Trzy pomarańcze miłości - Bajki Hiszpańskie - Carmen Bravo-Villasante.doc

(250 KB) Pobierz

Carmen Bravo - Villasante

Trzy pomarańcze miłości

Sajki hiszpańskie

lumaczył Marceli Minc

lustrowała Małgorzata Piotrowska-Drab

Lsiążka i Wiedza Warszawa 1987

Tytuł oryginału

Tres naranjas de amor

La hermosura del mundo

Redaktor

Anna Wojciechowska

Redaktor techniczny Piotr Szymczak

Korektor Małgorzata Prorok

© Copyright by Carmen Bravo-Villasante, 1980

© Copyright for the Polish edition by „Książka i Wiedza", RSW „Prasa-Książka-Ruch", Warszawa 1987

Wydawnictwo „Książka i Wiedza" RSW „Prasa-Książka-Ruch" Warszawa 1987

Wydanie I. Nakład 99.650+350 egz.

Obj. ark. wyd. 6,1, obj. ark. druk. 4,5 (6,0)

Papier offset, ki III, 100 g, BI

Oddano do składu w marcu 1987 r. Podpisano do druku w listopadzie 1987 r. Druk ukończono w grudniu 1987 r. Skład: Prasowe Zakłady Graficzne w Ciechanowie, ul. Sienkiewicza 49 Druk i oprawa: Zakłady Graficzne w Łodzi, ul. PKWN 18 Zam. 346/11/87 K-29

ISBN 83-05-11804-5

Dwanaście tysięcy sześćset trzydziesta pierwsza publikacja „KiW"

L     ' 1

Był sobie król, który miał ładną córkę. Bardzo ją kochał i starał się jej we wszystkim dogadzać. Ponieważ królewna lubiła wieś, zbudował dla niej dom, w którym często mieszkali. Pewnego dnia spadł wielki śnieg i pola okryły się bielą, aż przyjemnie było na nie patrzeć..Zdarzyło się raz, że królewna wyszła na balkon właśnie w chwili, kiedy pasterz zabijał osiołka. Krew kapała na ziemię i barwiła śnieg. Młody parobek, który przyglądał się temu, zapatrzony, jak krew mocno odznacza się na śniegu, powiedział:

Purpura wraz z bielą

tak się mają dobrze

jak król, który zasnął                                          ':

i który się ocknie

aż dopiero z rana

na Świętego Jana.

Słowa, które wypowiedział młodzieniec, zaciekawiły królewnę. Kazała go więc zawołać. Kiedy przyszedł, odezwała się do niego:

—  Możesz powtórzyć to, co powiedziałeś przed chwilą o purpurze i bieli? Chłopiec powtórzył:

Purpura wraz z bielą tak się mają dobrze jak król, który zasnął i który się ocknie aż dopiero z rana na Świętego Jana.

—  A co to znaczy? — spytała królewna.

—  To historia, którą opowiedziała mi matka.

—  Opowiedz ją!

—  Matka mówi, że w pewnym zamku, który znajduje się daleko stąd, mieszka zaklęty król. Jest bardzo piękny, ale przez cały rok śpi. Budzi się tylko o świcie na Świętego Jana. Jeżeli po przebudzeniu nie zobaczy nikogo, przesypia następny rok. Będzie tak, dopóki jakaś królewna nie uda się do zamku, nie usiądzie u wezgłowia łoża i nie zaczeka tam, aż nadejdzie dzień Świętego Jana, żeby król zbudziwszy się, mógł ją zobaczyć. Matka mówi także, że kiedy to się stanie, pryśnie czar i król ożeni się z królewną.

—  A gdzie jest ten zamek?

5

— Nie potrafię tego powiedzieć, Wasza Wysokość, ale chyba bardzo dalA ko, skoro mówi ona, że trzeba zedrzeć buty z żelaza, żeby się tam dostać.

Królewna umilkła; ponieważ jednak lubiła przygody, postanowiła odsz\M zamek. Jej ojciec nigdy by na to nie pozwolił, dlatego też nic mu nie powiedzM ła, lecz poleciła zrobić dla siebie buty z żelaza. Kiedy je zrobiono, opuściłanoc^ pałac. Król rozkazał szukać królewny wszędzie, lecz nikt nie umiał jej odrwkit, toteż uznał, że albo królewna nie żyje, albo ją ktoś porwał.

Natomiast dziewczyna, żeby \e\ nie odnaleziono, wiekowałaЬех&\отаяв\ А^ uparcie posuwała się naprzód. Kiedy widziała jakiś oddział wysłany na jejposzukiwanie, czekała, aż ją minie, i w ten sposób, nie zauważona, wydostała sie ze swojego królestwa.

Szła sobie i szła, aż zagłębiła się w bór, w którym z daleka zobaczyła samotnie stojącą chatkę. Zapukała i w drzwiach pojawiła się staruszka, która zapytała, czego chce.

—  Ach, proszę pani! Czy zechce mnie pani przyjąć do siebie? Zapada noc, a w pobliżu nie ma innych domostw.

—  Biedne dziecko, dokąd idziesz? Daleko?

—  Szukam pałacu króla, który śpi i obudzi się o świcie na Świętego Jana.

—  Nie wiem, córko, gdzie jest ten pałac, ale być może wie to mój syn Słońce. Boję się jednak, że zrobi ci krzywdę, gdy cię tu spotka.

Staruszka wpuściła królewnę do środka i ukryła ją w jednym z pokoi. Wkrótce nadszedł syn Słońce i zawołał:

—  Matko, czuję ludzkie mięso, jeżeli mi go nie dasz, to cię zabiję.'

—  Ach, synku, nie obrażaj się, przygarnęłam biedną dziewczynę; szuka pałacu króla, który śpi i obudzi się dopiero o świcie w dzień Świętego Jana. Powiedziałam jej, że może wiesz, gdzie jest ten pałac.

—  Nie słyszałem o nim, ale może go widziały moje siostry Gwiazdy, są przecież tak liczne.

Kiedy nastał dzień, królewna znowu wyruszyła w drogę i wędrując, wędrując doszła do innej chaty. Poprosiła staruszkę, która tam mieszkała, by udziehła jej schronienia. Staruszka zgodziła się i zapytała królewnę, czego szuka.

—  Szukam pałacu króla, który śpi i obudzi się rano na Świętego Jana.

—  Nie słyszałam o tym pałacu, ale może go znają moje córki Gwiazdy.

Królewna przenocowała w tej chacie. Rankiem staruszka pytała przybywające kolejno Gwiazdy o pałac. Żadna z nich nie wiedziała, ale wszystkie twierdziły, że na pewno będzie go znał ich brat Wiatr, który wszędzie wieje.

Biedna królewna rusza w dalszą drogę, idzie i idzie, aż po wielu dniach przybywa do chaty Wiatru. Wyszła z niej staruszka i zapytała:

—  Któż cię tak nie lubi, że kazał ci przyjść aż tutaj?

—  Szukam pałacu króla, który śpi i obudzi się rano na Świętego Jana.

—  Nie wiem, dziecko, gdzie jest ten pałac; mój syn Wiatr może będzie wiedział, ale nie śmiem cię namawiać, żebyś została, bo może ci się przytrafić jakieś nieszczęście. Mój syn nikogo nie poważa i wszędzie sieje spustoszenie.

Królewna tak długo prosiła staruszkę, aż ta zgodziła się ją ukryć. Wkrótce nadleciał z rykiem Wiatr i zawołał:

6

—  Matko, czuję ludzkie mięso; jeżeli mi go nie dasz, to cię zabiję!

—  Nikogo tu nie ma, synku. Niedawno była u nas młoda dziewczyna. Pytała o pałac króla, który śpi i obudzi się dopiero w ranek Świętego Jana.

—  Ten pałac znajduje się daleko, ale jeśli pójdzie się drogą, która zaczyna się za naszymi drzwiami, dojdzie się do niego.

—  W takim razie trafi, bo właśnie poszła tą drogą.

—  Niepotrzebnie tam idzie, nie uda się jej wejść do pałacu.

—  Dlaczego?

—  W bramie siedzą lwy, które pożerają każdego, kto stara się to uczynić.

—  Nie można więc wejść do tego pałacu?

—  Można, ale ten, kto chce wejść, musi zabrać ze sobą kęs strawy, którą miałem w ustach. Kiedy już tam dotrze, musi podzielić ten kęs i rzucić lwom. Gdy będą zajęte jedzeniem, trzeba wbiec do pałacu, nie oglądając się za siebie.

I Wiatr zabrał się do jedzenia. Kiedy miał pełne usta, matka powiedziała:

—  Wypluj to jedzenie, bo jest w nim włos.

Wiatr wypluł wszystko, co miał w ustach. Staruszka zebrała resztki, żeby je wyrzucić, nie zrobiła tego jednak, tylko ukryła. Po skończonym posiłku Wiatr poszedł się położyć. Wtedy staruszką podreptała do królewny,.wręczyła jej ukryte resztki jedzenia, pokazała drogę i wytłumaczyła, co ma robić.

Królewna wyruszyła w podróż. Po wielu dniach spostrzegła, że zdarła buty. Wówczas zaczęła się rozglądać i zobaczyła wieże jakiegoś pałacu.

—  To na pewno ten pałac — powiedziała i skierowała się w jego stronę. Kiedy była już blisko, zobaczyła przy bramie dwa lwy. Na jej widok lwy zary-

czały i rzuciły się wściekłe, z nastroszonymi grzywami. Wtedy wyjęła kęs jedzenia, które podarowała jej staruszka, podzieliła na dwie części i rzuciła zwierzętom.

Gdy były zajęte jedzeniem, królewna puściła się biegiem i nie oglądając się pokonała bramę, która sama się otworzyła i sama zamknęła, gdy dziewczyna znalazła się w środku.

Pałac był przepiękny; królewna przechadzała się po jego komnatach i na każdym kroku napotykała posągi kobiet i mężczyzn, które, choć stały w bezruchu, wyglądały jak żywe. Były tam także cudowne salony z draperiami i aksamitnymi dywanami i wspaniałe ogrody, słowem, największe bogactwa, jakie tylko

może mieć król. Najbardziej dziwiło jednak królewnę, Że prócz posągów ПІЄ dostrzegła żadnej ludzkiej postaci ani nie usłyszała żadnego dźwięku, a wnętrze pałacu lśniło czystością. Kiedy królewna wszystko obejrzała, weszła do alkowy, w której znajdowało się okazałe łoże ze srebrnymi i złotymi zasłonami; leżał na nim przepiękny młodzieniec pogrążony we śnie.

„To chyba król" — pomyślała królewna i usiadła u wezgłowia łoża.

Każdego dnia, nie wiadomo skąd, pojawiał się stolik pełen wyśmienitych potraw i po skończonym posiłku znikał. Królewna nie odchodziła od wezgłowia, obawiając się, że król się zbudzi i jej nie zobaczy.

Minęło kilka miesięcy. Dobrze było królewnie, ale zaczęła jej doskwierać samotność. Aż pewnego dnia usłyszała głos dochodzący z pola:

— Kto kupi niewolnicę?

Wyjrzała przez okno i zobaczyła człowieka, który sprzedawał Murzynkę.

8

Zawołała go i kupiła czarną niewolnicę, chociaż nie miała dla niej żadnych poleceń, ponieważ wszystko było już zrobione. Cieszyła się, że ma kogoś, kto będzie jej towarzyszył i z kim będzie mogła porozmawiać.

Traf chciał, że niewolnica była bardzo zazdrosna. Wciąż prosiła królewnę, żeby pokazała jej pałac, ale ta nie chciała odejść od łoża ani we dnie, ani w nocy.

„W tym musi się kryć jakaś tajemnica — pomyślała. — Nie będę sobą, jeżeli jej nie zgłębię".

Nadeszła noc Świętego Jana, ale królewna o tym nie wiedziała. Siedziała właśnie na krześle, kiedy weszła Murzynka.

—  Niech pani wyjdzie na taras, usłyszy pani wspaniałą muzykę, ja tymczasem tutaj posiedzę.

Królewna nie chciała odejść, ponieważ jednak od czasu gdy przybyła do pałacu, nie słyszała muzyki, wyszła zamierzając jak najprędzej wrócić.

Kiedy stanęła na tarasie, usłyszała melodię tak pełną harmonii, jakby grali ją sami aniołowie; zapomniawszy o świecie, zaczęła się przysłuchiwać.

Murzynka natomiast usiadła na krześle. Kiedy wybiła dwunasta, król się obudził. Wyciągnął rękę i dotknąwszy niewolnicy powiedział:

—  Dzięki Bogu, że czar się skończył! Czuwałaś przy mnie, gdy spałem, zostaniesz więc moją żoną.

Niewolnica nie posiadała się wprost ze szczęścia słysząc te słowa. Król usiadł na łóżku i zobaczył Murzynkę. Bardzo się zmartwił, ale nie pozostało mu nic innego, jak wypełnić czarodziejski nakaz. Pogodził się więc ze swoim losem. Pewnego dnia muzyka jednak umilkła i królewna, otrząsnąwszy się z tego stanu zapomnienia, chciała znowu znaleźć się przy boku króla. Zdziwił ją ruch, jaki dawał się zauważyć w całym pałacu. Widziane przez nią kiedyś posągi, które zdawały się śpiącymi ludźmi, teraz odzyskały życie i chodziły sobie tu i tam.

Królewna była tak oszołomiona, że nie mogła trafić do sypialni. Nagle ujrzała króla idącego pod ramię z Murzynką i wszystko zrozumiała. Pomyślała sobie: „Ta szelma oszukała mnie! Jakże udowodnię, że to ja siedziałam u wezgłowia, a ona jest tylko moją niewolnicą. Muszę być cierpliwa i niech się dzieje, co chce".

Królewna była tak piękna, że król widząc ją, zapytał Murzynkę, kto to jest.

—  To jedna z moich dam — odpowiedziała.

Tymczasem szykowano wszystko do śmbu, chociaż Murzynka niezbyt się podobała królowi. Kiedy wyruszał do stolicy, żeby kupić prezenty ślubne, pytał dworzan, co chcieliby dostać. Każdy prosił o to, na co miał ochotę, a kiedy przyszła kolej na królewnę, ta powiedziała:

Służka Waszej Miłości tylko sobie życzy twardy, twardy kamień i szczyptą goryczy.

Król odjechał. Kupił wszystko, o co go proszono, z wyjątkiem podarunku dla królewny, którego nigdzie nie mógł znaleźć. W końcu znalazł go w domu pewnego chemika. Zapytał go:

—  Niech mi pan powie, do czego to służy?

—  Kupują to tylko ludzie zmęczeni życiem, którzy chcą się zabić.

9

Król wrócił do pałacu, a kiedy tam się znalazł, dał każdemu kupiony dla niego prezent, a królewnie dał ten, o który prosiła. Poszła wtedy do swojego pokoju i zamknęła drzwi, ale król ją podglądał przez dziurkę od klucza. Zobaczył, jak usiadła i zapatrzyła się na kamień, a potem pytała, a kamień odpowiadał.

—  Twardy, twardy kamieniu — mówiła — pamiętasz, jak parobek opowiedział mi o królu, który śpi i obudzi się dopiero o świcie w dniu Świętego Jana?

—  Tak — odrzekł kamień.

—  Pamiętasz, jak mi powiedział, że trzeba zedrzeć buty z żelaza, by dojść do jego pałacu?

—  Pamiętam.

—  A pamiętasz, jak po wielu trudach odnalazłam pałac i usiadłam u wezgłowia łoża, na którym spał król?

—  Pamiętam.

—  Pamiętasz, jak kupiłam czarną niewolnicę, żeby mieć towarzystwo?

—  Tak.

—  Pamiętasz, jak ta szelma oszukała mnie w noc świętojańską, każąc słuchać muzyki, a sama usiadła na krześle, żeby król ją zobaczył, gdy się obudzi?

—  Pamiętam.

—  Próżne są wszystkie moje wyrzeczenia. Król żeni się z inną. Cóż mi zostało — tylko śmierć! — I wzięła szczyptę goryczy, żeby się otruć.

Kiedy król to usłyszał, pchnął drzwi i wpadłszy do pokoju, zawołał:

—  Nie umrzesz, ponieważ to ty czuwałaś przy mnie, a odeszłaś na chwilę, tylko dlatego, że cię oszukano! Ty jesteś moją żoną, a nie ta szelma Murzynka!

wówczas król і królewna polecili zabić niewolnicę, a sami wzięli ślnh  Pnf^m

wziął tysiąi

przez dwa uf

szcie zobacz-

Кіеф ріщ

- Nadsai

dawało piej

stajni i osiodła

kłaki wina, chi

podróż.

Tak też ucz czym wsiedli n krain, aż zobi

—  Widza*!

—  Tak. pat

—  To zame

—  Tak. pan Rycerz spiął

dzie, jakby szed Gdy postawił

—  Tera/ mu

—  W jaki ą*

ж>

Ciif   ,  ^

vr

Świata

Był niegdyś król, który miał niedobrego syna. Chociaż często go strofował, nie potrafił dać sobie z nim rady. Kiedy król umarł, królewicz odziedziczył po nim koronę. Był teraz panem samego siebie, bez reszty oddał się więc hazardowi i przepuścił cały majątek. Miał przy tym takiego pecha, że tracił zawsze to, o co grał. W końcu nie mając już niczego, zagrał o koronę, ale i ją stracił, tak że przyszło mu żyć z jałmużny.

Był tam także rycerz, który trawił cały czas na hazardzie i prawie zawsze wygrywał. Kiedy zobaczył zmartwionego królewicza, zaproponował, żeby towarzyszył mu w podróży, za co dostanie każdą sumę, jakiej tylko będzie potrzebował do gry. Postawił przy tym warunek: królewicz będzie musiał wykonać każdego roku jedną pracę, jakakolwiek by ona była.

Ponieważ królewicz nie miał nic do stracenia, natychmiast przyjął propozycję. Sądził bowiem, że praca, którą miał wykonać raz w roku, nie będzie zbyt ciężka.

Rycerz dał mu skrzynię pełną złota, którą mógł rozporządzać. Królewicz wziął tysiąc reali i przegrał je. Następnego dnia wziął dwa tysiące reali i znowu je stracił. Co dnia grał, zwiększając zawsze sumę o tysiąc reali. Tak działo się przez dwa miesiące, a ponieważ ciągle przegrywał, skrzynia pustoszała, aż wreszcie zobaczył jej dno.

Kiedy pieniądze się wyczerpały, rycerz rzekł:

—  Nadszedł dzień, w którym będziesz musiał popracować. Tak szybko wydawałeś pieniądze, że się już skończyły i musimy wybrać się po nowe. Idź do stajni i osiodłaj dwa konie. Włóż do sakw dwie szynki, dwie polędwice, dwa bukłaki wina, chleb, ser i oliwki na deser, gdyż wyruszamy w czterdziestodniową podróż.                                                   f

Tak też uczynił królewicz, przygotował wszystko, jak mu nakazał rycerz, po czym wsiedli na konie i ruszyli w drogę... Jechali, jechali, przemierzyli wiele krain, aż zobaczyli morze. Wtedy rycerz wskazał palcem horyzont i powiedział:

—  Widzisz ów kształt, który wyłania się z oddali?

—  Tak, panie.

—  To zamek pełen złota i srebra. Odważysz się tam pójść?

—  Tak, panie, jeżeli będziecie szli przede mną.

Rycerz spiął konia ostrogami, który wiodąc za sobą drugiego, ruszył po wodzie, jakby szedł po ziemi, aż zbliżyli się do skały, na której wznosił się zamek. Gdy postawili stopę na lądzie, rycerz rzekł do królewicza:

—  Teraz musisz dostać się do zamku.

—  W jaki sposób? Przecież nie ma bramy.

11

—  Zaraz się przekonasz — odparł rycerz. — Weź cztery worki, które przywieźliśmy. Gdy dostaniesz się na górę, dostrzeżesz stos monet. Napełń worki i mocno je zawiąż, żeby się nie rozwiązały.

Potem rycerz wyjął książkę, którą miał w kieszeni, otworzył ją i w tej samej chwili młodzieniec poczuł, że się unosi, jakby coś ciągnęło go za włosy. Zanim zdał sobie z tego sprawę, znalazł się u stóp zamku. Zobaczył tam rzeczywiście wielki stos złotych monet, którymi napełnił worki, nie uroniwszy ani jednej.

Kiedy worki były już pełne, dał znak rycerzowi, a ten otworzył książkę i sprawił, że znalazły się one same na dole.

Gdy opuszczono ostatni worek i wszystkie były przytroczone do koni, rycerz zamknął książkę i zwrócił się do królewicza:

—  Odpłaciłeś mi za wyświadczoną przysługę; teraz radź sobie w życiu sam. Od twojego postępowania zależy, czy będziesz szczęśliwy, czy zginiesz.

Po czym wsiadł Ha-konia i odjechał z workami złotych monet, nie zważając na okrzyki królewicza, który prosił, żeby go sprowadzić na dół. Kiedy królewicz stracił rycerza z oczu, zamyślił się nad swoim smutnym położeniem: „Matko najdroższa, co się ze mną stanie w tym odludnym miejscu! Skończę śmiercią głodową na tym pustkowiu, otoczony ze wszystkich stron wodą".

Rozejrzał się dokoła, ale nigdzie nie zauważył miejsca, w którym mógłby zejść, więc w końcu pogodził się ze swoim losem i zdał na niego. Zanim dostał się na skałę, najadł się do syta, nie odczuwał więc głodu, jedynie straszne pragnienie. Rozejrzał się wokoło, ale nie zauważył ani kropelki wody, którą mógłby je ugasić.

Rozglądając się tak, natrafił na miejsce, w którym piasek był wilgotny i wydawał się świeżo rozkopany. Ponieważ przypuszczał, że pod spodem może się znajdować źródło słodkiej wody, zaczął z zapałem grzebać. Piasek, mimo że wilgotny, był mocno ubity; biedak poranił sobie ręce, a do wody nie dotarł. Kiedy czuł się zmęczony, siadał i odpoczywał chwilę, a później rozpoczynał pracę z nowymi siłami, gdyż z godziny na godzinę pragnienie doskwierało mu coraz bardziej .

Pracował zapomniawszy o całym świecie, kiedy nagle zauważył, że piasek się skończył i odsłoniła brama. Zajrzał przez maleńką dziurkę i zobaczył, że w środku jest jasno. Nabrał otuchy i kopał nadal, aż udało mu się podnieść bramę, za którą odkrył schody. Ponieważ pragnienie dawało mu się we znaki, nie myślał, co może być wewnątrz, i nie poleciwszy się ani Bogu, ani diabłu — zszedł po schodach.

Z niemałym zdziwieniem spostrzegł, że znalazł się w wielkiej sali. Na środku znajdowało się źródło, a obok stał wspaniały stół. Na nim stały najrozmaitsze potrawy, jedne smaczniejsze od drugich. Królewicz najpierw się napił, a ponieważ na stole było tyle dobrych rzeczy, jadł więc to, na co miał ochotę. Odczuwał mimo to pewien niepokój — w sali nikt się nie pojawiał i panowała całkowita cisza. Nie odbierało mu to jednak apetytu; pomyślał: „Raz kozie śmierć. Jedzmy, a później niech się dzieje, co chce". Najadł się do syta, a potem poszedł oglądać komnaty.

Przemierzył cały pałac (a był to bardzo piękny pałac), mimo to nie napotkał

i 12

żywej duszy. Zaszedł do kuchni i natknął się tam na staruszkę, która spojrzała na niego ze zdziwieniem i zapytała:

—  Któż tak bardzo cię nie lubi, że kazał ci przyjść aż tutaj, panie?

—  Moje nieszczęście.

I usiadłszy, opowiedział jej o wszystkim, co mu się przytrafiło.

—  Przybywając tutaj, zrobiłeś najgorszą rzecz, jaką mogłeś zrobić — powiedziała staruszka. — Ten zamek jest zaczarowany i nikt nie może tu wchodzić; zamku strzeże Murzyn, który zabija każdego, kto się ośmieli tu wejść. Jesteś jeszcze młody i niedoświadczony, może więc zdołam ułagodzić gniew Murzyna, ale musisz mi przyrzec, że będziesz posłusznie wykonywać jego polecenia.

Królewicz przyrzekł, że tak się stanie. Wtedy staruszka powiedziała mu, żeby się ukrył w innym pokoju, bo nadchodzi Murzyn. Jeśli zobaczy królewicza, zanim ona zdąży z nim porozmawiać, na pewno go zabije. Ledwie ukryła młodzieńca, wszedł okropny Murzyn, którego wygląd mógłby przerazić samego diabła. Rozejrzał się na wszystkie strony i obróciwszy się do staruszki krzyknął:

—  Czuję ludzkie mięso, jeżeli mi go nie dasz, to cię zabiję!

—  Ach, posłuchaj — odpowiedziała staruszka. — Jest tutaj pewien biedaczyna, którego szelma czarodziej przywiózł do zamku i zostawił. Ponieważ chłopiec nie mógł odjechać, odszukał bramę i wszedł do środka.

—  W porządku, niech się pokaże — powiedział Murzyn. Gdy królewicz wyszedł z ukrycia, Murzyn odezwał się znowu:

—  Opowiedz, jak się dostałeś do zamku.

Królewicz powtórzył to wszystko, co wcześniej opowiedział staruszce. Kiedy Murzyn przekonał się, że mówi prawdę, rzekł:

—  Dobrze wiesz, że ten, kto tu wejdzie, musi nieodwołalnie zginąć. Żal mi ciebie, bo jesteś młody. Jeżeli przyrzekniesz mi, że będziesz wykonywał wszystko, co ci rozkażę, daruję ci życie. Ale ostrzegam: nie próbuj uciekać. Zgódź się na moją propozycję, a będziesz szczęśliwy, nie będzie ci niczego brakowało prócz wolności. Nie zapominaj, że przy pierwszej próbie ucieczki zginiesz.

Królewicz, widząc, że wyszedł cało z opresji, i uważając, że nie ma innego wyboru, przyjął propozycję Murzyna i podziękował za nią. Wtedy Murzyn wziął pęk kluczy i pokazał królewiczowi komnaty zamku. Jedna była pełna grochu, druga słoniny, trzecia kaszanki, czwarta kiełbas, jeszcze inna polędwicy, a pozostałe wina. Były tam wszystkie rodzaje potraw. Potem Murzyn pokazał komnatę ze złota, komnatę ze srebra i komnatę z miedzi. Na koniec zostały jeszcze ostatnie drzwi. Murzyn wręczył królewiczowi klucze, mówiąc:

—  Weź je, czynię cię panem tego wszystkiego, nie powinno ci niczego zabraknąć. Nie wolno ci jednak otwierać tych drzwi, bo spotka cię nieszczęście. W tamtych komnatach przebywa zaklęta Piękność Świata i jest tak dobrze strzeżona, że nie sposób się do niej zbliżyć. Za drzwiami, które widzisz, są dwa lwy. Rzucą się i rozszarpią każdego, kto nierozważnie będzie chciał tam wejść. Gdyby jednak komuś udało się umknąć lwom, musiałby otworzyć drzwi, za którymi uderzają bez ustanku dwa młoty. Kto zechce przejść, zostanie zmiażdżony. Dostępu do innych drzwi broni kamień młyński, który obraca się nieustannie i

13

ш

Lwy Н

рпя

trzvn

rozmai W odki który dzot

uniemożliwia przejście. Ostatnie drzwi są strzeżone przez jadowitego węża. Teraz widzisz, na ile niebezpieczeństw wystawia się ten, kto chce tam wejść.

Królewicz przyrzekł, że będzie dbał o wszystko i zdołał sobie zaskarbić takie zaufanie Murzyna, że spędzał on całe dni poza pałacem. Młodzieniec przyzwyczaił się jednak, kiedy był królem, robić to, na co miał ochotę; nie przywykł do takiego życia i tajemnic. Postanowił przekonać się, co kryje się za zamkniętymi drzwiami i stawić czoło wszelkim opisanym przez Murzyna niebezpieczeństwom.

Wziął klucz i otworzył drzwi komnaty. Gdy tylko to zrobił, dwa wściekłe lwy nadbiegły z rozwartymi paszczami. Cisnął w nie zdjętym z głowy kapeluszem. Lwy rzuciły się na kapelusz i tak zaczęły o niego walczyć, że porozszarpywały siebie na kawałki. Wtedy królewicz dobił bestie i otworzył następne drzwi. Zobaczył dwa młoty, które uderzały z taką szybkością, że nie sposób było tamtędy przejść i nie zostać zmiażdżonym.

Królewicz zdjął marynarkę i rzucił ją między młoty, które się zaplątały i zatrzymały.

Wtedy poszedł dalej i otworzył następne drzwi. Ujrzał kamień młyński, obracający się z taką mocą, że wydawało się nieprawdopodobne, by ktoś mógł przejść koło niego i nie został wciągnięty. Młodzieniec zdjął kamizelkę i rzucił ją na kamień. Kamień zwinął kamizelkę, lecz nie mógł jej zetrzeć, toteż stępił się i zatrzymał. Królewicz ucieszył się bardzo, przeskoczył przez kamień i zaczął rozmyślać, jakby ustrzec się ostatniej przeszkody.

W końcu zdobył się na odwagę, otworzył drzwi i zobaczył ogromnego węża, od którego syku drżał w posadach cały zamek. Zdjął buty i rzucił nimi w węża, który skoczył i w okamgnieniu je połknął. Ponieważ buty były skórzane i bardzo twarde, nie mógł ich przełknąć i się udławił. Wtedy królewicz wyjął nóż i go zabił. Przezwyciężywszy tę ostatnią przeszkodę, otworzył drzwi i znalazł się w pięknej sali, ozdobionej złotem, jedwabiem i szlachetnymi kamieniami. W jej rogu stało łoże, na którym spoczywała niezwykłej urody dziewczyna. Była to zaczarowana Piękność Świata.

Kiedy królewicz ją zobaczył, nie wiedział, co mu się stało: on, który nie bał się żadnego z niebezpieczeństw, teraz przestraszył się, że może ją zbudzić. Wstyd mu się zrobiło własnego tchórzostwa, począł więc przypatrywać się Piękności; nie mógł się też powstrzymać i pocałował ją.

Wtedy obudziła się i powiedziała:

— Dobrze zrobiłeś, że zdjąłeś ze mnie czar. Teraz jednak muszę odejść. Jeśli zechcesz mnie odszukać, czeka cię jeszcze długa droga. Za godzinę odlecę przemieniona w gołębicę i spędzę parę dni przy źródle w sadzie Trzech Pomarańczy. Weź tę chusteczkę, żebym mogła ciebie poznać — jeżeli zechcesz mnie odszukać.

Powiedziawszy to, podarowała mu wytworną chusteczkę z wyhaftowaną koroną królewską.

Po godzinie rozległ się straszliwy huk, który ogłuszył królewicza. Kiedy doszedł do siebie, zobaczył, że znajduje się sam na wzgórzu. Zamek i morze zniknęły. Zamyślił się więc nad sytuacją i zastanawiał, którą z dróg powinien wy-

15

brać, aby dotrzeć do sadu Trzech Pomarańczy. W końcu zdecydował zdać się na los szczęścia i ruszył bez żadnego określonego kierunku.

Szedł, szedł i szedł, aż po trzech dniach zobaczył sad. Ponieważ odczuwał pragnienie, zaszedł tam, żeby poprosić o wodę. Ogrodnikiem był Murzyn, ten sam, którego spotkał w zamku; na szczęście nie poznał królewicza. Młodzieniec poprosił o wodę i Murzyn go poczęstował.

—  Proszę mi powiedzieć, co to za sad?

—  To sad Trzech Pomarańczy — odpowiedział Murzyn.

—  Proszę mi powiedzieć, czy przylatują do niego gołębie, żeby ugasić pragnienie przy źródle?

—  Tak, od trzech dni. Ale można je zobaczyć dopiero jutro, gdyż przylatują między jedenastą a dwunastą.

—  Pozwoli pan, że zostanę. Zgubiłem jedną gołębicę i chciałbym zobaczyć, czy nie ma jej między nimi.

—  Proszę zostać — odparł Murzyn. — Jutro będziemy mogli im się przyjrzeć.

Królewicz spędził tam noc, a nazajutrz o uzgodnionej porze udali się do źródła. Murzyn jadł figi i częstował nimi królewicza. Młodzieniec zjadł kilka i zasnął. Przyleciały gołębice — kąpały się, piły wodę, kiedy jednak królewicz się obudził, już odfrunęły. Zapytał o nie ogrodnika, na co ten odpowiedział, że gołębice były bardzo długo, nie chciał mu jednak przerywać tak smacznego snu.

Minęły cztery dni i nazajutrz gołębice miały przylecieć po raz ostatni. Młodzieniec powziął silne postanowienie, że nie zaśnie. Wieczorem wyszedł na spacer i nagle spostrzegł, że do jego stóp spadł list. Otworzył go i odczytał: „Nie ufaj ogrodnikowi".

Chociaż nie wiedział, że list jest skierowany do niego, i nie miał powodów do nieufności, postanowił być czujny. Nadszedł nowy dzień i wspólnie z Murzynem udali się do źródła. Gdy szli rozmawiając, Murzyn wyjął kilka cygar i poczęstował jednym młodzieńca. Zaledwie zapalił cygaro i zaciągnął się dymem, zmorzył go kamienny sen. Przyleciały gołębice i wszystko potoczyło się jak dawniej; minęła godzina, nim się obudził.

Wtedy królewicz zrozumiał, że to była sprawka Murzyna. Gołębice jednak odleciały, minęło bowiem pięć dni. Królewicz pożegnał się i odszedł. Kiedy opuszczał sad zobaczył spadający list. Podniósł go, otworzył i przeczytał: „Dałeś się oszukać ogrodnikowi, tym samym uczyniłeś dłuższą moją nieobecność. Jeżeli chcesz mnie odnaleźć, szukaj w pałacu Trzech Złotych Gronostajów".

„Gdzie ja znajdę ten przeklęty pałac? — zadumał się młodzieniec. — Nie wiem, dokąd mam pójść. No cóż, muszę go znaleźć; wszystko, co wartościowe, drogo kosztuje. Skoro jednak odnalazłem sad, odnajdę i pałac.

Wyruszył w drogę, szedł i szedł, czasem gościńcem, czasem ścieżynkami, aż zabrnął na zarośnięte chaszczami skaliste pustkowie. Kiedy myślał, że już po nim, ujrzał dom. Poszedł tam i poprosił o nocleg.

Gospodyni zaczęła wypytywać młodzieńca, co go sprowadza w takie strony, gdzie nie ma żywego ducha.

—  Ach, proszę pani — odpowiedział. — Idę do pałacu Trzech Złotych Gro-

16

nostajów, a nie wiem, gdzie się on znajduje. Wędruję, dokąd mnie oczy poniosą, i czekam, aż szczęśliwy traf pozwoli mi go odnaleźć.

—  Mój panie, w tym domu zbierają się wszystkie ptaki świata, na pewno któryś z nich będzie wiedział, gdzie jest ten pałac, jeśli tylko istnieje, choćby krył się w głębi ziemi.

Kiedy się ściemniło, przyleciały gołębie. Gospodyni zapytała je o pałac, lecz nie wiedziały. Zlatywały się inne ptaki, lecz nie mogły podać żadnej wskazówki. Przyleciały także orliki, ale żaden z nich nie wiedział. Brakowało tylko jednego. Trzepot jego skrzydeł dał się słyszeć późnym wieczorem. Frrr — i wylądował spasiony niczym cielę, co ssie dwie matki.

—  Dlaczego przyleciałeś tak późno? Gdzie byłeś?

—  Wracam z pałacu Trzech Złotych Gronostajów. Najadłem się tam kurzych podrobów, tak że mam niebo w dziobie. Jutro w pałacu wielkie święto, bo córka króla wychodzi za mąż.

—  Zaniósłbyś tego młodzieńca do pałacu?

—  Dobrze, ale niech weźmie baraninę, na wypadek gdybym zgłodniał, bo to bardzo daleko.

Tak też zrobili. Zabili barana i następnego dnia wczesnym rankiem orlik, zabrawszy ze sobą królewicza i barana, poleciał. Kiedy pokonali już szmat drogi, orlik obrócił dziób i poprosił o jedzenie. Młodzieniec dał mu kawałek baraniny i ptak leciał dalej. Po pewnym czasie znowu poprosił o mięso — i trwało to tak długo, aż się skończyła baranina. Wtedy królewicz powiedział:

—  Nie ma już mięsa. Jeżeli jesteś głodny, zjedz kawałek mojego pośladka, ale zanieś mnie do pałacu.

—  Nie — odpowiedział orlik. — Postaram się dolecieć. Już widzę pałac. Lądowanie na szczęście nie jest tam trudne.

Leciał dalej, a po krótkiej chwili ujrzeli wieże. Orlik obniżył gwałtownie lot, po czym postawił na ziemi młodzieńca i powiedział:

—  W samą porę, jeszcze chwila, a nie dolecielibyśmy. Brakowało mi już sił. W pałacu będzie jednak czym się wzmocnić.

Młodzieniec zbliżył się do pałacu i chciał tam wejść. Ponieważ jednak w podróży podarł ubranie, Odźwierni wzięli go za biedaka i nie chcieli wpuścić. Odszedł rozgniewany i usiadł przy wejściu do kościoła, który znajdował się blisko pałacu. Myślał, że księżniczka może przypadkiem wyjrzy przez okno i go zobaczy, wtedy będzie się z nią mógł rozmówić.

Niedługo tam siedział, kiedy spostrzegł, że z pałacu wyszedł orszak i skierował się do kościoła. Pośrodku orszaku szli państwo młodzi, a w pannie młodej nasz bohater rozpoznał bez trudu Piękność Świata.

Bardzo chciał zamienić z nią kilka słów, ale nie było to łatwe w takim tłumię. Pomyślał, że powinien stanąć blisko, kiedy będzie przechodziła, ale w łachmanach nie mogłaby go rozpoznać. Wtedy przypomniał sobie o chusteczce. Wyjął ją z kieszeni i rozwinął, kiedy mijali go państwo młodzi. Zrobił to tak, żeby można było zobaczyć wyhaftowaną koronę.

Królewna poznała chusteczkę od pierwszego spojrzenia, ale nic nie powie-

17

działa i wszyscy weszli do kościoła. Kiedy ksiądz miał już zaślubić nowożeńców, królewna odezwała się:

—  Dałam pewnemu mężczyźnie, jako znak narzeczeństwa, chusteczkę z wyhaftowanym moim inicjałem i koroną. I tylko jemu oddam rękę. Jeżeli ktoś z obecnych ma tę chustkę, niech ją pokaże.

Wszyscy spojrzeli po sobie, ale nikt nie wyjął chusteczki. Wówczas królewna powiedziała do swojego ojca:

—  Panie, przy wejściu stoi żebrak, który ma tę chusteczkę. To on uwolnił mnie od zaklęcia i tylko za niego wyjdę za mąż.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin