Tomasz Duszyński - Śmietnik osobowości.pdf

(134 KB) Pobierz
Duszyński Tomasz - Śmietnik osobowości
ŚMIETNIK OSOBOWOŚCI
DuszyŃski Tomasz
DuszyŃski Tomasz
Urodził się w Strzelinie na Dolnym Śląsku, 4 stycznia,
roku nie pomni, którego. Od zawsze chciał być
dziennikarzem i pisarzem. UwaŜał się za bardziej
skorego do pisania niŜ gadania.
Jednak w tej kwestii z czasem nieco się zmieniło. Został
reporterem wrocławskiego oddziału RMF FM, a takŜe
szefem lokalnej promocji i człowiekiem od produkcji
duŜych eventów m.in. Inwazji Mocy.
Aktualnie dziennikarz radiowy oraz dyrektor marketingu
w lokalnej stacji wrocławskiej Radio Aplauz, w piątkowe
wieczory współprowadzi najpopularniejszy we
Wrocławiu program z muzyką clubową - CLUBBING
FM.
Debiutował opowiadaniami w periodykach
internetowych. Opublikował ich kilkanaście. Najbardziej
związany czuje się z opowieściami o Grzymółce
Kownyczu, któremu ma nadzieję poświęcić kiedyś
osobny zbiór. Co robi, gdy nie pracuje?
- Siódme poty i stresy wylewam grając w Squasha, czyli
rozgniatając na ścianie wypełnioną gazem piłeczkę –
wyznał Fabryce - kolejne hobby to fotografia i koszenie
trawy. Bez następującego po nim jej palenia.
194269232.001.png 194269232.002.png
Śmietnik osobowoŚci
– Rączka rączkę myje, panie Erwin!
Erwin Dunn nie przyjmował łapówek, brzydził się nimi. Teraz teŜ z odrazą spojrzał na
pudełeczko z napisem „Bombonierka”, jakby w środku znajdowały się nie czekoladki, a ruchliwe
pająki i skorpiony.
– Cofnę panu zaraz zezwolenie, jak pan tego nie zabierze!
– No co pan? – Zamenhoff uniósł dłonie w obronnym geście. Wyraźnie pobladł. – Ja przecieŜ nie
miałem nic złego na myśli. Chciałem się tylko odwdzięczyć, coś słodkiego dać, na dobry
początek dnia.
– Zabierz pan to, bo cofnę zezwolenie i nie przetransportujesz pan tych cholernych ciągników na
planetoidę!
Erwin czuł, Ŝe płoną mu policzki. Znał siebie, tłumił podobne emocje od lat, ale teraz był bliski
wybuchu, jakby kontrolę miała przejąć ciemna strona jego osobowości. Odczuwał nieodpartą
chęć, by zrobić teraz coś, na co zawsze miał ochotę. Mógłby unieść ten zielony świstek papieru
upstrzony piętnastoma odciskami pieczęci i podrzeć na oczach tego grubasa na drobne
kawałeczki. Nikt nie wydałby temu kretynowi drugiego zezwolenia ani w tym roku, ani w
następnym
– Ja nie chciałem! – Petent chyba zorientował się w zamiarach Erwina. Błyskawicznie sięgnął po
zezwolenie i bombonierkę.
– śeby mi to było ostatni raz! – powiedział nieco bardziej pobłaŜliwie Dunn. Reakcja interesanta
wyraźnie go rozbawiła. – Jak juŜ pan wziąłeś to zezwolenie, to lepiej zmykaj, zanim się
rozmyślę.
Zamenhoff nie ruszył się jednak z miejsca. Stał jak wryty, jakby przykleili go do wściekle
zielonego linoleum.
– No mówiłem! Znikaj pan! – Erwin wyczuł w swoim głosie nutkę ostatecznego ostrzeŜenia. Ta
zabawa była coraz bardziej niebezpieczna. Spojrzenia kolegów z sąsiednich biurek stawały się
natarczywe. Niejeden z nich biegał do naczelnika z uŜytecznymi informacjami. – Ja nie Ŝartuję!
Popatrzył na petenta, a potem, podąŜając za jego wzrokiem, na bombonierkę i swoją prawą dłoń
bezwiednie zaciśniętą na kolorowym opakowaniu.
– Ja mogę ją panu zostawić... Jak pan ją chce... To znaczy juŜ nie wiem. Nie chcę stracić
pozwolenia. – Głos Zamenhoffa drŜał. Grubas był zdezorientowany, próbował przeciągnąć
bombonierkę na swoją stronę, siłując się z urzędnikiem.
 
– Niech pan ją zabiera! – Dunn pobladł. Nie miał władzy nad swoją prawą ręką, w ogóle jej nie
czuł! – Niech pan to, do jasnej cholery, zabiera!
Próbował odgiąć palce kurczowo zaciśnięte na pudełku. Zamenhoff pomagał mu ze wszystkich
sił. Obaj zaparli się o biurko, ciągnąc kaŜdy w swoją stronę.
– Co się dzieje? – Dunn uniósł jedną z pieczęci leŜących na biurku i kilkakrotnie uderzył nią w
wierzch dłoni. – Co się, do diabła dzieje?
W tym momencie prawa dłoń Erwina zwolniła uścisk. Zamenhoff klapnął na podłogę, a
czekoladki wyskoczyły z pudełka, rozbryzgując się o ściany i sufit.
Erwin Dunn z trudem usiadł na krześle. Nie zatrzymywał grubasa, który w popłochu ewakuował
się z pokoju. Wpatrzył się w swoją dłoń i palce wybijające na blacie biurka niespokojny, obcy
rytm. Jego prawa ręka. Wróć. Jego niegdyś prawa ręka pręŜyła się jak ruchliwe zwierzę... Ktoś
przejął nad nią kontrolę!
***
Erwin wyszedł z pracy kilka chwil po tym zdarzeniu. W stanie, w jakim się znajdował, nie mógł
przebywać wśród kolegów urzędujących w tym samym pokoju ani tym bardziej obsługiwać
zgromadzonych pod drzwiami petentów. Wcześniej zadzwonił, oczywiście wykorzystując lewą
rękę, do działu kadr i wziął zaległy urlop. Miał nadzieję, Ŝe dwa tygodnie odpoczynku i wizyta u
najlepszego psychiatry w mieście wystarczą, by wrócił do formy.
Cały czas z przeraŜeniem obserwował swoją prawą rękę. Zupełnie wymknęła się spod kontroli.
Bezskutecznie powstrzymywał ją, gdy wiła się w kieszeni i, jakby Ŝyjąc własnym Ŝyciem,
wydostawała na zewnątrz. Kilkakrotnie próbowała chwytać niewidoczne przedmioty,
wskazywała dziwne kierunki lub zgoła zaciskała w pięść palce prawej dłoni i niebezpiecznie
wznosiła się na wysokość jego nosa. Wtedy Erwin Dunn obawiał się jej najbardziej.
Był przeraŜony. Kto by nie był na jego miejscu? Bał się, Ŝe nagła utrata kontroli nad ciałem
rozszerzy się na inne członki, Ŝe ta dziwna choroba, bo Erwin był pewien, Ŝe to jakaś choroba,
którą mógł się zarazić choćby w metrze, nie przeprowadzi zmasowanego ataku, przejmując
władzę na przykład nad jego myślami. Dunn zbladł. A moŜe o to chodziło? MoŜe ktoś
zainfekował go wirusem, który pozwalał nim kierować jak marionetką? Co będzie, jeśli za chwilę
przyjdzie mu do głowy zaopatrzyć się w broń palną, kupić bilet do Waszyngtonu i przeprowadzić
zamach na prezydenta?
Nie. Tego by na pewno nie zrobił. Taki plan byłby z góry skazany na niepowodzenie. PrzecieŜ
całe Ŝycie poświęcił na samodoskonalenie. Wyleczył się ze złości, chciwości, kłamania,
oszukiwania. Pracował nad sobą, moŜna powiedzieć, Ŝe pozbył się wszystkiego, co było w nim
złe, wyrzucił niczym nikomu nie potrzebne klamoty. Poza tym, gdyby ktoś rzeczywiście
planował zamach, nie wykorzystałby Erwina Dunna do jego przeprowadzenia. Na pewno byli
lepsi kandydaci.
W głowie Erwina panował zrozumiały mętlik. WciąŜ zastanawiał się, co się stało. Wnioski
stawały się z kaŜdą chwilą bardziej fantastyczne. W końcu się poddał. Przyznał, Ŝe problem tkwi
najprawdopodobniej w nim samym. Być moŜe przechodził właśnie załamanie nerwowe, albo, co
gorsza, miał guza mózgu, który wywoływał te niezrozumiałe zaburzenia. W obu przypadkach
potrzebował pomocy specjalisty. Postanowił bez wahania z niej skorzystać. Zwłaszcza teraz, gdy
od blisko kwadransa dreptał nerwowo przed centrum medycznym.
***
– Od jak dawna ma pan te objawy, panie Dunn? – Aleksander Serdak patrzył na pacjenta
wzrokiem spokojnym, niemal kojącym. JuŜ sam tembr głosu uspokajał niejednego wariata, który
kładł się na kozetce w jego gabinecie. Wieloletnie doświadczenie podpowiadało profesorowi, Ŝe
teraz ma niewątpliwie do czynienia z kolejnym. – I co ta ręka właściwie robi? Prawa? Dobrze
pamiętam?
– No tak! Prawa!
Erwin poczuł się troszeczkę lepiej. Nie zdawał sobie sprawy, Ŝe tak bardzo chce podzielić się z
kimś swoją mroczną tajemnicą. LeŜał na miękkim, wygodnym fotelu od jakichś pięciu minut.
Prawą dłoń przez cały ten czas odruchowo ukrywał. Przyciskał ją plecami do leŜanki, trzymając
w potrzasku. Mimo to wiła się jak wąŜ, próbując za wszelką cenę oswobodzić. Głos profesora
Serdaka na szczęście zaczynał go uspokajać, nabrał zaufania do tego niepozornego męŜczyzny.
– Dwie godziny temu. Zaczęło się to wszystko dwie godziny temu, panie profesorze. – Dunn
postanowił całkowicie się otworzyć. Doszedł do wniosku, Ŝe jeśli ten zacny człowiek nie będzie
mu w stanie pomóc, to nikt temu zadaniu nie podoła. – Obsługiwałem właśnie pana Zamenhoffa,
to taki śmieszny człowieczek pracujący w branŜy rolno-spoŜywczej. Uprawia nową odmianę
zboŜokurydzy, zapewne pan profesor juŜ o niej słyszał. No i ten Zamenhoff kupił kilka plentoid
przystosowanych do wymagających warunków uprawy, zakupił teŜ maszyny do zbiorów. Jednak
zgodnie z zarządzeniami eksportowymi, Ŝeby przetransportować maszyny i uniknąć ceł, naleŜy
mieć zezwolenie naszego departamentu...
– Obsługiwał pan tego... – Profesor z przyzwyczajenia zajrzał do notatek. – Zamenhoffa, gdy to
się stało?
– Dokładnie! – Erwin nie potrafił ukryć podziwu dla przenikliwości profesora. – Właśnie tak
było!
– Niech pan dokładnie opisze ten moment, panie Dunn. Moment, w którym utracił pan kontrolę
nad prawą ręką.
– Zamenhoff... on...
– Co Zamenhoff? Śmiało, panie Dunn. Szczerość, otwartość jest pierwszym etapem leczenia.
– On chciał mi wręczyć łapówkę. – Erwin głośno przełknął ślinę. Miał nadzieję, Ŝe profesora
obowiązuje tajemnica lekarska, nie chciał mieć problemów z urzędem kontrolnym, mimo Ŝe był
czysty. Na upartego kaŜdą relację moŜna było zinterpretować na jego niekorzyść. – To znaczy
bombonierę... To nawet nie jest łapówka.
– Ale pan to odebrał jako wręczenie łapówki. – Profesor uśmiechnął się uspokajająco, dając znak,
Ŝe w tym pokoju bez przeszkód moŜna mówić o wszystkim. – To bardzo symptomatyczne.
Proszę mówić dalej...
Erwin Dunn opowiedział wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Nic nie ukrywał, zdał
dokładną relację, przekazując minuta po minucie swoje odczucia i reakcje. W czasie opowiadania
jego prawa ręka kilka razy uwolniła się spod pleców. Raz wyskoczyła w stronę sufitu tak
błyskawicznie, Ŝe nawet profesor Serdak podskoczył w fotelu. Najczęściej były to jednak ruchy
powolne, przypominające łapanie w powietrzu muchy lub wkręcanie Ŝarówki.
Gdy Erwin skończył relację, profesor odchrząknął głośno i, nachylając się nad biurkiem, dał znak
pacjentowi, Ŝe zebrał wystarczająco duŜo informacji, by wydać ostateczny wyrok.
– Panie Dunn – rozpoczął oficjalnie, uśmiechając się pokrzepiająco. Nabrał sympatii do tego
młodego człowieka. Miał nadzieję, Ŝe będzie w stanie mu pomóc. – Pana przypadek tylko na
pierwszy rzut oka wydaje się niezwykły. Ja nazwę go konfliktem osobowościowo-decyzyjnym.
– Czy to się da wyleczyć, profesorze?
– To zaleŜy tylko od pana. – Serdak zanotował coś w swoim notatniku i znów przenikliwie
spojrzał na pacjenta. – Problem tkwi w panu. W pana głowie, ujmując rzecz najprościej. Lubi pan
słodycze, panie Dunn?
– Uwielbiam!
– No właśnie. – Profesor potrząsnął głową, jakby to wyznanie pacjenta utwierdziło go w
domysłach. – Brzydzi się pan łapówkami, co jest zrozumiałe i co pochwalam! Jednocześnie
bardzo lubi pan słodycze. Odmawiając przyjęcia łapówki-bombonierki, pozostał pan w zgodzie z
uczciwym Erwinem Dunnem, a jednocześnie odmawiając jej, popadł pan w konflikt z Erwinem
Duninem-łasuchem!
– Naprawdę? – Pacjent usiadł z wraŜenia na leŜance. CzyŜby to było tak proste? JuŜ teraz, gdy
zdał sobie sprawę z zaleŜności, które przedstawił profesor, wydało mu się, Ŝe jakby nieco
odzyskał kontrolę nad prawą ręką.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin