzy tysiące pięćset
dwadzieścia jeden. Spieszy mi się - powiedział Jeremy, gdy już wsiadł do
samochodu.
Kierowca skinął głową, wyczuwając z tonu Jeremy'ego, że ten pasażer nie życzy
sobie żadnych pogaduszek. Prawdopodobnie wydało mu się dziwne, że mężczyzna nie
miał żadnej walizki i w tak okropną pogodę był lekko ubrany, ale otrzymał
zapłatę z góry i był zadowolony, że nie musi wysiadać i otwierać bagażnika. To
był po prostu kolejny pasażer, a więc i zarobek, w tę obrzydliwą noc.
Kierowca spojrzał w tylne lusterko i ruszył z Columbus Circle, a siedzący na
tylnym siedzeniu Jeremy próbował się rozgrzać. Samochód prezentował się całkiem
nieźle, jak na swój przebieg. Szklane kubki na ciemnoczerwonych serwetkach,
odświeżacz powietrza o orzeźwiającym zapachu, z głośników cichutko sączyła się
muzyka Johna Coltrane'a. Caroline nie złożyła żadnego nadzwyczajnego zamówienia,
a w Waszyngtonie aż roiło się od czarnych cadillaków town car z przyciemnionymi
szybami. Prezentowały się skromnie i były tak popularne, jak ubrania firmy
Joseph Bank.
Waller osunął się na skórzane siedzenie i zamknął oczy. Tylko chwilka odpoczynku
- pomyślał. Pięć minut snu dla trzydziestej edno-letniego agenta FBI będącego z
dala od domu. Jasne, że go śledzili, dziwiąc się, co też on, do cholery, robi,
ale teraz to nieważne. Nic nie zobaczą przez przyciemnione okna, zanim się
zorientują, on już będzie siedzieć sobie bezpiecznie w pociągu i wracać do
Quantico.
¦,-' ¦• ¦¦¦ * ¦¦¦;:.•¦¦¦ .;,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin