Salvatore R. A. - Drizzt 15 - Trylogia klingi łowcy 01 - Tysiąc orków.pdf

(1624 KB) Pobierz
Salvatore R. A. - Drizzt 15 - Trylogia klingi łowcy 01 - Tysiąc orków.rtf
R. A. Salvatore
Tysiąc Orków
(The Thousand Orcs)
Trylogia Klingi łowcy 1
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
PROLOG
– Hej tam, musicie ciągnąć mocniej! – Tred McKnuckles wrzasnął na
swój zaprzęg, złożony z dwóch koni i trzech krasnoludów. – Chciałbym
dotrzeć do Płycizn, nim letnie słońce przypali mi łysinę!
Jego głos, potężny jak przystało na tak imponującą posturę, odbił się
echem od otaczających ich skał. Tred był wprawdzie przysadzisty, nawet
jak na krasnoluda, miał jednak ciało, które zdołałoby wytrzymać napór
każdego wroga, i ręce, na których widok drżały serca przeciwników.
Jego żółta broda była tak długa, że często musiał zatykać ją za szeroki
pas. Na plecach, mniej więcej na wysokości łopatek, dźwigał dwa młoty
do rzucania, zwane powszechnie „krasnoludzkimi strzałami”, w każdej
chwili gotowe do ciśnięcia.
– Łatwiej by było, gdybyś nie przywiązał konia z tyłu wozu, ty
cholerny głupku! – odkrzyknął jeden z ciągnących krasnoludów.
W odpowiedzi Tred smagnął go biczem po pośladkach.
Krasnolud zatrzymał się, a raczej próbował to zrobić, ale wóz toczył
się dalej, więc zaprzęgnięty do niego krasnolud nie miał innego wyjścia,
jak tylko znów zacząć szybko przebierać nogami.
– Możesz być pewien, że ci za to odpłacę! – warknął tylko do Treda,
lecz reszta ciągnących krasnoludów i tych trzech, którzy wciąż siedzieli
na wozie obok szefa, jedynie się z niego zaśmiali.
Posuwali się naprzód szybkim tempem, odkąd przed dwoma
dekadniami opuścili Cytadelę Felbarr, udając się na północ wzdłuż
zachodnich zboczy Gór Rauvin. Dotarłszy na płaski teren,
przeprowadzili kilka transakcji handlowych i uzupełnili zapasy w dużej
osadzie barbarzyńskiego plemienia Czarnego Lwa. Miejscowość ta,
zwana Studnią Beorunny, była wraz z Sundabarem, Silverymoon
i Quaervarr ulubionym miejscem handlu dla siedmiu tysięcy
krasnoludów z Cytadeli Felbarr. Krasnoludzkie karawany zwykle
docierały do Studni Beorunny, zamieniały ładunek i zawracały na
południe, w góry, lecz ta szczególna grupa zaskoczyła przywódców
barbarzyńskiej osady i parła dalej na północny zachód.
Tred był zdecydowany otworzyć dla krasnoludzkich kupców Płycizny
i kilka innych mniejszych miasteczek nad rzeką Surbrin, płynącą wzdłuż
zachodniego skraju Grzbietu Świata. Plotki głosiły, że Mithrilowa Hala
z jakiegoś nieznanego powodu zmniejszyła wymianę towarową z
osadami w górze rzeki, a Tred, który zawsze starał się wykorzystywać
okazję, chciał, by Cytadela Felbarr wypełniła tę próżnię. W końcu po
okolicy krążyły też inne pogłoski, jakoby w płytkich kopalniach na
zachodnich obrzeżach Grzbietu Świata znaleziono kilka imponujących
klejnotów, a nawet parę pradawnych artefaktów, uważanych za
krasnoludzkie.
Panująca późną zimą pogoda sprzyjała osiemdziesięciokilometrowej
podróży i wóz bez problemów pokonał drogę wzdłuż północnego krańca
Księżycowego Lasu, dojeżdżając do podnóży Grzbietu Świata.
Krasnoludy zapędziły się jednak trochę za daleko na północ, tak więc
teraz zawróciły na południe, a góry pozostawały po ich prawej stronie.
Mimo wszystko utrzymywała się wysoka temperatura, lecz nie było tak
ciepło, by rozpuścić powierzchnię śnieżnych połaci, a w związku z tym
zasypać szlaki lawinami. Tego jednak poranka na kopycie jednego
z koni pojawił się ropień i choć przedsiębiorcze krasnoludy zdołały
wyciągnąć z rany kamień i oczyścić zakażone miejsce, zwierzę nie było
jeszcze gotowe, by ciągnąć załadowany wóz. Co więcej, szło z trudem,
więc Tred przywiązał je do tyłu wozu, po czym podzielił pozostałą
szóstkę krasnoludów na dwie drużyny zaprzęgowe. Z początku radzili
sobie całkiem nieźle i wóz toczył się gładko, kiedy jednak zbliżał się
koniec drugiej zmiany, pochód wyraźnie zwolnił.
– Jak myślisz, kiedy znów zaprzęgniemy konia? – spytał Duggan
McKnuckles, młodszy brat Treda, którego żółta broda sięgała zaledwie
do połowy piersi.
– Ba, jutro – odpowiedział pewnie Tred, a pozostali pokiwali
głowami.
W końcu nikt nie znał się na koniach lepiej niż Tred. Był jednym
z najlepszych kowali w Cytadeli Felbarr i jak nikt potrafił podkuwać te
zwierzęta. Wzywano go więc zawsze, gdy do krasnoludzkiej fortecy
wkraczała jakaś karawana kupiecka, ba, często towarzyszył temu
osobisty nakaz króla Emerusa Warcrowna.
– To chyba powinniśmy pomyśleć o noclegu – podsunął jeden
z krasnoludów ciągnących zaprzęg. – Założyć obóz, zjeść trochę gulaszu
i zmniejszyć ładunek o beczułkę piwa!
– Ho ho! – zaryczało z aprobatą kilku innych, jak zwykle gdy
wspominano o piwie.
– Ba, ale z was mięczaki! – wydął wargi Tred.
– Po prostu chcesz dotrzeć do Płycizn przed Smigiem! – oznajmił
z wyrzutem Duggan.
Tred splunął i zamachał rękami w geście protestu. Każdy jednak
wiedział, że to prawda. Smig był największym rywalem Treda.
Przyjaźnili się, ale udawali, że się nienawidzą, bo tak naprawdę żyli
tylko po to, by ze sobą rywalizować. Obaj wiedzieli, że małe miasteczko
Płycizny, jego charakterystyczną wieżę oraz znanego miejscowego
czarodzieja przed zimą odwiedziło mnóstwo podróżnych – ludzi
pogranicza, którzy potrzebowali dobrej broni, pancerzy i podków –
i obaj słyszeli deklaracje króla Warcrowna, że chętnie przetrze szlaki
handlowe wzdłuż Grzbietu Świata. Od czasu odzyskania krasnoludzkiej
warowni, która pozostawała w rękach orków przez ponad trzy stulecia,
obszar na zachód od Cytadeli Felbarr znacznie się uspokoił, podczas gdy
górski region na wschodzie wciąż wrzał i walczył z potworami. Istniały
wprawdzie drogi z Podmroku do Mithrilowej Hali, lecz jak dotąd nie
odkryto żadnej, która otwierałaby się na ziemiach na północ od fortecy
klanu Battlehammer. Wszyscy ci, którzy towarzyszyli Tredowi – jego
pracownicy, brat Duggan, szewc Nikwillig oraz bracia Bokkum
i Stokkum, wiozący ważne towary (głównie piwo) w imieniu innych
felbarskich kupców – chętnie dołączyli więc do wyprawy. Powszechnie
wiadomo, że pierwsza karawana, która tam dotrze, zdobędzie największe
zyski i najwięcej skarbów ludzi pogranicza. Co jednak ważniejsze, to
właśnie owa pierwsza karawana będzie miała powody, aby się chlubić
i zyska łaskę króla Warcrowna.
Tuż przed odjazdem Tred wyzwał Smiggly’ego „Smiga” Stumpina do
zawodów w piciu, lecz wcześniej zapłacił szczodrze jednemu
z kapłanów Moradina za eliksir, który niwelował skutki alkoholu. Tred
obliczył, że minie ponad dzień od wyjazdu jego grupy z Cytadeli
Felbarr, zanim biedny Smig w ogóle się obudzi, oraz jeszcze jeden,
zanim uspokoi zamęt w głowie na tyle, by móc przejść przez wrota
cytadeli.
Tred nie byłby sobą, gdyby pozwolił, by taka drobnostka jak ropień
na końskiej nodze spowolniła ich na tyle, aby Smig miał szansę ich
doścignąć.
– Podreptacie jeszcze pięć kilometrów i będziemy mogli powiedzieć,
że to był dobry dzień – zaproponował.
Wokół niego rozległy się postękiwania. Jęczał nawet Bokkum, który
mógł najwięcej stracić, gdyby zdecydowali się wcześniej rozbić obóz –
z jego wszak beczek zniknęłoby więcej piwa, choć i tak zakładano, że
nie sprzeda trunku w Płyciznach, tylko będzie nim świętował
powodzenie wyprawy.
– Więc trzy kilometry! – warknął Tred. – Chcecie tej nocy obozować
ze Smigiem i jego chłopakami?
– Eeee tam, Smig jeszcze nie wyjechał – powiedział Stokkum.
– A jeśli tak, mocno go spowalniają kamienne osuwiska, jakie
zostawiliśmy na drodze za sobą – dodał Nikwillig.
– Jeszcze trzy kilometry! – ryknął Tred.
Znów trzasnął z bicza, a biedny Nikwillig wyprostował się i zdołał
obrócić na tyle, by zmierzyć spojrzeniem okrutnego woźnicę.
– Uderz mnie jeszcze raz, a zrobię ci parę butów, o których nieprędko
zapomnisz! – warknął, po czym zaparł się w ziemię tak mocno, że jego
stopy wyżłobiły w niej dwie głębokie bruzdy. Pozostali ryknęli
śmiechem. Zanim Nikwillig zdążył znów się poskarżyć, Duggan zanucił
piosenkę o mitycznej krasnoludzkiej utopii, wielkim mieście
w głębokich kopalniach, które spodobałoby się samemu Moradinowi.
– Właź tym szlakiem! – zamruczał Duggan, a kilku zerknęło na niego
niepewnie, zastanawiając się, czy śpiewa, czy każe im skręcać. – Rozwal
drzwi – ciągnął Duggan, skłaniając Stokkuma, by odwrzasnął:
– Jakie drzwi?
Lecz Duggan jedynie kontynuował:
– Znajdź ten tunel, biegnij ile sił!
– Ach, Góradół! – wrzasnął Stokkum, i cała grupa, nawet
naburmuszony Nikwillig, podjęła pieśń, poklepując się po plecach:
Właź tym szlakiem
Rozwal drzwi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin