Express pod lawiną.pdf

(2122 KB) Pobierz
855753058.001.png
dla Jane
OD AUTORA
Chciałbym wyrazić podziw i wdzięczność dla nieżyjącego już
sir Williama Collinsa, kawalera orderu Imperium
Brytyjskiego, który dodał odwagi bardzo wielu autorom,
łącznie ze mną, i który był moim zdaniem jednym z
największych wydawców naszego stulecia.
855753058.002.png
CZĘŚĆ PIERWSZA
SPARTA
1
Bazylea i Zurych, Szwajcaria
Pierwszego grudnia była środa. Pierwsza środa miesiąca,
ustalony dzień. Było bardzo zimno, a na ulicach
historycznego szwajcarskiego miasta, które w ubiegłych
wiekach stanowiło centrum wielu politycznych intryg, leżał
głęboki śnieg.
Dworzec w Bazylei. Na torze pierwszym stał samotny wagon
sypialny, na którym wisiała tablica z napisem:
WAGON - LIT MOSKWA - MIŃSK - BREST - WARSZAWA -
BERLIN FRANKFURT - HELDELBERG - BAZYLEA Tablica
przywodziła na myśl wizję romantycznej, niebezpiecznej
podróży. Pusty wagon, z którego wysiedli już pasażerowie i
obsługa, miał obcy, niemal złowrogi wygląd, zwłaszcza gdy
wiedziało się, skąd przybył. Co tydzień ten pojedynczy
wagon, przyłączany i odłączany od różnych składów,
wędrował z serca komunistycznego imperium do Europy
Zachodniej. Tu jego droga dobiegała końca.
Wyjechał z Moskwy w poniedziałek, dwudziestego
dziewiątego listopada o czwartej po południu. Tego dnia
odbyło się zebranie Biura Politycznego, poświęcone ocenie
przebiegu wielkich manewrów wojskowych, którymi
kierował osobiście marszałek Griegorij Traczkow.
Wagon wjechał na stację w Bazylei pierwszego grudnia
dwadzieścia minut po dziewiątej. Teraz była dziewiąta
czterdzieści pięć. Przed pobliską restauracją dworcową stało
dwóch mężczyzn w ciemnych płaszczach i kapeluszach,
którzy pozornie nie zwracali uwagi na pusty wagon. Niższy i
bardziej krępy palił francuskiego papierosa, starając się nie
okazywać przy tym wstrętu.
- Jak na razie nic się nie dzieje - mruknął po niemiecku.
- Cierpliwości, Gustawie - odparł jego wyższy i szczuplejszy
towarzysz. - Nasza praca polega na czekaniu.
Młoda Angielka siedząca przy restauracyjnym stoliku
niedaleko drzwi zerknęła na zegarek i wypiła łyczek kawy,
której nie zamawiała.
Zapłaciła już rachunek i była gotowa do wyjścia. Elsa Lane
miała najbardziej niepozorny wygląd pod słońcem. Nosiła
wymięty prochowiec wojskowego kroju. Ciemne włosy
zwisały w strąkach, wielki kapelusz z obwisłym rondem i
okropne okulary w grubej, rogowej oprawie niemal
całkowicie zasłaniały twarz. Stroju dopełniały znoszone
pantofle ze ściętymi obcasami i odrapana walizka w
przygnębiającym szarym kolorze. Elsa piła dalej kawę,
dopóki zegarek nie wskazał punkt dziesiątej. Wstała z
miejsca w chwili, gdy sekundnik dotarł do dwunastki.
Podniosła walizkę i wyszła z restauracji. Za drzwiami minęła
dwóch ludzi w ciemnych płaszczach i kapeluszach. Młodszy z
nich, ten o krępej budowie, spojrzał na nią i odwrócił z
niechęcią wzrok.
Kroczyła powoli, przygarbiona, jakby ciążyła jej walizka, i
rozglądała się wokół spojrzeniem krótkowidza. Gustaw, który
zapalił właśnie drugiego gauloisea (w chwilach napięcia dużo
palił, nawet zagraniczne papierosy) wskazał kciukiem na jej
plecy.
- Ale pasztet! - syknął do kolegi.
- Patrz tam, gdzie trzeba! - zgromił go szeptem Fischer.
Takie nazwisko figurowało w paszporcie, który miał w
kieszeni.
Został on starannie podrobiony przez specjalistów z działu
fałszowania dokumentów w podziemiach siedziby KGB przy
placu Dzierżyńskiego.
Fischer zaczynał się niepokoić. Dworzec zapełniał się ludźmi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin