Anne McCaffrey - Cykl-Jeźdźcy smoków z Pern (04) Śpiew Smoków.rtf

(436 KB) Pobierz

Anne McCaffrey

 

 

 

Śpiew Smoków

 

 

 

 

 

 

tom IV cyklu Jeźdźcy smoków z Pern

prolog

 

   Rukbat w gwiazdozbiorze Strzelca była złocistą gwiazdą typu G. Miała pięć planet, dwa pasy asteroidów, a także planetę dodatkową, którą przyciągnęła i zatrzymała tysiące lat temu. Kiedy ludzie osiedlili się na trzecim świecie Rukbat i nazwali go Pernem, nie poświęcili wiele uwagi zabłąkanej planecie, krążącej wokół swej nowej gwiazdy po dziwacznej, ekliptycznej orbicie. Dwie generacje kolonistów zdążyły niemal zupełnie o niej zapomnieć, aż osobliwa ścieżka zaprowadziła gwiezdnego wędrowca w peryhelium w pobliże Pernu. Wtedy to zarodnikowa forma życia, rozmnażająca się w zawrotnym tempie na Czerwonej Gwieździe, oderwała się od jej powierzchni i pokonując kosmiczną pustkę zaatakowała świat kolonistów. Zarodniki w formie cienkich nici opadały na żyzną i gościnną planetę niszcząc wszelkie życie, na jakie natrafiły, a padając na ciepłą glebę Pernu rozwijały jeszcze bardziej żarłoczne i groźniejsze Nici. Osadnicy ponosili ogromne straty - ginęli zarówno ludzie, jak i zwierzęta, i wszelka roślinność. Tylko ogień zabijał Nić na ziemi, tylko metal i kamień mógł ją zatrzymać. Co prawda tonęła ona także w wodzie, ale koloniści nie byli w stanie żyć na morzu i żywić się tylko jego owocami. Pomysłowi mieszkańcy Pernu, wykorzystując swoje statki transportowe, porzucili otwarty Kontynent Południowy i przenieśli się na północ, gdzie przystosowali do zamieszkania liczne jaskinie. Opracowali także dwustopniowy plan pokonania Nici. Przede wszystkim przystąpili do hodowania ściśle wyspecjalizowanej odmiany miejscowej formy życia. "Smoki" (nazwane tak ze względu na mityczne ziemskie bestie, do których były podobne) odznaczały się dwiema niezwykle przydatnymi cechami - mogły w mgnieniu oka przenosić się z miejsca na miejsce dzięki teleportacji, a kiedy pożarły nasycone fosfiną kamienie mogły także ziać ogniem, wydychając z paszczy łatwo palny gaz. Mężczyźni i kobiety o wysokim wskaźniku empatii lub wrodzonych zdolnościach telepatycznych szkoleni byli do tego, by opiekować się tymi niezwykłymi zwierzętami i umiejętnie wykorzystywać je w walce z Nićmi. Ludzie ci stawali się najlepszymi przyjaciółmi swoich podopiecznych, a ich zażyły związek mogła przerwać tylko śmierć jednego z partnerów. Pierwszy Fort, zbudowany w jaskini znajdującej się we wschodniej ścianie wielkiego pasma Gór Zachodnich, wkrótce stał się zbyt mały, by pomieścić kolonistów, nie mówiąc już o smokach. Przystąpiono więc do budowy kolejnej osady, położonej nieco bardziej na północ, obok ogromnego jeziora i w niewielkiej odległości od pełnego jaskiń nabrzeża. W niedługim czasie Warownia Ruatha także stała się za ciasna. Ponieważ Czerwona Gwiazda nadchodziła zawsze ze wschodu, zdecydowano się na założenie Warowni we wschodnim paśmie Gór Benden, jeśli tylko warunki będą sprzyjać. Gigantyczne stożki wygasłych dawno temu wulkanów, pełne ogromnych jaskiń, okazały się być doskonałym schronieniem dla jeźdźców i ich rodzin. Kiedy odnaleźli oni więcej podobnych miejsc na całym obszarze Pernu, postanowili opuścić Warownię Fort i Ruatha, zostawiając je pod opieką kolonistów-rolników. Jednakże to ogromne przedsięwzięcie pochłonęło ostatnie zapasy paliwa do wielkich maszyn tnących kamienie. Urządzenia te początkowo zamierzano używać do prac górniczych. Dlatego też przy budowie kolejnych Warowni i Weyrów musiano polegać tylko na pracy rąk. Zarówno smoki i ich jeźdźcy w Weyrach, jak i ludzie mieszkający w Warowniach zajęli się swymi własnymi sprawami, prowadząc zupełnie różne i oddzielne życie. Wykształcili też odmienne obyczaje, które stały się tradycją tak trwałą i niezmienną jak prawo. Do momentu trzeciego Przejścia Czerwonej Gwiazdy rozwinęła się więc skomplikowana struktura społeczna, polityczna i ekonomiczna, która skutecznie radziła sobie z wciąż odradzającym się zagrożeniem ze strony Nici. Sześć Weyrów chroniło cały Pern, a każdemu z nich przydzielony został konkretny obszar Kontynentu Północnego, znajdujący się dosłownie pod jego skrzydłami. Reszta mieszkańców zgodziła się płacić dziesięcinę na utrzymanie Weyrów, jako że wojownicy-jeźdźcy nie posiadali ani skrawka ziemi uprawnej, a poza tym, broniąc Pernu przed kolejnymi Przejściami Nid, nie mieli czasu na zajmowanie się rolnictwem. Warownie powstawały wszędzie, gdzie natrafiono na jaskinie nadające się do zamieszkania. Oczywiście nie wyglądały one tak samo - niektóre były wyjątkowo obszerne lub położone w dogodnym miejscu, w pobliżu źródła wody czy pastwisk, inne zaś niewielkie i gorzej usytuowane. Potrzeba było silnych, zdecydowanych ludzi, którzy potrafili utrzymać w ryzach rozhisteryzowany tłum w czasie kolejnych ataków Nici; potrzeba było mądrej administracji, która zawsze miała w pogotowiu zapasy żywności, z których czerpano wtedy, gdy nie można było niczego uprawiać. Wielkość populacji utrzymywana była na takim poziomie, by można było zapewnić wszystkim jej członkom odpowiednie warunki i by wszyscy znaleźli sobie zajęcie odpowiadające posiadanym umiejętnościom. Często dzieci z jednej Warowni wychowywane były w innej, tak aby zapobiec degeneracji genetycznej. Nazywano to po prostu "wychowaniem" i podobne zabiegi przeprowadzano zarówno w Warowniach, jak i w siedzibach Cechów, gdzie zajmowano się kowalstwem, hodowlą zwierząt, uprawą roli, rybołówstwem i górnictwem (w takiej postaci, jaka była możliwa w danych warunkach). Aby nie dopuścić do sytuacji, w której Pan danej Warowni odmówiłby dzielenia się produktami swej siedziby Cechu z innymi, Cechy zostały uznane za niezależne od Warowni, w których się znajdowały. Każdy nauczyciel zwany mistrzem cechowym był winny posłuszeństwo tylko Mistrzowi swego Cechu, który mógł zabrać do siebie najzdolniejszych uczniów. Oprócz powtarzających się co dwieście lat Przejść Czerwonej Gwiazdy, życie na Pernie było całkiem przyjemne. Nadszedł jednak czas, kiedy dzięki koniunkcji pięciu naturalnych satelitów Rukbat, Czerwona Gwiazda nie zbliżyła się do Pernu na tyle blisko, by wypuścić śmiertelne zarodniki. Mieszkańcy Pernu zapomnieli więc o niebezpieczeństwie. Wiedli wygodny i dostatni żywot, zajmując kolejne połacie żyznych gleb, budując kolejne skalne Warownie i z takim przejęciem realizując swoje zamierzenia, że nawet nie zauważyli, jak niewiele smoków pojawiało się na niebie. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że na Pernie pozostał już tylko jeden Weyr. Następne pokolenia mieszkańców Warowni zaczęły zastanawiać się, czy Czerwona Gwiazda kiedykolwiek jeszcze powróci. Jeźdźcy smoków popadli w niełaskę - dlaczego cały Pern miałby utrzymywać tych ludzi i ich żarłoczne bestie? Legendy opowiadające o walecznych czynach i odwadze jeźdźców zostały wyśmiane i zhańbione. Jednak zgodnie z naturalną koleją rzeczy, Czerwona Gwiazda ponownie zbliżyła się do Pernu, mrugając wielkim krwawym okiem do swojej ofiary. Tylko jeden człowiek, F'lar, jeździec spiżowego smoka Mnementha, wierzył, że za starymi opowieściami kryje się prawda. Jego brat, F'nor, jeździec brunatnego Cantha, wysłuchał jego argumentów i także uwierzył. Kiedy ostatnie złote jajo umierającej królowej smoków leżało w Wylęgarni Weyru Benden, F'lar i F'nor wykorzystali tę okazję, by przejąć kontrolę nad Weyrem. Przeszukując Warownię Ruatha odnaleźli kobietę, Lessę, która była jedyną żyjącą członkinią dumnego rodu władającego niegdyś Ruatha. Lessa naznaczyła młodą Ramoth, nową królową, i stała się władczynią Weyru. Spiżowy smok F'lara, Mnementh, stał się nowym towarzyszem królowej. Trójka młodych jeźdźców - F'lar, F'nor i Lessa - zmusiła Panów Warowni i Mistrzów Cechów, by docenili wreszcie powagę sytuacji i żeby zajęli się przygotowaniem prawie zupełnie bezbronnej planety na nadejście Nici. Przygnębiający byt fakt, że niecałe dwie setki smoków z Weyru Benden nie mogły ochronić rozproszonych osiedli. Dawniej do kontrolowania znacznie mniejszego obszaru potrzebowano sześciu Weyrów. Ucząc się wchodzenia ze swoją królową w pomiędzy i teleportacji w przestrzeni, Lessa odkryła, że smoki mogą poruszać się także w czasie. Ryzykując życiem swoim i jedynej królowej na Pernie, Lessa i Ramoth przeniosły się do przeszłości o czterysta Obrotów, do czasów przed tajemniczym zniknięciem pozostałych pięciu Weyrów, wkrótce po ostatnim Przejściu Czerwonej Gwiazdy. Pięć Weyrów widząc, jak podupada ich chwała i prestiż, znudzone bezczynnością, która nastała po życiu pełnym ekscytującej walki, zgodziło się pomóc Lessie i Pernowi i powędrowało razem z nią w przyszłość. Akcja "Pieśni Smoków" zaczyna się siedem Obrotów później.


-1-

 

Doboszu wal, kobziarzu dmij

Harfiarzu graj, żołnierzu idź

Uwolnijcie płomienie, niechaj palą trawy

Aż przejdzie Czerwona Gwiazda.

 

Południowo-wschodni wiatr wiał przez całe trzy dni, jakby i on opłakiwał śmierć starego harfiarza. Przez niego barka z ciałem wciąż cumowała w bezpiecznym zaciszu Jaskini Portowej. Przymusowy odpoczynek dał Panu Morskiej Warowni, Yanusowi, aż zbyt wiele czasu na rozwiązanie jego dylematu. Zdążył porozmawiać z mężczyznami, którzy znali się choć trochę na muzyce i wszyscy powiedzieli mu to samo. Nie byli w stanie uczcić śmierci starego harfiarza odpowiednią pienią żałobną. Tylko Menolly mogła to zrobić. Słysząc taką odpowiedź Yanus chrząkał z niezadowoleniem i odchodził w milczeniu. Ubolewał nad tym, że nie może głośno wyrazić złości, które budziły w nim owe słowa. Menolly była tylko dziewczyną, w dodatku nieprzyzwoicie wysoką i chudą. Trudno było mu przyznać nawet przed samym sobą, że to właśnie ona jest jedyną osobą w całej Morskiej Warowni Półkola, która umie grać na jakimś instrumencie równie dobrze, jak stary harfiarz. Miała doskonały głos, świetnie radziła sobie z harfą i fletem, i znała Pieśń Żałobną. Yanus był pewien, że to irytujące dziecko ćwiczyło Pieśń, odkąd tylko śmiertelna gorączka zaczęła palić starego Petirona.

- Ona będzie musiała to zrobić, Yanusie - powiedziała mu jego żona, Mavi, kiedy sztorm zdawał się nieco słabnąć. Ważne, żeby stary Petiron został odpowiednio uczczony, a nikt nie będzie przecież zapisywał, kto to zrobił.

- Starzec wiedział, że umiera. Dlaczego nie nauczał jakiegoś mężczyzny?

- Dlatego - odparła Mavi nieco cierpkim tonem - że nigdy nie oddałeś mu nawet jednego człowieka, kiedy nadchodził czas połowu.

- Był przeleż młody Tranilty? 

- Którego odesłałeś na nauki do Morskiej Warowni Ista. 

- A czy ten chłopak Forolta nie mógłby?... 

- Jego głos się zmienia. Daj spokój Yanusie, to musi być Menolly. - Yanus mruknął coś w bezsilnej złości, przykrywając się futrami i szykując do snu.

- Przecież mówili ci to wszyscy, z którymi rozmawiałeś, prawda? Więc dlaczego robisz tyle zamieszania, choć wiesz, że nie ma innego wyjścia? Yanus zamilkł wreszcie, zrezygnowany.  - Jutro będzie dobry połów - powiedziała jego żona ziewając. Wolała już, żeby zajął się łowieniem, niż snuł po Warowni, ponury i rozdrażniony przymusową bezczynnością. Wiedziała, że jest najlepszym Panem Warowni jakiego Półkole kiedykolwiek miało; Warownia prosperowała doskonale, a magazyny pełne były towaru gotowego do wymiany. Od kilku Obrotów nie stracili także ani jednego statku czy człowieka, co najlepiej świadczyło o jego wyczuciu pogody, a także przezorności. Ale Yanus, który w czasie najgorszej burzy czuł się na pokładzie jak w domu, nie potrafił poradzić sobie z nieoczekiwanymi kłopotami na lądzie. Mavi zdawała sobie sprawę, że jej mąż nie jest zadowolony ze swojego najmłodszego dziecka. Ona zresztą również uważała, że dziewczynka jest denerwująca. Menolly ciężko pracowała i miała bardzo zręczne palce; zbyt zręczne, gdy przychodziło do grania na jakimś instrumencie związanym z rzemiosłem harfiarza. Mavi pomyślała, że może nie należało pozwalać dziewczynce przebywać stale w towarzystwie harfiarza, gdy już nauczyła się wszystkich potrzebnych Pieśni Instruktażowych. Ale w ten sposób miała jedno zmartwienie mniej, bo Menolly stale opiekowała się niedołężnym harfiarzem, czego wyraźnie ten sobie życzył. Nikt nie chciał odmawiać prośbie starego Petirona. Ach, cóż tam, pomyślała Mavi, odganiając od siebie takie rozmyślania, wkrótce przybędzie do nas jego następca, a Menolly zostanie odesłana do zajęć odpowiednich dla młodej dziewczyny. Następnego ranka sztorm ustał już zupełnie. Niebo było bezchmurne, morze ciche i spokojne. Barka pogrzebowa została przystrojona w Jaskini Portowej, a ciało Petirona owinięte w błękitną tkaninę ułożono na górnym pokładzie. Cała flota i większość mieszkańców Warowni podążała śladem barki, kierując się w stronę wartkiego prądu, którego wody omywały Głębinę Neratu. Menolly, stojąc na dziobie barki, śpiewała elegię; silny, czysty głos niósł się ponad falami aż do końca floty Półkola. Wtórowało jej ciche nucenie wioślarzy. Kiedy przebrzmiał ostatni akord, Petiron powędrował w głębiny, na wieczny spoczynek. Menolly pochyliła głowę, pozwalając bębenkowi i pałkom wysunąć się z palców i zniknąć w morzu. Jakże mogłaby ich jeszcze kiedykolwiek używać, jeśli wybiły ostatnią pieśń Petirona? Powstrzymywała łzy od momentu śmierci harfiarza, bo wiedziała, że musi zaśpiewać jego elegię, a nie mogłaby tego robić z zaciśniętym od płaczu gardłem. Teraz spływały jej po policzkach, mieszając się z morską pianą. Rozpaczliwe szlochanie podkreślała cicha pieśń sternika. Petiron był jej przyjacielem, sprzymierzeńcem i mentorem. Śpiewała mu z głębi serca, tak jak ją tego nauczył. Czy słyszał pieśń tam, dokąd powędrował? Podniosła oczy na palisadę chroniącą wybrzeże, na mieniącą się białym piaskiem przystań otoczoną dwoma ramionami Warowni Półkola. Niebo wypłakało się już przez ostatnie trzy dni; godny hołd dla starego harfiarza. Powietrze było zimne. Menolly trzęsła się w swojej grubej kurtce ze skóry whera. Mogłaby się schronić przed wiatrem, gdyby tylko uszła do kokpitu, do siedzących tam wioślarzy. Ale nie mogła się ruszyć. Zaszczyt zawsze idzie w parze z odpowiedzialnością, musiała więc pozostać na pokładzie, dopóki barka pogrzebowa nie dotknie kamieni Jaskini Portowej. Półkole stało się teraz dla niej smutnym i pustym miejscem smutniejszym niż kiedykolwiek. Petiron tak bardzo starał się dotrwać do chwili, gdy przybędzie jego następca. Powiedział Menolly, że nie przeżyje zimy. Wysłał wiadomość do Mistrza Harfiarzy, Robintona, prosząc, by jak najszybciej wyznaczono następcę. Powiedział Menolly, że wysłał Mistrzowi dwie z jej kompozycji.

- Kobiety nie mogą być harfiarzami - odparła, zdumiona i zakłopotana.

- Jeden człowiek na stu ma doskonały słuch - odpowiedział Petiron wymijająco. - Jeden na tysiąc potrafi skomponować dobrą melodię z przyzwoitym tekstem. Gdybyś była chłopcem, nie byłoby żadnego problemu.

- Być może, ale jestem dziewczyną i nic na to nie poradzimy.

- Mogłabyś być silnym chłopcem, naprawdę - wykręcał się Petiron. - A co złego jest w dużej, silnej dziewczynie? - Menolly była jednocześnie rozbawiona i rozzłoszczona. - Nic, zupełnie nic. - Petiron poklepał ją po dłoni, uśmiechając się rozbrajająco. Pomagała mu jeść obiad, bo jego ręce były już tak spuchnięte, że nawet najlżejsza drewniana łyżka zostawiała na palcach okropne sine bruzdy.

- A Mistrz Robinton to dobry człowiek. Nikt na Pernie nie może powiedzieć, że tak nie jest. On mnie wysłucha. Zna swoje obowiązki, a ja jestem przecież mistrzem cechowym i nauczano mnie rzemiosła o wiele wcześniej niż jego. Zażądam od niego, żeby cię wysłuchał.

- Czy naprawdę wysłałeś mu te pieśni, które kazałeś wyryć mi na tabliczkach?

- Naprawdę. Musiałem zrobić dla ciebie chociaż tyle, drogie dziecko. Mówił to z takim przekonaniem, że Menolly musiała uwierzyć. Biedny, stary Petiron. Przez ostatnie kilka miesięcy nie pamiętał nawet, jaka to pora Obrotu ani co robił poprzedniego dnia. Teraz czas już dla niego nie istnieje, powiedziała sobie Menolly. Zimna bryza paliła jej mokre policzki. Nigdy go nie zapomni. Padł na nią cień dwóch ramion klifu Półkola. Barka wpływała do rodzimej przystani. Podniosła głowę. Wysoko na niebie dojrzała maleńką sylwetkę smoka. Jak pięknie! Ale skąd w Weyrze Benden wiedziano o pogrzebie? Nie, to tylko rutynowy patrol. Teraz, kiedy Nić opadała w najbardziej nieoczekiwanych momentach, smoki często przelatywały nad Półkolem. Zwykle trudno było zobaczyć je z bliska, nawet gdy obniżały nieco lot - od Morskiej Warowni oddzielały je jeszcze trzęsawiska przy Zatoce Nerat. Menolly była szczęśliwa, że smok pojawił się tutaj właśnie teraz, w najodpowiedniejszym momencie, jakby chciał złożyć ostatni hołd harfiarzowi Petironowi. Mężczyźni wyjęli ciężkie wiosła z wody i barka wsunęła się powoli na swoje miejsce przy nabrzeżu, daleko na samym końcu portu. Fort i Tillek mogły się chełpić tym, że są najstarszymi Morskimi Warowniami, ale tylko Półkole miało jaskinię na tyle dużą, by pomieścić całą flotę rybacką i zabezpieczyć ją przed pogodą i Opadami Nici. Jaskinia Portowa miała trzydzieści stanowisk do cumowania, miejsca na rozłożenie wszystkich sieci, trapów i lin, stojaków do suszenia i wietrzenia żagli, a także płytką zatoczkę, w której można było reperować okręty i odrapywać wodorosty z ich kadłubów. Przy samym jej końcu znajdowała się skalna półka, gdzie budowano nowe okręty, o ile udało się zgromadzić odpowiednią ilość desek i belek. Zaraz za tą półką kryła się niewielka jaskinia, tam przechowywano bezcenne drewno, suszone na wysokich stojakach lub ułożone w pryzmy.   Barka pogrzebowa delikatnie uderzyła o brzeg.

- Menolly? - Pierwszy wioślarz wyciągnął do niej rękę. Zaskoczona tą nieoczekiwaną uprzejmością, której nie okazywano zwykle dziewczynom w jej wieku, Menolly zamierzała właśnie zeskoczyć na ziemię, kiedy dojrzała w jego oczach szacunek należny jej w tej chwili. Mocny uścisk jego dłoni był cichą pochwałą za jej śpiew. Pozostali mężczyźni także stali, czekając, aż zejdzie z pokładu. Wyprostowała ramiona, choć smutek wciąż ściskał jej gardło, jakby domagając się więcej łez, i dumnie zstąpiła na twardą skałę nabrzeża. Jeszcze zanim ruszyła w głąb jaskini dostrzegła, że pasażerowie pozostałych łodzi opuszczali je pospiesznie i w milczeniu. Okręt jej ojca, największy z całej floty Półkola, wypływał już z powrotem na pełne morze: Głos Yanusa niósł się po wodzie, przebijając się ponad skrzypienie łodzi czy przyciszone rozmowy. - Szybko, szybko. Mamy teraz dobry wiatr, a po trzech dniach sztormu ryba będzie brała jak nigdy. Wioślarze przebiegli obok niej, spiesząc do swoich łodzi. Menolly wydawało się, że to wielka niesprawiedliwość względem Petirona; prawie całe życie poświęcał Warowni Półkola, a teraz tak szybko o nim zapominano. A jednak życie toczy się dalej. Trzeba było nałowić ryb na długie zimowe miesiące. Nie wolno marnować nielicznych pogodnych dni, które zdarzały się o tej porze Obrotu. Przyspieszyła nieco kroku. Musiała jeszcze przejść wzdłuż całej Jaskini Portowej, a było okropnie zimno. Poza tym Menolly chciała się dostać do Warowni, zanim jej matka zauważy, że nie ma bębenka. Mavi nie znosiła marnotrawstwa, tak jak Yanus nie znosił lenistwa. Choć była to jedna z niewielu uroczystości w Warowni, nie należała ona do wesołych, dlatego też wszyscy jej uczestnicy kobiety, dzieci, a także mężczyźni za starzy by wypływać na połów - posuwali się powoli, celebrując niemal każdy krok. Pochód dzielił się na mniejsze grupki, które zmierzały w kierunku własnych Warowni ułożonych w południowym łuku ochronnej palisady Półkola. Menolly widziała, jak Mavi ustawia dzieci do pracy w grupach. Teraz, kiedy nie było żadnego harfiarza, który nauczałby je Pieśni i Ballad Instruktażowych, dzieci musiały zająć się czymś innym. Zbierały więc śmiecie wyrzucone przez sztorm na białą plażę.

Pomimo słońca świecącego jasno na niebie i jeźdźca zataczającego koła na swym smoku w jego promieniach, lodowato zimny wiatr przyprawiał dziewczynę o dreszcze. Tak bardzo chciała teraz poczuć ciepło ognia płonącego w pAlemisku wielkiej kuchni Warowni i rozgrzać się filiżanką gorącego klahu. Wiatr przyniósł do niej głos jej siostry, Selli. - Ona nie ma teraz nic do roboty, Mavi, dlaczego ja muszę? Menolly schyliła głowę, chowając się za grupką dorosłych i unikając bystrego spojrzenia matki. Musiała uważać na Sellę, ona nie zapomni, że Menolly nie może już wykręcać się od pracy, tłumacząc się opieką nad chorym harfiarzem. Tuż przed nią jedna ze starszych ciotek potknęła się i zawołała o pomoc. Menolly podbiegła i kobieta wsparła się na jej ramieniu.

- Tylko dla Petirona mogłam w taki ziąb wypłynąć na morze. Błogosławiony człowiek, niech spoczywa w pokoju - mówiła staruszka, z zaskakującą siłą przytulając się do Menolly. - Dobre z ciebie dziecko, Menolly, o tak. Jesteś Menolly, prawda? Spojrzała dziewczynie w twarz. - Teraz pomóż mi tylko dowlec się do Starego Wujka, a ja mu o wszystkim opowiem, bo biedak nie ma nóg i nie może się nawet ruszyć z łóżka.

Tak więc Sella musiała pilnować dzieci, a Menolly weszła do kuchni i mogła się trochę ogrzać; przynajmniej na tyle, by się nie trząść. Potem stara ciotka zdecydowała, że Wujek pewnie też by się napił trochę klahu, więc kiedy Mavi dostrzegła swą najmłodszą córkę, ta zajęta była właśnie doglądaniem starca. 

- Bardzo dobrze, Menolly, póki tu jesteś dopilnuj, żeby staruszkowi niczego nie zabrakło. Potem możesz sprawdzić światła. Menolly wypiła swój klah ze Starym Wujkiem i zostawiła go w doskonałym nastroju, choć właśnie wraz z ciotką wspominali inne pogrzeby. Sprawdzanie świateł należało do jej obowiązków, odkąd tylko przerosła Sellę. Oznaczało to odwiedzenie wszystkich poziomów wewnętrznych i zewnętrznych ogromnej morskiej Warowni, ale Menolly znała już najkrótszą drogę, co pozwalało jej szybciej skończyć pracę. Dzięki temu, zanim matka zaczęła jej szukać, miała trochę czasu dla siebie. Przywykła już do tego, że tych kilka zaoszczędzonych minut spędzała na ćwiczeniach z harfiarzem. Tak więc Menolly nie zdziwiła się nawet, kiedy dotarła pod drzwi komnaty Petirona.   Zaskoczyły ją natomiast jakieś głosy dobiegające z jego pokoju. Rozzłoszczona chciała wtargnąć do środka i zażądać wyjaśnień, ale rozpoznała głos matki. 

- Nie trzeba tu chyba żadnego remontu przed przybyciem nowego harfiarza, co? Menolly cofnęła się o krok, znikając w mroku korytarza. Nowy harfiarz?

- Naprawdę chciałabym wiedzieć Mavi, kto będzie zajmował się nauczaniem dzieci, dopóki on nie przypłynie? - to był głos Soreel, wdowy po pierwszym Panu Warowni i tym samym przedstawicielki kobiet Warowni.

- Dziś rano poradziła sobie zupełnie dobrze. Musisz się na to zgodzić, Mavi.

- Yanus wyśle statek z wiadomością.

- Nie zrobi tego ani dzisiaj, ani jutro. Nie winię Pana Warowni, ale to chyba zrozumiałe, że wszystkie łodzie i ich załogi muszą zajmować się połowem. A to oznacza, że minie co najmniej cztery, pięć dni zanim posłaniec dotrze do Warowni Igen. Z Igen, jeśli jakiś jeździec zgodzi się przewieźć wiadomość a wszyscy wiemy jacy są ci jeźdźcy z przeszłości z Weyru Igen będzie wędrował następne, powiedzmy, dwa, trzy dni, zanim Mistrz Harfiarz w Forcie dowie się o wszystkim. Potem Mistrz Robinton musi wybrać odpowiedniego człowieka, a ten z kolei musi tutaj dopłynąć. Teraz, kiedy Nić opada kiedy chce, nikt nie podróżuje szybko i nie wypływa daleko w ciągu dnia. Nadejdzie wiosna, zanim ujrzymy nowego harfiarza. Czy dzieci mają pozostać bez nauki przez te miesiące? - Przemowie Soreel towarzyszyły odgłosy zamiatania, co znaczyło, że pokój jest właśnie sprzątany. Teraz Menolly słyszała także ciche pomruki, które popierały argumenty Soreel. 

- Petiron nauczał dobrze...

- Ją też nauczył dobrze - przerwała Mavi Soreel.

- Harfiarstwo to zajęcie dla mężczyzn...

- Owszem, jeśli Pan Warowni przeznaczy mężczyznę do tego zajęcia - odparła Soreel wyzywająco, bo wszyscy znali odpowiedź na ten zarzut. - Prawdę mówiąc, w czasie ostatniego Obrotu dziewczyna znała sagi lepiej niż starzec. Wiesz przecież, że on już nawet nie odróżniał dnia od nocy.

- Yanus zrobi co należy - stanowczo zakończyła dyskusję Mavi. 

Menolly usłyszała, że któraś z kobiet zbliża się do uchylonych drzwi pokoju harfiarza. Schylając się pobiegła za najbliższy zakręt korytarza, a stamtąd przedostała się na poziom kuchni. Sama myśl o tym, że ktoś miał zamieszkać w pokoju Petirona - nawet jeżeli byłby to inny harfiarz - martwiła Menolly. Oczywiście inni martwili się tym, że nie mają harfiarza. Zwykle nie dochodziło do takich sytuacji. Każda Warownia mogła się pochwalić dwoma lub trzema uzdolnionymi muzycznie mężczyznami i każda Warownia z dumą zachęcała ich do rozwijania tych talentów. Rzemieślnicy ci lubili grać i śpiewać przy akompaniamencie innych instrumentalistów, którzy wraz z nimi podejmowali trud zabawiania mieszkańców Warowni podczas długich zimowych wieczorów. Poza tym rozsądek nakazywał, by zawsze mieć w pobliżu zastępcę, gdy zachodziła potrzeba, tak jak teraz w Półkolu. Ale łowienie odciskało swój twardy ślad na dłoniach mężczyzn. Ciężka praca, zimna woda, sól i rybi olej sprawiały, że stawy stawały się grube i niezręczne, a skóra na palcach twardniała w najmniej odpowiednich miejscach. Rybacy często wypływali na morze i nie wracali przez wiele dni. Po dwóch czy trzech Obrotach spędzonych przy sieci, trapie i linach okrętowych, młody mężczyzna tracił niemal zupełnie swoje umiejętności i mógł co najwyżej zagrać jakieś proste melodyjki. Ballady Instruktażowe wymagały jednak zręcznych, delikatnych palców i stałych ćwiczeń.

Yanus wypływał na morze mając nadzieję, że znajdzie jakieś inne rozwiązanie. Bez wątpienia dziewczyna umiała pięknie śpiewać i grać, i dziś rano nie przyniosła wstydu ani Warowni, ani harfiarzowi. Bez wątpienia też wiele czasu musiało zająć sprowadzenie nowego nauczyciela, a dzieci nie mogły zapomnieć podstawowych Ballad Instruktażowych. Ale Yanus miał wiele poważnych zastrzeżeń i oporów. Nie chciał składać tak odpowiedzialnego zadania na barki dziewczyny, która nie miała jeszcze nawet piętnastu Obrotów. Nie bez znaczenia była także skłonność Menolly do układania własnych melodii. Owszem, przyjemnie było posłuchać ich czasem w długie zimowe wieczory, ale kiedy żył stary Petiron umiał utrzymać ją w ryzach. Yanus nie wiedział, czy może jej ufać, a nie chciał, żeby włączyła swoje trywialne pogwizdywania do lekcji. Dzieci przecież nie rozumiały jeszcze, że te piosenki nie nadawały się do nauczania. Problem w tym, że jej melodyjki należały do takich, które niepostrzeżenie wkradały się do umysłów słuchaczy, tak że człowiek nucił je potem albo pogwizdywał, sam o tym nie wiedząc. Łodzie skończyły już łowić na głębinie i zawinęły z powrotem do jaskini, a Yanus nie znalazł żadnego rozwiązania. Nie pocieszała go wcale myśl, że każdy Pan Warowni postąpiłby tak samo. Gdyby tylko Menolly kiepsko śpiewała dzisiejszego ranka... Ale śpiewała doskonale. Jako Pan Warowni Morskiego Półkola zobowiązany był wychowywać dzieci zgodnie z tradycjami Pernu; tak by znały swoje obowiązki i by wiedziały, jak je wypełniać. Uważał się za szczęśliwca, będąc przydzielonym do Weyru Benden i mając za swoich opiekunów F'lara z jego spiżowym smokiem i Lessę z królową Ramoth. Z tego między innymi powodu czuł się głęboko zobowiązany do podtrzymywania tradycji w Półkolu; dzieci nauczą się czego potrzeba, nawet jeśli dziewczyna ma się tym zająć. Tego samego wieczoru, kiedy już całodzienny połów został osolony i ułożony, nakazał Mavi, by przyprowadziła córkę do małego pokoiku przy Wielkim Hallu, gdzie zajmował się sprawami Warowni i gdzie przechowywano Kroniki. Mavi położyła instrumenty na obramowaniu pAlemiska, by nikt nie zniszczył ich przez przypadek. Yanus z namaszczeniem wręczył Menolly gitarę Petirona. Przyjęła instrument z należytą czcią, co upewniło jej ojca, że doceniała odpowiedzialność, jaka na niej spoczywała..

- Jutro będziesz zwolniona z normalnych porannych obowiązków i weźmiesz dzieci na lekcje - powiedział. - Ale nie chcę więcej słyszeć tych twoich pokręconych melodyjek.

- Śpiewałam moje piosenki, kiedy żył Petiron, i nigdy ci to nie przeszkadzało.  

Yanus zmarszczył czoło spoglądając na córkę. 

- Kiedy Petiron żył. Ale teraz jest martwy, a ty musisz słuchać mnie... - Za plecami ojca, Menolly dostrzegła skrzywioną twarz matki i jej ostrzegawcze potrząśnięcie głową. W ostatniej chwili powstrzymała się przed dętą repliką. - Zapamiętaj dobrze, co ci powiedziałem! - Przebiegł palcami po szerokim, skórzanym pasie, który nosił na biodrach. - Żadnych melodyjek! 

- Tak, Yanusie.

- Zaczynasz więc od jutra. Oczywiście, jeśli nie spadnie Nić, bo wtedy wszyscy będą zakładali przynęty do sieci.  Odprawił obie kobiety i zaczął przygotowywać wiadomość do Mistrza Harfiarza, którą zamierzał wysłać do Warowni Igen, gdy tylko będzie mógł poświęcić na ten cel jedną łódź z załogą. Przy okazji mógłby wysłać trochę wędzonych ryb, a Półkole miałoby jakieś wiadomości o tym, co ciekawego dzieje się na Pernie. Nie wolno marnować takiej okazji, tylko na przestanie jednej prośby. Kiedy wyszły już na korytarz, Mavi złapała córkę za ramię i ścisnęła je mocno.   

- Nie sprzeczaj się z nim, dziewczyno. 

- Ale przecież nie ma niczego złego w moich piosenkach, mamo. Wiesz, co powiedział Petiron...

- Przypominam ci, że on nie żyje. A to zmienia wszystko, co zaczęło się, kiedy jeszcze mógł normalnie pracować. Zachowuj się jak trzeba, jeśli zajmujesz pozycję mężczyzny. Żadnych melodyjek! A teraz do łóżka i nie zapomnij pogasić żarów. Szkoda marnować światło, którego nikt nie potrzebuje.

 


-2-

 

Szanuj tych, których smoki słuchają

Myślą, przysługą, słowem i czynem

Światy giną i światy są ocalane

Przed zagładą strzegą je smoki.

Jeźdźcy, unikajcie nadmiaru

Chciwość sprowadzi na Weyr niedolę

Słuchajcie starożytnych praw

A Weyr będzie kwitł na wieki.

 

   Kiedy Menolly zaczęła już nauczać, bez trudu zapomniała o swoich pieśniach. Chciała zrobić wszystko, by Petiron mógł być z niej dumny i by nowy harfiarz nie znalazł żadnego błędu w recytacjach dzieci, kiedy przybędzie do Warowni. Były bardzo pilne, a nauczanie to na pewno lepsze zajęcie niż patroszenie i konserwowanie ryb, czy naprawianie sieci i zakładanie przynęt. Zresztą zimowe burze i sztormy, najgroźniejsze od wielu Obrotów, i tak zatrzymywały całą flotę w porcie i nauczanie pozwalało zabić nudę. Kiedy flota nie wypływała na morze, Yanus często przystawał przy Małym Hallu - tam właśnie jego córka prowadziła lekcje. Na szczęście zatrzymywał się tylko na krótkie chwile, bo dzieci stawały się nerwowe w jego obecności. Kiedyś zauważyła, jak wybija stopą rytm odgrywanej właśnie melodii. Nachmurzył się, gdy zdał sobie sprawę z tego, co robi, i szybko odszedł. Wystał łódź z listem do Warowni Igen trzy dni po pogrzebie. Załoga przywiozła stamtąd wiadomości, które nie miały żadnego znaczenia dla Menolly, ale dorośli najwyraźniej się tym zmartwili. Miało to jakiś związek z jeźdźcami z przeszłości i Menolly nie musiała się tym przejmować. Załoga przywiozła także tabliczkę zaadresowaną do Petirona. Na tabliczce odciśnięty był znak Mistrza Harfiarza Robintona. - Biedny, stary Petiron - powiedziała do Menolly jedna z ciotek, wdychając i przykładając chustkę do oczu. - Zawsze tak wypatrywał tabliczek od Mistrza. No cóż, teraz będzie musiała poczekać na jego następcę. On będzie wiedział, co z tym zrobić. Menolly musiała się trochę natrudzić, zanim odkryła, gdzie znajduje się list od Mistrza; oczywiście, doskonale widoczny leżał sobie na obramowaniu pAlemiska w pokoju ojca. Spodziewała się, że wiadomość dotyczy także piosenek, które Petiron wysłał do Mistrza Robintona. Ta myśl nurtowała tak jej umysł, że ośmieliła się nawet zapytać matkę, dlaczego Yanus nie otworzy wiadomości.   

- Otworzyć zapieczętowaną wiadomość od Mistrza Harfiarza do nieżyjącego człowieka? - Zszokowana Mavi wpatrywała się w swoją córkę z niedowierzaniem. - Twój ojciec nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Listy harfiarzy są przeznaczone tylko dla nich.

- Ja tylko sobie przypomniałam, że Petiron wysłał tabliczkę do Mistrza. Myślałam, że to może coś o jego następcy, to znaczy...

- Będę się bardzo cieszyła, kiedy nowy harfiarz rzeczywiście przypłynie, moje dziecko. To nauczanie zaczyna ci już mącić w głowie.   

Menolly spędziła następnych kilka dni w ciągłym strachu; wyobraziła sobie, że matka namówi Yanusa, by zabronił jej nauczać. Oczywiście było to niemożliwe z tych samych powodów, które zmusiły Yanusa, aby to właśnie ją uczynił nauczycielką. Ale faktem było także, że Mavi wynajdywała Menolly najgorsze, najbrudniejsze i najbardziej nużące zajęcia, kiedy tylko dziewczynka kończyła lekcje. A Yanus pojawiał się teraz w Małym Hallu znacznie częściej. Potem piękna pogoda ustaliła się na dłuższy czas i cała Warownia zajęta była połowem ryb. Dzieci zostały zwolnione z nauczania i odesłane do zbierania ziół morskich przyniesionych przez przypływ, a wszystkie kobiety zajmowały się gotowaniem owych ziół i przyrządzaniem z nich gęstego soku; soku, który leczył wiele chorób i dolegliwości reumatycznych. Przynajmniej tak twierdziły stare ciocie. Ale one potrafiły znaleźć coś dobrego w najgorszym, a z najlepszego wywlec jakieś przekleństwo. Przekleństwem ziół morskich był smród, który wydzielały przy gotowaniu, o czym dobrze wiedziała Menolly, gdyż często mieszała wywar w wielkich kotłach. Kiedy więc spadła Nić, było to tylko mile widzianym urozmaiceniem nużącej codzienności. Lekki dreszczyk strachu, towarzyszący uwięzionym w Warowni mieszkańcom, równoważony był przez świadomość, że właśnie w tej chwili smoki przecinają niebo, niszcząc swym płomiennym oddechem straszliwą Nić. (Menolly bardzo chciała zobaczyć kiedyś ten wspaniały widok na własne oczy, zamiast tylko śpiewać o nim). Później przyłączyła się do drużyn miotaczy ognia, których zadaniem było sprawdzenie, czy gdzieś nie kryje się jeszcze kawałek Nici, który umknął uwagi jeźdźców smoków. Właściwie trudno było doszukać się czegoś na bagnach i trzęsawiskach otaczających Warownię, co mogłoby być pożywieniem dla Nici. Naga, kamienna palisada, która tworzyła Półkole, nie była porośnięta żadną roślinnością, i to bez względu na porę roku, ale mimo to lepiej było sprawdzić plaże i bagna; Nić mogła się ukryć w łodygach morskiej trawy, czy wśliznąć pod krzaki bagiennych jagód i morskich śliw, gdzie wkrótce rozmnożyłaby się i wypaliła wszelką roślinność wybrzeża, które nie różniłoby się wtedy niczym od otaczających je skał. Pomimo dojmującego zimna, na które musiała się codziennie narażać, Menolly była bardzo zadowolona z tej pracy; dzięki niej bowiem mogła przebywać na świeżym powietrzu, z dala od Warowni. Jej drużyna dotarła aż do Smoczych Skał na południu. Petiron powiedział jej, że te kamienie, leżące w zdradliwych wodach niedaleko brzegu, były niegdyś częścią palisady, prawdopodobnie równie gęsto podziurawionej jaskiniami, jak cały ten odcinek klifu. Ukoronowaniem miłego okresu zimowego, był dla Menolly dzień, w którym sam przywódca Weyru, F'lar, wylądował na swym spiżowym smoku, żeby pogawędzić z Yanusem. Oczywiście Menolly była za daleko, by słyszeć, o czym rozmawiali dwaj mężczyźni, ale wystarczająco blisko, by poczuć zapach palonego smoczego kamienia, którą rozsiewał wokół siebie ogromny Mnementh. Wystarczająco blisko, by przyjrzeć się jego pięknym oczom, mieniącym się wszystkimi kolorami w bladym, zimowym słońcu; by zobaczyć sploty mięśni prężących się pod delikatną skórą. Menolly wraz z pozostałymi członkami drużyny stała w odpowiedniej odległości od smoka. Ale w pewnej chwili, kiedy Mnementh leniwie odwrócił głowę i popatrzył w ich kierunku, jego oczy przekręciły się powoli zmieniając kolor i Menolly była pewna, że patrzy właśnie na nią. W tym momencie nie ośmieliła się nawet oddychać; był taki piękny! Ale ta magiczna chwila nie trwała długo. F'lar wskoczył zręcznie na skrzydło przyjaciela, chwycił paski uprzęży i wdrapał na swoje miejsce na karku Mnementha. Nagły podmuch ogarnął Menolly i stojących obok niej ludzi; to wielka bestia rozprostowała swoje delikatne skrzydła. Po chwili była już w powietrzu, łapiąc wstępują prądy powietrza i wznosząc się coraz wyżej, aż nagle zniknęła im z oczu. Menolly nie była jedyną osobą, która westchnęła głęboko w tej chwili. Zobaczyć jeźdźca na niebie było już sporym wydarzeniem; stać w pobliżu jeźdźca i jego smoka, widzieć, jak wzbija się w powietrze i jak wchodzi pomiędzy graniczyło niemal z cudem.   Wszystkie pieśni o jeźdźcach i smokach wydawały się teraz Menolly zupełnie nie przystające do tego, co zobaczyła. Wymknęła się do małego pokoiku-sypialni, którą dzieliła z Sellą. Chciała być sama. Pomiędzy swoimi rzeczami odnalazła delikatny, świszczący flecik z trzciny i zaczęła na nim grać; subtelną melodyjkę, którą próbowała wyrazić swoje podniecenie i radość wywołaną wspaniałym wydarzeniem.

- Więc tutaj się schowałaś! - Sella wpadła do pokoju, dysząc ciężko, z twarzą poczerwieniałą ze złości. Najwyraźniej wbiegła po stromych schodach. - Mówiłam Mavi, że tutaj będziesz. Sella wyrwała flecik z rąk siostry. - I że będziesz wygrywać te swoje melodyjki.

- Och, Sella, to stara piosenka! - skłamała Menolly i odebrała instrument. Sella zacisnęła pięść, nie mogąc pohamować złości. - Stara, akurat! Za dobrze cię znam, dziewucho. I znowu wykręcasz się od roboty. Wracaj do kuchni. Jesteś tam teraz potrzebna.

- Wcale się nie wykręcam. Nauczałam dziś rano, kiedy spadła Nić, a potem musiałam wyjść z drużyną.

- Twoja drużyna włóczyła się po plaży przez pół dnia, a ty nawet nie zmieniłaś tych śmierdzących, zakurzonych szmat i siedzisz w nich w mojej sypialni. Złaź na dół albo powiem Yanusowi, że grałaś swoje melodyjki.

- Ha! Nie rozpoznałabyś żadnej melodii, nawet gdyby ci ją grać tuż przy uchu.

Ale Meno...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin