LeBon Gustave - PSYCHOLOGIA ROZWOJU NARODÓW.doc

(570 KB) Pobierz

Le Bon Gustave

PSYCHOLOGIA

ROZWOJU NARODÓW

 

PRZEDMOWA TŁOCZONA

 

Książka niniejsza zasługuje na uwagę już dlatego samego, że jest pierwszą w swoim rodzaju. Nie należy bowiem mieszać pracy Le Bon'a z dawnemi próbkami Filozofii Historyi, w których "Filozof dawał nauki moralne historykowi, okuwał ludzkość w ramki systemu, prawił o wyłanianiu się bezwzględnej idei w dziejach świata, o tajemnicy motywów stworzenia, o ostatecznym celu i przeznaczeniu rodu ludzkiego na ziemi". Jest to przeciwnie praca obserwatora psychologa, trzymającego się przeważnie w granicach dostępnych i dążącego tylko do wykrycia praw ogólnych na podstawie spostrzeżeń i porównań.

Kiedym przed laty kilkunastu użył wyrażenia "Psychologia Historyi" (), pojęcie to było nowem,

i z góry nie można było liczyć na szybkie powstanie takiej nauki.

I dzieło Le Bon'a nie jest jeszcze całkowitą Psychologią Historyi — ale jest już pierwszą próbą "Psychologii rozwoju narodów", a więc najogólniejszą syntezą historyi cywilizacyi, opracowaną ze stanowiska psychologicznego.

Wiele jeszcze wody upłynie, zanim nagromadzone materyały pozwolą złożyć całość. Dotychczas są już wprawdzie studya nad psychologią narodów, jako typów etnograficznych, nad psychologią tłumów, wreszcie nad ogólną historyą cywilizacyi — ale wszystko to razem wzięte nie składa jeszcze takiego całokształtu, któryby pozwalał kronikarskie dzieje narodów i fazy dziejowe ich kultury ożywić psychologią dziejów. Jest ciało, ale brak mu jeszcze duszy.

Autor niniejszej książki niemałe w tym kierunku położył zasługi. Oprócz bowiem całego szeregu prac fizyologiczno  lekarskich, wydał kilka wielkich dzieł, poświęconych historyi cywilizacyi, podróżom i psychologii społecznej (). Niniejsza, najnowsza jego pra

ca, jest też ważnym krokiem naprzód w tej dziedzinie, a dla nas posiada nadto tę wielką zaletę, że w małej objętości streszcza zdobycze dzieł poprzednich i w śmiałym szkicu kładzie podwaliny nowej nauki. Czyta się jak romans, a zmusza do myślenia. Dziś, kiedy sprawy dotyczące wzajemnego do siebie stosunku narodów, są na porządku dziennym, kiedy, ulegając dawnej naszej chorobie, zaczynamy brnąć w wielką politykę bez dostatecznego przygotowania — odrobina głębszych danych nie powinna być źle widzianą. Nigdy nie zawadzi wziąć ze sobą strzelbę, wybierając się na polowanie.

To też przypuszczam, że myślący czytelnik będzie mi wdzięczny za ten przekład — ja przynajmniej wiele przy nim skorzystałem.

Mimo nieuniknionych w tak rozległem przedsięwzięciu braków, trzeba przyznać, że autor bogatą rozporządzał wiedzą, a właściwa francuzom jasność i barwność opowiadania nie opuszcza go ani na chwilę.

Nie uniknął tylko paru błędów zasadniczych, wypływających, jeżeli się nie mylę, z kierunku jego własnego rozwoju.

Gustaw Le Bon jest lekarzem, lekarzem francuskim, który wbrew obyczajowi swych współziom

ków, bardzo wiele podróżował, i wbrew zwyczajowi przeciętnych podróżników, umiał z podróży prawdziwą korzyść wyciągnąć. Jako lekarz, patrzył na kwestye historyczne z nowego, oryginalnego punktu widzenia. Ale zarazem, właśnie jako lekarz, musiał przejść ową szkołę nieścisłości i szematyzmu, jaką stanowią dzisiejsze studya lekarskie, oraz zdobyć ową łatwość dyagnozy i prognozy, którą dzisiejsi lekarze raczej straszą, niż uspakajają pacyentów. I owe to szkolne wpływy odbiły się tu i owdzie w jego pracy.

Jako nie historyk z profesyi, Le Bon mógł innemi oczami patrzeć na dzieje i dojrzeć w nich to, czegoby nic dojrzał niejeden zatopiony w drobiazgach dziejopis; jako nie psycholog z profesyi, nie krępował się zbytecznie definicyami i przepływał fale dziejów pod żaglem to jednej, to drugiej szkoły; jako nie przyrodnik, lekko przeskoczył trudności, nastręczające się w klasyfikacyi; wreszcie jako lekarz, bystry a szczery, wykrył z łatwością chorobę, nurtującą dzisiejsze społeczeństwo, i — przyznał, że niema na nią lekarstwa.

Ale wszystko to czyni w sposób tak zręczny i bystry, a zarazem dosadny i ponętny, że można mu wybaczyć aforyzmy, niekiedy nie dość ścisłe lub za daleko sięgające.

Winienem tylko ostrzedz czytelnika, że wiele terminów naukowych autor używa po swojemu. Tak

             

               

 

 

  

 

             

             

 

np. "rasa" znaczy dla niego tyle co "plemię" i "naród" zarazem. Rozgraniczeń w tym względzie nie czyni żadnych, ponieważ dla niego rasy przyrodników są właściwie gatunkami, a dopiero narody lub plemiona, rasami.

Podobnież używając wyrazu charakter, nie odróżnia charakteru ogólnego, etnograficznego, od charakteru moralnego, w ścisłem znaczeniu tego wyrazu, którego to błędu jużby psycholog z profesyi nie popełnił. Pospieszam jednak dodać, że wykazanie przez Le Bon'a podstawowej roli charakteru w życiu narodów uważam za tak olbrzymio doniosłe w następstwach, że już to jedno okupuje różne wady.

Filozoficznie znów nieścisłem wydaje mi się jego pojęcie praw ogólnych, rządzących historyą (). Autor miesza z jednej strony fatalizm z przyczynowością, a z drugiej dopuszcza przypadek — co nawet sprzecznem jest z własną jego tendencyą. Prawa bowiem ogólne, albo są, a w takim razie obejmują i tak zwane "przypadki i szczególne zbiegi okoliczności", szczególne, tylko dzięki niedostateczności dziejowego oświetlenia i nieznajomości ogniw pośrednich — albo też nie ma ich wcale. Filozoficznie nie mogę

sobie wyobrazić dwoistego pojęcia dziejów, przy którem jedne zdarzenia były i być musiały, a inne "były, ale mogły nie być". Należy bowiem odróżniać prawa przyrodnicze lub psychologiczne, jako wyrazy jednego ogólnego prawa przyczynowości, któremu wszystko ulegać musi — od praw moralnych, etycznych, politycznych, które człowiek sam sobie stwarza i których może nie słuchać.

A jeśli tak jest, to psycholog historyi nie powinien się wdawać w subiektywną krytykę dziejów. Dr. Le Bon zapomina niejednokrotnie, że stając na tak wysokiem stanowisku, z jakiego sądzi dzieje, należałoby się powstrzymać od pochwały lub nagany i objaśniać tylko przedmiotowo mechanizm historyi. Potępiać lub wysławiać wolno tym tylko, którzy przyznają się do jednej z panujących w danym okresie idei; kto zaś, jak autor, stara się wznieść ponad wszystkie, ten niema prawa potępiać żadnej. Czy to w kwestyi pojęć socyalistycznych, dążących do międzynarodowego zbliżenia warstw pracujących; czy w kwestyi wierzeń religijnych, któremi człowiek stara się przeniknąć tajemniczą istotę wszechrzeczy; czy w kwestyi humanitarnych zasad równości, przy których krytyce autor miesza ciągle ideę równości etnograficznej z ideą równości prawnej; czy w kwestyi idei narodowościowej, dążącej do wyodrębnienia narodów, czy wreszcie w przejawiającym się również dzisiaj ruchu plemiennym, usiłującym zespolić już

             

               

 

 

  

 

             

             

 

nietylko narody, ale plemiona i szczepy — psycholog widzieć powinien tylko ogniwa przejściowe jakichś dalszych, nieznanych nam przeobrażeń, których wartości ocenić nie możemy. Czynić ideę narodową odpowiedzialną za bankructwo Włochów, byłoby równie jednostronnem, jak zapisywać wyłącznie na jej benefis względnie wielkie bogactwo dzisiejszych Niemiec. Jeżeli zaś zjednoczenie Niemiec z jednej strony, a zjednoczenie Włoch z drugiej, odbija się boleśnie na obecnym stanie Francyi, to winić o to należy nie ideę narodowości za granicą, lecz raczej upadek charakterów w samej Francyi, który to upadek zresztą nasz autor z uznania godną bezstronnością zaznacza. A do upadku tego przyczyniło się, między innemi, wyparcie się wszelkich "mrzonek", z takim przeką sem wymawianych Napoleonowi III. Mrzonek nie ma dziś we Francyi — ale też niema wogóle szerszych ideałów — a z owej "nieuleczalnej międzynarodowej czułostkowości" wyleczyli się Francuzi tak dalece, że dzisiaj są czuli tylko dla siebie i kłaniają się tylko przed silą. "Niebezpieczną" musi być każda społeczna idea dla kogoś. Idea narodowej jedności Niemców jest niebezpieczną dla Francuzów, jest niebezpieczną dla Słowian, a może się nawet stać groźną dla jednych i dla drugich. Ale w historji nie mierzy się wartości zasady ilością strat, jakie ci lub owi na jej urzeczywistnieniu ponieść muszą.

             

               

 

 

  

 

             

             

 

Czy bezpieczniejszemi są zawsze małe państewka od wielkich, tegobym również nie rozstrzygał — w każdym razie przytoczona między innemi przez autora Grecya nie okazała się bezpieczną...

Wreszcie, jeżeli wogóle jest jakiś ideał odległy, ku któremu ludzkość zmierza, to jest nim chyba zjednoczenie wszystkich ludzi w pracy i pokoju. Nie należy bowiem zapominać, że obok procesu różnicowania się, który Le Bon uwydatnił, istnieje także proces wprost przeciwny: zbliżania się ludzi do siebie, który niesłusznie pominął. A pytam się, jakim sposobem moglibyśmy kiedykolwiek dojść do owego odległego ideału łączności, gdyby się nie znalazły pierwej ogniwa przejściowe, takie, jak międzynarodowe łączenie się warstw pracujących, jak zlewanie się ludów w narody i jak łączenie się narodów między sobą, na zasadzie idei plemiennej? Ile krwi przed tem popłynie — któż przewidzi? Ale potępiać ideę narodową dlatego, że ofiar wymaga, byłoby równie bezpodstawnem, jak uważać ją za wieczną, i nie cieszyć się w duszy tą, nieskończenie jeszcze daleką epoką, w której znikną granice państw i każda jednostka będzie miała świat otwarty przed sobą; epoki, w której nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, żeby swobodny rozwój języka, wiary, wiedzy, pracy wogóle, potrzebował być w jakikolwiek sposób krępowany!

Czv koniecznie mamv wracać zawsze do idei

             

               

 

 

  

 

             

             

 

nietolerancyi? Czy niewątpliwy przyrost swobody indywidualnej w ostatnich wiekach ma się odwrócić na nowo, a bezustanne różnicowanie się jednostek i narodów, czyż ma się zakończyć powszechną niwelacyą i wytępieniem wybitniejszych osobistości?... Sądzę, ze autor w tym względzie wyszedł z oli psychologa i zabawił się w historyozofa — o kilka wieków zawcześnie. Kto dożyje — zobaczy; aie tvmczasem, nie wydaje mi się rzeczą dowiedzioną, że "historya w kółko się obraca".

Julian Ochorowicz.

             

               

 

 

  

 

             

             

 

WSTĘP.

NOWOCZESNE IDEE RÓWNOŚCI I PODSTAWY PSYCHOLOGICZNE DZIEJÓW.

 

Powstanie i rozwój idei równości. — Jej następstwa. — Ile już kosztowało wprowadzenie jej w życie. — Jej obecny wpływ na masy. — Zagadnienia paruszane w niniejszej pracy. — Poszukiwanie głównych czynników w ogólnym rozwoju narodów. — Czy rozwój ten wypływa z instytucyj? — Czy składniki wszelkiej cywilizacyi: instytucye, sztuki, wierzenia etc, nie mają raczej pewnych wspólnych podstaw psychologicznych, właściwych poszczególnym narodom? — Przypadki w dziejach i prawa stałe.

 

Cywilizacya danego narodu opiera się na malej liczbie idei zasadniczych. Z owych idei wypływają jego instytucye, jego piśmiennictwo i sztuki. Bardzo wolno powstając, bardzo też wolno znikają. Gdy już od dłuższego czasu są błędami dla umysłów oświeconych, dla tłumów, pozostają jeszcze prawdami niezbitemi i trwają wciąż w głębokich warstwach społeczeństw. Jeżeli trudno wprowadzić w życie nową ideę, nie łatwo też zniszczyć dawną. Ludzkość trzy

 

             

               

 

 

  

 

             

             

 

mała się zawsze rozpaczliwie, umarłych idei i umarłych bogów.

Półtora wieku mija od chwili, kiedy filozofowie, bardzo zresztą ciemni w kwestyi pierwotnych dziejów człowieka, zmian w jego duchowej organizacyi i praw rządzących dziedzicznością, rzucili w świat ideę równości jednostek i narodów.

Ponętna dla tłumów, idea ta wkorzeniła się zwolna w ich umysły i wkrótce poczęła wydawać owoce. Wzruszyła podstawy starych urządzeń, zrodziła najstraszniejszą z rewolucyj i skazała świat zachodni na szereg wstrząśnień, których końca niepodobna przewidzieć.

Bezwątpienia, pewna liczba nierówności, rozdzielających jednostki i rasy, zbyt była widoczną, żeby można było im przeczyć; ale niebawem wytłomaczono sobie, że nierówności te były tylko następstwem różnego wychowania, i że ludzie wogóle rodzą się równie dobrzy i równie uzdolnieni, a tylko instytucye zepsuły ich i poniżyły. Lekarstwo było więc łatwem do znalezienia: należało jedynie przerobić urządzenia i dać wszystkim równe wychowanie. W ten to sposób, instytucye i nauczanie, stały się środkiem. uniwersalnym nowoczesnych demokracyi, narzędziem, za pomocą którego starano się zapobiedz nierównościom, rażącym "nieśmiertelne zasady", owe ostatnie bóstwa naszych czasów.

Na nieszczęście, wiedza ściślejsza, dowiodła próżności tych teoryj, wykazując, iż przepaść moralna, stworzona przez wieki, między jednostkami i rasami, tylko również drogą dziedzicznie gromadzących się wpływów, mogłaby być zwolna umniejszaną.

             

               

 

 

  

 

             

             

 

Psychologia nowoczesna, a także i ciężkie doświadczenia społeczne, wykazały, że instytucye i wychowanie, odpowiadające doskonale pewnym jednostkom i pewnym narodom, dla pewnych innych mogą być wprost szkodliwemi. Ale nie jest w mocy filozofów, zniszczyć idee raz upowszechnione, z chwilą gdy się przekonali o ich błędności. Podobnie jak rzeka wezbrana, której żadna tama rady nie da, tak idea równości płynie w swym prądzie niszczącym i nic nie powstrzyma jej biegu.

Niema jednego psychologa, jednego podróżnika, jednego, choćby cokolwiek wybitnego męża stanu, którzyby nie wiedzieli jak dalece chimeryczną jest owa idea, która wstrząsnęła światem, wywołała w Europie olbrzymią rewolucyę, w Ameryce krwawą wojnę secesyi, i doprowadziła wszystkie nasze kolonie francuzkie do opłakanego upadku. Każdy wie o tem, ale jakże niewielu odważa się jawnie z tem wystąpić!

Tymczasem, nie upadając bynajmniej, idea równości krzewi się a nawet rośnie w dalszym ciągu. W jej to imieniu, socyalizm, podbijający stopniowo większość ludów zachodu, obiecuje zapewnić im szczęście. W jej to imieniu, kobieta dzisiejsza, zapominając o głębokich różnicach umysłowych, jakie ją oddzielają od mężczyzny, dopomina się równych praw, równego wykształcenia, i skończy na tem, jeśli celu swego dopnie, że uczyni z Europejczyka istotę koczującą, bez ogniska i rodziny.

O te przewroty polityczne i społeczne, już wywołane przez ideę równości i o te, stokroć głębsze, jakie jeszcze wywołać ona musi, nie troszczą się dziś

             

               

 

 

  

 

             

             

 

ludy; a życie polityczne dzisiejszych mężów stanu jest zbyt krótkiem, ażeby i oni troszczyć się o nie mogli. Opinia publiczna zresztą stała się wszechwładną panią i niepodobna nie iść za jej głosem.

Znaczenie społeczne danej idei można mierzyć tylko jej władzą nad duszami. Właściwy jej stopień prawdy lub błędu, tylko z punktu widzenia filozoficznego może nas interesować. Gdy jakakolwiek idea, prawdziwa lub fałszywa, weszła raz w sferę uczuciową tłumów, pozostaje tylko — zgodzić się na jej konsekwencye.

Jak wspomnieliśmy już, nowoczesne marzenia o wszechrówności, stara się wejść w życie za pomocą instytucyj i wychowania. Przy ich to pomocy, naprawiając niesłuszne prawa natury, probujemy odlewać w jednej formie mózgi murzynów z Martyniki, Gwadelupy i Senegalu, Arabów z Algieryi i Azyatów. Nieziszczalna to chimera! Ale tylko doświadczenie może wykazać niebezpieczeństwo tego rodzaju chimer: rozum nie zmienia przekonań ludzkich..

Celem niniejszej pracy, jest opisanie cech psychologicznych, stanowiących duszę plemion, oraz wykazanie, w jaki sposób, historya i cywilizacya narodu, wypływają z jego, charakteru. Nie wdając się w rozbiór szczegółów, albo też rozbierając je tylko o tyle, o ile tego uwydatnienie zasad wymagać będzie, postaramy się zbadać tworzenie się i organizacyę umysłową ras historycznych, a więc sztucznych, sformowanych w epokach historyi, dzięki zbiegowi podbojów, wędrówek i zmian politycznych, i postaramy się wykazać, że z owej umysłowej treści, wypływa historya narodów. Wyznaczymy stopień sta

             

               

 

 

  

 

             

             

 

łości lub zmienności charakterów rasowych; postaramy się wykryć, czy jednostki i ludy w samej rzeczy dążą do wyrównania, czy też przeciwnie do wyodrębnienia się coraz bardziej? Zbadamy następnie, czy składniki cywilizacyi: sztuki, instytucye i wierzenia, nie są bezpośrednim wyrazem duszy danej rasy, i czy, jako takie, mogą się przenosić z jednego ludu na drugi? Zakończymy wreszcie rozbiorem kwestyi: pod wpływem jakich konieczności dziejowych, cywilizacye upadają i giną. Zagadnień tych dotykaliśmy już niejednokrotnie w różnych pracach nad cywilzacyami Wschodu. Niniejsze dziełko, należy uważać tylko za treściwą syntezę tamtych.

Z różnych moich odległych podróży, po najrozmaitszych krajach, jedno spostrzeżenie najjaśniej pozostało mi w umyśle, a tem jest fakt, że każdy lud posiada pewną organizacyę umysłową, równie stałą jak jego cechy anatomiczne, organizacyę objawiającą się w jego uczuciach, jego myślach, jego urządzeniach, wierzeniach i sztukach pięknych. Tocqueville i inni wybitni myśliciele, widzieli w instytucyach ludów, przyczynę ich rozwoju. Co do mnie, jestem przeciwnie przekonany i mam nadzieję, iż uda mi się tego dowieść, na podstawie przykładów poczerpniętych z tych właśnie krajów, które badał Tocqueville, że instytucye, na rozwój cywilizacyi bardzo tylko nieznaczny wpływ wywierają — najczęściej zaś są raczej skutkiem, niż przyczyną.

Niewątpliwie, na historyę narodów, składają się czynniki bardzo różne. Pełną jest ona wypadków szczególnych, które były a mogły nie być; ale poza temi przypadkami, po za temi szczególnemi zbiegami

             

               

 

 

  

 

             

             

 

okoliczności, są wielkie stałe prawa, kierujące ogólnym pochodem każdej poszczególnej cywilizacyi. Z owych praw stałych, najogólniejsze, najbardziej zasadnicze, wypływają z umysłowego ustroju rasy. Życie narodu, jego instytucye, jego religie, jego utwory sztuki, są tylko tkanką widzialną, niewidzialnej jego duszy. Ażeby dany lud mógł przeobrazić swoje urządzenia, swoje obrzędy i utwory swojej sztuki, musi najprzód przeobrazić swoją duszę; ażeby mógł innemu przekazać swą cywilizacyę, musiałby módz przekazać mu swą duszę. Nie tego wprawdzie zdaje się nas uczyć historya, ale nie trudno nam będzie wykazać, że zapisując przeciwne naszej tezie zapewnienia, dała się uwieść pozorom. Reformatorowie, których nam od stu lat nie brakło, starali się wszystko zmienić: bogów i glebę, i ludzi — ale na odwieczne cechy dusz rasowych, dotychczas wpływu nie wywarli.

Pojęcie zasadniczych różnic, oddzielających od siebie istoty, jest całkiem sprzeczne z ideami nowoczesnych socyalistów — ale za pomocą naukowych rozumowań nikt nie odbierze ich złudzeń, apostołom nowego dogmatu. Dążenia socyalistyczne przedstawiają nową fazę, w odwiecznej walce ludzkości o szczęście, o ów skarb Hesperyd, którego ludzie poszukują napróżno, od pierwszego wschodu dziejów. Marzenia o wszechrówności, nie byłyby może gorsze od starych złudzeń, jakiemi kierowaliśmy się dawniej, gdyby nie to, że niezadługo muszą się rozbić o skałę niewzruszonych różnic naturalnych. Podobnie jak starość i śmierć, wchodzą one w skład owych pozornych niesprawiedliwości, których tak pełną jest przyroda, a które człowiek znosić musi.

             

               

 

 

  

 

             

             

 

Księga I

CECHY PSYCHOLOGICZNE RAS LUDZKICH.

 

ROZDZIAŁ I.

DUSZA RASY.

 

Jak przyrodnicy dzielą gatunki. — Zastosowanie ich metod do człowieka. — Wadliwe strony dzisiejszego podziału ras. — Podstawy podziału psychologicznego. — Średnie typy ras. — O ile obserwacya pozwala je ustalić. — Czynniki fizyologiczne, stanowiące o typie przeciętnym rasy. — Wpływ przodków i rodziców. — Grunt psychologiczny, wspólny wszystkim osobnikom jednej rasy. — Olbrzymi wpływ dawnych pokoleń na obecne. — Powody matematyczne tego wpływu. — W jaki sposób dusza zbiorowa rozszerzyła się z rodziny na grody i dzielnice. — Korzyści i niebezpieczeństwa pojęcia grodu. — Okoliczności, przy których dusza zbiorowa nie może się utworzyć. — Przykład Włoch. — W jaki sposób rasy naturalne ustąpiły miejsca historycznym.

 

Przyrodnicy opierają swoje klasyfikacye na pewnych cechach anatomicznych, przenoszących się dziedzicznie i stale. Wiemy dziś, że cechy te przeobra

             

               

 

 

  

 

             

             

 

żają się przez nagromadzenie dziedziczne zmian niedostrzegalnych; lecz jeśli weźmiemy pod uwagę tylko krótki okres czasów historycznych, można uważać gatunki za niezmienne.

Zastosowane do człowieka, metody klasyfikacyi przyrodniczej, pozwoliły ustalić pewną liczbę typów, całkowicie odrębnych. Opierając się na wyraźnych cechach anatomicznych, takich, jak barwa skóry, kształt i objętość czaszki, można było stwierdzić, że rodzaj ludzki obejmuje kilka gatunków, wyraźnie różnych i prawdopodobnie niejednakowego pochodzenia. Dla uczonych, szanujących tradycye religijne, gatunki te są tylko rasami. Lecz, jak to już słusznie powiedziano, "gdyby murzyn i kaukazczyk byli ślimakami, wszyscy przyrodnicy zgodziliby się, że stanowią oni dwa doskonale odrębne gatunki, niemogące pochodzić od jednej pary, od której tylko stopniowo się oddalali. "

Owe cechy anatomiczne, a przynajmniej te, których analiza nasza dotknąć może, pozwalają jedynie na bardzo ogólnikowe podziały. Różnice ich występują tylko w gatunkach ludzkich bardzo różnych, np. u białych, murzynów i żółtych. Natomiast ludy, podobne do siebie zewnętrznie, mogą się bardzo różnić sposobem uczuwania i działania, a więc swą oświatą, wiarą i sztuką. Czyż podobna np. pomieszczać w jednej grupie Hiszpana, Anglika i Araba? Czy istniejące między niemi różnice duchowe, nie biją w oczy i nie dają się odnaleźć, na każdej karcie ich historyi?

W braku cech anatomicznych, starano się oprzeć w klasyfikacyi niektórych narodów, na różnych czyn

             

               

 

 

  

 

             

             

 

nikach, takich jak języki, wierzenia i ugrupowania polityczne; lecz podziały podobne nie wytrzymują krytyki.

Podstawy klasyfikacyjne, jakich anatomia, ani języki i ugrupowania polityczne, dostarczyć nam nie mogły, daje psychologia. Ona to wykazuje, że poza instytucyami, sztukami, religiami i przewrotami politycznemi każdego ludu, znaleźć można pewne znamiona moralne i intellektualne, decydujące o jego rozwoju. Ogól tych znamion stanowi to, co można nazwać duszą rasy.

Każda rasa posiada pewien ustrój psychiczny, równie stały jak jej anatomia. Że pierwszy znajduje się w pewnym związku ze szczegółową budową mózgu, to zdaje się być niewątpliwem; ponieważ jednak nauka nie posunęła się jeszcze tak daleko, żeby nam owe szczegółowe różnice budowy mózgu okazać mogła, nie możemy więc na niej się opierać. Znajomość ta zresztą w niczemby nie zmieniła opisu różnic organizacyi duchowej, jakie obserwacya wykrywa.

Cechy moralne i umysłowe, których skojarzenie tworzy duszę narodu, przedstawiają syntezę całej jego przeszłości, spadek po wszystkich jego przodkach, motory jego czynów. Z pozoru zdają się one być zmiennemi u różnych osobników tej samej rasy; obserwacya jednak wykazuje, że większość osobników tej rasy posiada zawsze pewną liczbę cech psychologicznych wspólnych, równie stałych, jak cechy anatomiczne, według których klasyfikujemy gatunki, różnic, regularnie i niezmiennie przenoszących się z pokolenia w pokolenie.

             

               

 

 

  

 

             

             

 

Zbiór cech psychologicznych, wspólnych wszystkim osobnikom danego narodu, stanowi to co nazywamy słusznie charakterem narodowym, a zarazem tworzy typ przeciętny, służący do zdefiniowania narodu. Tysiąc Francuzów, tysiąc Anglików i tysiąc Chińczyków, wybranych losem, przedstawią znaczne różnice indywidualne; nie mniej jednak wykażą dziedziczne cechy rasy, pozwalające stworzyć typ Francuza, Anglika, Chińczyka, analogiczny z typami jakie zestawia przyrodnik, opisując ogólnikowo psa albo konia. Opis taki, jako obejmujący' różne odmiany psów i koni, może naturalnie objąć tylko cechy im wspólne, nie zaś te, któremi różnią się między sobą.

Byle tylko dana rasa była dostatecznie starą, a więc jednolitą, jej typ średni da się z łatwością opisać i ustalić w umyśle obserwatora.

Zwiedzając obce kraje, właśnie owe cechy wspólne prawie wyłącznie spostrzegamy, jako powtarzające się bezustannie — i wkrótce dochodzimy do tego, że nietylko na pierwszy rzut oka odróżniamy Anglika, Włocha lub Hiszpana, lecz nadto uczymy się spostrzegać w nich pewne znamiona moralne i umysłowe, należące właśnie do owych podstawowych różnic charakteru. Anglik, Gaskończyk, Normand, Flamandczyk, odpowiadają w naszym umyśle dobrze określonym typom, które umielibyśmy opisać. Opis taki zastosowany do jednego indywiduum, mógłby się okazać bardzo niedostatecznym, niekiedy błędnym — lecz zastosowany do większości osobników danej rasy, określi ją doskonale. Praca bezwiedna, dzięki której umysł nasz dochodzi do uprzytomnienia sobie fizycznego i duchowego typu narodu, jest

             

               

 

 

  

 

             

             

 

w gruncie rzeczy tą samą pracą, mocą której przyrodnik klasyfikuje gatunki.

Tożsamość ustroju duchowego większości osobnikow jednej rasy, ma bardzo proste powody. Osobnik, w samej rzeczy, jest nietylko wytworem swoich rodziców, ale i swojej rasy, to znaczy, całego szeregu przodków.

Uczony ekonomista, p. Cheysson, obliczył, że we Francyi, każdy z nas, biorąc trzy pokolenia w ciągu wieku, ma w swoich żyłach krew, co najmniej  milionów przodków z roku , . "Wszyscy mieszkańcy jednej prowincyi, mają więc z konieczności przodków wspólnych, są ulepieni z jednej gliny, noszą jednakie cechy, i skupiają się ciągle około jednego typu średniego, będąc tylk...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin